<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Chłopski mecenas
Podtytuł Sztuka ludowa w 5 obrazach ze śpiewami i tańcami
Data wyd. 1880
Druk Drukarnia „Wieku“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT V.

(Scena przedstawia wolną okolicę, w oddaleniu widać wioskę, po prawej i lewej stronie sceny krzaki).


SCENA I.
Franek i Kaśka.
Franek.
Śpiew.

Dziewczyno, kochanie,
Ciężko żyć bez ciebie,
Boś ty jest jak malowanie,
Jak gwiazdka na niebie.
Dziewczyno, dziewczyno,
Dziewczyno kochanie,
Wody w górę nie popłyną,
Miłość nie ustanie.

Kasia (wchodzi z prawej strony).
Śpiew.

Hej za wsią na łące
Bystra woda płynie,
A w kochaniu nieszczęśliwem
Ciężko żyć dziewczynie...
Hej za wsią na łące
Gonią się zające,

Mnie się ciężko zakrwawiło
Serce kochające...

Razem.

Opada liść z drzewa
Wśród chłodnej jesieni,
Może naszą smutną dolę
Dobry Bóg odmieni...
Rosną listki świeże
Na drzewach na wiosnę,
Może Pan Bóg miłosierny
Da nam dni radosne...

Franek.

No i cóż moja Kasiu, jak ci się widzi — co to z tego będzie?.

Kasia.

A co ma być? Bogu jednemu wiadomo — ojciec mój ani jedzą ani pija, jeno chodzą kiej otruci, i ni z niemi mowy ni rozmowy, jeno wzdychają a jęczą.

Franek.

I mój rodzic też nie lepiej; chodził ci dzisiaj do kościoła, krzyżem leżał a w piersi się bił, jakby za jakie wielkie grzechy pokutując.

Kasia.

Coś to oni na myśli muszą mieć takiego, — a mój ciągle powiada, żebym się w służbę szykowała, bo doma jeść co nie będzie, a izbę i gruncinę podobno żydy mają zabierać.

Franek.

Dla mnie to bajki — jeno to starych mi żal, że się będą poniewierać po świecie. Młodym to zawdy lżej — ja się z tobą ożenię i pójdę do dworu na fornala... albo to nam źle będzie.

Kasia.

Dla czego ma być źle — pensya regularna cię dojdzie, ornalja też.

Franek.

Izbinę nam dadzą we czworaku, krowę wezmą na oborę i na kartofle sto prętów też dadzą.

Śpiew.

Ojże dobrze żyć na świecie
Fornalowi u dziedzica,
Bo kiej włóczy to we czwórkę,
A kiej jedzie pali z bicza.
I czy jedzie do kolei,
Czy po drzewo, czy po snopki,
Zawsze mina jego tęga
Pawie pióro ma u czapki.
A kiedy się z panem jedzie,
Szkapy ogień z nozdrzy sieją,
A jak człowiek huknie z bicza
Aż się wszyscy djabli śmieją.

Kasia.

Ej, Franeczku, nie wywołuj ty wilka z lasa, poco masz złe wspominać.

Franek.

Ja też tak tylko — żeby ci markotno nie było ostać się fornalką...

Kasia.

Stróżką, parobczychą — pastuszką bym była, byle jeno z tobą w kupie mój miły.

Franek.

Parobczychą to byś nie była.

Kasia.

A to czemu?

Franek.

Bo ja to nie mam żadnej zdatności do wołów; koń to jest dobre bydle, a przy dobrem bydlęciu, to i człowiekowi milej żyć na świecie.

SCENA III.[1]
Ciż, Dębiński, Marya, Migalski.
(Dębiński prowadząc Maryę pod rękę wchodzi, za niemi Migalski).
Dębiński.

A, jesteście moje dzieci, jak się macie?...

Franek.

Dziękujewa wielmożnemu państwu.

Dębiński.

Właśnie dobrze że was tu spotykam, skocz no mój Franku i sprowadź tu swojego ojca...

Marya.

A ty Kasiu pobiegnij po twojego.

Kasia.

Żeby tu przyszedł?

Migalski.

No tak, żeby tu przyszedł.

Kasia.

A to jak oni się tu zejdą z Bartłomiejem, to się pewnikiem pokłócą.

