<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Budnik
Podtytuł Obrazek
Wydawca Rogosz, Piller i Gubrynowicz & Schmidt
Data wyd. 1874
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Wieczorem już późnym weszła panna Tekla z zafrasowaną minką do pokoju, w którym stara podkomorzyna robiła pończochę i odmawiała koronkę. Po twarzy swej ulubienicy poznała zaraz zacna staruszka, że ma cóś coby powiedzieć chciała, a raczej czegoby chciała, żeby się od niej dopytano.
— Cóż tam moja Teklusiu?
— Wiatr i śnieżek pruszy.
— A! to bieda! A tu bydełku paszy potrzeba. Ale coś ty moja droga masz minkę skłopotaną.
— O! nie! nie! — odpowiedziała panna siadając do roboty przed świecą.
— Ale kiedy ja bo już widzę. To znowu sobie jakiś kłopot cudzy za swój twoje dobre serce przyjęło.
— Doprawdy pani, że nie.
— Ale kiedy ja cię zawsze poznam moja kochanko.
— Ale nie droga pani. To nic, to tak, doprawdy.
— Powiedzże mi, proszę cię. Ja od razu poznałam, że coś ci jest kiedyś wchodziła; ty nic ukryć w sobie nie umiesz.
— Ale bo, droga pani...
— Każę ci, mów, proszę bardzo, mów mi zaraz panno Teklo, bo się gniewać będę. Słyszałaś, że mówiłam ci, każę?
— Nie chciałam pani mówić, bo doprawdy. To znów o tych nieszczęśliwych budnikach, o których już razy kilka wspominałam pani.
— Cóż im tam?
— Nieszczęście, prawdziwe nieszczęście. Wszakto pokazuje się, że ojciec a podobno i syn należeli do szajki złodziejskiej.
— Jezu Marja! czy to być może?
— Teraz pobrali ich do miasteczka, a ta nieszczęśliwa Pawłowa wdowa (coto JWPani dawała jej maść do nogi) i córka Bartosza Julusia, same jedne i bez kawałka chleba zostały.
— To potrzebaby je zabrać do dworu.
— A! doprawdy, toby był prawdziwie miłosierny uczynek. Ta młoda nadewszystko, to bardzo dobre dziecko, a tak opuszczona zwalać się może.
— Ale moje serce, nuż jakie nic dobrego?
— Gdzie tam JWPani, to ledwie może ma rok piętnasty!
— I jak to wygląda? bo ty się cudownie znasz na fizjognomji. Nigdy nie zapomnę, jakeś od razu poznała tego Piotra, który mi potem tak swemi głupiemi oskarżeniami na wszystkich dokuczył, i Dorotę, co wiesz?
— Śliczne dziecko i zdaje się dobrze jej z oczów patrzy; tylko, Bóg to jeden wie, co jeszcze z niej być może.
— Tak! Bóg to wie i Bóg jeden moje serce, nawet już zepsutego łaską swoją nawrócić i na drogę dobrą wprowadzić może; nasz obowiązek wyciągnąć rękę potrzebującemu pomocy. Zadysponujże moja droga konie po nich jutro. Niech mój Paweł jedzie wielkim wozem i sprowadzi tu te biedactwo. A za to żeś mnie naprowadziła do dobrego uczynku (podkomorzyna zdjęła z palca pierścionek i oddała go pannie Tekli, która całując kolana i płacząc niby, przyjęła go).
— Co to za serce! co to za serce złote! — powtarzała staruszka.
Jak świt nazajutrz wysłano karecianemi końmi pana Pawła po Pawłowę i Julusię.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.