Czarny tulipan (1928)/Rozdział XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czarny tulipan
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Tulipe noire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


ROZDZIAŁ XXVI
TRZECI NASIENNIK

Zaledwie go oznajmiono, Bokstel ukazał się osobiście w salonie burmistrza; za nim dwaj ludzie nieśli mieszczącą w sobie kosztowny kwiat pakę, którą złożyli na stole.
Książę, uprzedzony, jak wiadomo opuścił gabinet i udał się do salonu, obejrzał tulipan w milczeniu, poczem wrócił na swoje dawne miejsce w najciemniejszym kącie gabinetu van Herysena.
Róża blada ze wzruszenia i bojaźni, mniemała, iż wezwą ją dla obaczenia tulipanu.
Usłyszawszy głos Bokstela, zawołała:
— To on! Książę przywoławszy ją znakiem wskazał na uchylone drzwi salonu.
— To mój tulipan! — zawołała stanąwszy przy drzwiach — oh tak! to mój tulipan. O mój biedny Korneljuszu!
I zalała się łzami.
Książę powstał z miejsca i stanął przy Róży stojącej w progu drzwi salonu.
Dziewica, po raz pierwszy widząc go w świetle, utwierdziła się w swoim mniemaniu, że ten człowiek był jej znanym poprzednio.
— Panie Bokstel — zawołał książę — proszę tu.
Bokstel nadbiegł z pośpiechem i stając przed Wilhelmem Oranji:
— Jego Książęca Mość! — wykrzyknął cofając się.
— To książę! — powtórzyła Róża z przestrachem.
Na ten głos Bokstel żywo się obrócił i spostrzegł Różę.
Na jej widok, całe ciało nikczemnika zatrzęsło się, jakby uderzone iskrą elektryczną.
— Ah! — mówi do siebie książę — jakże się zmieszał.
Lecz Bokstel wkrótce odzyskał władzę nad sobą i pohamował wzruszenie.
— Panie Bokstel — mówi Wilhelm — zdaje się, że odkryłeś tajemnicę sadzenia czarnego tulipanu.
— Tak, M. Książę — odpowiada cokolwiek zmieszany.
Można było wprawdzie przypisać to wzruszenie niespodzianemu widokowi księcia.
— Ale otóż i ta młoda panna utrzymuje podobnież.
Wilhelm nie spuścił go z oka śledząc bacznie wszystkie poruszenia z zajęciem.
— Czy nie znasz tej panny?
— Nie, M. Książę.
— A ty, panno, czy znasz pana Bokstela?
— Nie znam pana Bokstela, lecz tego pana, który nazywał się Jakóbem Gisels.
— Cóż to znaczy?
— Tak, M. Książę, ten pan w Löwenstein nazywał się Jakóbem Gisels.
— Cóż pan na to?
— Ta dziewczyna kłamie!
— Zaprzeczasz więc, że nie byłeś nigdy w Löwenstein?
Bokstel wahał się z odpowiedzią; wzrok badawczy księcia na niego zwrócony nie dozwalał mu kłamać.
— Nie mogę tego zaprzeczyć, M. Książę, iż byłem w Löwenstein, lecz zaprzeczam temu, żebym miał ukraść tulipan.
— Ukradłeś go i do tego z mego pokoju! — zawołała Róża z oburzeniem.
— Nieprawda!

