[54]
BEETHOVEN.
Chmury fajczanych dymów i mdławy zapach piwiarni,
W drgającem, żółtem świetle — ludzie ruchliwi, czarni.
Zamknij lwie oczy, a w głowie głuchej — tak, jak pień głuchej
Mózgiem wielkim jak świat szarpną chaosu wybuchy.
To z gwiazd, których nie widać, to z granatowej pustki,
Nadlecą rzek szmaragdowych ciche — najcichsze pluski.
W szumiącej powodzi smyczków wicher drzewami zatarga
W rzekach płynącej wieczności modlitwa zastygnie na wargach
Potem krew lunie w żyłach potopem miłości wezbranej,
I świat zaleje jak Bóg, płaszczem zniszczenia owiany.
Zadrgają wszystkie mięśnie, w najsroższym bólu stężeją
Łzom, które nie spłynęły, wyorzą brózd koleje.
Ze źródła ukrytego radość strumieniem wytryśnie,
Nad lesistemi wzgórzami bezgłośne słońce zawiśnie.
Noc ziemię wilgotną pokryje niemym, głębokim namiotem.
Ren zalśni i rany obmyje fal tajemniczym chlupotem.
Za chwilę znów zarżą chmury i niebo stratują deszczem,
I wiatr zaciśnie na drzewach miękkie, trzeszczące kleszcze
W huku piorunów i groźnej śliskich błyskawic agonji,
Splotą się — radość i ból nienapisanej symfonji.