Cztéry wesela/Tom I/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Cztéry wesela
Podtytuł Szkic fantastyczny
Pochodzenie Szkice obyczajowe i historyczne
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1841
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VIII.
Otwarcie testamentu.

Odbył się pogrzeb. W domu, w którym już przedwcześnie panował półkownik, zgromadzone były sproszone na otwarcie testamentu osoby. Musiał przybyć Adolf z bratem; notarjusz Piórcewicz attentował pilnie, zjechał prezes ojciec Matyldy i wielu sąsiadów. Prezes był to łysy, podeszłego już wieku człowiek, mało mówiący zwyczajnie, z miny srogi, ale w sercu najlepszy człowiek. Był on z liczby tych, którzy dziwacznym kaprysem przyrodzenia noszą na twarzy wyraz przeciwny całkiem charakterowi ich duszy. Najlepsze w świecie serce ukrywało się pod zmarszczoną, niby dumną, a wiecznie pochmurną twarzą. Może też Prezes doświadczywszy jak ludzie łatwo korzystają z dobroci i nadużywają, pokrywał ją tak starannie i nie dawał widzieć umyślnie. To też patrzący nań, nie lgnął od razu do niego, trzeba było długiego nawyknienia, głębokiéj znajomości serca, wypadku wreście, aby z pod téj nasrożonéj powierzchowności widzieć się dała anielska dobroć i prawość charakteru staropolska. Jedynaczkę córkę kochał Prezes nad wszystko w świecie, na nią zléwały się uczucia najtkliwsze jego serca, których stary nie miał gdzie indziéj obrócić nawet. — Przed nią nie taił się nawet z swoim charakterem, żądania Matyldy były mu rozkazami, a choćby najdziwniéjsze wyroiła, nie sprzeciwiał się, nie zastanawiał, spełniał, — to tylko umieją prawdziwie kochający czynić. Matylda zaślubiona za życia matki, bardzo młodo, podżyłemu obywatelowi, utraciła męża wkrótce. Od lat kilku wdowa wolna, bogata, sprawiała oskomę wszystkim młodym i starym kawalerom w okolicy. Prezes na wszystkich starających się patrzał z boku, a milcząc uważał tylko, kogo córka wybierze. Widocznie bardzo dała piérwszeństwo Adolfowi — Prezes dostrzegłszy to uśmiechnął się: rad był z wyboru, ale milczał, bo nie lubił mówić piérwszy. Chcąc wiedzieć jego zdanie, trzeba go było o nie zapytać wówczas otwiérał się z niém i nie pytając czy zostało przyjęte lub odrzucone; milczał znowu. — W chwili kiedy po śmierci matki i ojca, zachwiał się los przyszły Adolfa, Prezes nic nie powiedział córce, ani postępowanie względem niego odmienił; pomyślał, że im biédniejszy będzie, tém wdzięczniéjszy, a Matylda pewniéjsza przyszłego szczęścia.
Wszyscy oczekiwali otwarcia testamentu, lecz Półkownik kończył jeszcze fajkę rozwalony na kanapie, dmuchając popiołem na nogi bliżéj stojących i mrucząc pod nosem. Pan Piórcewicz z paczką w ręku stojący, chciał przypomnieć, ale się lękał, stąpał z nogi na nogę, ręce zacierał, czuba nastrzępiał i chrząkał. Adolf z bratem usunął się spokojnie pod okno, odosobniony wśród tłumu, bo do niego nikt nie mówił nawet i ledwie przechodząc mimo, grzeczniejsi nieznacznie kiwali głową. Jeden tylko Prezes często rzucał na niego wejrzenie, jakby chmurnym lecz pełnym ognia wzrokiem swoim, chciał mu dodać odwagi i siły do zniesienia przykrości, które go spotykały.
— A czy wiesz Waspan, odezwał się po chwili obracając do Prezesa Półkownik, nie zważając bynajmniéj na licznych świadków, czy wiesz Aspan Dobrodziéj, że ja tu pięknę rzecz onegdaj wieczór widziałem. Pilnuj dobrze swojéj córki, tać to ten o to! (i pokazał palcem na Adolfa) bardzo się do niéj przysuwa? hm! hm? fe! Jam się tego nie spodziewał, ale ptaszek przewąchał piéniądze, a sam jak bizun goły! O! są blizko z sobą, bardzo blizko! hm!
Adolf cały zaczerwienił się z gniewu, namarszczył czoło, spojrzał po uśmiechających się nieznacznie twarzach otaczających go osób, chciał cóś przemówić, lecz w téj chwili Prezes sam przemówił, odzywając się mrukliwie z spuszczoną głową, nie patrząc na Półkownika.
— A cóż w tém złego, że są tak blizko?
