Czerwony testament/Część trzecia/XXXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVIII.

— A ty? — zapytał ex-sekretarz hrabiego Thennerieux — cóż zrobiłeś z Fabianem Chateloux?...
— Nie wiele...
— Jakto?...
Jakób opowiedział co się stało.
— Głupstwo!... Będziemy mieli jego medal... — odrzekł Pascal — potrafię się dostać do pokoju pana hrabiego.
— Liczyłem na to, że wynajdziesz jaki sposób...
— Znalazłem go już, bo nic nadto łatwiejszego...
— Naprzykład?...
— Zabije się pana Fabiana zręcznem pchnięciem sztyleta... pozostawi mu się bilety wizytowe w kieszeni i... wyrzuci na publiczną drogę!... — Znajdą go, odniosą do domu matki, położą z wielką ceremonią na łóżku i obstawię świecami...
Wieść o katastrofie lotem błyskawicy się rozniesie...
Jako przyjaciel hrabiny pojedziesz jej złożyć wizytę kondolencyjną i mnie ze sobą zabierzesz...
Zażądamy aby nas dopuszczono do zwłok nieboszczyka, dla złożenia mu hołdu ostatniego i podczas kiedy ty szlochać będziesz z matką, ja zabiorę pudełko...
— Jutro więc rozegrają się ostatnie akta tragedyi! — wykrzyknął uradowany Jakób.
— Zdecydowałeś się stanowczo?...
— Jak najbardziej stanowczo.
— Marta zniknie także?
— Tak samo jak i drudzy — odrzekł doktór ponuro.
— Brawo! Nabrałeś nareszcie rozumu... A Paweł Fromental?...
— Pożegna świat razem z Martą swoją wspólniczką...
— Jakże go sprowadzisz do Petit-Castel?...
— Zaraz o tem pomówimy.
— Dla czego nie teraz?
— Jest coś pilniejszego do załatwienia?...
— Cóż takiego?
— Zebrać medale, które posiadamy i zobaczyć czy nie moglibyśmy bez tych dwóch, których nam jeszcze brakuje, otworzyć sobie Sezama.
— Możemy spróbować, ale wątpię czy to się uda... Jak będzie brakować jednego chociaż wyrazu, to nic nie zrobimy.
— Zobaczmy jednakowoż...
— Jakób wyjął medale ze szkatułki w której były zachowane, i ułożył je na biurku według numerów porządkowych.
— Pisz! — odezwał się następnie do Pascala.
Ten wziął pióro i czekał co mu pseudo-Thompson podyktuje.

