[1]Skan zawiera grafikę.
Bies i księżyc.
Jest chuda, ciemna pani. Wstaje zwykle wcześnie, siada przy oknie i wygląda na ulicę, podparłszy kościstą ręką ostry podbródek. Za podwójnemi szybami kołyszą się kasztany. Tam jest jesień.
Drżącym brzękiem, szybko, lękliwie bije zegar godziny. Po obiedzie słońce rozlewa się po ulicy, rozlewa się męcząca wzrok złocistością. Błyszczą metalowe gałki na parkanie ogrodu. Sterczą nieruchomo ozłocone kasztany.
A wieczorem przychodzi garbus w okrągłych okularach, głowę na bok przechyla, ręce zaciera. „Paniusia jak zwykle, co? Trzeba zapomnieć, trzeba się uspokoić! Taki to już bieg tego świata, paniusiu-dobrodziejko!...“ Chuda, ciemna pani uśmiecha się po raz pierwszy... „Oh, mon docteur! Zresztą... zaczniemy?“ — „Ano chyba, jak pan Bóg przykazał“, rozpływa się garbus w ukłonie.
Na palcach wchodzi lokaj, zapala Świeceświece na fortepianie... A ci zaczynają grać — na cztery ręce — jakieś wzniosłe tragiczne psalmodje genjalnego mistrza — i w żółtym świetle świec skaczą dwie pary rąk po klawjaturze...,
Wtedy właśnie Bies wpływa do pokoju na promieniu księżyca, przykucuje w kącie i słucha i słucha...
Juljan Tuwim.