Czarny tulipan (1928)/Rozdział XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny tulipan |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Tulipe noire |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Korneljusz pozostał w tym samym miejscu po odejściu Róży, usiłując zebrać siły dostateczne do zniesienia podwójnego brzemienia szczęścia, które go obarczało.
Upłynęło pół godziny.
Już pierwsze dzienne promienie przenikały przez kraty okna Korneljusza, gdy wtem wzdrygnął się na szelest kroków wstępujących na schody i na głos dobrze mu znany.
Prawie jednocześnie twarz jego spotkała się z wybladłą twarzą Róży.
Cofnął się zbladłszy z przestrachu.
— O, mój drogi! — zawołał, ledwo oddychając.
— Cóż takiego mój Boże?
— Korneljuszu... tulipan!
— Cóż?
— Jak ci to powiedzieć?
— Mów, mów Różo!
— Skradziono go!
— Skradziono! zawołał Korneljusz.
— Tak — odpowiada Róża, opierając się o drzwi, żeby nie upaść — tak — skradziono go nam!
I pomimo wysilenia, zachwiała się i upadła na kolana.
— Lecz jakim sposobem? zapytuje Korneljusz, wytłumacz mi.
— Oh! nie moja w tem wina mój przyjacielu.
Biedna Róża nie śmiała dodać drogi.
— Pozostawiłaś go zapewne — mówi żałośnie Korneljusz.
— Przez chwilę; ażeby dać znać gońcowi, którego miałam wysłać i który mieszka stąd o pięćdziesiąt kroków zaledwie.
— I przez ten czas, pomimo mych próśb pozostawiłaś we drzwiach?... biedne dziecię.
— Ah! nie, nie i to co mnie właśnie najbardziej zastanawia, że zamknęłam drzwi i miałam klucz przy sobie; trzymałam go ciągle w ręku, ściskałam z obawy, ażeby mi się nie wyślizgnął.
— Lecz jakże to wytłumaczyć?
— Alboż ja mogę pojąć? Oddawszy list gońcowi, natychmiast powróciłam, drzwi były zamknięte, wszystko zastałam w porządku w moim pokoju, nic nie wzięto oprócz doniczki z tulipanem. Musiał ktoś dorobić klucz do mego pokoju, rzecz widoczna — łzy i łkania przerwały jej mowę.
Korneljusz niewzruszony, ze zmienionemi rysami twarzy, słuchał Róży, nie rozumiejąc co mówi, szeptał tylko:
— Skradziono, skradziono!... Jestem zgubiony.
— Oh, przebacz mi, przebacz! bo umrę.
Na te słowa Róży, Korneljusz pochwyciwszy za kratki otworu wstrząsnął niemi gwałtownie, zawoławszy:
— Różo! okradziono nas, to prawda, lecz mamy poddawać się rozpaczy z tego powodu?
Wprawdzie strata jest wielką, lecz może być powetowaną. Różo, znamy złodzieja.
— Niestety! czyż można twierdzić o tem stanowczo?
— Oh! ja ci powiadam, że to jest nie kto inny, jak ten niegodziwy Jakób; czyż dozwolimy mu ponieść do Harlem owoc naszych trudów, twojej pieczołowitości, owoc naszej miłości? Różo, trzeba go ścigać...
— Lecz jakże postąpić mój przyjacielu nie odkrywając ojcu memu naszego porozumienia? Zresztą jakim sposobem ja, biedna dziewczyna, mogłabym tego dokonać, co, być może, nie udałoby się i tobie.
— Różo! otwórz mi tylko te drzwi, a przekonasz się czy go nie doścignę; przekonasz się czy nie odkryję złodzieja, czy nie zmuszę go do wyznania zbrodni...
— Niestety! zawołała Róża z płaczem — czyż mogę ci otworzyć. Czyliż mam klucze przy sobie? Oh! gdybym je miała czy nie byłbyś wolnym od dawna?
— Twój ojciec je ma, twój niegodziwy ojciec! ten oprawca, który mi zniszczył pierwszy nasiennik. Oh! ten nikczemnik, jestem pewny, że on był wspólnikiem Jakóba.
— Mów ciszej, ciszej na Boga...
— Oh! jeżeli nie otworzysz mi Różo — zawołał Korneljusz w przystępie szaleństwa — wyłamię kraty i wymorduję wszystkich...
— Mój przyjacielu miej litość nade mną.
