Brak odpowiedniego argumentu w szablonie!

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bracia mleczni
Podtytuł Powiastka
Pochodzenie „Przyjaciel Dzieci“, 1873, nr 24-52
Wydawca Jan Münheymer
Data wyd. 1873
Druk Jan Jaworowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Historja dwóch braci mlecznych, rozgłoszona po sąsiedztwie, podawana z ust do ust, można sobie wyobrazić jak mocno ludzi zrazu zajmowała. Ta rzadka przyjaźń, ta zgoda, to jakieś osobliwsze urządzenie ich cichego, a pracowitego trybu życia, obudzały i podziwienie i niedowiarstwo.
— To zdaleka bardzo pięknie sobie wygląda, jak romans, mówił Suchorowski, ale zobaczycie państwo, że dwaj starzy bezżenni nudziarze, wprędce się powaśnią, zakwaszą, pokłócą i rozjadą.
Złośliwa ta przepowiednia nietylko że się nie sprawdziła, lecz owszem, Robert i Erazm, którzy zrazu wzajemnie starali się zbadać swoje upodobania i gusta, tak się zastosować w życiu umieli do nich, iż we dwóch tylko mogli być szczęśliwi. — Każdy z nich obrał sobie zajęcia, schodzili się w godzinach oznaczonych, jeden nie wiązał drugiego, i gdy się musiał który z nich oddalić na dni parę, pozostały pewnie czekał już na wracającego na drodze lub moście. Radyg wkrótce potem założył szpital dla chorych włościan ze wsi i okolicy, jako lekarz, nie odmawiając posługi nikomu i będąc bardzo czynnym w spełnianiu obowiązków powołania, którego się wyrzekać nie myślał. Robert poświęcił się botanice i przypominał sobie dawne upodobanie w malarstwie, przedsięwziąwszy zielnik kwiatów z natury odwzorowywanych. Zrazu dosyć osamotnieni, powoli zaczęli robić znajomości i dawne odnawiać. — Cisnęli się tu wszyscy aby Trawno, słynące ze swojego porządku — oglądać. Radyga i Roberta obu już posiwiałych, nazwano parą gołębi. — Rzadko ich też widywano inaczej jak razem...
Stary tylko Wanderski ubył im wkrótce. Dopóki cierpiał, biedował, stękał, życie się jakoś wlokło, gdy wygodniej mógł odpocząć, począł słabnąć i tak siedząc z różańcem w ręku u komina, zasnął spokojnie na wieki.
Marszałek Suchorowski, który wedle przepowiedni doktora Radyga, pozostał w urzędzie, pomimo iż mu radzono opuścić go, pojechał parę razy tłomaczyć swe postępowanie, oczyścił się zupełnie i postarał się o to, iż go nawet na następne trzechlecie obrano. Unikał on wszelkich stosunków z Trawnem, nie płatając wcale figlów, owszem, zdając się chcieć przekonać, iż nie był tak źle usposobionym jak się zdawać mogło. Było może w jego myśli powoli zbliżyć się do tych dwóch oryginałów, ale ani Robert, ani Radyg, nie mieli do tego najmniejszej ochoty. Nie bywając w mieście, nie spotykano się i tak stosunek ów obojętny, zmienił się w grzeczną neutralność. Wojny już żadnej nie było.
Być może, iż w domu państwa marszałkowstwa chętnie po cichu wyśmiewano się z dwóch starych przyjaciół, że tam o nich dziwne rzeczy opowiadano, że się cieszono, gdy ich jaka przeciwność spotkała, ale Suchorowski nigdy się z niczem uwłaczającem im nie odezwał — czując, że powszechne poszanowanie mieli za sobą.
Ludzie tacy jak Suchorowski, zwykle dochodzą do wysokich szczeblów, jeżeli dosiądz ich pragną, pan marszałek też wszystko co dlań było dostępnem pozyskał z kolei. — Majątku dorobił się znacznego, urzędował póki chciał, córki powydawał za majętnych ludzi, synów pożenił świetnie i dynastją Suchorowskich postawił na stopniu znakomitym w powiecie. Niebardzo ich kochano, ale byli to ludzie możni, zręczni i umiejący sobie wszędzie dobre miejsce wyrobić. — Dwaj bracia mleczni w tem życiu ustronnem, niemal klasztornem, nie pragnąc innego, wytrwali...
Ludzie mówią, że żyją dotąd i kochają się więcej może, niż za dni swojej młodości.

Méran, 1872 r.