— Posłuchaj — czy zaprzeczysz, iż śledziłeś mnie w ogrodzie, gdym uprawiała ziemię pod nasiennik? Czy zaprzeczysz także temu, iż mnie śledziłeś powtórnie w tym miejscu pewnego dnia, w którym go miałam zasadzić? Czy zaprzeczysz, żeś po moim odejściu grzebał w ziemi w zamiarze wydobycia go własnemi rękoma, lecz nadaremnie, gdyż, Bogu dzięki, był to tylko podstęp z mojej strony, ażeby sprawdzić powzięte domysły o twoim niegodziwym zamiarze; powiedz teraz, czy to nieprawda?
Gryfus z nożem w ręku zbliżył się do van Bearla.
Bokstel nie zwracając niby uwagi na te zapytania, obrócił się do księcia, przemawiając uroczyście:

— Od lat dwudziestu, Mości Książę, zajmuję się hodowaniem tulipanów w Dordechtcie i znany jestem zaszczytnie w tym zawodzie. Jeden gatunek mego wynalazku nosi nazwę przeze mnie nadaną, ofiarowałem go królowi portugalskiemu.
Co się tyczy tej dziewczyny, rzecz tak się ma. Dowiedziawszy się, że otrzymałem nasienniki mające wydać według wszelkiego prawdopodobieństwa czarny tulipan, zmówiła się ze swoim kochankiem osadzonym w więzieniu Löwenstein i ułożyli projekt pokrzywdzenia mnie, przywłaszczając sobie kwiat, za który przyznana jest nagroda stu tysięcy guldenów, którą Wasza Książęca Mość wyjednać mi raczy w swej sprawiedliwości.
— Oh! — zawołała Róża z oburzeniem.
— Cicho! — mówi książę.
I zwracając się do Bokstela, dodaje:
— Co to za jeden ten więzień, który ma być kochankiem panny?
Róża była bliską omdlenia, gdyż więzień uważany był przez księcia za zdrajcę i buntownika.
To zapytanie sprawiło niewymowną radość Bokstelowi.
— Cóż to za jeden? — powtórzył książę.
— Ten więzień Wasza Książęca Mość, jest człowiekiem, którego nazwisko dostatecznem będzie do przekonania Waszej Książęcej Mości, iż nie jest godzien czci i wiary. Test to więzień stanu skazany na śmierć.
— Jego nazwisko?
Róża zakryła twarz rękoma.
— Nazywa się Korneljusz van Baerle — powiedział Bokstel — syn chrzestny zbrodniczego Korneljusza de Witt.
Książę wzdrygnął się. Jego pogodne oko zajaśniało płomieniem na chwilę, poczem oblicze jego przybrało lodowatą powierzchowność.
Postąpił do Róży i dał znak, ażeby twarz odkryła.
Róża usłuchała tego rozkazu, jakby będąca pod wpływem magnetycznej siły.
— A więc dlatego podałaś w Lejdzie do mnie prośbę o przeniesienie twego ojca, aby być przy kochanku?
Róża spuściwszy oczy, odpowiedziała ledwo dosłyszalnym głosem:
— Tak, Mości Książę.
— Słucham, pana, mów dalej — rzekł książę do Bokstela.
— Nie mam nic więcej do nadmienienia, Mości Książę. Co się zaś tyczy tej dziewczyny, nie chcąc jej zawstydzać, wstrzymałem się dotąd od szczegółów, dotyczących naszej znajomości. Przybywszy do Löwenstein za interesant poznałem się z Gryfusem, córka tegoż podobała mi się i żądałem jej ręki; nie będąc bogaty wyznałem jej jednakże nierozważnie, że całą nadzieję pokładam w otrzymaniu stu tysięcy złotych nagrody za czarny tulipan, na dowód czego pokazałem jej nasiennik. Wtedy, zmówiwszy się ze swym kochankiem, który dla ukrycia zbrodniczych zamiarów udaje w więzieniu, iż zajmuje się wyłącznie hodowaniem kwiatów, oboje ułożyli plan okradzenia mnie. W wigilję rozwinięcia kwiatu, ta dziewczyna ukradła z mojego pokoju tulipan i zaniosła go do siebie; lecz szczęściem odebrałem go jej w chwili, gdy właśnie wysyłała gońca z pismem do Jaśnie Wielmożnego prezesa, oznajmiając, iż wynalazła wielki czarny tulipan; lecz, lubo złapana na gorącym uczynku przeze mnie, występuje dziś jako prawa właścicielka kwiatu. Być może, że pokazywała go jednej lub kilku osobom w przeciągu tych godzin, gdy był w jej pokoju i być może, że wezwie ich jako świadków, lecz szczęściem, że Wasza Książęca Mość uprzedzona jest o zabiegach tej intrygantki i jej domniemanych świadków.
— Oh! mój Boże, mój Boże! — niegodziwiec! — wyjąkała Róża ze łkaniem, padając do nóg statudera, który chociaż, być może nie traktował jej przychylnie, litował się jednakże nad jej rozpaczą.
— Źleś postąpiła młoda dziewczyno, i twój kochanek będzie ukarany za rady, których usłuchałaś; bo jesteś tak młodą i wydajesz się uczciwą, że raczej należy wnosić, iż on to ciebie do złego nakłonił.
— Mości Książę — zawołała Róża — Korneljusz jest niewinny!
