<<< Dane tekstu >>>
Autor Julian Tuwim
Tytuł Czary i czarty polskie
Rozdział XI
Pochodzenie Czary i czarty polskie oraz Wypisy czarnoksięskie
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne Instytutu Wydawniczego „Bibljoteka Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Daremnie siliłbym się na wyliczanie nieskończonego mnóstwa objawów wiary zabobonnej i wszystkich rozpowszechnionych w Polsce za dawnych czasów guseł i przesądów. Z każdą niemal czynnością związany był jakiś zabobon, w każdym fakcie dopatrywano się sprężyn i nici tajemnych, roiło od przestróg, wróżb, prognostyków, zażegnywań. i przepowiedni. Wróżono z wosku i ołowiu lanego, z wody milczącej przed wschodem, z pierścienia rzuconego na ziemię, z lotu ptaków, z popiołu, — „błędów zabobonnych sto tysięcy liczyćby potrzeba, które częścią jeszcze od pogaństwa dotychczas między pospólstwem znajdują się, częścią z inszych krajów, za sekret osobliwszy przyniesione, kwitną, częścią za poduszczeniem czartowskiem wymyślone i rozkrzewione, dziedzictwem i posągiem narodu grubego, próżniaków i kobiet, przez potajemną naukę starszych, zostawają“. (Duńczewski.[1]) Słusznie narzekał Podworzecki we „Wróżkach“[2], że „chociaż się na krzcie szatana i spraw jego zarzekamy, chociaż się ludźmi krześcijańskiemi stawamy, przecie, jako się tych dziwnych gusł szatańskich trzymamy, jako się w nich kochamy, jako bez nich ledwo gdzie stąpimy, rzeczy same świadczą“.
„W dzień wilji Bożego Narodzenia nawarzą w drugim domu potraw rozmaitych i z niemi nie wiem jakie gusła stroić będą, kiedy od każdej potrawy bydłu jeść dadzą. A kiedy ich spytasz, czemu to czynią, tedyć odpowiedzą, że temu bydłu, które takowe potrawy w wigilją warzone jada, czarownice i guślarki zaszkodzić nie mogą, albo jako też niektórzy są takiego mniemania głupiego, że krowom mleka od śledzia jeść dawają; powiadają, że takie krowy przez cały rok mleko mieć będą: inni kładą słomę pod obrus stołu świątecznego i tą słomą wiążą drzewa owocowe, inni znów rzucają mak po kątach“ (Gdacjus).[3]
I Rej w „Postylli“ narzeka:
„Dzień św. Jana bylicą się opasać a całą noc koło ognia skakać i toć też niemałe uczynki miłosierne. A tam nawiększe czary na ten czas się dzieją. Nuż co gromnic, błażejków owych świętych, wiązania ziół rozmaitych, onego chodzenia po rynku z bębny, z dudami i innych wymysłów abo zabobonów, a ktoby się napisał abo napamiętał! tak, iż małochmy tym są różni od poganów".
