Czarny tulipan (1928)/Rozdział XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czarny tulipan
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Tulipe noire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


ROZDZIAŁ XXIV
PREZES VAN HERYSEN

Róża obrała również postanowienie opuszczając Korneljusza.
Postanowiła zwrócić mu tulipan skradziony przez Jakóba, albo nigdy więcej nie ujrzeć swego kochanka.
Pojęła rozpacz biednego więźnia, podwójną rozpacz i niewyleczoną.
Z jednej strony rozłączenie z Korneljuszem stało się nieodzownem, gdyż Gryfus odkrył ich miłość i ich schadzki.
Z drugiej strony, wypadek ten pozbawił Korneljusza wszelkich nadziei, któremi napawał się od lat siedmiu.
Róża była jedną z tych niewiast, które zatrwoży drobnostka, lecz zarazem znajdują potrzebne siły przeciw wielkiemu nieszczęściu, czerpiąc w niebezpieczeństwie przedsięwzięcia wytrwałość potrzebną do zwalczenia go, albo wynajdą środki zaradcze.
Dziewica powróciwszy do swego pokoiku, spojrzała raz jeszcze na wszystkie strony dla zapewnienia się, czy ją wzrok nie omylił lub być może ukryła gdzie doniczkę, zapomniawszy o tem. Lecz Róża nadaremnie szukała skradzionego tulipana.
Róża ułożywszy małe zawiniątko ze swych sukien, wzięła swoje trzysta guldenów, które stanowiły jej cały majątek, wyjęła z pomiędzy koronek trzeci nasiennik, schowała go starannie za gors, zamknęła podwójnie drzwi, dla opóźnienia ile możności chwili otworzenia jej pokoju, gdy dowiedzą się o jej zniknięciu, zeszła ze schodów i opuściła więzienie przez bramę, którą przed godziną wyszedł Bokstel, nakoniec udała się do furmana dla wynajęcia bryczki.
Furman miał jedną bryczkę tylko i tę właśnie, którą wynajął Bokstel od wczoraj, i którą spieszył do Delft.
Róża zatem zmuszoną była nająć konia, co z łatwością uczyniła, będąc znaną jako córka dozorcy więzienia.
Dziewica spieszyła w nadziei, że doścignie swego gońca, zacnego chłopca, który byłby jej przewodnikiem i obrońcą w potrzebie.
I rzeczywiście o małą milę od Löwenstein dostrzegła go na bitej drodze ponad rzeką idącej.
Puściwszy konia kłusem, dogoniła go wkrótce.
Poczciwy młodzian chociaż nie wiedział o ważności swego posłannictwa, spieszył o ile możności. W niespełna godzinę uszedł przeszło milę.
Róża odebrawszy od niego pismo obecnie nic nie znaczące, przełożyła mu w kilku słowach potrzebę towarzyszenia jej. Sternik gotów był na jej usługi, przyrzekając, że będzie szedł tak prędko jak koń, na którym siedziała, byle mu tylko pozwoliła opierać się o kulę siodła.
Dziewica pozwoliła mu opierać się na czemukolwiek tylko zechce, byle się nie spóźniał.
Młodzi podróżni od pięciu godzin byli już w drodze i zrobili do ośmiu mil, gdy jeszcze ojciec Gryfus nie domyślał się nawet o oddaleniu się córki.
Dozorca, jak każdy zły człowiek, cieszył się, że nastraszył córkę.
Lecz, gdy kosztował zawczasu przyjemności popisania się ze swoich czynów przed swym towarzyszem Jakóbem, Jakób był w drodze do Delft.
Dzięki bryczce wyprzedzał ciągle Różę i jej przewodnika o cztery mile blisko.
Wyobrażał sobie zasmuconą Różę, płaczącą w swym pokoiku, nie przypuszczając, ażeby miała go gonić.
Tak więc, oprócz więźnia, przyjaciel i córka opuścili Gryfusa.
Róża itak rzadko widywała się z ojcem, szczególniej od czasu pielęgnowania tulipanu, że Gryfus i tego dnia dopiero w południe, to jest w godzinę obiadu dostrzegł jej nieobecność; sądził przeto, że się go obawia; kazał ją zawołać przez swego podwładnego.
