Czerwony testament/Część druga/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony testament |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Testament rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
La Fouine, pakując do siatkowej torby złowionego przed chwilą, karpia, spostrzegł trzech mężczyzn stojących na przeciwnym brzegu rzeki, na skraju parku i nieznacznie ich obserwował.
— Aha! — mruknął jegomość z brodą, to doktór ze swymi gośćmi... Panny Marty nie ma z nimi... prawdą jest zatem, że wyjechała. Nie miałem zresztą żadnej co do tego wątpliwości, podstarzała damulka nie potrzebowała mnie obełgiwać... A to po co?...
Jakób Lagarde zaproponował Fanvelowi powrót do mieszkania.
Angela ukazała się w tej chwili.
— Przyszłam zaprosić panów do stołu — rzekła — obiad już podany.
— Proszę cię o trzy minuty zwłoki, kochana kuzynko — odpowiedział Jakób.
— Dobrze... byle nie dłużej tylko.
— Pójdę tylko przebrać się lżej cokolwiek — a ty podczas mojej nieobecności, racz zabawić szanownego pana Fauvela.
— Idź więc, a spiesz się...
Doktór poszedł do pałacyku — Pascal wezwany mrugnięciem, udał się zaraz za nim.
Przeszli przez salę jadalną, w której stół zastawiony był bardzo apetycznie i weszli do kredensu.
— Prędko! zawołał Jakób — przysuń stół do otworu wyżłobionego w murze.
Pascal spełnił żądanie i postawił mały stoliczek pod otworem rury, o której mówiliśmy powyżej, Jakób zaś wyjął tymczasem pudełko ze skrzyni, jaką przywiózł był wczoraj, postawił je na stoliku i otworzył.
W pudełku znajdował się pulweryzator, kupiony w składzie przy ulicy Barbette...
Umieścił go na pudełka i wprowadził rurkę pionową w otwór tuby przechodzącej po przez ścianę.
— Co to ma znaczyć? — zapytał Pascal.
— To sen dla Fauvela.
— Czy ten sen nieprzespany?...
— Nie — ale... przygotowawczy przynajmniej.
Uważaj no tylko... masz tu oto flakon... napełniony keroselena, substancya ulatniającą się jak chloroform. Substancya ta pod działaniem jednej z kulek gutaperkowych zakończających rurkę przyrządu, rozwieje się w parę... mgłę leciutenka... Ta mgła posłuszną poruszeniom kulki — znajdzie ujście po przez tubę i doszedłszy do Fauvela, pogrąży go w sen głęboki... a wtedy rozumiesz?...
— Czy nie domyśli się tylko czego?...
— Bądź zupełnie spokojny... wszelkie środki ostrożności przedsięwzięte — keroselena zmieszana jest z perfumami... Uśnie sobie jak na kwiatach... Pod koniec obiadu uważaj bacznie na mnie i bądź gotów na każde skinienie moje...
— Będę z pewnością gotów...
— Czy świece są w pokoju?...
— Są...
— A zapałki?...
— Są także...
— Drzwi od sali jadalnej zamknij zaraz na klucz...
— Już zamknięte.
— Żeby usprawiedliwić naszę nieobecność; przebierzmy się i wracajmy co prędzej do Fauvela...
Za chwilę ubrani elegancko, dwaj wspólnicy udali się do antykwaryusza i Angeli.
— Jesteście już!... to bardzo dobrze — proszę zatem do obiadu...
Jakób poprowadził Fauvela i niedługo wszyscy trzej zajadali smaczno.
Angela nie siadła z nimi, wymówiwszy się chorobą służącej, a zatem potrzebą dozorowania kuchni.
Fauvel jadł za czterech, a pił jak najęty — trzymając się zasady wyłożonej w tej starej pioзnce:
Napełniaj szklankę co duchu.
A jeszcze ją prędzej opróżnij!...
Głowę miał dobrą a wyborne wina jakie spijał umysł mu rozjaśniało.
O ósmej, Angela zapaliła świece w kandelabrach i z powodu, że wiatr się niby zrywa — pozamykała nietylko okna, ale i okiennice zarówno zewnętrzne, jak wewnętrzne, w które jak wiemy, okna były zaopatrzone.
— No, teraz jesteśmy całkiem u siebie rzekła — możemy rozmawiać, możemy śmiać się swobodnie — możemy nawet podchmielić sobie trochę — nie lękając się ciekawych...
Czuję się bardzo wesołą dzisiaj...
Kuzynku dajno szampana!...
Jakób ponalewał w tej chwili kieliszki. — Po pierwszej butelce, poszła niebawem druga i trzecia...
Fauvel czuł się zupełnie zadowolonym tak miłego towarzystwa — i zaczynał być coraz rozmowniejszym.
Pseudo Thompson dał znak Angeli.
— Pójdę zobaczyć czy gotów pokój dla naszego gościa — powiedziała zaraz ex-magazynierka powstając.
