Czarna ręka/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarna ręka |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 18.8.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Webster Street jest wąską, ciemną uliczką, w dzielnicy Tower. Dom posiadał tylko trzy okna, z frontu i był zbudowany tylko dla jednej rodziny. Poprzedni jego właściciel zmarł, i spadkobierca wynajął dom ten Rafflesowi wraz z pełnym urządzeniem.
Pod wieczór John Raffles zgasił lampę, przysłonił kominek parawanem i odsunął rolety. Światło pobliskiej latami pozwalało widzieć dokładnie to, co się działo na ulicy.
Raffles stał dość długo, spoglądając na ulicę po przez szczeliny żaluzji.
— Chodź tu, Charley i spójrz na człowieka, siedzącego przed bramą po przeciwnej stronie ulicy. Przygląda się naszemu domowi z taką ciekawością, jak turysta, pałacowi w Bucknigham.
Charley Brand spojrzał na człowieka, którego wskazał mu przyjaciel.
— Jak sądzisz, kim może być to indywiduum? — zapytał Raffles.
— Nie widzę jego twarzy, — odparł Charley Brand. — Szerokie rondo kapelusza przysłania ją prawie zupełnie. Sądząc po ubraniu można go wziąć za włoskiego kataryniarza, których pełno się ostatnio kręci po ulicach Londynu.
— Zupełnie słusznie — odparł Raffles. To nie detektyw, lecz włoski kataryniarz.
— Po czym poznałeś?
— To bardzo proste — odparł Raffles ze śmiechem — żaden detektyw nie wybrałby podobnego przebrania. Jest zbyt widoczne.
— Cóż może interesować tego człowieka nasz dom?
— Jesteś naiwny. Pomimo naszych ostrożności, członkowie „Czarnej Ręki“ zdołali wyśledzić naszą kryjówkę. To jeden z nich. Mógłbym się założyć o każdą sumę. Wszyscy Włosi za granicą, wszyscy wędrowni muzykanci i handlarze owoców, mieszkający w Londynie należą do Camorry. Nie podoba mi się, że ten człowiek pełni straż przed moim domem. Pokażę jemu i jego towarzyszom, że się ich nie obawiam. Są to demony w ludzkiej skórze, nie oszczędzające ani wieku, ani słabości. A teraz Charles na ciebie kolei. Pokaż, czego się nauczyłeś w mojej szkole.
— All right — odparł Charley.
— Słuchaj! Wyjdziesz z domu tylnym wejściem. Z podgórza przejdziesz po parkanach aż do czwartego stąd domu, sprawdziłem już to przejście przed wynajęciem willi. Oto klucze. Gdy znajdziesz się już na ulicy pójdziesz najpierw na prawo, następnie przejdziesz na drugą stronę ulicy i dojdziesz do miejsca, zajętego przez Włocha. Postarasz się wszcząć z nim kłótnię. Resztę pozostaw mnie. Człowiek nie zechce wdać się z tobą w bójkę i ustąpi. Wówczas ja się zjawię. Pójdę za nim w ślad, ty zaś wrócisz do domu i będziesz baczył, aby nie przedostać się tam żaden z tych łotrów.
Charley Brand włożył palto. Następnie otworzył skrytkę, w której Raffles przechowywał broń. Wyjął rewolwer i chciał go włożyć do kieszeni. Raffles potrząsnął przecząco głową.
— Odłóż rewolwer na miejsce. Nie będzie ci potrzebny. Ci ludzie są zbyt wielkimi tchórzami, ażeby zaatakować cię otwarcie. Oni uderzają tylko z tyłu.
— Nie będę więc miał żadnego środka obrony?
— Nie będzie ci potrzebny — odparł Raffles. — Twoją bronią będę ja sam. A ta broń cię nie zawiedzie.
Lord Lister odprowadził przyjaciela aż do tylnych drzwi domu.
— Odlicz dobrze cztery podwórza. Do widzenia.
Charley przeskoczył szybko pierwszy mur.
Raffles wrócił do swego stanowiska przy oknie, chcąc zobaczyć jak odbędzie się spotkanie jego sekretarza z nieznajomym.
Po upływie kwadransa ujrzał Charleya, idącego powoli ulicą z rękami w kieszeniach i podniesionym kołnierzem u palta. Palił fajkę. Zrównawszy się z Włochem, wyjął fajkę z kieszeni i dmuchnął dym prosto w nos siedzącemu pod bramą człowiekowi.
Raffles zaśmiał się.
— Wywiązuje się ze swej roli lepiej niżbym przypuszczał.
