Cywilizacja (Norwid, 1863)
Znajomy mój młody uwagi mi robił że żaglowym lepiej okrętem przepływać Oceanu przestrzeń. — Pozwoliłem mu mówić w tym przedmiocie i słuchałem go oparłszy się kolanem o tłomoczek podróżny a biodrami o ciosaną z kamienia poręcz wybrzeża portowego. —
Ale skoro domówił on perjodu — ale skoro spojrzałem na wielki zegar miejski i zmiarkowałem iż za niewiele czasu parostatek zwany: Cywilizacja ruszy z miejsca gdzie przystał był i osobę moją z sobą poniesie, przerwałem młodemu przyjacielowi memu jego mówienie.
Był czas, rzekłem, kiedy w rzeczywistości dotykalnej pod ręką moją miałem klucze piękności onych, o których marzenie swoje mi przedstawiasz — — A słów tych domówiwszy wbłąkały mi się w pamięć rymy które nuciłem, oglądając klamry i zamknięcia podróżnego mego tłomoczka.
— Co dzień woda w okręt ciecze,
Nogą z łoża ani stąp;
Co wieczora — o! człowiecze
W górę rękaw! — i do pomp.
Pożegnałem, co kochałem,
Upominek złączy nas;
Ręką jedną, przestrzeń dałem,
Drugą ręką dałem czas. —
Co dzień woda w okręt ciecze
Nogą z łoża ani stąp;
Co wieczora — o! człowiecze
Rękaw w górę — i do pomp! —
Oto i widzisz, mówiłem mojemu młodemu znajomemu, że rzeczy te nie są mi wcale obce, owszem, od ogromnych żaglowego okrętu podwalin, budowanie arki przypominających, a które spoczywają na samym dnie łodzi okrętowej. — Przeszedłszy następnie miejsca ciemne, gdzie ordzawione wodą słoną, łańcuchy kotwic się pierścienią lub wyciągnięte są podłużnie w niedbałym na posadzce odpocznieniu: przeszedłszy jeszcze wyżej do korytarzy kabin, i wyżej na pokład okrętowy, którego każda deska biała jest i miękka od umywań, a wszystkie są jakoby wieko skrzypiec pięknie wygięte. — I podniósłszy oczy tam gdzie lin wielu okrętowych niewzdrygliwe siatki się przekreślają na niebiosach, albo i gdzie powietrze rozbija namioty swoje szerokiemi żaglami — albo i gdzie trzy masztów krzyże kończynami swojemi podobne są jakiejś mistycznej troistości, kiedy umierają we mgłach rannych, w mętach opalowego światłocienia a wilgoci ciepłej i słonawej; mętach, niekiedy przedartych zgubionymi przez odeszłe słońce promieniami — wszystko to — jak widzisz, jest mi znane. To — i nadto huk żagli pękających, do wystrzałów poddać się mającego miasta podobny — i upadanie majtków niebezpieczne, ze szczytów zatrzęsionego burzą masztu — i przekleństwa ich językiem mówione morskim, który może jeszcze fenickie ma w korzeniu swoim pierwiastki — i niecierpliwienie się czterech łodzi, zawieszonych po okrętu bokach, a które tylko w czas przystani spokojnej, lub wczas ostatecznego niebezpieczeństwa bywają z łańcuchów swych spuszczane.