— Co? Aspan Dobrodziéj, chyba mnie nie rozumiesz?
— Owszem, rozumiem, ale w tém nic złego nie widzę. Jeśli się lubią to się pobiorą.
— Jakto! jakto! hm? krzyknął zrywając się Półkownik patrząc to na Adolfa to na starego, który pochylony na poręcz krzesła, obojętnie palcami przebierał — A Aspanbyś na to pozwolił?
— Czemuż nie!
— Jakto! za tego! za tego, bez grosza, bez —
— Moja córka nie potrzebuje bogatego, odpowiedział obojętnie stary.
— A — imie, urodzenie, hm?
— O tém nie spiesz się sądzić, rzekł Prezes — Kat też po urodzeniu, kiedy z dobrego gniazda, urwis się wyrodzi.
— Ależ przecie! co za porównanie, wrzeszczał Półkownik! Jam bene natus et possesionatus temu lat trzy chciałem ją wziąść, czemu nie szła za mnie?
— Widać żeś się jéj nie podobał.
— A on się podobał, ten, ten — ten! wołał Półkownik z urąganiem, ten — jeden —
Adolf cały w płomieniach, poskoczył ku niemu i stukając pięścią w stół, zawołał.
— Mosanie, przystępuj do otwarcia testamentu natychmiast, nie przywykłem słuchać urągań z krwią zimną. Jeśli po to mnie tu wezwałeś, byś igraszkę robił, mam ręce jeszcze i za nic nie odpowiadam, jeśli ich użyję.
— Ja za to odpowiadam, że ich nie użyjesz, bo mam ludzi we dworze, zawrzeszczał Półkownik. Patrz no go! panicz, fortunat! Królewicz jakiś! fąfry w nosie! słówka powiedzieć nie można.
Przerwał Prezes, który wziąwszy kapelusz w rękę i namarszczywszy czoło zbliżył się do Półkownika.
— Ja odjeżdżam, rzekł, bo widzę że mnie chcesz w osobie przyszłego zięcia dotknąć, na swojém miejscu będę prosił o wytłómaczenie i satysfakcją.
— Ależ no! no! nie unoś się, Panie Prezes! o! o! zawołał Półkownik rzucając fajkę i idąc za nim, nie gniewajże się, nie chciałem cię obrazić! Przepraszam najuroczyściéj — Proszę, siadaj, zaraz testament otworzym. Jesteś bo widzę uprzedzony dla tego młokosa, że go tak bronisz.
— Za kogożby mnie ludzie mieli, gdybym go nie bronił, odpowiedział Prezes, będzie przecie moim zięciem.
— Jego zięciem! słyszałeś! hm! szczególna raritas! a mnie nie chcieli za zięcia! mnie! hm! mnie! Cóż on jest? Ja byłem Półkownikiem! ja mam krzyże, ja mam medale, ja mam zasługi! hm! hm! a mnie to nie chcieli!
Wszyscy śmiać się zaczęli. Półkownik myślał że z Prezesa, Prezes że z Półkownika.
Położono testament na stole, Pan Piórcewicz rozpieczętował go, ucichło zgromadzenie, Półkownik nową fajkę zapalił, Adolf westchnął — Notarjusz czytał.
Zaczynał się testament zwykłym wstępem staropolskim, przeżegnaniem, wyznaniem wiary, opisaniem stanu umysłu, duszy, ciała i majątku, to jest funduszów w obligach, w ziemi, gotowiźnie, na bankach, w processach, i t. d. Podział potém następował taki.
— „Żonie mojéj” czytał urzędnik.
— Jakiéj żonie? przerwał Półkownik, onże nie miał żony? hę? Urzędnik nic nie zważając czytał daléj.
— Żonie mojéj Maryj z NN. primo voto NN., dziś NN., na wszystkich funduszach zapisuję dożywocie, bez żadnego rachunku i określeń.
— Ten artykuł sam z siebie upada, rzekł Półkownik, gdyż aktorka nie żyje. Tylko tego nie pojmuję, dla czego on tę kobietę nazwał żoną. Była uxor non legitima więc i matrimonium jest putativum czyli praesumptum tylko, nie prawda panie Piórcewicz? hm! O! ja znam prawo, jak moją kieszeń. Wyuczyły mnie processa.
Pan Piórcewicz czytał daléj.
— „Po śmierci zaś jéj synom moim”
— A kiedy on nie miał synów, przerwał znowu Półkownik — to są.
Nikt niechciał słuchać, fajka z ust mu wypadła, notarjusz czytał daléj.
— „Synom moim, cały pozostały majątek oddaję do równego podziału.”