Marya.

Nie bój się, nie damy im się pobić.

(Franek na prawo, Kaśka na lewo wychodzą).


SCENA IV.
Ciż, bez Franka i Kaśki.
Migalski.

Powinniśmy dziś stanąć w Warszawie.

Marya.

Będziemy ojczulku przed północą.

SCENA V.
Ciż, Drapiszewski i Kurocapski.
(Drapiszewski i Kurocapski z papierami w rękach przechodzą przez scenę).
Dębiński.

Dzień dobry panie mecenasie, gdzież tak pilno?

Drapiszewski.

Dzień dobry — ważna sprawa, musiałem sobie wziąść pomocnika — a to pan sekretarz gminny, w wolnych chwilach od zajęć urzędowych jest moim dependentem....

Migalski.

To pan dobrodziej ma wiele czynności?

Drapiszewski.

O tak, dziś wnoszę akcyę o eksmisyją ze strony Fajbusia Piernika spekulanta i obywatela, przeciwko Bartłomiejowi Łopacie — drugą zaś podobną ze strony Jankla Migdała przeciw Michałowi Dudzie.

Migalski.

Zdaje mi się że ci panowie byli pańskiemi klientami?

Drapiszewski.

Cóż robić — taki już porządek na świecie, dziś za Pawłem, jutro przeciw Pawłowi.

Dębiński.

Będę miał przyjemność ścierać się z panem dobrodziejem przed kratkami — staję ze strony pozwanych w obydwóch sprawach.

Drapiszewski.

Ho — ho — wchodzisz pan w moje atrybucye, niewiem tylko jakie prawo masz pan do stawania przed sądem.

Dębiński.

O! czci godny kolego, jestem adwokatem przysięgłym i mogę bronić spraw w całym kraju.

Drapiszewski.

Aha! pan adwokat zapewne świeżo z uniwersytetu — teoretyk, uczony człowiek — byli tu i tacy — ale, przegrywali.... o! przegrywali. — Zresztą co tu gadać, sprawa jasna jak słońce, zobowiązanie piśmienne, termin uchybiony, więc ich wyrzucą na zasadzie dobrowolnej umowy.....

Dębiński.

To zobaczymy po wyroku.

Drapiszewski.

Zobaczymy, zobaczymy — moja praktyka też coś znaczy... Pan adwokat! ha, ha, teraz rozumiem te zapytania: a jak się panu powodzi? a dużo pan masz spraw?... zazdrość szewcka, zazdrość, jarmarczna zazdrość!.

Dębiński.

Spodziewam się przecie, że mi pan w Warszawie praktyki nie popsujesz.

Drapiszewski.

To się pokaże.... ale ja się nie dam w kaszy zjeść... Kurocapski, chodź mój przyjacielu, co tam gadać napróżno... wszystko intrygi ludzkie... żyć człowiekowi nie dadzą, dołki kopią....

(wychodzą).


SCENA VI.
Migalski, Dębiński, Marya.
Migalski.

Pan mecenas, jak uważam, jest dość pewny siebie.

Marya.

Ale uważa ojczulek jaki on ma śliczny kolor nosa.... prawdziwy karmazyn...

Dębiński.

W przystępie rozdrażnienia kolor ten przechodzi w granat. A oto idą nasi Montechi i Capuletti — a za niemi Romeo i Julia z Psiej Woli.

(Bartłomiej i Michał, za nimi Franek z Kasią).


SCENA VII.
Migalski, Dębiński, Bartłomiej, Michał, Franek, Marya, Kasia.
Dębiński.

No, moi dobrzy ludzie, słyszeliście co wam wczoraj mówiłem, podajcie sobie ręce.

Bartłomiej.

Bóg widzi kumie, że dawno chciałem to uczynić, ale ten psia wiara Judasz, ten Drapiszewski, jak począł na was szczuć, to mi zawsze serce zakrwawił.

Michał.

I nas judził, i baby judził, aż dojudził mój Bartłomieju... dojudził.

Migalski.

No, pogódźcie się, moi ludzie — dość już tych kłótni.

Bartłomiej.

Michałku! toć my razem bydło paśli.

Michał.

Barteczku.... odpuść.

(ściskają się).
Migalski

No — tak to lubię....