Jakoż — od oczyszczanego najstaranniej miedzianego gwoździa okrętowego, aż do gwiazdy w niebiosach jak gwoźdź błyszczącej. — Takoż, od safirowej chwili najpogodniejszego uciszenia aż do czarności otchłannej burz powietrznych — od wyciągniętych różowych rąk dziecięcia ku rybom wielkim, co idą za okrętem niby że psy domowe, aż do rzucających twarde rozkazy giestów okrętowego kapitana w rękawice futrem szorstkie uzbrojonego. Jakoż od tego co podpiera i uspokaja, aż do tego co tobą jako liściem suchym pomiata i czyni ciebie znikomością podrywaną z planety, albo daje ci uczucie do onych dwóch w niczem niepodobne: bo uczucie tępego i głuchego spokoju materyi ze znużenia — uczucie głębokie i nikczemne! — podobne do rozmowy ciała człowieczego z piaskiem grobu który jemu należy, albo atomów ciało człowieka składających z planetarnym ciążenia środkiem. — Kiedy, jednem słowem jesteś dla tego tylko, że chwilę przed tem byłeś, nim na mokrym i mętnym zwoju poplątanych sznurów okrętowych wyciągnąwszy się, rzekłeś sobie niezrozumiałym językiem dla nikogo: «Oto jest stateczność i spoczynek.» —
O! tak — powiadam tobie i widzisz, że poezja tych rzeczy bezpośrednio mi znana — ani co nowego pod tym względem obiecywać sobie potrafiłbym! — Lecz zmęczony już jestem i dla tego wybrałem dogodny paro-statek Cywilizacją zwany, ażeby wśród rękojmi, które człowiekowi epoka ofiaruje, zarazem drogiego użyć spocznienia i zarazem chwili jednej nie utracić, z szybkością wielką postępując. A kiedy to mówiłem, usłyszeliśmy niecierpliwy poświst i usłyszeliśmy gwałtowny szum wybuchań kotła parowego. I żeglarzy dwóch w kapeluszach, na których wypisane było słowo: Cywilizacja, ujrzeliśmy idących ku nam po szerokiej desce łączącej pokład statku z wybrzeżem — ci, uchwycili podróżny mój tłomoczek — a ja uścisnąłem miękką rękę młodego mego znajomego i poskoczyłem za unoszącymi ciężar, aż wzdrygnęła się deska która wybrzeże z Cywilizacją połączała. O! deski te, żebyście wiedzieli! — jak deski, które w portowych miastach na wybrzeżach martwo i cicho leżą — żebyście wy wiedzieli, do ila patetycznemi one są sprzętami! — — Wszakże one nie więcej nad półtora stopy bywają długie, a połączające nieraz świata części! —
Pożegnałem, co kochałem —
Upominek złączy nas:
Jedną ręką przestrzeń dałem,
Ręką drugą dałem czas.
I nie wygłaszając słowem mówionem, ale tylko nutą samą dośpiewując te rymy, wbiegłem pomiędzy ramiona dwóch żandarmów, którzy odpłynięcia statku strzegli, jako karjatydy dwie, czczość powietrza podpierające — — i oto pomiędzy onymi policjantami dwoma, jakoby przez odrzwia furty żywej, wszedłem na Cywilizacji pokład.
Pięknie było — świeciło słońce Boże, odbijając przybywające do nas przez otchłanie-otchłani promieności swoje, w świecących guzikach policjantów i w mosiężnych parostatku gwoździach — czystość albowiem i porządek nigdzie może więcej uwidomionemi nie bywają, jak na odpłynąć mającym statku parowym.
A że znałem tam, wśród podróżnych, niejakiego lekarza powielekroć drogę tę robić nawykłego, tedy umyśliłem sobie iż obeznać mię będzie mógł nieledwie ze wszystkiem i nieledwie ze wszystkiemi. Był to zaś człowiek wieku podeszłego, który przez lat trzydzieści lekarskie rzemiosło praktykując, tak wielką zyskał sobie wziętość, iż nareszcie musiał zaniedbywać powierzających się mu chorych z powodu, iż zbywało mu czasu na indywidualności ich mieć względy — wycofał się przeto jak mąż zacny z tak niebezpiecznego pola prac swych i przestawał najwięcej z przyjacielem swoim adwokatem, który niemniej, tąż samą drogą, dla tego tylko że słynnym był i sumiennym, na prywatne usunął się był ustronie.
Tych mężów dwóch szukałem oczyma memi, na statek wchodząc, ale mięszało się jeszcze krzątanie się podróżnych, którzy właśnie że weszli i krzątanie się służby okrętowej, którą portowy rządził pilot — spostrzegłem więc tylko kilku dzikich ambassadorów niejakiego książątka z wysp odległych, którzy z tłomaczem swym i służbą obchodzili do koła wnętrze okrętu, macając rękoma poręcze wschodów machoniowe i ozdoby mosiężne bardzo świecące — a na twarzach tych dzikich była radość, że wszystko do koła, jest tak równo, pięknie i gładko.
