Czerwony testament/Część pierwsza/XLIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony testament |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1889 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Testament rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pod numerem 9 na ulicy Guenogaud na trzeciem piętrze jednego ze starych poczerniałych domów, których tyle jeszcze wznosi się w tej części miasta, mieszkał pan Antoni Fauvel, antykwaryusz handlujący książkami, a zarazem światły bardzo bibliofil.
Był to specyalista znany w Paryża, lubo więcej miał do czynienia z cudzoziemcami, aniżeli s paryżanami.
Wiedziano o tem, że łatwo było znaleźć u niego książki najróżnorodniejsze, nie dla tego, żeby miał wielkie składy, ale dla tego, że pozostawał w stosunkach ze wszystkiemi kolegami dystyngowańszymi i mniej dystyngowanymi, co mu pozwalało zaspokoić bezzwłocznie, każde bezwarunkowo żądanie.
Antoni Fauvel, człowiek mający lat około pięćdziesięciu pięciu, wysoki, chudy, zupełnie prawie łysy, fizyonomię miał ruchliwa, oczki małe ciemne, spojrzenie przenikliwe.
Mieszkanie, jakie zajmował na trzeciem piętrze, składało się z siedmiu pokoi.
Cztery z nich za skład służyły.
Największy, który obrócił na gabinet dla siebie, miał na około półki z książkami, ułożonemi w największym porządku i metodycznie poklasyfikowanemi.
Na stołach i na podłodze leżały paki poobwiązywane sznurkami.
We dnie jedno tylko okno z zabrudzonemi szybami, stale oświetlało ten obszerny pokój, w którym czuć było ów specyalny odór starego papieru, starej skóry i starej farby drukarskiej.
Wieczorami, jedna lampa przysłonięta abażurem, koncentrowała całe światło na stół z czarnego drzewa, przykryty zielonem suknem i służący za biurko antykwaryasza.
Pełno było na nim papierów, książek i katalogów sprzedaży publicznych.
Staroświecki fotel i cztery wyplatane krzesełka, stanowiły resztę umeblowania.
Gabinet łączył się z drugim mniejszym pokojem, gdzie pomieszczony był warsztat introligatorski.
Widać tam było prasy, narzędzia rozmaite i książki przygotowane do oprawy...
W chwili kiedy przestępujemy próg tego ponurego mieszkania, Antoni Fauvel siedzi przy biurku i pochylony nad starą jakąś książką, przerzuca kartki, przypatrując się bacznie niektórym miejscom przez powiększającą lupę.
Po drugiej stronie stołu naprzeciw niego stał jakiś mężczyzna, mogący mieć około trzydziestu lat, blady i biednie ubrany, miał przed pasem duży zielony fartuch z napierśnikiem.
Antykwaryusz podniósł głowę.
— Dobrze — odezwał się zamykając książkę i kładąc lupę na biurku, najlepszy ekspert nie poznałby, że pieczęć biblioteki została startą z tych stronic...
Jesteś bardzo zręcznym pracownikiem Gandrin... będzie ci to policzonem...
— Jestem ojcem rodziny panie Fauvel — odpowiedział mężczyzna. Ale za grosz nie mam szczęścia... Dwoje dzieci... a żona zawsze chora, przez co i niezdolna do niczego... Muszę na nich pracować, a o robotę nie zawsze łatwo...
Antykwaryusz podniósł na mówiącego swoje żywe przenikliwe oczy i odpowiedział:
— Nie zawsze łatwo... O nie... zwłaszcza jeżeli kto wychodzi z więzienia w Gaudrin. Nie każdy by cię chciał przyjąć... Na twoje szczęście, ja nie jestem taki wybredny... Ja się zainteresowałem tobą i będę cię chciał wyciągnąć z nędzy... Dam ci stałej płacy dziesięć franków dziennie, gratyfikacyi dziesięć franków za każdy tom, oczyszczony przez ciebie ze znaków kompromitujących... Czy będziesz zadowolony Gaudrin?
Twarz robotnika zajaśniała radością i wykrzyknął:
— Czy ja będę zadowolony?... ależ panie, to co pan mi ofiarujesz, to po prostu majątek dla mnie!.. Nie wiem jak mam podziękować za to?
— Dobrze... dobrze... — przerwał Fauvel. Wart jesteś tego mój chłopcze, inaczej nie byłbym ci dał tyle!... Teraz muszę ci powtórzyć to co ci już raz powiedziałem... zostałeś moim wspólnikiem, jesteś zatem tak samo jak ja interesowanym, aby zachowywać o wszystkiem jak największę tajemnicę.
— Rozumiesz, że wygadać się to znaczy?...