— Co ty czytasz? słuchaj no! krzyknął Półkownik zaczerwieniony. To być niemoże! Jakich synów? to są —
— Czytam co napisano, odpowiedział urzędnik uciérając nos flegmatycznie i chustkę pstrokatą zwijając starannie w kształcie naleśnika, potém można będzie zweryfikować. Czytał daléj.
— „Opiekę nad młodszym polecam matce i starszemu bratu, do lat prawem przepisanych. Jeśliby zaś, czego Boże uchowaj, zeszła matka zostawując go małoletnim, polecam go Adolfowi — ”
— Co to jest? zawołał znowu nie mogąc się utrzymać Półkownik, to ja i nie opiekun! fe! A mnież który folwark zapisał? On się musiał upamiętać, tam musi być kodycyll?
— Jest jeszcze wiele rzeczy, odpowiedział urzędnik i czytał znowu.
— „Staremu Maciejowi kucharzowi, zobowiązuję moich sukcessorów, aby jednorazowie wypłacili złotych polskich 500, i onego do śmierci utrzymywali przystojnie.”
— A daléj, a o mnie co? sapnął niecierpliwy Półkownik szarpiąc swoje krzyże wiszące na szyi i piersiach.
— „Wincentemu lokajowi złotych polskich 600, także jednorazowie, z tymże samym warunkiem.”
— No! a o folwarku dla mnie? hm? czytajże czy ślepy, czy co?
— „XX. Bernardynom konwentu B.... na intencją za dusze nasze, aby się co tydzień w kaplicy naszéj fundacij, msza odprawiała, zapisuję złotych polskich 3,000, i takowe na folwarku Krasnogórze lokując, sukcessorów moich obowiązuję, aby procent od nich regularnie temuż konwentowi opłacali.”
— A gdzież reszta? czemu nic o mnie nie czytasz? zawołał Półkownik —
— Bo niéma, odpowiedział zimno Urzędnik i czytał daléj znowu. — „Dzieciom żony mojéj z piérwszego jéj męża, jeśliby o nich wiadomość jaką powzięto, zobowiązuję najmocniéj sukcessorów moich wypłacić każdemu po złotych polskich 50,000.
— Niech przepadnę jeśli rozumiem, krzyczał Półkownik, fajka mi zgasła, chłopcze ognia.
— „Bratu memu najukochańszemu —
— Aha! otóż jest! ja mówiłem! rzekł uradowany Półkownik podnosząc się żywo z kanapy — Jest! jest! czytaj!
— Panu Półkownikowi Salezemu N. Kawalerowi wielu orderów, w dowód mojéj pamięci i życzliwości, oddać rozkazuję.”
— No! no! a cóż? cóż? folwark?
— „Oddać rozkazuję, powtórzył Piórcewicz fajkę piankową z cybuchem i bursztynem białym do niego należącym, równie jak kapciuch na axamicie, złotym bajorkiem szyty, które miałem darowane sobie od Posła Austryjackiego w roku —
— Nu, to dobrze, a daléj, wołał Półkownik.
— „Odda mu to syn mój starszy Adolf, którego pamięci i łasce polecam dzieci — ”
— A daléj?
Daléj jeszcze czytał urzędnik pożegnania, przyjaciół, żony, nauki dla dzieci, lecz nie mógł ich dokończyć, gdy Półkownik rzucając fajkę o ziemię, zakrzyczał że testament nie ważny, bo bez świadków, bez notarjusza.
— Jest notarjusz i świadkowie, odpowiedział Piórcewicz.
— Chory był i mente captus kiedy pisał, rzekł Półkownik.
— Data testamentu półrokiem przed chorobą, rzekł znowu Piórcewicz, a w razie potrzeby i ja świadkiem, że testator był przy zdrowych zmysłach, bo towarzyszyłem tu memu szanownemu koledze notarjuszowi Plewaczyńskiemu, który zjeżdżał dla pisania testamentu.
— Cicho! cicho! krzyczał pan Salezy, a co najważniejsze, to że ta kobieta nie była jego żoną, a dzieci są nieprawego łoża — przeto majątku ojczystego dziedziczyć nie mogą! protestuję się i proces!
Przerwał wrzaski zagniéwanego Półkownika pan Piórcewicz, który z zwykłą flegmą ukazywać zaczął annexa do testamentu.
1. Metrykę testatora.
2. Metrykę śmierci piérwszego męża matki Adolfa.
3. Metrykę ślubu nieboszczyków.
4. Metryki dzieci Adolfa i Jana.
Półkownik spójrzał i wybiegł piorunem wołając aby zaprzęgano konie. Nie chciał fajki ani cybucha nawet, a na ganku wrzeszczał że testator musiał mieć początki pomięszania, że metryki fałszywe, dzieci nieprawe i testament nie ważny.
Siadł potém i pojechał.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.