I płynęliśmy dzień jeden i dzień wtóry — a dnia trzeciego gdy byliśmy jeszcze na onym wstępnym Oceanu pasie, gdzie zielone fale uderzają o ściany wapienne i pionowe wysp niewielkich, wzmogły się wiatry znaczne i była burza. Co, jak tylko się pomiędzy podróżnymi rozgłosiło, zeszli jedni do kabin ażeby wyciągnąć się na łóżkach swoich, drudzy zaś na pokład okrętu pośpieszali, ażeby — mówili oni — burzę widzieć. —
I widziałem jako wstępował na ów pokład, niejaki oficer kawaleryi płaszczem się swoim okrywając, z pod którego kończyn świeciły się krzywe ostrogi — był to energiczny człowiek i mający giesta niespokojne, jakoby szukające w koło siebie czyli nie jest co? do uskromienia. — Żywioł wszelako rozchukany, parskając białemi śliny swemi, mało waży sobie energie ludzi pojedyńczych, skoro te nie za pośrednictwem praw żywiołowi onemu właściwych krzątają się i jakkolwiek bądź sprężyście się niepokoją: jest to żywiołowi obojętne. Majtek jeden w opończy ceratowej od stóp do głów strumieniami wody jaśniejący, przebiegł gwiżdżąc obok oficera kawaleryi i podtrzymał zachwianą postać niewieścią, która właśnie że na pokład wstępowała, trzymając się ręki pewnego młodego podróżnego: O osobie tej zaś mówiono na okręcie że jest przez nadobnego towarzysza swego wykradzioną. —
Piękna była to dama, ale co do nieposzlakowanej dorodności należało się więcej jej miłemu, który przytem bardzo rzewliwe miał spojrzenia i ruchy więcej niż wykwintne. Spoglądali oboje, jako ludzie morza nieświadomi, którym się wydawa iż burza morska ustępów nie ma, bardzo blizko uczuć się dających, ale że jest czemś z daleka i od razu do widzenia możebna jak opera. On zatopił błękitne oczy swoje w chmur nawały, a ona zdała się wejrzeniem i poczuciem iść za wszelką myślą towarzysza, gdy tymczasem miotły się fale ogromne na przechylany w otchłań pokład i nie było bynajmniej winą moją, że dostrzegłem obówie więcej niż lekkie na udatnych stopach nieznajomej, tak, iż myślą mą było zbliżyć się i ostrzedz tę osobą jak dalece naraża zdrowie swoje — — lecz, gdy na to wspomniałem iż wykradziona jest, wstrzymałem się i zwierzyłem to zacnemu doktorowi, z którym na jednej z ław pustych usiedliśmy.
Ku czemu poważny mój przyjaciel rzecze do mnie: «Obraziłbyś młodego tej pięknej osoby towarzysza, ale i ja sam dopiero jutro uwagę tę zrobić im potrafię, gdyby mię w tym względzie zapytano; jakkolwiek znam młodzieńca, owszem, dlatego właśnie iż znam go, jestem ostrożny. Jest to albowiem czuły człowiek — czuły, mówię — to jest, obraźliwy — raz usłyszysz od niego łzą rzewną przesiąkłe słowo, drugi raz znowu jednę z tych sentencyi, która gdyby była wyrzezaną na mosiężnej gałce grubego jakiego kija, zaledwo że byłaby na miejscu swojem. Przy tem słodkie i tkliwe ma on chwile — sam powiada iż jest artystą — żony swojej pod rękę mu nie dawaj, bo się jej oświadczy z łzami w oczach — książki mu ani parasola nie pożyczaj, bo gotów je zatrzymać sobie na pamiątkę!
A gdy słów tych właśnie domówiał poważny mój przyjaciel, spostrzegliśmy że i oficer kawaleryi mojego będąc zdania zrzucił płaszcz swój szeroki, pod stopy go pięknej nieznajomej chcąc podesłać — lecz ośmiu majtków zadyszanych z wołaniami służbie okrętowej właściwemi, przewlekając tamtędy ogromną linę rozdzieliło nagle ową grupę i wepchnęło ją w otwór, którędy schody do salonów i do wewnętrznych kabin prowadziły.