— Rozumiem proszę pana!...
— Więc usta wiecznie zamknięte... Do umówionej płacy dodam przy końca roku porządną gratyfikacyę, jeżeli mi dochody dopiszą...
Czy dziś potrzebujesz pieniędzy?...
— O! bardzo potrzebują proszę pana.
— Wiele?...
— Z jakie sto franków.
Antoni Fauvel wyjął z portmonety pięć sztuk złotych i podał robotnikowi.
Ten podziękował, schował je do kieszeni i zapytał.
— Czy dzisiaj będzie jeszcze jakie zmywanie?...
— Będzie, odpowiedział antykwaryusz...
Wstał z fotelu i wziął z pułki dwa dzieła ukryte po za stosem książek.
— Te dwa dzieła, rzekł, pochodzą z Biblioteki narodowej... Na okładce jest kwiat lilii, a na kilku kartkach znajdują się pieczęcie instytucyi... Trzeba to wszystko zmyć, żeby nie zostało ani śladu... To dzieła bardzo rzadkie... Życie ojca Józefa i Czerwony Testament, pamiętniki pana de Leffames... To się może sprzedać bardzo dobrze... Z tego ci się także coś dostanie... obejrzyj robotę.
Fauvel podał obie książki Gaudrinowi, który im się bardzo długo przypatrywał.
— Niepodobieństwem będzie zniszczyć ślady kwiatu lilii... odezwał się w końcu — chociaż złoto się zdejmie, pozostaną wyciski... trzeba będzie zmienić okładki... Użyję jednę z tych, które mam w rezerwie... Co do pieczęci, to pan wie że mi się to najzupełniej udaje...
— Zrób jak mówisz... ale pamiętaj, żeby nie było najmniejszego śladu...
— Będzie dobrze zrobione.
Gaudrin przerzucał kartki.
Nagle zatrzymał się na jednej.
— Czyś pan to zauważył, panie Fauvel? — zapytał.
— Co takiego?...
— Znaki porobione czerwonym atramentem, pod pewnemi literami i wyrazami.
— Doprawdy, że nie...
— Niech pan patrzy...
I podał antykwaryuszowi otwartą książkę „Czerwonego Testamentu“.
— Patrzajno!.. patrzajno!... mówił Fauvel, przyglądając się bliżej. – To dziwne i niebezpieczne... Możnaby łatwo poznać książkę po tych znakach... Czekaj... zobaczymy później co zrobić... zajmij się tymczasem tą drugą.
— Dobrze panie... Pójdę na śniadanie i zaraz potem wezmę się do roboty.
— Zejdź tylnemi drzwiami, od których masz klucz u siebie.
— Dobrze panie...
— A cóż ta co wiesz... pierwsza edycya, rzadkość, której nigdzie już nie można znaleść?...
— Dziś rano włożyłem ją pod prasę do satynowania...
— Mają przyjść po nią dziś wieczór...
— Będzie gotowa... Przyniosę ją na pewno panu...
— No to do widzenia.
Gaudrin odszedł, a Antoni Fauvel spojrzał znowu na stronnicę „Czerwonego Testamentu“ naznaczone czerwonym atramentem.
— Co to ma znaczyć? — myślał sobie — na całej dwudziestej stronicy po podkreślane wyrazy i litery...
Przerzucił kartkę:
— Tak samo i dwudziesta pierwsza stronica poznaczona i następna, aż do dwudziestej trzeciej. — To jakaś zagadka... Nie myślę jej rozwiązywać... przynajmniej teraz...
W tej chwili silne szarpnięcie dzwonka rozległo się po mieszkaniu.
Antoni Fauvel spiesznie schował książkę, więcej niż podejrzaną do szuflady — i poszedł otworzyć.
Antykwaryusz czy to przez oszczędność, czy też dla tego, że niedowierzał nikomu, nie trzymał służącej.
Co rano stróżka przychodziła mu usługiwać.
Przynosiła mu ona nadto dwa razy na dzień posiłek z małej restauracyi sąsiedniej.
Stanowczo zabronionem miała wchodzić do innych pokoi oprócz sypialnego i jadalnego.
— Musimy dodać, że się ściśle stosowała do tego zakazu.
Osoba, która zadzwoniła, była kobietą przeszło czterdziestoletnią, z widocznemi śladami niezwykłej kiedyś piękności, ubrana z wyszukaną elegancyą, ale bez gustu.
Podała antykwaryuszowi rękę, którą ten uścisnął dosyć obojętnie, a wpuściwszy do pokoju zamknął drzwi.
— Nie spodziewałem się widzieć cię tu dzisiaj... powiedział.
— Przyszłam bo mam ci coś zakomunikować...
