[49]IV.
Czy ty pamiętasz ten wieczór majowy,
Gdy w szał ironji wpadliśmy oboje,
Nielitosnemi wyśmiewając słowy
Własne tęsknoty, trwogi, niepokoje,
I ten błękitny urok, co do głowy
Przewiewa marzeń niepochwytnych roje
I uniesienia i pragnień wybuchy,
I wszystko, czem się karmić zwykły duchy?
[50]
Czy ty pamiętasz, jak pełni goryczy,
Patrząc na siebie oczyma smutnemi,
Z łez my szydzili, których nikt nie liczy,
I z beznadziejnych wysiłków tej ziemi,
I z ducha, który pełza niewolniczy,
Lub rwie się w górę skrzydły złamanemi...
I z mglistych celów, na które brak miary,
Z daremnej pracy — i ułudnej wiary?
I z tych porywów, w niemocy poczętych,
Po których ludzkość znów w mroki zapada;
Z błogosławionych duchów — i z przeklętych,
Co w nicość lecą, jak grzmiąca kaskada...
Z nieśmiertelności złudzeń nieujętych,
Zrodzonych w zmierzchu, jak dziwna ballada...
I z mędrców, którzy czołem zadumanem
Napróżno biją przed wielkiem Nieznanem?...
I czy pamiętasz, jak z nagłym wybuchem
Gorzkiego śmiechu, co duszę rozrania,
Staliśmy bez słów, w rozdrażnieniu głuchem,
Przed tym olbrzymim znakiem zapytania,
Patrząc się okiem błyszczącem i suchem
W przepaść Nicości, którą on osłania...
Aż tchu nam brakło — i tak, ledwo żywi,
Staliśmy, zdjęci zgrozą, nieszczęśliwi!
Tyś krzyknął wreszcie, by chociaż tym krzykiem
O rzeczywistość jakąś się zahaczyć...
Bośmy nie mogli już zwykłym językiem
Rozpaczy naszej i bólu tłomaczyć:
»Jakto! być wiecznym złudzeń niewolnikiem?
Konać — i celu życia nie obaczyć?
I być rozbitym w ostatniej godzinie,
Jak pusta czara po wypitem winie?...«
Och!... I znów, milcząc, staliśmy tak chwilę
W otwartem oknie, tłumiąc serca bicie...
[51]
Gwiazdy, jak złote lecące motyle,
Roztrzęsły blaski po ciemnym błękicie;
Noc w królewskiego majestatu sile
Ciszy swej sama słuchała w zachwycie
I żaden odgłos lekkiemi skrzydłami
Nie przewiał między ciszą tą — a nami.
Nie wiem, jak długo zaduma ta trwała.
Gdym się ocknęła, na czole twem bladem,
W niebo zwróconem, zórz jasność gorzała,
Jak nieśmiertelnej potęgi dyadem...
Wzrok twój przebijał lazury, jak strzała,
Mnie łzy z źrenicy srebrnym biły gradem...
Aż wreszcie głosem, co duszę przejmuje,
Rzekłeś: »On przecież jest tam!... ja Go czuję!...«