Włoch zrozumiał odrazu, że nieznajomy zaczepia go celowo. Charley Brand nie przestawał bowiem wydmuchiwać mu prosto w twarz obłoków błękitnego dymu. Wyglądało to tak, jak gdyby chciał go uwędzić. Rzekomy żebrak zdecydował się wreszcie wysunąć się z niszy. Charley ruszył za nim. Włoch oburzył się. Odwrócił się w stronę Branda i z twarzą wykrzywioną wściekłością krzyknął tak głośno, że Raffles słyszał każde jego słowo:
— Maladetto! — Czemu mnie pan zaczepia?
Charley Brand zaśmiał się ironicznie i splunął tuż pod nogi Włocha. Zaczepiony odpowiedział nowym przekleństwem. Charley splunął po raz wtóry i rzekł:
— A idżże do wszystkich diabłów, przeklęty makaroniarzu! Jeśli będziesz się dłużej upierał i zajmował mi miejsce, które mi jest potrzebne do plucia, otrzymasz takie wały, że ci się odechce Anglików i Londynu.
Sekretarz do złudzenia naśladował irlandzki dialekt.
Człowiek pomimo wyraźnej zniewagi zachowywał się nadspodziewanie spokojnie. W niewyraźnym półmroku Raffles spostrzegł, że Włoch zapalił papierosa, poczem odszedł powoli. Charley Brand ruszył za nim. Obydwaj mężczyźni znajdywali się zbyt daleko, aby Raffles mógł ich dokładnie widzieć. Jeszcze raz do uszu jego doszedł głos Charleya, lecz słów nie mógł zrozumieć.
Nagle rozległy się szybkie kroki. Niezawodnie istniał związek, pomiędzy krokami tymi, a sceną, jaka rozegrała się między Włochem o Charley Brandem. W oddali wymieniono kilka słów, kilka angielskich przekleństw doszło do uszu Rafflesa, a po tym krzyk.
— Raffles! Raffles!
Lord Lister chwycił czapkę na głowę, szybko zarzucił na plecy palto, włożył do kieszeni browning dużego kalibru i wypadł na ulicę.
Kilka sekund upłynęło zaledwie od chwili, gdy pełen rozpaczy krzyk doszedł do jego uszu. W ciągu tego jednak czasu, Charley Brand zniknął iż powierzchni ulicy, i to zniknął tak nagle, jak gdyby ziemia rozstąpiła się przed nim.
Dla Rafflesa był to ciężki cios.
Począł zastanawiać się: Brand nie był sam. Razem z nim znajdował się Włoch i niewątpliwie jeszcze jakaś trzecia osoba. Przy pomocy tego trzeciego wspólnika udało się Włochowi obezwładnić Charleya i zaciągnąć go... Ale dokąd?
Trzej ludzie nie mogli jednak ulotnić się bez śladu. Trzeba ich wobec tego odnaleźć.
„Tajemniczy Nieznajomy“ doszedł szybko do roku ulicy Liverpool Street.
Stał tam policjant i rozglądał się dokoła ze spokojem człowieka, odpoczywającego po całodziennym trudzie.
— Czy widział pan kilka chwil temu dwóch lub trzech mężczyzn, idących od strony Webster Street? — zawołał ku niemu lord Lister.
— Yes, sir — odparł policjant.
— W którą stronę poszli?
Policjant zastanawiał się przez chwilę.
— Minęli Liverpool Street i skierowali się w tym kierunku.
Policjant wskazał bocznię tej ulicy.
— Szli w trójkę a raczej w dwójkę, ponieważ trzeci wydawał się pijany i musieli wlec go za sobą.
— On nie był pijany — lecz zemdlał wskutek uderzenia które otrzymał, powinien pan był zdać sobie z tego sprawę.
— To już do mnie nie należy — odparł policjant. — Ci ludzie wsiedli do taksówki i skierowali się w stronę Tamizy.
— Czy pan zna przynajmniej szofera? — zapytał Raffles — denerwując się coraz bardziej.
— Nie, sir — odparł policjant. — Tutaj nie ma postoju taksówek. Jeśli pan przypuszcza, że popełniono tu przestępstwo, mogę zagwizdać na alarm.
— To zbyteczne. Sam zajmę się tą sprawą.
Wrócił powoli do domu.
W pośpiechu zapomniał zamknąć drzwi i obawiał się, że ktoś mógł wślizgnąć się do wili. Obawy jego okazały się płonne.
