Cztéry wesela/Tom I/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Cztéry wesela |
Podtytuł | Szkic fantastyczny |
Pochodzenie | Szkice obyczajowe i historyczne |
Wydawca | Józef Zawadzki |
Data wyd. | 1841 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Ciemno jeszcze było prawie i ledwie piękny świt wiosenny zapowiadał ranek świeży i pełen życia, a już konie Adolfa stały w dziedzińcu. On chcąc ostatnie chwile pobytu w tym domu niegdyś swoim, ojcu poświęcić, nie odstępował jego łoża. Starzec w nocy miał się lepiéj trochę, nad rankiem zapadł gorzéj znowu, cały był prawie zimny, oczyma tylko przewracał, lecz mowy i władzy już nie miał. Lekarz wyjechał powiadając, że niéma tu co robić. Jednakże mimo zupełnego odrętwienia starca, zdawało się że musiał odzyskać przytomność z utratą władzy i mowy, bo kiedy do niego zbliżał się Adolf, drgał jak gdyby chciał ku niemu rękę wyciągnąć, dwie łzy płynęły mu po twarzy, usta się krzywiły choć otworzyć nie mogły. Adolf klęczał u łoża — w téj chwili zapomniał on całkiem o sobie, o świecie, widział tylko konającego ojca. Stary coraz mniéj się poruszał, coraz mniéj dawał znaków czucia, w chwil kilka całe ciało było zimne, a oczy słupem nie ruchome stanęły. Adolf wziął go za rękę, zimna była jak lód; przyłożył dłoń drżącą do serca, nie biło; śledził oddechu, napróżno. Bez konwulsij, rzucań, jęków, powoli, ze łzami w oczach, umarł starzec stygnąc, zgasł jak dopalona lampa. Śmierć ta, do któréj oddawna był przygotowany, nie bardzo poruszyła Adolfa, owszem spokojniéjszym się być zdawał, jak gdyby z śmiercią ojca, ciężar jaki spadł mu z piersi. Łatwo to wytłómaczyć, lękał się bowiem złego z nim obejścia półkownika, które okropny stan obłąkanego, nieznośniéjszym jeszcze uczynić mogło; musiał się oddalić, a ojca zostawić i zostawić pod taką opieką! Teraz, z westchnieniem, drżącą ręką przymknął mu powieki, ukląkł pomodlić się przy łożu, kazał posłać po xięży i spokojniéjszy myślał o wyjeździe.
Nic go już tutaj prócz wspomnień, nie zatrzymywało. Poszedł potém zbudzić małego brata i poprowadził go do ciała ojca. Mały Jaś z podziwieniem i trwogą patrzał na trupa, zimnego, bez ruchu, leżącego z założonemi rękoma na tapczanie zasłanym kilimkiem, obstawionym na prędce świécami; potém cicho, jakby się lękał przerwać sen wieczny ojca, spytał Adolfa.
— Czy papa już nie wstanie?
— Nie! odpowiedział Adolf, nigdy! pomódl się Jasiu, pocałuj go w rękę, pożegnaj na zawsze, my go już nigdy nie zobaczym.
— Nigdy! powtórzyło dziécię jakby ten wyraz w głowie się jego pomieścić nie mógł — Nigdy! — Jaś z bojaźnią przystąpił do martwego ojca, zdawało mu się że co chwila poruszyć się musi i wstanie. Dał się nareście przekonać, prędko pocałował go w rękę, odskoczył prędzéj jeszcze, potém ukląkł i niespokojném okiem poglądając na trupa, zmówił Wieczne odpocznienie i wyszedł oglądając się bojaźliwie.
Gdy się to dzieje słońce weszło świetne, wesołe, czyste, z niém półkownik ocknął się ziéwając. Zaledwie oczy otworzył i machinalnie się przeżegnał; ledwie mógł splunąwszy i odchrząknąwszy, zawołać aby mu fajkę podano, Adolf oczekujący tylko na to, wszedł do pokoju.
Półkownik podniósł głowę i odezwał się pełen nieukontentowania.
— Nie leź że mi od samego rana w oczy.
— Chciałbym wyjechać!
— Poczekaj! jeszcze mi rachunków nie zdałeś.
— Rachunek bardzo krótki, wszystko oddam według regestrów.
— A któż, może ty sam także robiłeś i regestra? ptaszek! hm!
— Są podpisane ręką nieboszczyka!
— Co? co mówisz? hę? jak to? nieboszczyka? co to?
— Ojciec mój umarł dziś rano.
— Jezu! umarł! już umarł! Otoż proszę! psi! uu! fe! Héj gapiu, czemu mi fajkę nie dajesz! hm! umarł! Niech mi tam kawę przynoszą. No! a gdzież te regestra! Gdzie papiery, co? Dajcie mi szlafrok — Gapiu! szlafrok mówię! Hm! hm! fe! uu! Wasan masz klucze?
— Klucze od wszystkiego dotąd u mnie, piéniądze i papiery pod regestra oddam. Co się wydało w czasie choroby, na to są ślady, rewersa i świadkowie!