Poważny mój przyjaciel i ja, wcisnęliśmy się w głąb siedzenia, aby przez to dać miejsce linie ciągniętej, a obok nas zajmował miejsce człowiek do pół oblicza szalem wielkim szkockim osłonięty, który zwykł był zacięcie milczeć albo się o rzecz najmniejszą oburkiwać i którego przeto, na okręcie zwano konspiratorem. — Był to wszakże spokojny obywatel, ale hipokondryk i boleściom romatyzmów podległy, a który — że wiedział — iż go za konspiratora uważano, nie tłomaczył się z zarzutu tego, aby przeto na siebie tem więcej podejrzeń nie sprowadzić. Korrespondent jednego z bardzo użytecznych dzienników Europejskich miał wyraźnie na oku postać ową w szal szkocki do pół oblicza osłoniętą, a majtkowie nieraz znakami massońskiemi milczącego obywatela pozdrawiali. — Ściśle rzecz określając, burza była zaledwo tyleż burzą, ile ów o zbrodnię stanu posądzany podróżnik był tem za co go brano. Są albowiem zawichrzenia morskie, które zdawałoby się że ku temu tylko istnieją, aby świeżo zapoznanym z tego rodzaju podróżą gościom zadowolenie sprawić. Kapitan się nie ruszał z wielkiego salonu, gdzie grał w szachy z tłomaczem ambassadorów dzikiego książątka i żuł cicho Amerykański tytuń, żółty jak złoto.
Po przestanku niewielkim rozświeciło się powietrze i wielka jakoby błogość napełniła je wiosennem tchnieniem — a na ogromnej przestrzeni fal ruchomych i pianami białemi grzbiety swoje giętkie rysujących, położyła się ogromna tęcza, która dla niezmiernego wody obszaru nie dostawała prawie niebios, ale raczej podobną była do ukośnie wspartego gotyckiego okna, po za którego szybami trójbarwnemi widać było każdą z fal, i widać było wszystkie fale coraz drobniej łamane, aż do nieustannie ruchomych a ostatecznych kresów widnokręgu.
Że zaś na okręcie każdym są osoby, które dopiero zjawisko jakie rzadkie wywołuje z ich kabin — albo które i owszem wtedy jedynie na pokładzie pokazywać się lubią, kiedy domyślać się można że jest pusty: miałem przeto sposobność zauważyć iż płynęliśmy w towarzystwie katolickiego księdza missjonarza, tudzież kilku zakonnic, na dalekie świata krańce nieść mających służby swoje, miłość i pokorę. Ci jednak podróżnicy, ażeby suknią kapucyńską i szatami wyłącznych krojów, nie wzbudzać śmiechu, bardzo rzadko się na Cywilizacji pokładzie pokazywali.
Tęcza, nikła powoli, a okręt nasz wielkiemi swemy kołami na dwie strony odpychał góry ogromne tych fal czarnych, które nieraz od najwyższych okrętu żaglowego masztów wynioślejsze bywają i zwiastują pośredni, że nazwałbym osiowy, pas Oceanu. —
Emigrant niejaki — zacny człowiek — i podróżnik jeden uczony, który wyłącznie archeologią się zatrudniał, zbliżyli się do ławy którą z przyjacielem moim zajmowałem, ale ten, którego zwano konspiratorem uprzedził ich giestem pogardliwym, okazując iż wystarczającego miejsca nie było.
Zdarzenie to, acz małe, byłoby mi wcale nieprzyjemne; gdyby nie poszło za niem pośpieszne przyjaciela mego ostrzeżenie, który wszystkich podróżnych znając, tak do mnie mówił: Emigrant ten, bardzo szanownym jest człowiekiem i zaiste że o nim powiedziećby należało że konsekwentny jest. Cierpiał on długo w Europie i oto po za jej krańce teraz udaje się odpocząć — to zaś go przedewszystkiem zbliża z Archeologiem iż ów pierwszy będąc Rzymianinem, chce nieodzownie Rzymu na stolicę Włoch odrodzonych. Archeolog zaś dalej się posuwa, proponując aby koniecznie stolicą Polski przyszłej była Kruszwica, lub przynajmniej stojąca na Gople wierza-mysza. — Co zaś do Francyi, tę ma rządzić prokonsul Rzymski, w monumentalnem Nimes lub Arles obyczajem dawnym konsystujący.