Gdy ten wkrótce wrócił z wiadomością, iż panna nie chciała mu otworzyć, a nawet nie odezwała się, Gryfus sam po nią poszedł.
Nadaremnie pukał do drzwi — Róża nie odpowiadała.
Niespokojny o córkę, wezwał ślusarza miejscowego, który otworzył drzwi, lecz Gryfus córki nie znalazł, tak samo, jak Korneljusz nie znalazł swego tulipana.
W tejże chwili Róża wjeżdżała do Rotterdamu.
Dla tej przyczyny nie mógł jej znaleźć w kuchni, w ogrodzie i na dziedzińcu.
Osądzimy o gniewie dozorcy, gdy nakoniec wskutek poszukiwań dowiedział się; że córka jego najęła konia i podobnie jak Bradamanta, lub Klorynda, puściła się w świat, niewiadomo w którą stronę.
Gryfus, powróciwszy do więzienia, poszedł wprost do van Baerla i tam puściwszy wodze swego gniewu lżył go, wygrażał się, przyobiecał go wsadzić do lochu, a nawet chłostę.
Korneljusz nie słyszał go prawie, pozwolił się lżyć, wygrażać, był więcej jak obojętnym, był martwym na wszystko.
Przeszukawszy wszędzie córki, Gryfus poszedł do Jakóba, lecz gdy i on również zniknął, powziął podejrzenie, iż porwał mu Różę.
Dziewica tymczasem odpocząwszy przez godzinę w Roterdamie, puściła się w dalszą drogę. Przybyła na noc do Delft, a zrana stanęła w Harlem w cztery godziny po Bokstelu.
Róża kazała się natychmiast zaprowadzić do prezesa towarzystwa ogrodniczego burmistrza van Herysem.
Zastała zacnego obywatela nad czynnością, którą powinniśmy opisać:
Prezes układał raport do towarzystwa ogrodniczego.
Ten raport pisany przez prezesa na pięknym papierze, pisany był własnoręcznie i najstaranniej.
Róża kazała się oznajmić pod skromnem i prostem nazwiskiem Gryfus, lecz jakkolwiek było dość dźwięczne, prezes odmówił jej przyjęcia. Zresztą w Holandji bardzo trudno dostać się bez oznajmienia.
Lecz Róża nie zraziła się tem, postanawiając doprowadzić do skutku swoje zamiary, przysięgła sobie, że nie będzie zważać na obelgi, niczem się nie zniechęci.
— Powiedz panu prezesowi — odzywa się dziewica — że przychodzę z nim pomówić o Czarnym Tulipanie.
Te wyrazy równie magiczne, jak: Sezamie otwórz się, z tysiąca i jednej nocy, zjednały jej wstęp do prezesa van Herysen, który wyszedł na jej spotkanie. Był to niski mężczyzna, chudenlawy, ciało jego przedstawiało łodygę kwiatu, a głowa kielich, ręce obłąkowate, wiszące, podobne były do liści tulipanowych, kiwanie się głowy na długiej szyi uzupełniało podobieństwo z tym kwiatem, uginającym się od powiewu wiatru.
Wspomnieliśmy, iż nazywał się van Herysen.
— Cóż mi panna masz do oznajmienia zapytuje — w sprawie czarnego tulipana?
Dla prezesa, tulipa nigra był rarytasem pierwszego rzędu i dlatego przypuszczał, że mógł przyjąć posłannictwo, zgłaszające się w imieniu tego kwiatu.
— Tak panie — odpowiada Róża — chcę o nim mówić.
— Czy jest w dobrym stanie? zapytuje van Herysen z uśmiechem troskliwego uwielbienia.
— Niestety! nie mogę tego powiedzieć panu.
— Jakto? miałożby mu się przytrafić jakie nieszczęście?
— Wielkie nieszczęście panie, jeżeli nie jemu, to mnie...
— I cóż przecie?
— Skradziono mi go!
— Skradziono pannie czarny tulipan?
— Tak, panie.
— Czy wiesz kto?
— Domyślam się kto, lecz nie śmiem go oskarżać.
— To, co mówisz łatwo da się sprawdzić.
— Jakim sposobem?
— Zdaje się, że go niedawno skradziono i złodziej może być blisko.