— Dobrego czy złego?...
— Złego.
— Złe nowiny! — powtórzył Fauvel z widocznem zdziwieniem... Cóż to takiego?...
— Zaraz ci opowiem... Czy sam jesteś?...
— Sam... Przejdź do gabinetu...
Popchnął drzwi do sąsiedniego pokoju i wpuścił przed sobą damę.
— No, siadaj kochana siostro i wytłómacz mi tę zagadkę, która mnie mocno intryguje...
— Hrabia de Thonnerieux umarł...
— Ah! — powiedział księgarz...
— I to już od dni piętnastu, a ja się dopiero dowiedziałam o tem dzisiaj rano, przeczytawszy w dziennika o aresztowaniu Jeroma Villarda, jego zaufanego kamerdynera...
— No dobrze... ależ ja nie widzę żadnej w tem złej nowiny, o której wspominałaś.. Cóż to nam może szkodzić, że aresztowano Jeroma Villarda?
Że hrabia de Thonnerienx umarł, cóż w tem tak złego?... Jeżeli prawdą jest co fama głosi, to ty zyskujesz bardzo na tem, ponieważ syn twój ma odziedziczyć wielką sumę — Że zaś syn jest nieletni, ty odbierzesz za niego i będziesz administrować za niego...
Czy nie to chciałaś mi powiedzieć?...
— Zapewne, ale w tem właśnie całe nieszczęście, że syn mój już nie odziedziczy...
— Co ty mi tam znowu śpiewasz?...
— Niestety!... szczerą prawdę.
— Więc hrabia nie potwierdził w testamencie zapisów dla dzieci urodzonych w tym samym dniu co jego córka w okręgu, w którym zamieszkiwał.
— Wszyscy o tem wiedzą... że potwierdził, bo chętnie i bardzo często wspominał o tem, ale dla tego właśnie zaaresztowano Jeroma Villarda, że przepadł testament i pieniądze, a Jerome dozorcą był pieczęci...
— Do dyabła! — wykrzyknął Fauvel. Testament zaprzepaszczony, pieniądze skradzione, to rzeczywiście nowiny bardzo ważne...
— Nieszczęście prawdziwe?...
— Naturalnie, że nieszczęście. — Jeżeli się testament nie odnajdzie, majątek pana de Thonnerieux, jako niemającego prawnych sukcesorów, przejdzie na własność skarbu.
— O nikczemny chłop i nas gubi i poniewiera ostatnią wolę swojego pana.
— Zaraz ― rzekł Antoni Fauvel — rozpatrzmy — no się w położeniu. — Przypuszczają, że testament został skradziony?...
— To nie przypuszczenie, to fakt...
— Razem z pieniędzmi?...
— Z pieniędzmi różnego rodzaju z biletami bankowemi złotemi i papierami wartościowemi...
Antykwaryusz odezwał się po chwili; namysłu:
— Z pewnością to bardzo niedobre, ale może przecie nie stracone... Testament zniknął, ależ nic nie dowodzi, że został zniszczony. Papiery nie ulatniają się tak bez śladu... Jerome Villard aresztowany... Jeżeli winien, to się wyda. Widząc się zgubionym, będzie chciał okupić sobie pobłażliwość sędziów zwrotem dokumentu... — Jeżeli nie winien, prawdziwy sprawca przyłapię się, któregokolwiek dnia, przy zamianie papierów, których numery muszą być gdzieś przecie zapisane. Czy prędzej, czy później, prawda zawsze na wierzch wypłynie. Gdyby hrabia nie był umarł, twój syn otrzymał by był pieniądze dopiero po dojściu do pełnoletności. Niech ci się zdaje, że de Thonnerieux jeszcze żyje i czekaj cierpliwie. Sprawiedliwość zrobi z pewnością swoje...
— A jeżeli się nic nie wyda?... Jeżeli nic nie odnajdę?...
— Ha!... w takim razie musisz pożegnać się ze swojemi marzeniami... trzeba być filozofką moja koteczko...
— Dobrze ci tak mówić, boś bogaty i nie masz ani potrzeb ani pragnień... O! chociaż jesteśmy dziećmi jednego ojca i jednej matki, jakże się pomiędzy sobą różnimy! — Nigdyby nie powiedziano, że jedna krew płynie w żyłach naszych...
— Tem gorzej dla ciebie siostrzyczko! — odrzekł Fauvel z uśmiechem. — Ja pracuję aby sobie zapewnić dostatnią starość i męczę się, aby kiedyś odpocząć... Dla ciebie tymczasem przyszłość wcale nie istnieje... Zawsześ ją poświęcała i poświęcasz dla chwili bieżącej...