Wilhelm zrobił poruszenie.
— Chcesz zapewne uniewinnić go pod względem udzielonych ci rad...
— Oh! on jest zupełnie niewinny, chciałam powiedzieć; tak, on się nie dopuścił zbrodni za jaką jest więziony, równie jak tej, za którą ma być karany.
— Czy wiesz za jaką zbrodnię został skazany na śmierć? Czy wiesz, że znaleziono u niego korespondencję Wielkiego Pensjonarza z margrabią de Louvois?...
— Lecz on o tem nie wiedział, Mości Książę, powtarzam to, choćbym miała ściągnąć na siebie niechęć Waszej Książęcej Mości, a może i karę, śmiało utrzymywać będę, iż Korneljusz jest niewinny... Oh! gdybyś poznał Mości Książę mego Korneljusza!
— Stronnik Wittów — szepnął Bokstel. Oh! Jego Książęca Mość, zna go dość dobrze, ponieważ darował mu życie.
— Cicho! — rzekł książę. — Wszystkie te kwestje polityczne nie należą do towarzystwa ogrodniczego.
Poczem zmarszczywszy brwi dodał:
— Co się tyczy przyznania nagrody, bądź spokojny panie Bokstel, sprawiedliwość wymierzona będzie.
Bokstel skłonił się do ziemi z radością w sercu zwłaszcza, gdy mu prezes winszował.
— Ty zaś młoda dziewczyno — mówił dalej Wilhelm — chociaż jesteś wspólniczką występnego czynu, daruję ci winę, lecz winowajca rzeczywisty musi być karany za ciebie i za siebie. Człowiek będący w jego położeniu, może zdradzać, może knuć spiski... lecz nie powinien dopuścić się kradzieży.
— Kraść — zawołała Róża — on!... Korneljusz?... on by miał dopuścić się kradzieży!... oh!... nigdy, Mości Książę... ah, gdyby on słyszał ciebie, Mości Książę, umarłby z rozpaczy! Tak, słowa twoje zabiłyby go pewniej, niż miecz katowski na Buitenhof. Jeżeli zaś kradzież była popełniona, przysięgam, że nie kto inny, jak ten człowiek się jej dopuścił.
— Dowiedz tego — odezwał się Bokstel obojętnie.
— Tak! spodziewam się, że z pomocą Boską dokażę tego — odpowiedziała Róża z zapałem.
Poczem odwracając się do Bokstela zapytała:
— Więc twierdzisz, że tulipan jest twoim?
— Tak.
— Dobrze, powiedz teraz, wiele było nasienników z jego cebuli?
Bokstel zastanowił się, lecz domyśliwszy się, że dziewczyna nie zadałaby mu tego pytania, gdyby tylko były dwa nasienniki im obojga wiadome, odpowiedział:
— Trzy.
— Cóż się z nimi stało?
— Co... jeden chybił... drugi się przyjął.
— A trzeci?
— Trzeci...
— Gdzież trzeci?
— Trzeci mam u siebie — odpowiada zmieszany Bokstel.
— U ciebie? gdzie w Dordrechtcie, czy w Löwenstein?
— W Dordrechtcie.
— Kłamiesz! Mości Książę — rzekła Róża zwracając się do statudera — prawdziwa historja tych nasienników jest następująca. Pierwszy zgniecony został przez mego ojca w izbie więzienia i ten człowiek wie o tem dobrze, gdyż chciał go sobie przywłaszczyć. Dowiedziawszy się o szkodzie przez ojca wyrządzonej pokłócił się z nim o to. Drugi hodowany przeze mnie wydał czarny tulipan, a trzeci — (wyjęła go z za łona) oto jest, zawinięty w tym samym papierze, w którym wszystkie trzy były, gdy udając się na śmierć, Korneljusz van Baerle darował mi ich. Oto jest, Mości Książę.
I Róża wydobywszy nasiennik z papieru podała go księciu.
— Ależ Mości Książę — mówił jąkając się Bokstel zatrwożony rozwagą z jaką Wilhelm przypatrywał się nasiennikowi — ta dziewczyna mogła mnie go wykraść podobnie jak tulipan.
Wtem Róża, która w tym czasie rzuciwszy okiem na papier, obwijający nasiennik przeczytała go z niewymownem uczuciem radości objawiającej się w jej spojrzeniu, zawołała:
— Oh! przeczytaj to Mości Książę! — rzekła — na miłość Boską, przeczytaj!
Wilhelm oddawszy nasiennik prezesowi wziął papier do ręki.
Zaledwie rzucił okiem na niego, zachwiał się, ręka jego zadrżała, wzrok przybrał wyraz politowania i boleści.
Była to pierwsza stronica biblji Korneljusza de Witt, na której napisał do Korneljusza van Baerle, zalecając mu, aby spalił korespondencję Wielkiego Pensjonarza z margrabią de Louvois.
To pismo zawierało w sobie następujące wyrazy:
Drogi synu!
„Spal te papiery, które ci powierzyłem, spal je nie spojrzawszy na nie, nie odpieczętuj ich nawet, niech ich osnowa będzie ci nieznana. Tajemnice podobne tym, które one zawierają, mogą się stać przyczyną śmierci. Spal je, a ocalisz Jana, i Korneljusza.
Bywaj zdrów i kochaj mnie zawsze“.

