<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


L.

Puzonów, ujrzawszy w progu wysłańca, podniósł się, stękając, wsparł na łokciu i zbliżyć mu się kazał.
— Cóż to? nie powiesili cię? — zapytał.
— Jeszcze nie — odparł wąsaty — i zdaje się, że nie powieszą chyba, bo krzyczę: Wiwat naród! Równość! Wolność! Niepodległość! Znają już Jakóba Sojkę, jako gorliwego patryotę.
Jenerał uśmiechnął się wzgardliwie.
— Mówże, co tam słychać?
— Źle słychać tymczasem — mówił Sojka, wzdychając — przyjdzie z głodu umierać... pobrali w niewolę naszych przyjaciół najlepszych, niewdzięcznicy... dużo narżnęli, trochę uciekło... trupów stosami... Co nasiekli, to nasiekli!
— Słuchaj, Sojka! oddamy w dziesięcioro! — zawołał Puzonów. — Co z Igelströmem?
— Jak miało być, tak się stało, uszedł w spódnicy księżnej.
— Cało?
— Cało i zdrowo! do Prusaków, bezpieczny — ale teraz chory ze złości.
— A odsiecz pruska?
— Trochę Niemcy byli podeszli, ale artylerya nasza dała ognia, powąchali i cofnęli się.
— Tchórze! — zawołał jenerał — dają im czas się opamiętać! — Chwycił się za głowę. — Oj! będzie, będzie od Imperatorowej wszystkim, i warto... gdyby byli słuchali...
— Kobieta — przerwał sobie po namyśle — powierzyłem ją waszej straży, a wy puściliście! ot! niezdary!
— Myśmy sami ledwie z życiem pouciekali, panie jenerale, to baba z piekła rodem — zawołał Sojka — oderwała zamek zębami, wypadła w dziedziniec, ranna w ramię, oblana krwią... Potem słyszę, wyrwawszy karabin żołnierzowi, cały dzień biła się i mordowała. Całe miasto o tem gada.
Jenerał poruszył się, oczy mu zajaśniały, mruknął tylko do siebie:
— No! odważna! lew-kobieta!
— A gdzie ino była rosyjskich trupów kupa — mówił Sojka — chodziła, przewracała... szukała...
— To mnie pewno! — dodał, śmiejąc się dziko, Puzonów.
— A może być!
— Byłaby mi serce z piersi wydarła — rzekł Puzonów — takie kobiety u was tylko się rodzą.
— Nie, panie jenerale! ja pierwszy raz w życiu widzę podobną! — dokończył Sojka — ale mi trzeba powracać i dać o was znać... więc co każecie?
— Zrozumiej dobrze — rzekł jenerał — trzeba, żebyś tę kartkę małą przesłał Igelströmowi... przekradniesz się na Pragę... tam znajdziesz Moszka Krymca... on z nią pojedzie natychmiast, gdzie będzie potrzeba.
— A jak mię złapią i znajdą ją u mnie? — spytał Sojka.
— Powiesz, żeś ją znalazł na Miodowej ulicy... dość się tam papierów naszych walać musi.
— Dobrze, a jak przeczytają? — dodał Sojka.
— O to się nie lękaj — niech sobie czyta, kto potrafi... Od Moszka Krymca weźmiesz pieniądze i przyniesiesz mi je tutaj. Powiedz, że nie mam grosza przy duszy — idź i powracaj.
Po tej krótkiej rozmowie, Sojka, poprawiwszy ogromną kokardę narodową, zabrawszy znowu flintę, wyszedł z towarzyszem w ulicę i wmieszał się w tłum, wołając, ile razy nadarzyła się sposobność ku temu:
„Równość! Wolność! Niepodległość!“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.