Zostawiwszy panów przy stole, pobiegła, aby pozamykać pozostałe okna i okiennice na parterze.
Petit-Castel zdawał się znów opuszczony jak z rana. W parku panowała cisza zupełna, kiedy niekiedy dolatywał tylko z oddali turkot powozu lub szczekanie psa.
— Niech pana nie zasmuca chwilowa nieobecność mojej kuzynki szanowny panie Fauvel, zawołał śmiejąc się Lagarde... i ponalewał znowu szampana... Ale — dodał zaraz, otóż zapomnieliśmy zupełnie o „Pamiętnikach hrabiego Rocheforta“, które pan przywiozłeś z sobą.
— A przywiozłem — odpowiedział księgarz — i oto one... dodał zaraz wyciągając z kieszeni książkę, którą podał Jakóbowi.
— „Pamiętniki hrabiego Rocheforta“ rzekł Pascal, wtrącając się do rozmowy,
to dzieło rzadkie i ciekawe, to kopalnia dla powieściopisarzy i dramaturgów...
Dumas znalazł w nich temat do „Milady“ z „Muszkieterów“ ze znamieniem lilii na ramieniu... Będzie to prawdziwa ozdoba biblioteki pana doktora...
— Zkąd pochodzi ta książka?... zapytał Jakób promieniejącego Fauvela.
Mówiłem już panu żem kupił to na wyprzedaży — razem ze stosem innych szpargałów...
Wolne żarty! — odparł Jakób wesoło...
Zmieszany tem trochę księgarz, spojrzał uważnie na Thompsona.
— Nie rozumiem dla czego pan wątpisz o tem... przysięgam panu...
— Nie przysięgaj — przerwał Jakób śmiejąc się ciągle. — Jeżeli ci to sprawia przyjemność to i owszem, będę ci wierzył... Żałuję bardzo jednakże, że nie mogę posiadać dwóch innych unikatów, które przyrzekłeś mi przed kilku dniami...
— O jakich unikatach mówi pan doktór?...
— O „Życiu Ojca Józefa“ i „Czerwonym Testamencie“...
— Niestety, nie mogę ich panu dostarczyć bo mnie zawiedziono, rzekł Fauvel wzdychając... Nie wątpisz pan, że byłbym bardzo szczęśliwy... gdybym mu mógł dogodzić...
Jakób odwrócił głowę, wlepił w Fauvela przeszywające spojrzenie i głosem coraz bardziej szyderczym powiedział:
— Blagierze!...
Antykwaryusz zadrżał od stóp do głów i poczuł, że się coś święci niedobrego.
— Co to jest?... rzekł z widocznem zaniepokojeniem.
— Czy pan przypuszczasz zatem, tem jest w posiadaniu tych książek?...
— Ja bynajmniej nie przypuszczam, jam jest jak najbardziej o tem przekonany... jak najbardziej, powtarzam ci to głośno i raz jeszcze...
Fauvel struchlał, ale nie chciał dać tego poznać po sobie i usiłował się uśmiechać.
— No... no... no... bąkał... rozumiem dobrze, że pan żartujesz...
— Ja wcale a wcale nie żartuję... odpowiedział chłodno Jakób.
— A zatem co pan chcesz właściwie powiedzieć?...
— To tylko co już powiedziałem... Posiadasz w swoim ręku i „Życie Ojca Józefa“ i „Czerwony Testament“ i bardzo wiele innych dzieł rzadkich a drogocennych, wykradzionych z bibliotek publicznych, bądź osobiście przez ciebie, bądź przez wspólników twoich...
— Panie, panie... zawołał Fauvel powstając i tłumiąc gwałtowne zaniepokojenie.
Pascal i Jakób pozostali przy stole, Pascal jako widz niby bardzo zajęty tą sceną, Jakób jako traktujący rzecz najzupałniej obojętnie.
— Uspokójże się tylko, kochany panie Fauvel, odezwał się mniemany doktór Thompson do wystraszonego antykwaryusza, bo nie masz się czego obawiać... Nie myślę panu zrobić nic złego, bądź oto spokojnym zupełnie. Tak jest, posiadasz pan w swojem ręku książki, których tytuły wymieniłem, tak samo jak posiadasz — te oto „Pamiętniki hrabiego Rocheforta“. Odstąpiłeś mi te ostatnie, gotów mi jesteś odstąpić wiele innych, ale nie oddasz mi za żadną cen „Czerwonego Testamentu“... No ale siadajno, bardzo cię proszę i wypij no jeszczo jeden kieliszek szampana... Jesteśmy u dyabła przyjaciółmi, znamy się już doskonale, a niebawem jeszcze się lepiej poznamy...
Antykwaryusz padł na krzesło zgnębiony.
Rozpacz malowała mu się na twarzy.
— Czy naprawdę nazywasz się Fauvel — zapytał Jakób — czy to pseudonim tylko, czy to nazwisko dla ostrożności jedynie przybrane?...