„Czarownica powołana“ notuje „szarpanie koszuli, gdy kto kaduk albo podobną kadukowi serdeczną chorobę cierpi, i tej koszuli rozbijanie na rozstajniach lub na bożych mękach“; zażywanie pewnych słów, znaków, ceremonji płonnych nakształt baśni, na uleczenie ludzi, bydła, na uśmierzenie boleści; stosowanie lekarstw przyrodzonych, „ale jednak z pewnemi ceremonjami, jako niedawno jeden żyd uczynił tu w Poznaniu, co już zdechł. Gdy krew jednej osobie puszczono, ciec nie chciała. Żyd wziąwszy ono puszczadło od cyrulika, uczynił jedną ceremonję, pewne słowa mamrocąc, a zatem się tylko dotknął puszczadłem otworu żyły, zarazem krew skoczyła. A gdy mu przyganiano o to, powiedział, że nie wadzi doktorowi i to i owo umieć dla poratowania chorych.“ Wspomina dalej o rozmaitych zabobonach, „jako na rusznicę, jako opłatki dawać więźniowi, które leżały na ołtarzu, gdzie ksiądz mszę św. odprawował, choć ich nie święcił. Także poświęconym olejem po wszystkich rogach stołu krzyże pierwej pomazać, nakształt biskupa, gdy ołtarze święci.“ Broszura „Pieśni i tańce zabawom uczciwym gwoli (1614) podaje gusła miłosne:

U której panny w tym roku,
Mąż nie będzie podle boku,
Taka musi już kloc ciągnąć
Albo kury z kwoką lągnąć,
Musi jadać i kapustę,
Siać ogródki rutą puste,
Musi ją zlać wielkiej nocy,
Musi suszyć śrzody, piątki,
Msze kupować w każde świątki[4]

Warzono „filtry miłosne“ z ziół, przyczem istniały najrozmaitsze sposoby zbierania rośliny: w jednym wypadku działał tylko korzeń „kopany na wietchu księżyca,“ w innym — na nowiu; „dzięgiel kopany pod Marsem leczy od francy“, ten sam zaś dzięgiel, znaleziony pod innym aspektem, chronił od morowej zarazy; jedną roślinę należało zawieszać na szyi, drugą pod lewem uchem, trzecią nosić śród tabliczek ze szczerego złota, czwartą z sercem kreta etc. „Jaskier przywiązany czerwoną nicią na schodzie księżyca w znaku Byka na ogolonym tyle głowy, lunatykom pomaga“, „korzeń paproci z ługiem dębowego popiołu i krwią z lewego ucha szczeniaka — na czary“, dać choremu „niedośpiałek kosmaczka i pięćperst po trzy poranki pić: jeżeli chory zrzuci, znak pewny Śmierci, jeżeli zatrzyma — wyjdzie z niebezpieczeństwa“. Kto ciekaw, niech przestudjuje „Zielnik czarodziejski: Rostafińskiego, skąd dane powyższe czerpię.[5] Moc tajemną przypisywano kamieniom, np.: „Jeżeli się chcesz uchronić pośmiechowisków i wszystkie fantazje i wszelkie przypadki zwyciężyć, weź kamień nazwany Chalcedonius, a jest blady, rudawy i poniekąd ciemny. Jeżeli ten będzie przedziurawiony, a z mocą kamienia, nazwanego Seneribus, na szyi będzie zawieszony, pomaga przeciwko wszystkim fantastycznym przenagabaniom i dopomaga zwyciężać wszelkie przygody od przeciwników i siłę ciała zachowuje; a ten ostatni skutek: jest doświadczony teraźniejszego czasu“ (Albertus Magnus)[6], W wypisach znajdzie czytelnik więcej przykładów.
Używano amuletów czyli t. zw. „charakterów, pisanych, rytych na papierze lub metalu, istniały appendicula, ligaturae, plicaturae, kostki zwierzęce, ziarna i korzonki, liście, kwiaty, kamyki wszywane w suknie lub noszone na gołem ciele aż nie opadły, potem je nowemi zastępowano.[7] „Czarownicy powołanej“ mamy wiadomość o obrazach wydrążonych w pierścieniach pod pewnemi konstelacjami („kiedy kto pod znakiem Lwa dał sobie na sygnecie obraz lwa wyrzezać, taki, twierdzą guślarze, pomocny na melankolją, na puchlinę, na gorączkę, przeciw powietrzu morowemu“). O amuletach pisanych dowiadujemy się z kazania „De superstitionibus« anonima z XV w. Wypisywano pierwszy rozdział Ewang. Jana lub mękę św. Jerzego i noszono przeciw wszelkiej przygodzie; inni pisali podczas czytania św. Ewangelji w quadragesime „Lutum fecit Dominus ex sputo“ i nosili przeciw bólowi oczu. Nawet gdy kto idzie „ad rixas et turpitudines“, ma w takim armulecie obrońcę.