<<< Dane tekstu >>>
Autor Lewis Wallace
Tytuł Ben-Hur
Podtytuł Opowiadanie historyczne z czasów Jezusa Chrystusa
Wydawca Spółka Wydawnicza K. Miarki
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Mikołów
Tłumacz Antoni Stefański
Tytuł orygin. Ben Hur, a Tale of the Christ
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.

O dwie mniejwięcej mile na południe-wschód od Betleem leży dolina oddzielona od miasta pasmem wzgórz. Rosną na niej drzewa karłowate: sosny i morwy. Ponieważ dolina ta zasłoniętą jest od wiatrów północnych, służy ona, czy to latem czy też zimą, za doskonałe pastwisko dla trzód, które tu dotąd pasterze zganiają. Niedaleko od miasta znajdowało się wielkie schronisko dla owiec, dokąd mogli się pasterze wraz z swemi trzodami schronić. Było to miejsce otoczone murem wysokości człowieka i ubezpieczone dokoła gęstymi krzami cierniowymi, aby snać dziki zwierz, jak lew lub pantera, nie wpadł do owczarni i nie uczynił szkody. Dnia poprzedniego, w którym zaszły co dopiero opowiedziane wypadki, przybyła pewna liczba pasterzy z swemi trzodami do tej doliny i od wczesnego już ranka brzmiały zarośla nawoływaniami, hukiem siekier, beczeniem kóz i owiec, rykiem bydła i szczekaniem psów. O zachodzie słońca spędzono trzody do zagrody, a gdy wieczór zapadł, pasterze zapalili wielki ogień niedaleko bramy, posilili się skromną wieczerzą i siedli, aby odpocząć i pogwarzyć, zostawiając zawsze jednego z pośród siebie na straży.
Widok tych ludzi dziwne robił wrażenie — nie nakrywają nigdy głów, to też twarde włosy sterczą wypalonemi od słońca kępkami, brody kędzierzawe, splecione w warkocze zasłaniają szyję i piersi, dodając postaciom wyrazu dzikości. Za odzienie służą im skóry kozie lub baranie na zewnątrz włosem obrócone, grubym pasem w biodrach ujęte a zostawiające ręce i nogi obnażone aż do kolan. Stroju dopełniały małe woreczki zwieszone z prawego ramienia, a zawierające zapasy żywności i kamienie do tradycyjnej procy, w którą każdy był uzbrojony. Obok każdego leżał kij pasterski, symbol powołania i broń przeciw napaści. Rozmawiali o swych trzodach i przygodach dnia tego, aż sen skleił ich powieki.
Noc była jasna, mroźna, gwiaździsta, bez żadnego wiatru. Atmosfera zdawała się być tak czystą, jak nigdy, czuć było jakiś święty powiew, jakby przeczucie, że niebo zbliży się ku ziemi, aby jej szepnąć wieść dobrą.
Przy wejściu do zagrody chodził miarowym krokiem będący na straży pasterz; czasem, usłyszawszy jakiś głos wśród śpiącej trzody lub krzyk szakala od strony gór, przystawał i nasłuchiwał. — Północ się zbliżała. — Poszedł więc ku ognisku, aby zbudzić następującego po nim pasterza, gdy nagle oblała go niezwykła jasność, łagodna, niby księżycowa; ujrzał całą dolinę, pastwiska, trzodę, wszystko jak za jasnego dnia. Dreszcz wstrząsnął nim całym. Spojrzał w górę, nie widział gwiazdy, światło jakby z otwartego w niebie okna padało na ziemię; wielce przerażony począł wołać:
— Wstawajcie! Wstawajcie!
Psy zaczęły skomlić ze strachu.
Trzody zbiły się w jednę kupę.
Pasterze zerwali się na równe nogi i chwycili za broń.
— Cóż się dzieje? — pytali.
— Patrzcie! — zawołał stróż — Niebo w płomieniach!
Nagle jasność nabrała jeszcze siły, pasterze zakrywając oczy, padli na twarze; wtem usłyszeli głos pełen niepojętego uroku:
— Nie bójcie się.
Słuchali.
— Nie bójcie się, bo oto oznajmiam wam wielką radość, która napełni wszystkie narody ziemi.
Głos pełen słodyczy, spokoju, czysty, poruszył ich do głębi i napełnił ufnością. Uklękli z czcią i ujrzeli wpośród jasności postać ludzką, w szacie nadzwyczajnej białości, ponad jej ramionami wznosiły się końce skrzydeł; nad głową postaci świeciła gwiazda, ręce wzniosła nad pasterzami, błogosławiąc im, a twarz jej była dziwnie spokojna i cudownie piękna.
Nieraz słyszeli pasterze Judei i w swej prostocie rozmawiali o aniołach, żadna też wątpliwość nie powstała w ich sercach, a w uniesieniu myśleli: „Chwała Boża jest pośród nas; Bóg posłał do nas Anioła, jako kiedyś posyłał do proroków Swoich.“
Anioł mówił dalej: Dziś narodził się wam Zbawiciel w mieście Dawidowem, który jest Chrystus Pan.
I znów nastąpiła cisza, a słowa jego wyryły się w sercach pasterzy.
— A ten wam znak — mówił anioł dalej — znajdziecie niemowlątko owinione w pieluszki, położone w żłobie.
Święty posłaniec nie mówił już więcej; został jednak jeszcze chwilę; a gdy pasterze stali oniemieni, pojawiły się niezliczone zastępy aniołów, chwalących Boga i mówiących:
„Chwała Bogu na wysokości, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli.“
Ten hymn pełen uroczystych tonów brzmiał długo i powtarzał się wiele, wiele razy.
Nareszcie anioł wzniósł w niebo oczy, zwolna poruszył skrzydłami, roztaczając je poważnie, a były one wewnątrz białe jak śnieg i mieniące niby muszle morskie. Rozpostarłszy skrzydła, uniósł się anioł lekko bez trudu i zniknął wraz z światłem. Długo jeszcze po Jego odejściu słychać było z górnych sfer hymn, w miarę oddalenia cichnący: „Chwała Bogu na wysokości, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli.“