— Świadkowie! Cygańscy! Umarł! fe! hm! dajcie mi szlafroka! trzeci raz gadam, za czwartym bić będę! Gap! fe!
Już wychodził odziawszy się pan półkownik sapiąc i puszczając dym, gdy przyszła mu myśl jakaś, zawołał na sługę i odezwał się do niego.
— Hej! ty! Każ zaraz konia osiodłać, jedź do miasteczka, po pana Piórcewicza, niech tu formalnie przyjeżdża, het precz wszystko opieczętować. Niech będzie wedle prawa! No! no! umarł? proszę! Chodźże mi pokaż te regestra i klucze daj! no! chodźże.
Wyszli powoli, półkownik przechodząc koło pokoju, w którym trup leżał rozciągniony na tapczanie, zajrzał uchylając drzwi, kiwnął głową i puszczając kłąb dymu zawołał.
— No! no! i umarł! proszę no go!
Potém zatrzasną! drzwi i poszli daléj.
Adolf zaprowadził półkownika do gabinetu nieboszczyka, pokazał regestra, kazał ludzi przywołać i w krótkim przeciągu czasu, ze wszystkiego zdał sprawę. Potém poszedł raz jeszcze pożegnać zwłoki ojca i oznajmił półkownikowi, że natychmiast wyjeżdża.
— A jedź, jedź sobie Waspan, a nie wiś tu darmo! hm! odpowiedział stryjaszek obojętnie rzucając dym razem z odpowiedzią w oczy Adolfowi — Bądź zdrów, radzę Waspanu przystać gdzie za ekonoma, albo za zastępcę wójta gminy, z pannami i paniami nie wdawaj się, a nosa nie zadzieraj wysoko. Z Panem Bogiem, krzyżyk na drogę!
To powiedziawszy i widząc że Adolf zabiera się wychodzić, półkownik zerwał się nagle z ciężkością z kanapy i, o ile mu tylko dozwoliła tusza, pobiegł potrąciwszy Adolfa, wyprzedzając go i stanął na ganku. Tu, zobaczywszy dwie bryki na których były rzeczy wyjeżdżającego, — potrząsł głową.
— Hej Mosanie, hej ty! Chodź no tu! zawołał na Adolfa, a co to tam wieziesz w tych brykach i tłumokach?
— Moje rzeczy.
— Rzeczy Wasana! Co? pś! tyle rzeczy! Każ no je rozpakować, muszę zobaczyć czy się tam co mojego nie zamięszało? hę! Mówię rozpakować to.
Na te słowa wyrzucone w obec sług, krew uderzyła do głowy Adolfowi, zapomniał się z uczucia i ze ściśniętą pięścią postępując do półkownika, zawołał.
— Ty! może z siebie o drugich nauczyłeś się sądzić! Jak śmiałeś to powiedziéć, jak śmiałeś to pomyśléć. Szczęście że twój wiek broni cię od słusznéj kary, jakąbym ci domierzył; lecz na Boga, nie otwieraj więcéj gęby jeśli chcesz być całym. Każ pozabiérać te tłumoki i weź ostatek jakeś przywłaszczył wszystko! Chodź Jasiu!
Porwał brata za rękę i oddalił się szybko zostawując półkownika, z zagasłą fajką, z sercem bijącém od przestrachu. Rzeczy Adolfa kazano znieść i złożyć w osobnéj izbie do dalszego rozporządzenia.
Koło południa przybył Notarjusz pan Piórcewicz i kilka innych figur sądowych. Zajęto się natychmiast robieniem doskonale dokładnych inwentarzy, spisano wszystko i opieczętowano. Zostawały wreście papiéry do przejrzenia i w chwili kiedy półkownik może, najmniéj się tego spodziewał, pan Piórcewicz z jednéj szufladki biórka wysunął paczek opieczętowany, z nadpisem wielkiemi głoskami:
Mój testament.
— Co! testament! co! hm! podchwycił Półkownik a! a! tegom się nie spodziewał! Był przecie mente captus, a przeto civiliter mortuus i ab omni activitate prawnie usuniony. Ale no jak sobie chce, tém lepiéj! jak sobie chce! To ludziom gęby pozamyka.
Na wierzchu paczka napisano było, iż testament nie inaczéj powinien był zostać otwarty, tylko w przytomności trzech świadków, brata i dwóch synów, nie licząc w to urzędnika cywilnego, nie odbicie w takim razie dla formy potrzebnego.
Opisanie tych ceremonij i nazwisko synów, dały trochę do myślenia półkownikowi, ale po chwili zadumania, powiedział znowu:
— Jak sobie chce!
Rozpisano listy zapraszające na pogrzeb, sąsiadów; po pogrzebie miał być zaraz otwarty testament. Pan Piórcewicz został u półkownika tymczasem, już to dla opieczętowania reszty pozostałości, już to że smaczniéjszy był stół tutejszy, niż miejski jego oszczędny rękami kucharki przyrządzany. Gospodarz chętnie się na to zgodził, gdyż nudno mu już było, bo nie miał kogo łajać i na kogo gdérać, prócz służących, a potrzebował odmiany dla zdrowia.