<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Ciężki grzech
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ IV
Ciężki grzech
Mnich, który w ciężki grzech popadł, gani przeora za tę samą przewinę i w ten sposób od kary się uwalnia.

Gdy Filomena, skończywszy swoją opowieść, zamilkła, siedzący obok niej Dioneo, nie czekając na rozkaz królowej (wiedział bowiem, że na niego teraz kolej przypada), tym kształtem mówić zaczął:
— Miłe damy! Jeśli dobrze nasze powszechne życzenie pojmuję, to zebraliśmy się tutaj poto, aby się opowieściami rozweselić. Mniemam, że każdemu zostawiona jest swoboda w wyborze materji, byleby tylko opowieść nie sprzeciwiała się ogólnemu prawidłu, to jest zajmującą była. Takie było bowiem życzenie królowej. Wysłuchaliśmy już opowieści o tem, jak to Abraham, za radą Giannotto di Civigni idąc, duszę swoją zbawił, oraz jak roztropny Melchisedech obronił swoje bogactwa przed napastliwością Saladyna. Sądzę, że na wasze przygany nie zasłużę, gdy wam opowiem o chytrej sztuczce, dzięki której udało się pewnemu mnichowi srogiej kary uniknąć. W miejscowości Lunigianie, niedaleko stąd leżącej, znajdował się klasztor, słynący dawniej z mnogości i świątobliwości braciszków, teraz zasię opustoszały. W klasztorze przebywał pewien mnich, człek młody i krzepkiego ciała złożenia. Sił jego ani posty, ani modlitwy, ani czuwania nocne nadwątlić nie zdołały. Pewnego razu, w samo południe, gdy inni braciszkowie wczasu zażywali, mnich ów, przechadzając się koło kościoła, znajdującego się w okolicy pustej i oddalonej, napotkał urodziwą wielce młódkę, która, ani chybi, córką jakiegoś kmiecia być musiała. Dziewczka zatrudniona była zbieraniem ziół. Ledwie mnich ją ujrzał, gdy chucie w nim rozgorzały. Dlatego też, zbliżywszy się do niej, w grzeczny dyskurs z nią wstąpił. Od słowa do słowa przechodząc, to wreszcie na niej wymógł, że zgodziła się pójść cichaczem do jego celi.
Tutaj mnich, żądzami swemi pobudzany, jął figlować z nią mniej ostrożnie, jakby należało. Tymczasem zdarzyło się, że przeor ze snu wyczmucony, przechodząc obok celi mnicha, posłyszał rumor okrutny, który tamci czynili. Chcąc lepiej głosy rozróżnić, zbliżył się cicho do drzwi celi, nadsłuchiwać począł, i wówczas poznał dowodnie, że wewnątrz białogłowa się znajduje. Z początku chciał rozkazać, aby drzwi otworzono, później jednak inaczej postąpić umyślił. Wrócił zatem do swojej komnaty i czekał, aż mnich z celi wyjdzie. Mnich zasię, chocia z całego serca rozkoszy używał, przecie miał się na baczności. Posłyszawszy odgłos kroków na kurytarzu, podszedł do drzwi, spojrzał przez szparę i ujrzał przeora, który podsłuchiwał. Dorozumiał się odrazu, że przeor uznał o bytności białogłowy w jego celi, a wspomniawszy, jak surowa kara mu za to zagraża, stropił się wielce. Niedawszy jednak młódce żadnej o swem strapieniu poznaki, jął się głowić nie na żarty, szukając jakiegoś stosownego wybiegu. Wreszcie przyszła mu na myśl pewna chytra sztuczka, o skuteczności której był twardo przekonany. Uczyniwszy pozór, że dość ma już miłosnych igraszek, rzekł do białogłowy: — Idę teraz, chcąc wynaleźć skuteczny sposób na to, byś stąd niepostrzeżenie wyjść mogła. Dlatego też czekaj tutaj, aż do mego powrotu. Rzekłszy te słowa, wyszedł z celi, zamknął drzwi na klucz i zaraz udał się do komnaty przeora. Oddał przeorowi klucz, jak to każdy mnich miał w obyczaju czynić, kiedy z klasztoru się wydalał, i rzekł:
— Dzisiaj zrana, mój ojcze, nie zdążyli przewieźć wszystkich drew, co są przygotowione; za waszem pozwoleniem tedy, chcę się udać do lasu, aby zwózki dopilnować.