20 sierpnia 1672 r.

Kornelyusz de Witt.

Ten kawałek papieru stanowił zarazem dowód niewinności van Baerle’a i posiadacza nasienników.
Róża i statuder spojrzeli wzajemnie na siebie.
Róża zdawała się chcieć mówić:
— Widzisz, żem prawdę mówiła.
Spojrzenie statudera oznaczało:
— Milczenie i cierpliwość.
Książę otarł kroplę zimnego potu, spływającą z czoła na lica. Zwinąwszy starannie papier zachował go, poczem podniósłszy głowę przemówił:
— Oddal się panie Bokstel, przyrzekłem ci, że sprawiedliwość wymierzona będzie.
Następnie zwracając się do prezesa dodał:
— Ty zaś, mości prezesie, zatrzymasz u siebie tę pannę wraz z tulipanem.
— Żegnam cię.
Wszyscy skłonili się z uszanowaniem. Książę oddalił się pośród radosnych okrzyków zgromadzonego ludu.
Bokstel powrócił do hotelu „pod Łabędziem“ zafrasowany nieco. Ten papier, który Wilhelm przyjął z rąk Róży, który przeczytawszy schował starannie, ten papier mocno go niepokoił.
Róża przybliżywszy się do tulipanu pocałowała go i poleciwszy się opiece boskiej zakończyła modlitwę swoją temi słowy:
— Mój Boże! Tyś natchnął mego Korneljusza myślą, ażeby mnie czytać uczył, przyjm me dzięki Panie!
Tak, było to natchnienie Boga, który karze i wynagradza ludzi według ich postępków.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.