[41]Chłód daremny.
Kiedy się słońce przez Raka przedziera
I Lwa strasznego nawiedzić napiera,
W powszechnym świata znoju i spaleniu
Szukałem, gdzieby głowę skłonić w cieniu.
Raz się przechodzę do bliskiego gaju
I żebrzę łaski zielonego maju.
Tam mię wspomaga dąb chaoński cieniem,
I grab twardością zrównany z kamieniem;
Piękny i jawor fladrowanéj więzi,
I szkolna brzoza drobniuchnéj gałęzi,
I żyrne buki i klon niewysoki,
I lipa, matka pachniącéj patoki;
Jasion wojenny i brzost, który naszem
Krajom intraty przyczynia potaszem.
Drugi raz w gęste zapuszczam się bory,
Kędy świerk czarny rośnie w górę spory,
I modrzewina czerni nieznająca,
I terpetyną jedlina płacząca,
[42]
I sośnia wielkiej w budynkach wygody,
I kadzidłowéj jałowiec jagody.
Trzeci raz różnie próbując ochłody,
Chodzę po brzegach przezroczystéj wody;
Tam mam dostatnie chłody topolowe,
Olsze czerwone i wierzby domowe,
Chwast dereniowy więc i rokicinę
I chłodne bagno i złotą wierzbinę.
Ale cóż potym? lubo ta zasłona
Schroni méj głowy od Hiperyona;
Lubo mi na czas psia gwiazda sfolguje:
Zaraz te pustki miłość opanuje.
Próżno się tedy cieniem zwierzchu chłodzę,
Gdy w sobie noszę ogień i z nim chodzę.