Des granges de mer la
septiéme dalle noire de la
comptant à partir du coin

— Czy już wszystko?
— Wszystko... czytaj teraz...
Pascal przeczytał głośno to co napisał:
— Des granges de mer, septième dalle comptant de la coin...
— Nic nie wiadomo! — wykrzyknął Jakób tupiąc nogami zo złości — brakuje wyrazu najgłówniejszego...
— Ja ponieważ znam majątki de Thonnerieux’go, mógłbym skompletować pierwsze zdanie — odezwał się Pascal.
— Tak myślisz?
— Jestem tego zupełnie pewny... ale to nas do niczego nie doprowadzi... Powiedz jednakże...
— Mowa tu zapewne o zamka des Granges de Mer-la-Foine.
— Przypuszczasz, że te pieniądze są tam w tym zamku ukryte?
— Tak, pod czarną płytą, ale co to za czarna płyta? gdzie jej szukać, od jakiego liczyć kąta? Nie możemy nic, literalnie nic... Dla odczytania tych logogryfów potrzeba wszystkich medalów.
— Bądź spokojny, wkrótce je będziemy mieli! — Teraz pomówmy o Pawle Fromentala. Weź ćwiartkę listowego papieru i pisz...
— Co chcesz ażebym pisał? — zapytał Pascal przerażony.
— List.
— Głupstwo!... Korespondencya najczęściej staje się przyczyną nieszczęścia.
— W tym wypadku, nie mamy się o co obawiać... Ten list w żadnym razie skompromitować nas nie potrafi... Weź świeże pióro i zatemperuj...
Kiedy Pascal ździwiony ale posłuszny wziął się do temperowania pióra, Jakób wyjął ze skrytki swego biurka maleńką flaszeczkę z płynem zielonawym mocno zakorkowaną.
Odetkał flaszeczkę i postawił ją obok Pascala, który zapytał.
— Co to?
— Niewinny środeczek chemiczny... Cenne odkrycie, jakie mi się zrobić dało! — Utyjesz tego płynu zamiast atramentu... Przechodząc z końca pióra na papier, stanie się czarnym zupełnie...
— No więc?...
— Ten, co w dwadzieścia cztery godzin później chciałby ten list przeczytać, znajdzie tylko czysty papier... — Paweł Fromental otrzyma to, przeczyta, dowie się o miejscu i godzinie naznaczonej mu na spotkanie i schowa do kieszeni, nie troszcząc się o nic więcej...
— Ale jeżeli we dwadzieścia cztery godziny, przyjdzie mu ochota raz jeszcze miłosny bilecik odczytać, to dopiero łamać sobie będzie głowę, dla czego Marta użyła do korespondencyi atramentu, który niegdyś sympatycznym nazywano...
— Czy nie obawiasz się, aby nie rozplótł o tym liście?...
— Zapewniam cię, że słówka przed nikim nie piśnie!... — Zresztą komu miał by się zwierzać?...
— Ojcu...
— Ojciec w podróży, a on mieszka Bam w małym domku w Oréteil... — Powtarzam ci, że jestem najzupełniej pewnym, że niczego się zgoła nie obawiam.
Na wszelki przypadek, naśladuj pismo Marty, bo nie wiem, czy go Paweł nie zna czasami... Pisz leciutko, dotykając zaledwie papieru...
Pascal umaczał pióro w zielonawym płynie i po dyktandzie Jakóba napisał to słów kilka
„Mój serdeczny!...
— Obiecałam ci donieść, gdy będę wolna... Jestem wolna... — Jutro wieczorem będę w Petit-Castel z Angelą, zupełnie mi oddaną…..
„Przepłyń jutro o północy odnogę Marny dotykającą do parku i wysiądź w przystani...
„Angela będzie tam czekać na ciebie i przyprowadzi cię do mnie...
„Pamiętaj, aby nikt na świecie nie domyślał się tej schadzki, jeżeli chcesz, żebym do ciebie należała całe życie.
„Kochająca cię z całej duszy,