[8] Posługiwano się t. zw. inkluzem czyli duchem zamkniętym w jakiem narzędziu. Inkluzami nazywano także pewne metale, które czarownicy nosili przy sobie i przez nie działali. Inkluz-pieniądz była to moneta, która właścicielowi swemu sprowadzała inne, wydana — wracała. Wróżono z ręki, posługując się podręcznikami chiromancji,[9] tłumaczono sny — istniał sennik polski „Danielowe sny“ (przekład z bardzo rozpowszechnionego w średniowieczu sennika). Na starym druku napisała nieznana ręka z w. XVI bardzo oryginalny sposób wytłumaczenia snu: po przebudzeniu należało otworzyć jaką książkę i pierwszą literę u góry lewej stronicy odszukać w dodanym kluczu, gdzie wierszem podane było znaczenie każdej litery. Np. na literę p: „Możesz ten dzień czyście plęsać, nie będzie cię gniewnik (djabeł) kęsać.“[10] Przelęknione oczy na niebie i w powietrzu „straszliwe widziały portenta: smoka ognistego, miecze i dziwne straszydła z siebie wypuszczającego, który potem niby na ziemię spadł" — i wierzono, że „takowe i podobne apparycye w tym roku od widzianego komety trzecim, w experymentalnej o tem praktyce od nas opisane, iścić się będą, które zaraźliwemi swemi fumami aby duszy z nas nie wykurzyły, Panu Bogu się pilno polecajmy“.[11] Wierzono, że „owa w Hiszpanji nad Kartageną wr. 1743 w grudniu, gdy już trwał kometa, ognista rzeka, która w jeden glub zeszła się, a ten na 4 części świata cum magno et multo fragore rozstrzasł się, owe portenta i monstra... owe latrocinia, rozboje i najazdy... owe bellorum nieustające astus“ etc. — wszystko to były „teraźniejszego komety effekta“,[12]
W r. 1775 nawałnica pod Lwowem sprawiła popłoch śród ludności. Widziano w chmurach poczwary i straszydła. Nawałnicę przypisywano złym duchom, czyhającym podczas dnia sądnego na żydów. „Rzecz do tej żwawości zła., iż kazano wszystkim żydom popis generalny uczynić się, czy w samej rzeczy żadnego z nich biesi nie porwali. Uspokoiło się pospólstwo, gdy szkolnik, policzywszy, dowiódł, że żydzi są wszyscy.“[13] W r. 1789 pod Strzeżewem, w Małopolsce, proboszcz miejscowy widział smoka o czterech nogach i tyluż skrzydłach, długiego na, półtora łokcia, który tchem swoim sprawiał ból oczu, a nawet powodował ślepotę.[14] W Warszawie oglądano z trwogą przedziwne jajo kurze, na którym wyrysowane były wyraźnie figury miecza, krzyża płomiennego, rózgi i łuku — „ita habemus cometas et tot alia praesagia in coelo et supra terram quae nobis praedicant poenitentiam, cuius adhuc exigua apparent indicia“[15] Pisma ulotne[16] roznosiły wieści o dziwach, cudach, potworach, podawały je zresztą także dzieła pseudo-uczone, jak ks. Rzączyńskiego „Historia naturalis curiosa regni Poloniae“, jako to, iż monstra rodzić się mogą przez złość czarta, który za dopuszczeniem Bożem dzieło siły kształtującej spaczyć może (str. 349), więc o dziewczynce z szyją i uszami zajęczemi, o noworodku nieżywym, na którego plecach leżał wąż, o dziecku z oczyma nad pępkiem i z mysim ogonem, o innem — z jelitami nazewnątrz, z wątrobą na miejscu prawego ramienia, o żydówce, która wydała na świat jednocześnie chłopca wielkości palca, łysego szczura i pięcioro piskląt i t. d.[17]
Duńczewski drukował w „Kalendarzach“ baje o dębach, „które odpowiadały nad Dnieprem w puszczy“, o wilkołakach, „którzy bywali na Żmudzi, Polesiu i innych prowincjach Polski“, o tem że „za Chmielnickiego pod Batohowem i Cudnowem, gdy czarowników przyłapano, łby im uciąwszy, jedna głowa na drugą skakała, gryząc się wzajemnie“; ks. Chmielowski w „Nowych Atenach“ straszył czytelników upiorami i bazyliszkami, Haur w „Skarbcu ekonomji“ plótł trzy po trzy o chłopach latających w powietrzu; wierzono, że „córki pierworodne domu Pileckich, jeżeli zmarły przed zamążpójściem, zamieniały się w gołębie, zamężne zaś w ćmę nocną“[18]; czarom przypisywano kołtun (plica polonica), a gdy biskup Czartoryski, przekonany przez lekarza swego Vinera, że choroba ta pochodzi z jedzenia oleju lnianego, wyrobił bullę papieską, pozwalającą na używanie podczas postu nabiału, zakonnicy podnieśli przeciw bulli tej rokosz.[19] Zabobon doprowadzał ludzi do zbrodni i okrucieństwa. Trupom ucinano głowy, aby nie zjawiały się jako upiory, rozprawiano się w ten sposób nawet z ludźmi żywymi, posądzanymi o zdolność szerzenia moru[20] lub upierstwo.
