<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Boża opieka
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1883
Druk Drukarnia S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Tak zwane romansowe przygody są wprawdzie rzadkie w życiu powszedniem, lecz każdy myślą sięgając w przeszłość własną przyzna, iż ich sam kilka przeżył przynajmniej lub kilku był zdumionym świadkiem. Nie ciągną one za sobą tych skutków, jakie się z nich wywiązywać zwykły w romansach, lecz mają często następstwa niespodziewane i dziwne. W owych czasach wielkiej dworu świetności, po wyborze Poniatowskiego jedna z rodzin z królem skolligaconych, rachując zapewne na protekcyą N. Pana, ze wsi wybrała się na mieszkanie do stolicy. Składała się ona z wdowy, osoby w wieku ale żywej jeszcze i w pełni sił i zdrowia będącej, wiozącej trzy dorastające córki, dziedziczki znacznego ale odłużonego majątku... Pani Pisarzowa litewska, ten tytuł bowiem został jej po mężu, była osobą poważną, energiczną i umiejącą sobie we wszystkich życia przygodach dać radę. Po śmierci męża gospodarowała sama na wsi, układała się z wierzycielami, płaciła długi, a zarazem poczynała wychowanie swych córek, których piękność, imię, a wreszcie i majątek dawały im prawo do zajęcia najwyższych szczebli w towarzystwie. Pokrewieństwo króla starczyło za drugi posag, nie gardzili nim i ci nawet, co z Poniatowskimi i familią wojowali. Panny były bardzo piękne, dowcipne, żywe jak matka, i już wychowanie ich przez dwie Francuzki i jednego Szwajcara znacznie było posunięte, gdy do Warszawy z panią Pisarzową przybyły. Przez króla spokrewnione z Czartoryskimi, Zamojskimi, Branickimi, Tyszkiewiczami, miały wstęp do najpierwszych domów w stolicy. Pisarzowa, litwianka krwią i rozumem, dom urządzić potrafiła tak, że położeniu rodziny odpowiadał, wymaganiom towarzyskim, a zarazem nie rujnował pani. Wszystko, czego on potrzebował, a czego wieś dostarczyć tylko może, przywoził ekonom na furmankach z dóbr Pisarzowej; słano drób i zwierzynę, masło i krupy i mąkę... i wędlinki, a gdy trzeba było wystąpić, nie zabrakło też i zamorskich przysmaków, bo Pisarzowa choć oszczędna nie dała się upokorzyć. Nazywano ją powszechnie skąpą, była tylko rządną.
Dwie starsze córki, Ludwika i Anna, już na świat się pokazywały i były w pełnym rozkwicie, zwano je litewskimi aniołami; trzecia najmłodsza, Ewa, drobineczkę ułomna, bo miała jednę łopatkę wyższą niż drugą, twarzy może śliczniejszej jeszcze niż siostry; tej nie pokazywano jeszcze chyba w poufałem towarzystwie, potrosze w nadziei, że się ta łopatka sprostować potrafi jakiemiś mądremi gorsetami, w części dla tego, że istotnie bardzo młodziutką jeszcze była.
Biedna ta Ewa, do której matka najmocniej się przywiązała, poddawała się z anielską cierpliwością próbom medycznym i chirurgicznym, nie dla siebie ale dla zaspokojenia matki... która się o los jej trwożyła. Mimo tej ułomności Ewunia była tak piękną anielsko, taki miała wyraz słodyczy na twarzy, na ustach taki uśmiech dobroci niewyczerpanej, że kto na nią spojrzał, o krzywem ramieniu zapominał. Ale dla matki, dla matki, ta ułomność była nieustannem strapieniem, mnogiemi oblanem łzami; napróżno Ewunia zapewniała ją, że za mąż nie pójdzie, że wcale się nie będzie czuć przez to nieszczęśliwą, że jej tak dobrze na świecie, iż nic dla siebie więcej nie pragnie: matka płakała po cichu. Ludwika i Anna zaledwie się ukazały w Warszawie i na balu w zamku, obudziły mnóstwo najgorętszych uczuć i najzajadlejszych zazdrości.
Pałacyk pani Pisarzowej znajdował się na Nowym Świecie niedaleko ś. Krzyskiego kościoła, tak że na nabożeństwo nie potrzebowały panie jechać powozem, boby to nawet śmiesznie było, gdyby się wieść kazały o trzy kroki, chodziły zwykle skromnie ubrane i zakwefione pieszo. Trafiło się jednego dnia rano, iż po balu u księcia Radziwiłła, niedźwiedź z jego stajni, którego cygan dozorujący na honorze znać pokrzywdził, wyrwał się rozjuszony ze stajni i z podwórza... Cała czereda psów, koni, ludzi natychmiast pogoniła za nim w ulicę, ażeby go złapać lub ubić, gdyż rozwścieklone zwierzę zaraz na wstępie kuchtę, który stał w bramie pałacu, na śmierć zadarło i żebraka śmiertelnie okaleczyło.
