Co się z wielkiej idei zrobiło w małem miasteczku/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Co się z wielkiej idei zrobiło w małem miasteczku
Pochodzenie Pisma Bolesława Prusa. Tom XXII
Nowele, opowiadania, fragmenty. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I,
W KTÓRYM AUTOR REKOMENDUJE CZYTELNIKOWI SWEGO PRZYJACIELA.

Oto jest pan Utopowicz, literat i mój przyjaciel. Czy naprawdę panowie się nie znają?... Na imię mu Jacek. Nigdy nie przypuszczałem, aby dwaj tak znakomici ludzie, jak ty i on, czytelniku, nie zetknęli się jeszcze ze sobą na polu pracy około publicznego dobra!...
Pan Utopowicz Jacek i literat ma honor należyć do tej kategorji ludzi, o których nikt nie wie, jak wyglądają, i których określić można zapomocą samych negacyj. Jest on nie tłusty i nie chudy, choć nie twierdzę, aby miał był nieumytym; jest prócz tego niebrzydki, niewysoki, nieubogi i niegłupi, — przynajmniej tak utrzymuje on i jego rodzina.
Pewnego czasu, powyżej opisany mój przyjaciel wymyślił rozprawę „O potrzebie łącznego działania w celu podniesienia ogólnego dobrobytu“ — nie poprzestając na wymyśleniu, napisał ją i wydrukował. Gdy po raz ostatni przeglądał rękopis, zrobił mu jeden tylko zarzut, ten mianowicie, że jest dość nieczytelny. Robiąc pierwszą korektę, znalazł, że rozprawa jest wcale niezła, przy drugiej — że jest wyborna, a gdy ją ujrzał już w postaci książki, posiadającej żółte okładki, mimo całej bezstronności przyznać musiał, że pomysł i wykonanie należą do arcydzieł, mogących stanowczo wpłynąć na przyszłość społeczeństwa.
Raz uwierzywszy w to, uznał się wynalazcą i propagatorem wielkiej idei, a niebawem też mianował siebie samego najgorliwszym jej wyznawcą i uczniem.
Od tej chwili z niezmordowanym zapałem obchodził wszystkie redakcje, ofiarowywał im swoje żółte broszury z własnoręcznym podpisem autora i prosił o wzmiankę. Ponieważ jednak redakcje ze wzmiankami nie spieszyły, po kilku tygodniach więc wracał do nich z następującą mówką:
— Nie wspomnieliście jeszcze panowie o mojej „potrzebie łącznego działania“?... Szkoda!... Mówię to nie dlatego, że jest moją, ale dlatego, że istotnie zasługuje na poparcie, jako rzecz dobra i z talentem napisana. Pragnąłem tam przeprowadzić ideę rozbudzenia życia w naszych partykularzach, zachęcam mieszkańców ich do zebrań, wspólnych zabaw, tworzenia straży ogniowych, czytelni, no — słowem do wszystkiego!...
Dzięki tej metodzie — broszurka i jej autor znalazły rozgłos. Jakaś stara panna w liście bezimiennym oświadczyła Jackowi, że go kocha, — kilku młodzieńców prowincjonalnych, których Jacek nazwał „rozpróżniaczonemi lampartami,“ obiecali go przy sposobności ciężko skompromitować, a pewien lekarz z miasta Wydrwiszek wezwał go na kilka dni do siebie, jako człowiek, uznający potrzebę łącznego działania na prowincji, i który pod kierunkiem samego mistrza pragnie wielką ideę na grunt małomiasteczkowy przeszczepić.
Po odebraniu tego listu, przyjaciel mój, z parasolem w rękach i torbą na plecach, przez kilka dni znowu odwiedzał redakcje, zawiadamiając je poufnie o budzeniu się prowincji do życia i czynu — nadmieniając jednocześnie, że dobro ogółu dużo skorzystałoby na tem, gdyby ogłoszono, iż on, pan Jacek Utopowicz, znany publicysta, wyjeżdża w tych dniach do miasta Wydrwiszek, wezwany tam przez kółko ludzi miłujących postęp, w interesie łącznego działania, tudzież obudzenia ducha inicjatywy.
Przez następne kilka dni widziano go na poczcie, na dworcach kolei żelaznych, w biurze żeglugi parowej i we wszystkich zajazdach wizytowanych przez żydowskich furmanów,— wkońcu gdzieś znikł, a wreszcie i wieść o nim umilkła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.