W roku 1720 mieszkańcy miasteczka Krasiłowa spalili niejaką Prośkę Kapłunkę, „mającą lat sto dwadzieścia, pomówioną o upierstwo.“ Stało się to za namową wróżbity, który w staruszce upatrzył winowajczynię moru w Krasiłowie. „Wewlekli Prośkę prosto w dół, tamże po same ramiona wsadzili, a potem ziemią osypali i mocno wokoło niej ziemię drągiem obili, głowę tylko z trochą ramion na wierzchu zostawiwszy, chróstem około głowy i na wierzch głowy obłożyli i on chróst zapalili.“ Potem przywalono ją kamieniem młyńskim. „Którą Kapłunkę psy z pod kamienia, ile się wgłąb mogli dobyć, jedli.“[21]
Jak o dwa stulecia wstecz klecha z „Synodu klechów podgórskich" włóczył się od chaty do chaty, zarabiając na kawałek chleba opowiadaniem niestworzonych rzeczy o czarach i djabłach,[22] tak u schyłku wieku XVIII.

Ledwo nie codzień przechodzące mnichy
O niczem więcej nad to nie gadają,

Jak się umarli z grobów, przez wytrychy
Szatańskie, nocą na świat dobywają.
Jak z niemi wojnę toczą, jak ich biją,
Jak się przed niemi w groby wchodząc kryją.
(Drużbacka).

Istnienia upiorów dowodzili „prawdziwemi probacjami“ Duńczewski, Rzączyński, Chmielowski, a ten ostatni doszedł w uniesieniu apologji upiorów do tak osobliwego wniosku, że chociaż „ci co to swego zdania trzymają się jak rzepiak korzucha powiadają że w cudzych krajach... ...niemasz czarów i upierów... nie idzie (stąd) konsekwencja, że i w Polsce, osobliwie na Rusi, niemasz ich: bo non omnis fert omnia tellus“. Walkę z upiorami podjął dopiero ks. Fr. Bohomolec — starszy brat autora „Djabła w swojej postaci“ — w „Monitorze“ z r. 1765, 1771, 1773. „Śmiechu godne ale oraz arcyszkodliwe jest owe to powszechne prawie, nietylko ludu pospolitego ale też znaczniejszych wielu osób o upiorach zdanie, jakoby to byli jacyś ludzie, którzy po śmierci zmartwychwstają, z grobów wychodzą po nocy włóczą się, straszą, zabijają i innych wiele wyrabiają złości... tych ma być najwięcej wtenczas, kiedy powietrze panuje“. Autor stwierdza, że „podczas teraźniejszej morowej zarazy, która na Wołyniu, Podolu i Pokuciu poczęści grassowała“, ludzie chwycili się guseł, odbywano procesje, trzem osobom głowy ucięto, trzy spalono, zwłoki z grobów wyciągano, „w piersi koła osikowe, a za pazury trzaski wbijano, na popiół palono.“[23] Walkę z upiorem i przesądem wogóle wcielił Fr. Bohomolec do ogólnego programu reformy, występując w „Monitorze“ (pod pseudonimem Staruszkiewicza), gdzie ironicznie broni rzekomo wiary zabobonnej, bo „od niepamiętnych wieków prawie artykuł wiary jest u nas w Polszcze o upiorach.“ Zabobon ten rozproszył ostatecznie ks. Jan Bohomolec, prawdziwy „malleus superstitionum“.