Bartłomiej.

Teraz będziemy żyli we zgodzie do śmierci, a zresztą o co się teraz już prawować? Chałupska nam zabiorą... póki mogąc będziemy pracowali... a później.

Michał.

A na starość pójdziemy na dziady, ale Barteczku, zawdy będziewa w kupie (z płaczem). Będziewa na jednym kamieniu pod kruchtą siadywali... z jednego worka uszyjemy se sakwy....

Bartłomiej (również z płaczem).

I se złapiemy jeża i żółwia; w żółwiową skorupę będziewa kuprowinę zbierali, a jeżem będziewa się od psów oganiali.

Michał.

Oj, oj, oj, mój kumie, mój Barteczku, toć to prawdziwie napisane w pieśniach: Dawniej przywiązał dziad jeża do kija, by nie szczekała na niego bestya — a teraz dziada nie ujrzy z daleka i nie zaszczeka.

(Obejmują, się, wybuchają głośnym płaczem. Franek i Kaśka płaczą)
Migalski.

Michale, ja wam pożyczę na spłacenie Jankla.

Dębiński.

A ja wam Bartłomieju.

Franek.

O wielemożne panowie! niech wam Bóg najwyższy i miłosierny na dzieciach wynagrodzi, a jak się ja z Kaśką ożenię, to wam na każde święta kopę jajków przyniosę i miodu kapkę co najlepszego, i serek i coby się tylko żywnie zażądało na świecie.

Kasia (do Maryi).

O moja panieneczko! moja panieneczko, niech cię Matka Boska błogosławi!.

SCENA VIII.
Ciż sami, Fajbuś i Jankiel.
Fajbuś i Jankiel (wchodzą).

Bartek, słuchaj no ty Bartek, poco ty mnie masz zrobić kłopot i po co ja mam tobie procesować? Ty se wynoś z chałupa do cztery wiatry, bo ja w twoje chałupę założę sklepik dla moje dzieci, co sobie wczoraj ożenili....

Jankiel.

Słuchaj Michał, co Fajbuś mówi, to tak samo jakby Jankiel mówił.

Migalski.

No, proszę, to panowie pokupowali od ludzi gospodarstwa?.

Fajbuś.

Nie pokupowali, tylko przepraszam pana radcego, my im pożyczyli pieniądzów, a jak oni nie oddadzą pieniędzów, to się podpisali że izby będą nasze...

Dębiński.

A jeżeliby oni oddali pieniądze?

Fajbuś.

Toby buło oddane, ale z kąd oni oddadzą, kiedy oni oba są gołe jak kapsony, jak biki, jak te pasternaki co sobie w ziemi siedzi; to krótkie gadanie jest.

Marya.

Może byście panowie poczekali trochę tym biednym ludziom?.

Jankiel.

Ny, a co z tego czekania będzie? Procent urośnie, co oni sami nie będą warci z krowami i cielęciem i ze wszystkiemi dzieciarni...

Migalski

No, chłopcy, zapłaćcież tym kupcom co się im należy (dając Bartłomiejowi pieniądze).

Fajbuś.

Co to jest zapłacić, naco oni mają płacić, a gdzie nasze dzieci mieszkać będą?

Jankiel.

Czy my wam przymuszamy żebyście nam płacili? czy my chcemy waszych pieniądzów....

Fajbuś.

Ja nie chcę żadne zapłatę.

(chce odchodzić).
Dębiński.

Panie kupiec, bierz pan dobrowolnie, bo jak nie, to pieniądze sąd panu wręczy....

Fajbuś.

Co pan będzie bałamucił czemny naród? do czego to się zdało?.

Jankiel.

To nie wypada na takie porządne osobe zrobić awanture we wsi, to wstyd jest, nie ma żadne moralności.

Bartłomiej.

No bierzta żydy pieniądze, a papiery nam oddajta.

Dębiński.

Bierzcie — zgodnie, bez kłótni.

Jankiel.

Nu, co będziemy robić? co my możemy zrobić? (wydobywa papiery i oddaje, chowa pieniądze, Fajbuś czyni to samo).

Fajbuś.

P. Bartłomieju, ja wiem że zgoda to jest najlepszy interes, ja zawsze mówiałem, że pan Bartłomiej to jest najporządniejszy gospodarz od całej Psiej Woli.... ja wam wszystkiego pokredytuję.

