Biały byk/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Biały byk |
Pochodzenie | Powiastki filozoficzne / Tom drugi |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia »Czasu« w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Skoro księżniczkę, całą drżącą, przywiedziono do obozu króla jej ojca, ten rzekł: „Moja córko, wiesz, że wszystkie księżniczki, nieposłuszne królowi swemu ojcu, karze się śmiercią: inaczej w królestwie nie byłoby ładu. Zabroniłem ci wymawiać imię twego kochanka Nabuchodonozora, śmiertelnego wroga który mnie złożył z tronu przed siedmiu laty i który znikł z powierzchni ziemi. Znalazłaś sobie na jego miejsce białego byka i krzyczałaś Nabuchodonozor! Słusznie godzi się, abym ci uciął głowę“.
Księżniczka odparła: „Ojcze, stanie się wedle twojej woli; ale zostaw mi czas, bym opłakała moje dziewictwo. — Słusznie, rzekł król Amazys; jestto prawo uświęcone przez wszystkich roztropnych i światłych monarchów. Daję ci cały dzień na opłakanie dziewictwa, skoro twierdzisz że je masz. Jutro, ósmego dnia mego obozowania tutaj, wydam białego byka na pożarcie rybie, a tobie utnę szyję o dziewiątej rano“.
Piękna Amazyda udała się tedy, w otoczeniu dworek, nad brzeg Nilu, aby opłakać wszystko co jej zostało z dziewictwa. Roztropny Mambres dumał koło niej, licząc godziny i chwile. „Widzisz, drogi Mambresie, rzekła, zmieniłeś wodę Nilu w krew, wedle zwyczaju, a nie możesz odmienić serca Amazysa, mego ojca, króla Tanisu! Ścierpisz, że mi utną szyję jutro o dziewiątej rano! — To zależy, odparł zadumany Mambres, od szybkości moich gońców“.
Nazajutrz, gdy cienie obelisków i piramid znaczyły na ziemi dziewiątą godzinę dnia, związano białego byka, aby go rzucić rybie Jonaszowej i przyniesiono królowi jego wielki miecz. „Ach, ach, powtarzał Nabuchodonozor w głębi serca, ja, król, jestem wołem blisko od siedmiu lat, i ledwiem odnalazł swoją kochankę, dają mnie pożreć rybie“.
Nigdy roztropny Mambres nie tonął w tak głębokiej zadumie. Trwał pogrążony w smutnych myślach, kiedy ujrzał zdaleka to czego oczekiwał. Niezliczony tłum zbliżał się. Trzy figury, Izydy, Ozyrisa i Horusa, zespolone razem, posuwały się niesione na noszach ze złota i drogich kamieni: dzierżyło je stu senatorów z Memfisu, poprzedzało je zaś sto dziewcząt grających na świętych arfach. Cztery tysiące kapłanów, z głową ogoloną i uwieńczoną kwiatami, jechało każdy na hipopotamie. Na dalszym planie ukazywały się, z tą samą pompą: owca z Teb, pies z Febe, krokodyl z Arsinoe, kozieł z Mendes, i wszyscy niżsi bogowie egipscy, którzy przychodzili oddać cześć wielkiemu wołowi, równie potężnemu jak Izis, Ozyris i Horus razem.
Wśród tych wszystkich półbogów, czterdziestu księży niosło ogromny koszyk pełen świętych cebul, które nie były zupełnymi bogami, ale wielce były do nich podobne.
Po dwóch stronach tego korowodu bogów, ciągnącego za sobą niezliczony lud, kroczyło czterdzieści tysięcy wojowników, w kaskach na głowie, z krzywemi szablami na lewem udzie, z kołczanem na ramieniu i łukiem w ręce.
Wszyscy księża śpiewali chórem, na podniosłą i roztkliwiającą melodję:
Piękniejszego znajdziem sobie.
I, za każdą pauzą, rozlegały się systry, kastanjety, bębenki, psałteriony, kobzy, harfy i oboje.