„Nim djabła Bohomolec dał w swojej postaci,
Wieleż książek, powieści o strasznych poczwarach,
O wróżkach, zabobonach, upierach i czarach
Trwożyły nasze ojce!“
(Krasicki „Pochwała wieku”).

Ale — „satana passa!“ (Carducci)
Znikło to wszystko. Zginął korowód larw i strachów, dziwów i dziwactw, cudów i cudactw, czasem pięknych w swej grozie, czasem groźnych w potworności, ale zawsze ciekawych, zastanawiających, kryjących za sobą coś nieskończenie niedocieczonego, mimo mniej lub więcej udatnych prób wytłumaczenia. Zdechł smok stugłowy, który zaczął konać w promieniach wieku oświeconego, a dobijany powoli zdobyczami nauki padł wreszcie, ogłuszony turkotem maszyn, rażony prądem elektrycznym, zatruty skalpelem uczonego, wyśmiany przez władców mikro i teleskopów. Satana passa! Niema już djabła — a właściwie wiary w moc jego. Został jeno w starych pożółkłych księgach, w podaniach, bajkach dla dzieci. Niema czarownic, ucztujących z biesami na Łysej Górze! Skończyły się tajemnicze schadzki miłosne, noce szalone, wściekłe igrzyska, rozpustne sabaty, msze djabelskie i podgwiezdne podróże na miotłach! Niema już alchemików, upartych szaleńców i marzycieli! Niema astrologów, wypisujących horoskopy z konstelacji gwiezdnych! Nikt już nie warzy o nowiu ziół czarodziejskich i suszonych nietoperzy! Nie słychać już zaklęć, zamawiań, odczyniań! Nikt już na rozstaju nie przywołuje księcia ciemności, nie oddaje mu duszy, nie podpisuje się krwią z serdecznego palca na cyrografie, upstrzonym dziwacznemi znakami! Niema już djabła!
Przyznaję, że w słowach powyższych brzmi pewien żal — w tonie zaś owych trenów mógłby kto dosłyszeć westchnienie za „staremi dobremi czasami“, kiedy to czarownice palono mógłby dosłyszeć jakieś echo wyznania 80-letniego kata, z którym rozmawiał w r. 1834, w Kurniku, Tytus hr. Działyński: „Jak tu nie żałować, że nie palą czarownic? A bywało, jak wolnym ogniem począłem skwarzyć!...“ [24] Lecz to oczywiście żal nie tego rodzaju. Ton jego — to nutka melancholji nad „vanitas vanitatum“, nad ostateczną marnością marności wierzeń i wiedzy ludzkiej. Wstrząs obrzydzenia budzi w nas dzisiaj palenie czarownic, z pobłażliwym uśmiechem czytamy o fantastycznych wysiłkach alchemików, argumentami postępu walczymy z przesądem, a przecież za lat trzysta potomkowie nasi z takim samym uśmiechem czytać będą studja i dysertacje współczesnych nam uczonych, takim samym wstrząsem będą reagowali na rozmaite bezeceństwa naszego wieku, tak samo będą wydobywali z pyłu olbrzymich archiwów dokumenty naszej ciemnoty i zacofania, które obecnie uchodzą za zjawiska całkiem normalne, ba! stanowiące często przedmiot dumy naszej! Kultura! XX wiek! Względność sądu w perspektywie historycznej — oto właśnie ta vanitas, ta melancholja, z jaką mówię o zniknięciu djabła, czarownic i guseł.
Myślę o djable bardzo często. I chcę uwierzyć, że „jedna dusza człowiecza przeważy ciebie, czarcie, i twoje wszytkie złości swoją niewinnością, fałsz twój rozwieje się jako plewa od wiatru, jad twój rozpłynie się jako śnieg od słońca, zdrada twoja na cię się samego obróciła. Przeciw tym wszystkim strzałkom czartowskim lekarstwo jest człowieku łaska boża, której ty jesteś próżen, boś ją stracił z swemi towarzyszami na wieki.“

(Postępek prawa czartowskiego, 84).