Drapiszewski (wchodzi).

Panie Jankiel, panie Fajbuś, papiery gotowe, podpiszcie plenipotencye i dajcie dowody.

Fajbuś.

Jakich plepotencye? tu już się zrobiała plepotencya: oddali nam pieniondzów, cała sprawa przepadniała.

Drapiszewski.

Co? oddali? Chyba ukradli... bo o ile znam fundusze tych ludzi...

Dębiński.

Szanowny kolego, kto wygrał?

Drapiszewski.

Zdaje mi się że pan dobrodziej zanadto się tu rozpościera....

Dębiński.

Ja dziś jeszcze wracam do Warszawy, ale zdaje mi się, że rozpościeraniu się pańskiemu trzeba położyć koniec....

(Wchodzi wójt, sołtys, gromada wieśniaków, Lolo prowadząc pod rękę Petronelę, Fonsio i Jaś, kobiety, dziewczęta, Kurocapski).


SCENA X.[1]
Ciż, i Wójt, Sołtys, Fajbuś, Jankiel, Lolo, Jaś, panna Petronela, Fonsio, wieśniacy.
Wójt.

Wielemożne państwo, możeta se jechać — wielmożny naczelnik powiedział, żeby pana Laponsia puścić z Bogiem, ino prosił, że jak na drugi raz zechce polować na baby, to żeby se jechał do inszego powiatu, bo tu i bez tego mamy dosyć turbacyi z innemi złodziejami, a najbardziej z takiemi co konie kradną.....

Fonsio.

Jak babcię kocham, od tego czasu strzelam tylko ptaki i to w lot, nie przypuszczam bowiem żeby która baba mogła latać w powietrzu, jak przepiórka.

Jaś.

Mój kochany, były czasy, że ty w Warszawie bez strzelby do przepiórki trafiałeś....

Fonsio.

Tylko proszę cię bez przycinków; wiesz że jestem gwałtowny.

Wójt.

Wszelki duch Pana Boga chwali! a to co? Bartłomiej rozmawia z Michałem?

Michał.

Pogodziliśwa się. Judasz nas pojudził, a dobrzy ludzie pogodzili.

Kurocapski.

Panie Drapiszewski, to do pana piją.

Drapiszewski.

Może..... aby tylko przełknęli....

Dębiński.

Tak panie wójcie — ci gospodarze pogodzili się z sobą, odtąd żyć będą w zgodzie i jedności jak bracia.

Bartłomiej.

O w świętej zgodzie....

Wójt.

A tak to ale... tak to rozumiem... od samego początku trza tak było zrobić.

Michał.

Kiej byli tacy co nas judzili...

Wójt.

Wiem ja, wiem, nawet sam sędzia gadał do mnie, że mu się to judaszostwo przykrzy.

Dębiński.

A czy nie możecie sobie nato poradzić? — Wszak wiecie, że jak się między wami znajdzie człowiek niespokojny, demoralizujący, zły, to gromada może go prawnie z pomiędzy siebie wydalić.

Sołtys.

O, wielmożny panie, poco go ta wydalać, on tu i sam nie usiedzi, bośwa się na nim poznali; a nasz chłop ciemny co prawda jest, ale już ma taką naturę, że jak przejrzy na oczy, to się już nie da obałamucić.

Drapiszewski.

Ale co państwo chcecie? co znaczy ta napaść specyalnie na mnie wystosowana?

Kurocapski.

Wójcie, aresztujcie tych państwa, to jacyś intryganci.

Wójt.

Pan tu co masz do rozkazania? Pisać co każę i siabas. (do gromady) Chłopcy, dość już tego przewództwa, kiedy się mamy sami rządzić, to się rządźmy; bez pisarskich przykazów możemy żyć na świecie. — Idź se pan panie pisarzu żydom skargi pisać — ja tu znam w miasteczku porządnego pana, co był urzędnikiem za starego sądu, a teraz siedzi na hameryturze, poprosimy jego za pisarza, będzie uczciwie pracował, człeczysko godne i stateczne...

Sołtys.

Wiadoma rzecz, a jak się wypadnie pokłonić, to zawsze lepiej głowie aniżeli, nie przykładając... nodze.