„Marta.“

List został napisany.
To, co Jakób przewidywał, zupełnie się sprawdziło.
Zielonawy płyn, przelany na papier, przybrał kolor czarny, błyszczący.
Pismo łudząco podobne było do pisma sieroty.
— Znakomicie!.. Słowo honoru daje... — powiedział Pascal.
— Środeczek niewinny... a niezmiernie użyteczny w pewnych okazyach...
— Nieoceniony do podpisywania weksli lichwiarzom!... — dodał, śmiejąc się ex sekretarz hrabiego de Thonnerionx. Lichwiars w terminie znalazłby w swoim pugilaresie czysty tylko stemplowy arkusz papieru. — Wyobrażam sobie jego minę!...
— Bądźmy poważni, — odrzekł Jakób! — włóż list w kopertę...
— Zrobione...
— Teraz połóż adres: Pan Paweł Fromental w Cretéil-Seine... Doskonale... Teraz potrzeba co tchu oddać ten list na pocztę...
— W tym cyrkule?...
— O! nie!... ja sam osobiście go zaniosę do stacyi głównej na placu Giełdy... Ty idź połóż się do łóżka. Musisz bardzo potrzebować spoczynku... obudzę cię do obiadu...
Powróćmy do Joigny.
Była dziesiąta wieczór.
Rajmund Fromental i Cerbier, przepędzili całe popołudnie i cały wieczór na przeglądaniu książek meldunkowych po hotelach i prywatnych chambregarnies bez najmniejszego rezultatu.
Nigdzie żadnego śladu przejazdu Jakóba Lagarda i Pascala Saunier.
Zgorączkowany i niespokojny, Rajmund zaczynał tracić nadzieję, i uważał przyjazd swój za zupełnie chybiony.
Zostawało jednakże jeszcze do zrewidowania parę miejsc.
Nazajutrz rano, bo dziś zapóźno już było, postanowił tego dokonać.
Cerbier postanowił odprowadzić kolegę do hotelu Cheval-Blanc.
— Obawiam się jednej rzeczy... odezwał się nagle Rajmund w czasie drogi.
— Czego mianowicie?...
— Czy dwaj uwolnieni więźniowie nie podali nazwisk fałszywych...
— Dla czego by mieli się ukrywać?... Byli w porządku ze sprawiedliwością, odsiedziawszy karę... Nie było im nic do zarzucenia.
— Jakób Lagarde na pewno pragnął aby nie wiedziano o jego obecności w mieście rodzinnem...
— Aj! do dyabła, nie pomyślałem o tem!... No zaczekajmy do jutra... a teraz życzę ci dobrej nocy kolego.
Nazajutrz rano Cerbier przyszedł z samego rana po Rajmunda; rozpoczęli na nowo pielgrzymkę z jednakowym ciągle rezultatem.
Pozostał im nareszcie do zwiedzenia jeden tylko jeszcze hotel „Martin-Pecheur“, utrzymywany przez Lureau.
Ten ostatni czemprędzej podał im książkę żądaną, i zeszedł do piwnicy, gdzie butelkował wino.
Podczas gdy Fromental przeglądał tę książkę, Corbier odezwał się ze śmiechem:
— Ostatki bywają najlepsze czasami...
Rajmund odczytywał listę podróżnych, spodziewając się ciągle jeszcze napotkać nazwisko Jakóba Lagarda i Pascala.
Nagle zadrżał i wykrzyknął.
— Znalazłeś pan?... zapytał Cerbier.
— Nie, ale znalazłem coś szczególnego.
— Co takiego?...
— Nazwisko...
— Jakie?...
— Doktora Thompsona...
— Znasz pan tego doktora?...
— Zna go Paryż cały!... Sławny to doktór. Ale jakto?... powracając z Ameryki, udając się do Paryża, zatrzymywał się w Joigny?... To wcale dziwne!... I w dodatku przybył tu właśnie w chwili, kiedy Jakób Lagarde nie figuruje w żadnej księdze...
— Prawda!... — rzekł Cerbier — a mnie w tej chwili przyszło coś do głowy.
— Co?... — zapytał Rajmund. — Po wiedz pan co myślisz?...
— Czy przypadkiem ten doktór Jakób Lagarde nie będzie doktorem Thompsonem?...
— Właśnie... to samo myślałem...
Podczas kiedy zamieniali te słowa, oczy Fromentala patrzały w książkę.
Znowu zadrżał.
Przeczytał ponad nazwiskiem Thompsona, nazwisko mniemanego jego sekretarza.
— Pascal Rambert?... — powiedział głośno.
— Pascal Rambert! — powtórzył Cerbie. — Napisane to?...
— Patrz pan!... sekretarz doktora.
— To samo imię co Sauniera... zauważył naczelnik policyi municypalnej. Oto łotr co źle zatarł swoje ślady!... Możesz pan na pewne widzieć w nich swoich poszukiwanych.
— Ah!... — wykrzyknął Rajmund, któremu mózg trzeszczał pod nawałem cisnących się myśli, muszę się koniecznie rozmówić z gospodarzem hotelu!...
— Pójdę zaraz po niego... — rzekł Cerbier.
I udał się do piwnicy.
Pozostawszy sam, Rajmund zaczął się zastanawiać.
Przypomniał sobie pierwsze swoje spotkanie z doktorem Thompsonem i jego sekretarzem, silił się przypomnieć sobie każde słowo z rozmowy, ażeby odkryć coś podejrzanego.
Podejrzenie coraz silniej go opanowywało.
Starał się odtworzyć sobie ich rysy.
Powątpiewał jednakże jeszcze.
Cerbier z gospodarzem powrócili z piwnicy.
— Panie gospodarzu! — zawołał Fromental do barczystego jegomości, wskazując palcem na otwartą książkę, — zapisałeś pan tutaj nazwiska dwóch podróżnych i musisz sobie przypominać te osby...
— O kim pan mówi? — zapytał Lureau.
— O doktorze Thompsonie i Pascalu Rambercie!
— O! z pewnością, że ich sobie przypominam! — wykrzyknął gospodarz z rozjaśnioną twarzą. Nie zapomina się nigdy klijentów podobnych?
— Dla czego?
— To takie wyjątkowo szlachetne serca! O! serca, które z pewnością rzadko się napotyka...
— Życzę sobie wiedzieć, skąd ci ludzie wzięli się u pana i wiele dni tutaj byli.
— To bardzo łatwo proszę pana, pozostawili tutaj zanadto dobre wspomnienie, ażeby o nich zapomnieć...
— Opowiedz mi pan wszystko, ale nie rozwódź się zanadto, nad drobnemi szczegółami...
— Będę się starał proszę pana.
I Lureau opowiedział w krótkości przybycie do swojego hotelu doktora i jego sekretarza, opowiedział z jakim staraniem leczył panię Perine Grand-Champ, powiedział o ich poświęceniu się dla umierającej, o ich wspaniałomyślności dla pozostałej sieroty.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.