Szczególnym trafem Pisarzowa z córkami szła właśnie o tej godzinie na ranną mszę do świętego Krzyża, gdy niedźwiedź wlokąc za sobą łańcuch, obroczony już cały, rycząc i drąc, co spotkał po drodze, wpadł prawie na idące kobiety... Pisarzowa sama, starsze dwie panny, sługa, skryły się jakoś pospiesznie do kościoła wbiegłszy, gdy Ewunia bardziej nad nie przelękła, pośliznęła się, padła na samej drodze i byłaby niechybnie stała się pastwą rozjuszonego zwierza, gdyby jadący konno z zamku Leliwa nie przypadł tak, że ją od niedźwiedzia sobą i koniem zasłonił. Zwierz rzucił się na niego i na konia, skaleczył mu nogę, ale chłopak odważny, wołaniem i zachętą ośmieliwszy pannę i dając jej czas się ukryć, z olstry dobył pistoletu i bestyą trafnym strzałem trupem położył. To mężne zastawienie się Janka, na które mnóstwo osób patrzało, a któremu Ewunia życie była winna, zjednało mu najczulszą wdzięczność pani Pisarzowej. Król także nie mógł się przytomności jego odchwalić; tegoż dnia posłał do niego Lafonteine, sam go odwiedził dopytując o ranę, która acz bolesna nie była groźną, niedźwiedź bowiem tylko mu nogę poszarpał... Nazajutrz zaś pojechała pani Pisarzowa z podziękowaniem. Było to naówczas w powszechnym zwyczaju, że wszyscy niemal brali podarki i pieniądze. Przyjmowali je szambelanowie królewscy, brał jawnie za usługi wojewoda Stępkowski, ofiarowano urzędnikom tabakiery pełne złota, a paziom, gdy dobre przywozili wiadomości, po kilkadziesiąt dukatów, pierścionki i zegarki. Pisarzowa dowiedziawszy się, że Leliwa był ubogi, w bardzo piękny zielony jedwabny woreczek włożyła sto dukatów i z niemi udała się na zamek. Jakież było jej zdziwienie i wstyd, gdy chłopak ofiarowaną nagrodę stanowczo odrzucił i prosił, aby go nią nie upokorzała. Miano to za niepotrzebną dumę i śmieszność, boć wielcy panowie przyjmowali pensye od dworów zagranicznych, na jurgielcie ambasady były pierwsze imiona rzeczypospolitej, a tu ubogie chłopię za ofiarę życia dla osób nieznanych nawet takiego podarku przyjąć odmówiło...
Skutkiem jednak znalezienia się tego było, że Pisarzowa polubiła zbawcę Ewuni i prosiła go, aby jej dom za krewny i przyjaźny sobie, za familijny uważał... Gdy Leliwa raz tylko na chwilę po wyzdrowieniu przyszedłszy, później długo nie ośmielił się pokazać w domu Pisarzowej, sama posyłała po niego, zapraszała na obiady, gdy nikogo nie było, i obchodziła się z nim jak z krewnym. Ewunia na pamiątkę wyszyła mu za pozwoleniem matki woreczek, na którym była data wypadku i jeden wyraz: wdzięczność.
Siostry śmiały się z młodziuchnej Ewuni, że się gotowa w swoim zbawcy zakochać, tak nawet wedle wszelkich reguł romansowych być było powinno; Pisarzowa jednak nie przypuszczała, aby jej córka mogła się dopuścić takiego dziwactwa... ani by ów ubogi paź, nie mający ni domu ni łomu, śmiał oczy podnieść na krewną N. pana. Z zupełną ufnością w zdrowy rozsądek obojga, matka ile razy przyszedł pan Jan Leliwa, co się nie zbyt często trafiało, posyłała po Ewunię i dozwalała im bez przeszkody mówić z sobą. Były to jeszcze dzieci! a bawili się tak po dziecinnemu, a tak razem poważnie, iż siostry starsze dosyć się z nich naśmiać nie mogły... I nikt podobno, nawet troskliwa matka nie dostrzegła, iż między ocaloną a wybawicielem zawiązał się stosunek nader czuły... jedna z tych cichych miłości wyjątkowych, które dla tego, że wierzą w swą trwałość, spokojne są i szczęśliwe...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.