— Jestem Fauvel — odpowiedział księgarz głosem wzruszonym.
— I jesteś krewnym, bliskim krewnym niejakiej z Fauvel’ów, wdowy po adwokacie Labarre?...
— Ta kobieta, to moja siostra.
— A zatem młody człowiek, o którym wspominałeś mi kiedyś, i którego chciałeś mi powierzyć w kuracyę, jako syn siostry, jest siostrzeńcem twoim?...
— Naturalnie.
— No, więc w takim razie, nie myliłem się bynajmniej w przypuszczeniach moich...
— W jakich przypuszczeniach?... wybąkał Fauvel.
— W tych, które miałem honor wypowiedzieć przed chwilą. Oświadczam to raz jeszcze, że posiadasz pan u siebie „Czerwony Testament“...
— Zaprzeczam stanowczo!...
— Nic a nic mnie to nie obchodzi!... Fakta mówią mi całkiem co innego. Aby nie oddać mi tej książki, wymyśliłeś historyjkę zarówno głupią jak nie prawdopodobną, a zaraz ci powiem także, dla czegoś uciekł się do kłamstwa. Przeglądając kartki aby powywabiać z niektórych stempel Biblioteki narodowej, natrafiłeś na litery i wyrazy popodkreślane atramentem czerwonym... Odkrycie to nie mogło nie wzbudzić ciekawości w takim jak ty starym opryszku i zacząłeś dochodzić, coby znaczyły to podkreślenia tajemnicze. Wsparty wyrazami wyrżniętemi na medalu ofiarowanym twemu siostrzeńcowi, odnalazłeś naturalnie klucz do rozwiązania zagadki. Rozjaśniłeś w ten sposób ciemności, jakiemi zapis swój otoczył zmarły hrabia de Thonnerieux, dowiedziałeś się, gdzie są pochowane fundusze przeznaczone przez nieboszczyka dla sześciorga dzieci, urodzonych w tym samym dniu co jego córka — i postanowiłeś zagarnąć te skarby, co nie byłoby bardzo szlachetnem, ale byłoby za to niezmiernie sprytnem... No, kochany panie. Fauvel, proszę cię o trochę szczerości... Wiesz przecie, żem jest najlepszym twoim przyjacielem!... Nie żyj, nie kręć, nie udawaj i przyznaj się otwarcie... Czy nie prawda, że tak jest jak powiedziałem?...
Antykwaryusz wysłuchał Jakóba Lagarda jak największem osłupieniem.
Podniósł nerwowo ręce i oparł się na atole....
Twarz pokryła bladość śmiertelna, oczy latały błędne, wargi drżały febrycznie... Nie był w stanie zdobyć się na żadnę odpowiedź.
— No, czy nieprawda? że tak jest jak powiedziałem — powtórzył mniemany Thompson. Ale zaraz dopowiem ci jeszcze i resztę... Zauważ sobie przedewszystkiem, że nie myślę cię bynajmniej szykanować i że twoje zamiary uważam za najzupełniej naturalne... Na nieszczęście jednakże dla ciebie i twoich świetnych projektów, my tak samo jak ty, odkryliśmy zagadkę i tak samo jak ty, mamy chęć na tę fortunę.
Fauvel, który wydawał się zgnębionym, obezwładnionym, nie zdolnym do żadnego poruszenia, zerwał się nagle, jakby trup zgalwanizowany pod działaniem maszyny elektrycznej.
Wyciągnął rękę do Jakóba Lagarda i zawołał:
— A... więc to pan skradłeś teɛt ment hrabiego de Thonnerieux!...
— Naturalnie!... tak samo, jak pan skradłeś „Czerwony Testament“ — odpowiedział doktor. Testament Czerwony, o którym dowiedzieliśmy się z ostatniej woli hrabiego de Thonnerieux i który obejmuje wiadomość, gdzie są pieniądze przechowane... Ty nas uprzedziłeś, ale ty też z wyjątkową niezręcznością, naprowadziłeś mnie na ślad drogocennej książki, o posiadania której przez ciebie, nigdybym się domyśleć nie potrafił... Jesteś zanadto rozumnym i praktycznym, abyś był mógł przypuszczać, że pozwolimy sobie za jaką bądź cenę wydrzeć cztery miliony franków...
— Cztery miliony!... — krzyknął antykwaryusz, a oczy zaświeciły mu blaskiem niezwykłym, czy to aż cztery miliony tego?...
— A-no tak... cztery miliony, a może i więcej trochę... Zrozumiesz też teraz zapewne, kochany przyjacielu, że dla zdobycia takiego grosza, nie żal było poświęcić obiadku, jakiśmy mieli ci oto zaszczyt ofiarować..
Antykwaryusz powtórzył po raz trzeci z pewnym rodzajem zachwycenia: Cztery miliony!...
A potem dodał zaraz:
— A więc... idziemy do spółki... i odkrywam tajemnice... Przecie poczciwiej znaleźć się niepodobna... czy prawda?...