— Mówię ci Różo, że zburzę więzienie.
I nieszczęśliwy trzasnął drzwiami oburącz z nadzwyczajną siłą, nie bacząc, że ten hałas rozlegał się po całem więzieniu.
Róża nadaremnie usiłowała uspokoić tę gwałtowną burzę.
— Mówię ci, że zamorduję tego niegodziwca Gryfusa! — wrzeszczał van Baertle, wytoczę krew jego, jak on wytoczył krew mego tulipanu!
Nieszczęśliwy wpadł w obłąkanie.
— Dobrze, dobrze — mówi Róża — lecz uspokój się: tak, wezmę klucze i otworzę ci, lecz uspokój się mój Korneljuszu.
Grzmiący głos przerwał jej mowę.
— Mój ojciec! — zawołała Róża.
— Gryfus! — wrzasnął van Baerle — ah! zbrodniarzu!...
Stary dozorca nadszedł niepostrzeżony wśród tego hałasu.
Schwyciwszy za rękę córkę — zawołał głosem przytłumionym od gniewu:
— Ah! ty mnie chcesz wykraść klucze? Ah! ten łotr, zbrodzień, wisielec jest twoim Korneljuszem? Ah, ah, mościa panno, nauczę ja ciebie wdawać się z więźniami stanu...
Róża załamała ręce z rozpaczą.
— Oh! — mówił dalej Gryfus — przechodząc z gorączkowego gniewu do obojętnej ironji zwycięzcy — ah! mój niewinny tulipanisto! mój łagodny uczony... ah! ty mnie chcesz zamordować, wypić krew moją. Wybornie! i moja córeczka jest z tobą w zmowie. Jezusie! gdzież jestem? w jaskini łotrów? Pan gubernator dowie się o wszystkiem tego rana, a J. K. Mość statuder dowie się jutro. Znam przepisy, a mianowicie artykuł szósty, który tak opiewa: „Ktokolwiek podniesie bunt w więzieniu. Oh, mój paniczu! tym razem nie ujdzie ci na sucho i nie skończy się na tem co zaszło na placu Buitenhof, gryź sobie paznogcie do krwi jak niedźwiedź w klatce nic to nie pomoże, a ty turkawko, nie szlochaj teraz jeszcze po twym Korneljuszu! uprzedzam was tylko, że nie będziecie mieli sposobności buntować się przeciw mnie. Teraz zejdź, córko wyrodna. A z tobą do widzenia... do widzenia.
Róża straciwszy przytomność wskutek bojaźni i rozpaczy, przesłała ręką pocałunek kochankowi, poczem ożywiona nagłą myślą pobiegła na schody wołając:
— Nie jeszcze nie stracone, miej we mnie nadzieję mój Korneljuszu!
Ojciec szedł za nic ciągle złorzecząc. Co się tyczy biednego tulipanisty, ręce jego nareszcie opuściły kraty, głowa mu ociężała, oczy zachwiały się w oprawie i padł ciężko na podłogę szepcząc:
— Skradziono mi go, skradziono!
W tymże czasie Bokstel wyszedłszy przez bramę więzienia, którą mu Róża otworzyła nie wiedząc o tem, z tulipanem osłoniętym starannie płaszczem wsiadł do bryczki oczekującej na niego w Gorkum i odjechał nie uprzedziwszy o tem swego dobrego przyjaciela Gryfusa.
A teraz, gdy widzieliśmy go, wsiadającego do bryczki, pośpieszymy za nim, jeżeli pozwoli czytelnik, aż do celu jego podróży.
Jechał wolno, nie chcąc narażać na wstrząśnienie kwiatu wartości stu tysięcy guldenów.
Z tem wszystkiem Bokstel, nie chcąc opóźnić się zbytecznie, kazał zrobić w Delft pudło wyłożone świeżym mchem, w którym umieścił doniczkę z tulipanem; tym więc sposobem kwiat był zabezpieczony i miał świeże powietrze dochodzące przez otwór u góry i Bokstel mógł pośpieszyć galopem.
Nazajutrz z rana przybył do Haarlem, znużony wprawdzie, lecz triumfujący, zmienił doniczkę dla zniszczenia śladu kradzieży, stłukł poprzednią i wrzucił kawałki w wodę; poczem napisał do prezesa towarzystwa ogrodniczego, iż przybył z czarnym tulipanem, stanął w oberży i tam oczekiwał na odpowiedź.