  1. „Kalendarz polski i ruski“.
  2. Jan Podworzecki (pseudonim Januszewskiego) „Wróżki“, Kraków 1589. Pięknie zachowany egzemplarz w bibl. Czartoryskich w Krakowie.
  3. Wg. Kolbuszewskiego, o. c., 246.
  4. Maciejowski. Piśmiennictwo III, 84.
  5. „Zbiór wiadomości do antropologji krajowej“, t. XVIII. Kraków 1895.
  6. „O sekretach białogłowskich, mocy ziół, kamieni i zwierząt osobliwych“. W Amstelodamie 1698. Dziełko to jest typowym okazem ówczesnej popularnej literatury lekarskiej. Oprócz poradnika hygjenicznego dla kobiet, zawiera opis ziół, kamieni i zwierząt, obdarzonych cudownemi własnościami, „księgę o przedziwnych cudach“, podającą rozmaite zabobonne recepty, wreszcie traktat „„Michała Skott, fizyka osobliwego, o sekretach przyrodzenia“, składający się z przepisów życia małżeńskiego (część I) i rozprawki o fizjognomice, poprzetykanej wiadomościami o wieszczbiarstwie, snach etc.
  7. Brückner, I, 63.
  8. ib. 64.
  9. 1. „Chiromantia abo praktykowanie z rąk człowieczych. Z starych philosophów i nowych inszych autorów pilnie i porządnie zebrane. Przez Jana Kalkowskiego z Gwoźdźca“ (bez miejsca i roku). 2. Jan Głogowczyk. Recollectio chiromantiae in florigera Cracov. Univ.
  10. Brückner, I, 65.
  11. Kalendarz na rok 1746, wydany w Krakowie przez „w przesławnej akademji krakowskiej w kollegjum większym ordynarjusza“.
  12. Patrz Dr-a Daniela Wierzbickiego „Pogadanki o kometach i kometomancji”. Kraków 1889.
  13. „Gazeta Warszawska“ 7. X. 1775.
  14. ib. 17. VI. 1789.
  15. St. Lubieniecki.„Theatrum cometicum“. Amsterdam 1667. (Korespondencja, otrzymana przez autora z Warszawy 1. V. 1665).
  16. Np.: 1. „Straszny i przedziwny cud, nowopokazany w ojczyźnie Friuli niedaleko Clausy. Nad jednym złośliwym człowiekiem, który fałszywie przysiągł w sądzie, z nienawiści, którą miał przeciw swemu stryjecznemu bratu. A potem szedł do kościoła i tam komunikował, nie spowiadawszy się: za dziwnym cudem od Pana Boga przyszedł djabeł w postaci wężowej na gardło jego i zamorzył go“ etc... (Przekład z włoskiego, Kraków 1641).
    2. Discurs Stanisława Roszyńskiego o Nowinie cudownej, która do Warszawy w dzień S. Łucji przeszłego roku 1631 przyszła. Kozacy zaporowscy idący niedaleko Białocerkwie usłyszeli w jednej górze krzyk i wołanie, którym strwożeni, przystąpić blisko nie śmieli, aż się z nich niektórzy ośmieliwszy podeszli pod górę, która się natychmiast rozstąpiła, z niej strumień krwie z wodą wypłynął i kul niemało wypadło. Na dowód tego przysłana jest do Warszawy jedna kula z klejowatej jakiejsiś materji, spiekłej smole podobnej, zapachu siarczanego, a za uderzeniem żelaza iskry sypiąca. W Warszawie, w drukarni Jana Rossowskiego, Króla J. M. Typographa. Roku 1632.
  17. Antonowicz O. c., 393.
  18. Wójcicki. Klechdy I, 16.
  19. Smoleński. Przewrót, 91—92.
  20. Monitor 1771, Nr. 22.
  21. Antonowicz O. c., 393.
  22. Berwiński I, 8.
  23. Patrz Szyjkowski o. c.
  24. Wójcicki. Zarysy domowe I, 387.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Julian Tuwim.