«Jedna wszakże rzecz jest szczególniejsza» dodał następnie mój przyjaciel «to jest — że mąż oddany po szczególe samej tylko Archeologii, nigdy na mszę nie chodzi!» — Cóż więc rzekłem pojąć on może z umiejętności swojej? — A przyjaciel mój mi odpowiedział: — «Jest partykularnym akademii korrespondentem.» —
I chciał jeszcze dalej coś mówić mój przyjaciel, ale usłyszeliśmy iż Emigrant począł przypatrującemu się znikającej tęczy kapucynowi ciskać żarty, z udziału Świętego Ducha w kościoła sprawach, żarty gwałtem jako przedmiot naciągane; a rozmowa ta rosła bezprzykładnie i już mogła była w koło siebie wiele osób zgromadzić, gdyby nie pokazanie się nagłe Redaktora — jednego z bardzo użytecznych Europejskich czasopismów — którego to Emigrant skoro spostrzegł, uchylił się na bok magnetycznie, jako kiedy północnej jakiej armii sierżant robi miejsce samemu Generałowi. —
I płynęliśmy jeszcze dni trzy — i jeszcze pół dnia, co uczyniło razem sześć dni — a około południa dnia siódmego wyszedłem na pokład okrętowy czując uciśnienie smutku — smutku, którego treść i powód były mi zupełnie nieznajome. Są albowiem boleści wnętrzne i udręczenia ducha, które się bezpośrednio i doraźnie z pochodzenia swojego nie tłomaczą. Co większa, iż sama wrażeń ekonomia i następstw ich porządek nie są rzeczą dla śmiertelnika najjaśniejszą.
Jakoż, wielce chcąc płakać, ale nie mogąc i jednej łzy uronić aby spadła w Ocean, przysłuchiwałem się perjodycznemu chrząstowi budowy parostatku z niedbałością człowieka, któremu jest wszystko obojętne. Cywilizacja zaś szła jak nigdy, wielką dymu kolumnę na niebiosach i nikły ślad na falach Oceanu zostawując za sobą. — Ludzie dzicy z tłomaczem przechadzali się po pokładzie, ogłaskując rękoma poręcze i wręby okrętowe — a widziałem radość na ich obliczach że tak wszystko równo, pięknie i gładko.
Wszelako siedząc, nie powiem w zadumaniu, ale w czczości myślenia, rozświeciło mi się nagle zapełne pojęcie istoty smutku mego — rzecz, której się bynajmniej nie doszukiwałem sztuką badania. Tak dalece pewno jest, iż ażeby zapalić ogień urządza się zaprawdę długo wszelakie palne materjały i zanieca się iskrę; ale ażeby buchnął tenże ogień trzeba jeszcze dla tego wszystkiego chwili pewnej, która siebie nadto dodając, czyni iż nagle całość płonie. I nie inaczej rzecz się ma z myśleniem. —
I oto więc rzekłem sobie na raz: «Zaiste że przyczyną smutku mojego jest zupełna samotność — — Cóż albowiem wszystkość tych obywateli okrętu naszego pomoże mi, albo w czemże jesteśmy sobie współ-udzielni? — Nie wystarczyło-ż oto siedmiu dni, ażeby dojść do tego, iż otworzywszy usta, można wiedzieć naprzód wszelakie następstwa djalogu — wiedzieć: co człowiek czuły i co oburkliwy obywatel i co energiczny oficer i co archeolog, co emigrant i co Redaktor — jednego z bardzo użytecznych Europejskich czasopismów — odpowiedzą. — Myśl żywotna w ludzkości byłażby tak mechaniczną pracą i tak źródłowej żadnej wnętrzności swojej nie mającą? — Prawda jestże tylko ostatecznością wynikłą ze starcia się i wzajemnego odpychania jednostronnych humorów, rozmawiających z sobą obywateli? — Ale sama przez się, ażali powtarzam prawda nie jest niczem, tylko czczością myślenia — tylko jestże ona jakoby tem miejscem na coś przypadkowego i tą jakoby idealnie pojętą próżnią, o której się mawia w umiejętnościach, wiedząc wszelako iż próżni nigdzie nie ma. Jednem słowem — jestże więc prawda kłamstwem?
Albo — mamże raczej przypuścić jako obowiązujące ostatecznie pojęcie: iż prawda jest wynikiem tylko samej redakcyi myśli i zdań. I że ona przeto jest jako te na cyrkach płatnych Amazonki, które z pędzącego w około siodła i konia, podskakując, przebijają czołami w korony ubranymi wielki arkusz bibuły, ażeby po drugiej tegoż arkusza stronie na uciekającego upaść źrebca, przy oklasku i przy śmiechach rzeszy patrzącej? —
Zaiste że jedna jest rzecz łącząca doskonalej obywateli okrętu tego — rzecz, mówię jedna jest. —
A słowa te wyrzekłszy uderzyłem nogą w ruchomy pokład statku jakoby powiadając sobie samemu — oto jest ta rzecz jedna i nic więcej. —
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Szczególniejszej natury powiew i poświst zerwał płaski kapelusz jednemu z chłopców okrętowych, porzucając go precz, daleko na fale Oceanu — a na kapeluszu tym w około była wstęga czarna i był złocony na niej napis: Cywilizacja.