Przeor, pragnąc dowiedzieć się szczegółowiej o grzechu, przez mnicha popełnionym, i mniemając, że grzesznik niczego się nie dorozumiewa, uradował się z tego przypadku. Wziął klucz i dał swoje przyzwolenie. Gdy mnich odszedł, przeor jął rozmyślać, jak mu postąpić należy: zali w przytomności wszystkich mnichów drzwi celi otworzyć i sprośny grzech na jaśnię podać, tak aby braciszkowie szemrać później nie mogli, gdy srogą karę rozpustnikowi wymierzy, zali też wprzód o wszystkiem uznać szczegółowie? Pomyślał przytem, że owa młódka może się okazać córką lub żoną jakiegoś czcigodnego człeka, któremu nie chciałby despektu sprawić, jawnie ją ostawiając. Dlatego też postanowił dowiedzieć się wprzód, kim jest owa białogłowa, a później dopiero stosowne miary przyjąć. Z tym zamysłem podszedł do drzwi celi, otworzył je, wszedł do środka i znów drzwi za sobą zawarł. Młódka, obaczywszy przeora, od sromu i trwogi gorzko płakać poczęła.
Świątobliwy przeor, spojrzawszy na nią, przekonał się, że dzieweczka piękna jest i świeża. Chocia był już człekiem szedziwym, przecie poczuł, że nim chucie okrutne owładają, na podobieństwo tych, którym młody mnich oprzeć się nie zdołał. Później rzekł do się na ten kształt:
— Dlaczegóżbym nie miał uciechy zażyć, skoro sposobność się nadarza? Radości i wesela niewiele mamy, trosk zasię i zła zawsze poddostatkiem. To piękna dzieweczka, na honor! Nikt nie dowie się o tem, że tutaj była. Czemuż miałbym nie spróbować, czy mi się nie uda woli swej ją powolną uczynić? Grzech w tajemnicy, to pół grzechu tylko! Korzystajmy ze szczęśliwej okazji, co się może już nigdy nie powtórzy i nie pogardzajmy dobrem, którem Bóg drugiego obdarza!
Tak myśląc, zbliżył się do płaczącej dziewicy, zamysł swój pierwotny całkiem odmienił i prosić ją zaczął, aby płakać przestała. Później w ostrożnych słowach pragnienie swoje jej odkrył. Dziewica, która nie była z żelaza ani z kamienia, zbytniego nie stawiała oporu. Przeor obłapiwszy ją ciasno i ucałowawszy czule, pociągnął ją do wąskiego łoża mnicha. Mając jednak należny wzgląd na czcigodność swojej osoby, a takoż obawiając się, aby jej ciężarem swoim zbytnio nie urazić, miast się na młódce położyć, na brzuchu swym ją posadził i tą modłą długo z nią igrał. Mnich, który udał, że do lasu wyrusza, ukrył się w kącie kurytarza. Obaczywszy, że przeor do celi wchodzi, miał już za pewne, że jego fortel skutecznym się okaże. Podkradł się więc do drzwi i przez szparę obaczył wszystko, co przeor czynił. Ów po długiej miłosnej rozprawie, zamknął młódkę w celi i do swej komnaty się udał. Wkrótce usłyszał, że mnich już z lasu powrócił. Zamierzając go skarcić surowo i do ciemnicy wtrącić, tak aby z miłej zdobyczy bez podziału korzystać, kazał go przywołać, a później przyjąwszy go z zagniewanem obliczem, rzekł, że go więzieniem ukarze.
Mnich odparł na to:
— Przewielebny ojcze, zbyt niedawno jestem w zakonie Świętego Benedykta, ażebym mógł znać szczegółowie wszystkie reguły. Nie wiedziałem naprzykład, że mnisi krom wigilij i postów winni są jeszcze i dziewczęta na siebie nakładać. Teraz jednak, skoroście mi już stosowny przykład dali, przyrzekam nigdy pod tym względem nie chybić. Jeśli mi na ten raz przebaczycie, będę czynił tak, jak widziałem, żeście wy czynili.
Przeor, który był człekiem o bystrem przyrodzeniu, zaraz pojął, że mnich wszystkie jego figle widzieć musiał. Zawstydził się postępku swego i nie chciał karać mnicha za to, czem sam zgrzeszył. Przebaczył mu przeto, pod warunkiem, że ścisłe milczenie zachowa. Później postarali się dziewczynę ukradkiem z klasztoru wyprowadzić. Mniemać należy, że młódka jeszcze nieraz tam powracała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.