[27]CHLEB ORAZ GWIAZDY
Niedotykalny trwasz; tak trzeba. Stokiem
Spływają ludzie na skrzydłach drewnianych;
Na obolałych barkach wiatr ich niesie,
Jak tytanidów, co sprostali chmurom.
Przemija dzień w tem uroczysku siwem
I mchem przestrzeni rozrasta się w dymach:
Strumień zagłady ponad lodozwałem!
Kula ciosana ze szkła, wiatru jękiem
Po brzegi wypełniona, niby wargi,
Pod które krew podpływa, otwór krągły,
Krztuszący się cierpieniem, ciepłym śpiewem:
Nad horyzonty gór ten jęk złocisty!
Pojmij, jak trudno jest z wełnistych puchów
Wyciągać ręce zgrabiałe ku wargom,
Przytykać palec do ócz zamrożonych,
Zwolna szczelinę rozwierać powieki,
Jak dziurę fletu, — i rzęzić westchnieniem.
To jak czeluście snu; mroczno-zielone
Konary świerków, bielą obciążone,
Gałęzie sztywne, wilgotne, jak chargot,
W spirale przełamują się, igliwie
Wyrasta w śruby niebios. Windo Ziemi,
[28]
Tłocząca nas ku gwiazdom, nieruchomych!
Zmierzch skrzydłem kraje zbocza, jak melodja
Szarpana wiatrem, wielkim czarnym żaglem
Na płótnie nocy wskos unosi w leje
Walczących z obłokami, postarzałych
O szron policzków. O, lawino zmroku,
Ze szczytów siwych waląca się w przestwór,
Jaki ci podać wtór? Jak złożyć wargi,
Aby czystością wibrującą głosu
To zrównoważyć? Zpoza szyb domkniętych
Na smudze cienia trójkątny klin blasku
Wzywa, jak echo; nad obrusem stołu
Jest spokój, żniwo śmierci, ostateczność.
Dyszące serce, jak szczęście agonji,
Paruje tamtym z ust, tu kłuje cisza.
Chleb oraz gwiazdy. Komu też wybierać?
Niedotykalny trwasz. Giną śmiertelni.
Józefowi Czechowiczowi