— Skądże ten wniosek?
— Gdyż widziałem tulipan przed dwiema godzinami.
— Widziałeś go pan? — zawołała Róża poskoczywszy do prezesa.
— Tak, jak ciebie teraz widzę.
— Lecz gdzie?
— Zdaje się, że u twego pana.
— U mego pana?
— Tak jest, czy nie służysz u pana?
— Ja?
— Tak, ty.
— Za kogo proszę mnie pan uważasz?
— Lecz ty, moja dziewczyno za kogo mnie uważasz?
— Co do mnie, uważam pana za tego kim jesteś rzeczywiście, to jest czcigodnego pana van Herysen, burmistrza miasta Harlem i prezesa towarzystwa ogrodniczego.
— W jakimże zamiarze przyszłaś do mnie?
— Przyszłam panu oznajmić, że skradziono mi czarny tulipan.
— Twój tulipan zatem jest ten, którym widział u pana Bokstel. — Źle się więc tłumaczysz moje dziecię, bo to twemu panu chyba ukradziono tulipan.
— Powtarzam panu, że nie wiem o tem, gdyż pierwszy raz słyszę nazwisko, które wspomniałeś.
— Nie wiesz, kto jest ten pan Bokstel i twierdzisz, żeś miała czarny tulipan?
— A zatem musi być chyba drugi...
— Tak, bo widziałem tulipan pana Bokstel.
— Jakże wygląda?
— Czarny.
— Bez skazy.
— Bez najlżejszej skazy, bez żadnego punkciku odmiennej barwy.
— I pan go masz u siebie... czy jest tu?
— Nie, lecz niebawem to nastąpi, gdyż mam ułożyć raport towarzystwu dla przyznania nagrody.
— Panie, panie — zawołała Róża! — czy ten pan Bokstel, który się mieni właścicielem czarnego tulipanu...
— I który jest nim rzeczywiście.
— Ah powiedz mi pan jak wygląda, czy nie szczupły?
— Tak.
— Łysy.
— Tak!
— Spojrzenie jego nieśmiałe, błędne?
— Zdaje mi się, że takie.
— Zgarbiony, z pałąkowatemi nogami?
— W istocie panna doskonale opisujesz powierzchowność pana Bokstel.
— Czy kwiat jest w donicy z fajansu niebieskiego i białego z żółtemi kwiatami?
— Co się tyczy tego, to nie uważałem.
— O tak panie! to jest ten sam tulipan, który mi skradziono! tak, to moja własność i przychodzę żądać jej zwrotu u pana.
— Oh! oh! — mruknął van Herysen — więc chcesz panna przywłaszczyć sobie tulipan pana Bokstela? w istocie, jesteś zbyt zuchwałą...
— Panie — odpowiada Róża zmieszana cokolwiek, tem napomnieniem — nie mówię, ażebym żądała tulipanu pana Bokstela, lecz żądam zwrotu mojego.
— Twojego?
— Tak, tego, którego sama zasadziłam i pielęgnowałam.
— A więc udaj się panna do pana Bokstela, który mieszka w zajezdnym domu „Pod Łabędziem“ i tam się z sobą porozumiecie; co do mnie, ta sprawa wydaje mi się równie trudną do osądzenia, jak króla Salomona, a więc gdy nie jestem obdarzony jego mądrością, ograniczę się na ułożeniu mego sprawozdania, przedstawię go na sesji i plenum zawyrokuje wypłatę nagrody wynalazcy i właścicielowi. — Żegnam cię, moje dziecię.
— Oh! panie! panie — nalegająco zawołała Róża.
— Posłuchaj mej rady moje dziecię — mówi van Herysen, ponieważ jesteś ładną, młodą i nie sądzę, ażebyś była zupełnie zepsutą, postępuj ostrożnie w tej sprawie, gdyż w Harlem jest sąd i więzienie, a przytem jesteśmy bardzo surowi pod względem dobrej sławy naszych współpracowników w zawodzie ogrodnictwa.
Idź więc moje dziecię do pana Bokstela, który mieszka „Pod Łabędziem“.
Poczem van Herysen zabrał się do swego sprawozdania, przerwanego przez przybycie Róży.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.