Bez paszportu/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bez paszportu |
Podtytuł | Z pamiętników wygnańca |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Drukarnia L. Bilińskiego i W. Maślankiewicza |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Wyjazd mój do Warszawy zdecydowany...
Jestem wesoły i rzeźki, jak gdyby mi ze dwa dziesiątki lat ubyło.
Ksiądz Rogoziński nalega, abym jechał drugą klasą, bo na pasażerów trzeciej klasy policyjni funkcyonaryusze baczniejszą zwracają uwagę.
Faktycznie tak jest. Konspiratorzy zazwyczaj nie bywają w grosze zasobni...
Obliczamy wspólne fundusze. Na drugą klasę do Warszawy starczy.
Radzi kanonik zabierać z sobą tylko maleńką walizkę, z którą przemykać się łatwiej i z przed śledczych oczu też łatwiej się usunąć.
Racja! — wielkie bagaże ogromnie podróżnego krępują.
— Musicie też elegancko się ubrać, — konkluduje ksiądz Rogoziński.
Ja wybucham śmiechem.
— Tego waszego rozkazu, dalibóg! niepodobna mi spełnić. Moja garderoba oddawna gwałtownie domaga się remontu. Musimy pocieszać się, że śnieżysta białość gorsu i jego „glanc“, arcydzieło kostromskiej praczki, zamaskuje grubość płótna. Staroświecki krój ubrania, na podróżnym w moim wieku, także nie będzie rażący.
Pakowanie rzeczy prędko skończyłem.
Kanonik tymczasem żwawo się krząta; przerozmaite wiktuały zawija, abym się „po stacyjnych bufetach nie truł i przed żandarmami nie słaniał“. Ułożył już stos różnego kształtu i różnej wielkości paczuszek, a ciągle jeszcze coś z szafy wyjmuje i do owego stosu dokłada, pomrukując przytem: „cara patria, — carior libertas“.
Udaję, że nie słyszę, gdy się to przecie powtarza zbyt często, wołam:
— Co to, dobrodziej, szambelańskiemi sentencyami przeznaczone dla mnie wiktuały przyprawia? Uniżony sługa! Otruję się niemi. Mógł dobrowolny wygnaniec, imć pan Kajetan Węgierski, taką sentencyę wykoncypować i swój herb nią przyozdobić, ale nam tej herezyi powtarzać niewolno, kanoniku! Toćby nas tutaj nie było, gdybyśmy się byli rządzili zasadą, że: „wolność droższą jest, nad Ojczyznę“.
— No! no! eksplikuje się skonfundowany i markotny ksiądz Rogoziński — macie słuszność. Głupstwo się rzekło, wyznaję i „mea culpa!“