Kilka osób poskoczyło wraz ku wrębowi okrętu, w stronę gdzie wiatr pomiótł kapeluszem, nie ażeby myślą ich było coś w tem pomódz, ale że to w naturze nagłych wydarzeń leży iż za sobą nerwy pociągają. — Szczególniejszy był to wiatru poświst, nie mający nic w sobie podobnego do otaczającego nas powietrza — zimny — nagły, ale nie dorywczy i przechodni — owszem, utwierdzający się co chwila, jakby całą atmosferę miał odmienić i odmienić miał siłę.
Ci co w murze patrzyli, kędy już na pianie fal dalekich dojrzeć nie można było kapelusza, spostrzegli nagle krągłą bryłę jakoby kryształ jaśniejącą, którą koła okrętu odepchnęły, aż usłyszany mógł być odepchnięcia owego cios i poszturg — Majtków dwóch, pobiegło na maszt główny — rozruch jakiś i poszept wywołał samego kapitana, który krokiem mierzonym przeszedłszy wschody stanął w odrzwiach do pół widny, zakryty wnętrzem schodów. Kapitan ręce miał w kieszeniach, czapkę na tyle głowy zarzuconą ukosem i poobiednie piórko w zębach.
Ktoś z podróżnych usłyszał w kuchni okrętowej, że zbliżają się lody niespodzianie od północnego bieguna oderwane i płynące obszarem Oceanu — ale tenże sam w chwil niewiele głośno zaprzeczał jakoby coś podobnego miał usłyszeć! — Tymczasem wszelako do okoła już było zimno i grudniowo, a mało kto zostawał na pokładzie — i zmrok upadł wcześniejszy niż za dni przeszłych.
I stało się coś pomiędzy podróżnymi w salonach okrętu, ale wiedzieć nie można było o co idzie. — Ktoś powiedział że wiele dni podróży naszej straciliśmy — ktoś pomyślił że sam Kapitan pomylił się w rachunkach swoich.
Przy herbacie wieczornej usługa poczęła być mniej ściśle dopełnianą, a Kapitan bynajmniej się na dole okrętu nie pokazywał. Uważałem, że energiczny oficer kawaleryi wziął w protekcję swoją piękną osobę wykradzioną, a młodzieniec czuły zbierał klucze od podróżnych torb i tłomoków.
Zaś około północy, kiedy jeszcze nikt nie spał oprócz dzieci, a zakonnice podróżne w kabinach swoich kryjome modlitwy odmawiały, usłyszano wołania niezwyczajne na pokładzie, który był ciemnością bezksiężycowej nocy osłonięty, tak, że na mdłej niebios jasności, czarną ledwo plamą się wydawał, przechadzający tam i owdzie po strażniczej desce kapitan, który z niej już od wielu godzin nie zstępował. — I uważałem go, o ile dostrzedz można było, że był spokojny.
Ale wołania niezwyczajne i po całym rozlegające się okręcie, spowodowawszy za sobą kilkunastu ludzi służby żeglarskiej, pędem wielkim biegnących z zapalonymi w rękach kagańcami, uczyniły, że bynajmniej już wątpić nie można było o nadpływającym szlaku wielkim polarnych lodów, które każdy mógł widzieć — bryłami ich ciskały ogromne fale, co dawało nadzieję iż wielkim pędem statek mimo przemknie i szło jedynie o to, aby na widnokręgu krańcach dojrzeć; ażali gdzie mnogiemi, lodów pokładami zaostrzone powietrze na rozłomy te oddziaływając, w jednolite prawie całości ich nie jednoczy?! —
Poświsty wiatru jakby brzemiennego szronem, raz po raz przez wszelaki otwór budowy okrętowej przechodziły. — Cofnąłem się w jeden z korytarzy, lecz zbłądziłem w kuchni okolice. — Majtków kilku spostrzegłem pochylonych nad beczką wódki którzy po za ramiona swoje pół‑ostrożnem a pół‑pogardliwem cisnęli ku mnie spojrzeniem. Zdawało mi się że Kapitan otarł się o ramię moje w korytarzu i zdawało mi się że ten, który mię właśnie ubiegł miał pistolety w rękach — usłyszałem dwa strzały i dwóch ludzi pijanych, odepchniętych od beczki konwulsją śmierci, zobaczyłem — poznałem Kapitana z dymiącemi w rękach pistoletami — dawał rozkazy reszcie żywych, którzy zdawali mi się trzeźwieć.