Usiadł przed kominkiem i zamyślił się. Nie tracąc czasu należało czymprędzej ruszyć z pomocą Charleyowi. Nagle usłyszał jakiś trzask na górnym piętrze, nastawił uszu. Wszystko ucichło. Czyżby się omylił przed chwilą? Podniósł się i udał się w stronę drzwi prowadzących do hollu. Nagle ujrzał, że klamka od drzwi porusza się w sposób podejrzany. Skoczył szybko jak błyskawica i zamknął zasuwę. Z drugiej strony drzwi rozległo się włoskie przekleństwo.
Raffles nie miał przy sobie broni. Zostawił palto w korytarzu a w kieszeni palta tkwił rewolwer. Przez chwilę zastanawiał się co robić dalej. Podbiegł do okna i spojrzał na ulicę. Wędrowny kataryniarz znów stał na swoim posterunku. Tym razem kapelusz jego był mniej nasunięty na oczy, i Raffles widział, że nieznajomy miał czarną brodę. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swej marynarki i wyciągnął z niej czarną brodę, którą zawsze miał przy sobie, aby móc w razie potrzeby zmienić swój wygląd.
Przy pomocy specjalnego kleju, przylepi mocno brodę do twarzy. Następnie wszedł do pokoju, wychodzącego na podwórze, odsunął po cichu żaluzje i oknem wyszedł na podwórze.
W kilka minut później Włoch ujrzał nadchodzącego nieznajomego. Cichym gwizdnięciem ostrzegł swych towarzyszy, znajdujących się w domu Rafflesa. Nieznajomy zrównał się z żebrakiem. Wyciągnął papierosa i poprosił Włocha o ogień. Zadowolony, że zyskał w ten sposób na czasie żebrak począł przeszukiwać swe kieszenie. Zanim jednak znalazł pudełko z zapałkami otrzymał tak sine uderzenie pięścią, że upadł na ziemię.
Nieznajomy pochylił się nad leżącym, zdjął jego kapelusz i palto i przebrał się w nie. Za pomocą wytrycha otworzył bramę domu, w którym siedział żebrak, wciągnął Włocha do środka, i związał go skórzanym paskiem. Następnie zakneblował mu usta chusteczką, zamknął bramę a sam zajął miejsce szpiega. Gdy tylko się zainstalował z domu jego wyszło kilku mężczyzn.
— Wymknął się — zawołali. — Chodźmy do klubu.
— Chodź z nami — zawołał jeden z bandytów.
Nie miał innej broni prócz sztyletu, znalezionego w kieszeni płaszcza żebraka.
Po półgodzinnym marszu bandyci zatrzymali się przed małym domkiem. Zapukali do drzwi w umówiony sposób. Drzwi otwarły się i bandyci znikli za nimi jak cienie. Raffles zapukał tak samo jak i oni i drzwi otwarty się jak poprzednio. Wprowadziła go do środka stara Włoszka. Na końcu korytarza znajdowały się uchylone drzwi, z po za których dochodziły odgłosy rozmowy. Przedmiotem tych rozmów była nowa ucieczka Rafflesa.
— Doktór Sabatini postanowił, aby wspólnika Rafflesa włożyć do worka z kamieniami i wrzucić do Tamizy — zawołał jeden z Włochów. Tymczasem posiedzi sobie w piwnicy.
Słysząc te słowa, Raffles wyniknął się na korytarz, aby odszukać schody, prowadzące do piwnic. Znalazł je. Idąc po omacku w ciemnościach doszedł do miejsca, z którego słychać było jęki. Bez trudu zdołał otworzyć drzwi i wpadł do piwnicy. Na ziemi leżał Charley Brand. Odwiązał szybko krępujące go więzy. Wyjął z ust knebel i rzekł cicho:
— To ja. Czy możesz chodzić?
— Tak — szepnął sekretarz. — Wiesz przecież, że potrafię biec szybciej niż angielski hart.
— Dobrze — odparł przyjaciel. — Chodź za mną. Myśl tylko o ucieczce. Nie obawiaj o mnie.
— Odsuń zasuwę drzwi i uciekaj — zawołał do Charleya. — Biegnę za tobą!
Charley Brand usłuchał rozkazu. Biegnąc, usłyszał głos Rafflesa, wołającego za nim: „R. P.“
Było to umówione hasło na oznaczenie willi w Regent Parku.
Charley biegł jak ścigany zając. Dzięki temu nie widział, bitwy, która rozegrała się za jego plecami. Tajemniczy Nieznajomy trzymał jedną ręką za twarz starą Włoszkę. Na skutek szamotania się starej krzesło, na którym siedziała upadło na ziemię. Hałas zwabił do korytarza kilkunastu członków bandy. Jak stado wilków zbrodniarze rzucili się na Rafflesa i mimo rozpaczliwej walki obezwładnili go.