Fajbuś.
(Sięga ręką do wszystkich kieszeni i wysypuje ztamtąd kilkaset kwitków... Sypanie to powinno trwać z minutę).
(z płaczem).

Panie Wójcie, wielmożny wójcie, nie wypędzajcie tym łapserdakom, patrzcie co oni tu naborgowali, a teraz co to warto jest? to nic niewarto jest! to same szmiecie! same szano.

(Schyla się i podnosi kilka papierków, czytając).

Butelka piwa bawarskie, pół kwarty kminkówkę, pół kwarty alembik... butelka piwo.... kwaterka okowity....

(po drugiej stronie sceny Jankiel czyni to samo).
Jankiel. (czytając).

Dwa szledzie! ferfał.. (puszcza papierek w powietrze) dziesięć bułek, ferfał — trzy szledzie, ferfał — funt midło, ferfał.... niech mu djabli wezmą!....

Drapiszewski.

Kolego Kurocapski, nie będziesz między swoimi prorokiem — idźmy z tąd...

Fonsio.

Panie, pozwól, że uronię nad tobą dwie łzy większe niż karmelicka bania!!

Drapiszewski.

Tu naród głupi! idyoty, nie zrozumieli nas, pójdziem w świat! Jest jeszcze kraj, w którym można robić interesa. Kurocapski chodźmy — pakuj się... (uderza się po kieszeniach) bo ja już jestem spakowany.

Kurocapski.

I jam już gotów, możemy jechać (odchodzą).

SCENA XI.
Ciż, bez Drapiszewskiego i Kurocapskiego.
Jaś.

Moi panowie dygnitarze, zaprotegujcie mnie do jakiej ładnej turczynki.

Drapiszewski (z kulisy).

Niech was wszystkich djabli wezmą!

Sołtys.
Śpiew.

Kiej się młóci we stodole
Piękne zboże na jesieni,
Powyrzucać trza kąkole,
Bo bestyjstwo się rozpleni.

Fajbuś.

Ja państwu co powiem... dobrze że te łajdaki już sobie pojechali — my korzystaliśmy, to prawda; ale my nie mamy ani roli, ani bydła, ani (spluwa) za pozwoleniem haser — my mamy tylko głowę i trochę pieniądzów. Chłop ciemny jest, to my mamy coś z tego, ale niech on będzie mądry, to będziemy pracować razem i kochali sobie jak bracia.... Ja sam bardzo kocham te ludzie; cobym ja znaczył na świecie żeby ich nie było...

(do Fonsia).

Panie zbójca! Wielmożny panie zbójca! Jacentowa sobie wygoiła, ale pan tym z strzałem całe Psie Wole do góry z nogami przewrócił. — Te dwa łapserdaki sobie pojechali, te dwa chłopy mają swoje izbe (pokazując na Migalskiego i Dębińskiego) te dwa panowie mają dwa rewersa, te Franek z Kaszkiem będą mieli jedne wesele, a my dwa żydki mamy swoje pieniądze. Pan dobrze strzela, panie zbójca...

Chór.

Gdy się wszystko dobrze stało,
To se państwo z Bogiem jedźta,
A jak przyjdzie jasne lato,
To Psią Wolę znów odwiedźta.

Tańce.
Bartłomiejowa.
(wpada zadyszana i chwyta Bartłomieja za rękę).


SCENA XII.
Ciż, Bartłomiejowa.
Śpiew.

O ja gdy to słyszę,
Choć już ledwie dyszę,
Łapię mego dziada;
Gdy się bawią dzieci,
Gdy czas prędko leci,
Cieszyć się wypada!

Znasz mnie Bartku krzynę
Że za tańcem ginę,
Nie broń się daremno,
Kapoty uginaj,
Od kąta zaczynaj,
Tańcuj dziadu zemną!

(Tańce).
Chór.

Gdy się wszystko dobrze stało,
To se państwo z Bogiem jedźta,
A jak przyjdzie jasne lato,
To Psią Wolę znów odwiedźta.

(Zasłona spada).
Koniec.






  1. 1,0 1,1 Przypis własny Wikiźródeł W akcie V numeracja scen jest niespójna; nie pojawiają się sceny II i IX.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.