A cofając się od jęku konających w boczny statku korytarz usłyszałem śmiechy, przekleństwa i gadania ochrypłem gardłem, niestateczne — i coś podobnego do naglonych pośpiechem modlitw — więcej przeklinaniu podobnych.
Zobaczyłem że emigrant wychylał butelki, a archeolog zbierał próżne i nadziewał je rękopismami swymi na niebezpieczną się chwilę przygotowując. W salonie Redaktor zapowiadał iż trzeba ażeby się wszyscy zgromadzili dla wystosowania komitetu, złożonego z mężów zaufania, któryby nadwerężonego strzegł porządku, ale koło lewe, właśnie wtedy o ogromną bryłę lodu uderzając, wyszczerbiło się z łoskotem strasznym i cały się okręt wstrząsł gwałtownie. Kapitan po raz pierwszy usta swoje otworzył dla zapowiedzenia publiczności: iż oczekuje świtu aby niebezpieczeństwa ważność mógł ocenić. I widziałem że z krzyżem w ręku wszedł kapucyn nogą bosą na okrętowy pokład, ale mu Kapitan kazał precz iść, ażeby się panik nie roznosił pomiędzy publicznością i majtkami — parę głosów powstało przeciw temu, owszem, żądając księdza. — I zawołał kapucyn: «Na morzach tych czasu onego, Krzysztof Kolumb w takimże jak ja dzisiaj, stroju — —» ale Kapitan ręką skinął i odsunięto mnicha, a Redaktor ozwał się do publiczności że stateczniej niźli kiedykolwiek władzę prawą szanować trzeba i mówił jeszcze coś więcej o przesądach ultramontańskich, czego wszakże zrozumieć nie można było bo był pijany.
Kapitan zaś przeszedłszy mimo mówcy, skinął ręką ażeby się dzieci i kobiety w okolicy głównego masztu trzymały — potem wytężonym okiem szukał długo pierwszych brzasku jasności — i chciał jeszcze raz wnijść na strażniczą deskę, ale w połowie schodów się zatrzymał i zawołał głosem wielkiem ku maszyniście na dół: «ognia!» — — A oto nagle cały okręt zdawał się porywać jako balon, który właśnie że uwiązania swe opuścił i wszystko co było na okręcie jakoby się zaniosło na pęd wielki, gdy wraz góry lodowe z dwóch stron statku na koła dwa się wtarły, aż odpryski wielkości przeraźliwej po nad głowami tłumu lecąc, uderzyły w komin okrętu z dziwnym łoskotem. — Chciałem gdzieś iść — gdzie? nie wiem. — Chciałem szukać kogoś — nie wiem kogo? — wydawało mi się że odebrałem w czoło uderzenie wielkim lodu odłamem, lecz rozeznać nie mogłem czy mi się w oczach zaświeciło, czyli zajaśniały blaski ranne? — Zgadywałem że uwięziony za dwa swoje koła parostatek, targał się tam i owdzie na podobieństwo uwikłanego w pęta słonia, a cokolwiek poruszyć się chcąc naprzód, lubo gdzie?! nie wiem: uczułem się nagle porwanym jak ciężar martwy — i uczułem się zatoczonym po pokładzie i rzuconym głową na przedmiot miękki, który dawał mi się poznać że był ramieniem. —
A kiedy już nie wiem które od onej pamiętnej nocy słońce weszło?! rozpoznawać zacząłem iż oparty jestem o ramię siostry szarej, jakoby podobnej do jednej z owych, które na rozbijającym się, statku byłem widział. Ale umysł mój był osłabły i zdawało się że niewiele już prawa do rzeczywistości posiadającym będąc duchem, począłem spojrzenia moje ograniczać na widnokręgu nie zbyt od dłoni mojej szerszym. — Więc patrzyłem na fałdy grube szaty wełnianej, którą zakonnica była osłonięta i podniosłem palec, ażeby z sukni jej odtrącić plamę zastygłego wosku, którą okapana będąc, wydawało się, jakby jej różaniec bursztynowy po fałdach spływał. —
Ale ona rzekła mi głosem dziwnym, bo podobnym do wszystkich głosów, wszystkich przyjaciół moich: «Wosk ten zostaw, albowiem jest z gromnicy, którą na pogrzebie twoim trzymałam w ręku.»