Boża opieka/XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Boża opieka |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Drukarnia S. Orgelbranda Synów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdyby był Janek pragnął, mógłby zostać na dni kilka przynajmniej prawdziwym bohaterem, tak cała Warszawa zajmowała się jego przygodą, którą umyślnie, dla zupełnego oczyszczenia chłopca niewinnie pobudzonego, ogłosił w gazecie swej ks. Łuskina, opisując zarazem historyą Tomasza Price alias Jana Müllera... który teraz wybierał się do rodzinnego Hamburga w niemiłem towarzystwie policyjnych strażników.
Szukano oczyma pana Jana wśród królewskiego dworu, i dowiedziano się z podziwieniem, iż natychmiast podziękowawszy za służbę, zamek opuścił. Między innemi doszła o tem wiadomość i do pana podskarbica, który się głęboko nad nią zadumał. Uwolnienie Janka nowym go nabawiało niepokojem; posłał na zwiady zaraz, dokąd się udał, i jakie miał zamiary nadal. Dowiedzenie się wszakże nie tak było łatwem, jak się zrazu zdawało. Wprawdzie wyniósł się z zamku, lecz dokąd, nie spowiadał się nikomu. W mieście nikt go nie widział, domyślano się, że mógł wyjechać, a podskarbic zaczynał go posądzać, iż mógł się udać do Krakowa. Cóż, gdyby powziął myśl jechać z podziękowaniem do ex-wojewodzinej?
Zaniepokojony mocno podskarbic kazał szukać kulawego Brzeskiego, nie wiedzieć w jakich zamiarach. O tym wiedział z pewnością, że się znajdował w Warszawie, a nie wątpił, że o schronieniu Janka i jego projektach wiedzieć musiał.
Nieszczęśliwemu kuternodze trudniej się było ukryć ze swoim kalectwem, niż komu innemu; wynaleziono go wprędce w jakimś dworku za Nowym Światem. Posłannik podskarbica znalazł jego i żonę pakujących się do podróży. Na zaproszenie Brzeski ramionami ruszył, coś odmruknął niewyraźnego, ale w końcu dodał: No, to przyjdę.
Zjawił się nazajutrz kwaśny i posępny. Podskarbic, który noc spędził niespokojną, kazał zaraz drzwi pozamykać i wciągnął go do najdalszego gabinetu.
— Słuchaj Brzeski — rzekł — gadajmy po ludzku... Jesteś na mnie zły, a to jabym na ciebie się wściekać powinien. Jednakże widzisz, przebaczam ci...
— Ale zapewne! — przerwał kuternoga — a ja panu nie przebaczam, boś mnie w ciągnął w to... że ja całe życie pokutować muszę...
— Boś głupi — odparł podskarbic — cóżeś takiego zrobił?
— A łzy tej kobiety?
— Dajno pokój, to są romanse — zawołał podskarbic — mówmy o tem, co jest.
Dumny pan zbliżył się do sługi.
— Co on myśli czynić z sobą?
— Któż to on? — rzekł Brzeski.
— Nie nudź mnie i nie doprowadzaj do niecierpliwości, gdy aż nadto rozumiesz. No, on, ty przecie wiesz o nim.
— Ja tam nic nie wiem — bąknął kuternoga.
— Czuję się w obowiązku pewnej restytucyi, a radbym, żeby sobie gdzie ztąd daleko ruszył. Rozumiesz... Niech się wybierze do... do... no! dokąd chce, byle daleko; dam mu pomoc... mogę mu coś ofiarować.
— Ani ten on nie przyjmie, ani ja mu będę śmiał to proponować...
— No, cóż z sobą robi?
— Albo to ja go prowadzę... Zrobi, co zechce...
— Przyszléj go do mnie...
Brzeski potrząsł głową. — Nie pójdzie, i ja go nie poszlę.
— Patrzże tylko, stary ty bigocie — zawołał zniecierpliwiony podskarbic — że ty przez źle zrozumianą o niego troskliwość gubisz go. Przecież go nie zjem. Dałbym mu do kaduka jakie tysiąc czerwonych złotych, żeby się z kraju wyniósł. Hm? Dwór saski zawsze jeszcze pamięta straconą Polskę... pełno tam naszych, znalazłby protekcyą, przyjętoby go do wojska...
— Tak! śliczna planta! — rozśmiał się Brzeski — ale do czego jemu to wszystko? Gadajmy otwarcie, kiedy już o tem pan mówić każe. On młody, pan stary... są świadki i dowody, co się stało; póki pan żyjesz, milczymy... a potem... on swe prawa odzyszcze...
Podskarbic aż się rzucił.
— Niedoczekanie wasze! Ja żyć będę, tyś starszy odemnie, a gdy ciebie nie stanie, jak dowiodą? jak?
— To moja rzecz — spokojnie dodał Brzeski. — Jam starszy, ale pan żyłeś nie szczędząc życia, a ja sobie pomaleńku... Toć zobaczemy, co Bóg da. — Zimna krew kuternogi do wściekłości niemal przyprowadziła podskarbica.
— A no, to zobaczemy — rzekł szydersko. Ja się też będę starał obronić, dziękuję za przestrogę...
— Niema za co — szepnął Brzeski, pokłonił się i wyszedł.