Gdy pasterze wrócili do przytomności, patrzeli na siebie ze zdziwieniem, nareszcie jeden z nich rzekł: — To był Gabryel, posłaniec Pana do ludzi.
Wszyscy milczeli.
— Chrystus Pan się narodził; alboż nie tak mówił?
Wtedy drugi odzyskał mowę i odpowiedział: — Tak mówił.
— Wszak mówił także, ze to się stało w mieście Dawidowem to jest Betleem; wszakże mamy znaleźć dziecię owinione w pieluszki.
— I położone w żłobie.
Ten, który mówił pierwszy, patrzył zamyślony w ogień, nareszcie rzekł jakby nagłem opanowany postanowieniem: — Jedno jest tylko miejsce w Betleem, gdzie są żłoby, jedno tylko, a to w jaskini w pobliżu za gospodą. Bracia, chodźmy i obaczmy to, co się stało. Kapłani, doktorowie i uczeni w Piśmie od dawna oczekują Chrystusa i oto narodził się, a Pan dał znak nam, po którym poznamy Go. Chodźmy oddać Mu pokłon.
— Jakże zostawimy trzodę?
— Pan strzedz jej będzie. Spieszmy się!
Wszyscy wstali i opuścili zagrodę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Minęli góry i miasto i stanęli u bramy gospody, a u bramy zastali stróża.
— Czegóż chcecie? — zapytał.
— Widzieliśmy dzisiaj wielkie rzeczy i usłyszeliśmy wielką nowinę.
— Widzieć... i myśmy widzieli, ale nic nie słyszeli. I cóż słyszeliście?
— Chcemy iść do jaskini, aby się o wszystkim przekonać; a po tem ci opowiemy. Chodź z nami i obacz oczami własnemi.
— Daremna droga!
— Bynajmniej, narodził się Mesyasz!
— Mesyasz? Skąd to wiecie?
— Chodź i patrz.
Stróż rozśmiał się pogardliwie.
— Mesyasz? — powtórzył — po czem chcecie Go poznać.
— Urodził się dzisiajszej nocy i leży w żłobie. Tak nam oznajmiono. A jest tylko jedno miejsce w Betleem, gdzie są żłoby.
— W jaskini?

— Tak jest... chodź z nami.
Oddanie pokłonu przez pasterzy.
Przeszli podwórze gospody, nie zatrzymywani już przez nikogo, mimo że niektórzy w gospodzie się znajdujący bynajmniej nie spali i rozmawiali o światłości, którą w nocy widzieli.

Drzwi do jaskini stały otworem. Wewnątrz błyszczał przyćmionem światłem kaganiec. Przybyli weszli śmiało do wnętrza.
— Pokój wam! — rzekł stróż, zwracając się do Józefa. — Oto przyszli ludzie, którzy szukają Dzieciątka, które narodziło się tej nocy, owinione jest w pieluszki i leży w żłobie.
Promień radości przebiegł po obliczu Józefa. Zwróciwszy się ku wnętrzu jaskini, wskazał ręką i rzekł:
— Oto tam!
I zaprowadził ich do żłobu, w którym leżało Dzieciątko. Przy świetle kagańca ujrzeli niemowlę i oglądali je w niemem podziwieniu. Dziecię nie ruszało się i było podobne każdemu innemu nowonarodzonemu dziecięciu.
— To jest Chrystus — rzekł jeden z pasterzy.
— Chrystus — powtórzyli wszyscy, padając na kolana i oddając Mu cześć. Jeden z nich powtarzał z uniesieniem: — Oto Pan, pełne są niebiosa i ziemia chwały Jego.
Prości ci ludzie całowali brzeg sukni Matki i z radością odeszli. Wracając przez gospodę, opowiadali wszystkim co ich spotkało, a idąc przez miasto i całą drogę z powrotem do trzód, śpiewali hymn Aniołów. „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom dolnej woli!“ Wieść o narodzeniu Chrystusa Pana rozeszła się po całej okolicy, a światło, które widziano, potwierdzało opowieść. Następnych dni nawiedzały ciekawe tłumy jaskinię, wielu wierzyło, ale większość naigrawała się i szydziła.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lewis Wallace i tłumacza: Antoni Stefański.