<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dante
Podtytuł Studja nad Komedją Bozką
Wydawca Towarzystwo Przyjaciół Nauk
Data wyd. 1869
Druk N. Kamieński i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
I.

Komuż nieznaną jest ta pełna smutnéj powagi i zadumy postać, z głową laurem uwieńczoną, a czołem pokrytem myślami — w długiéj sukni mniszego kroju — zdająca się jakby z grobu zmartwychpowstałą, aby o zagrobowym śpiewać żywocie??
Od pięciuset lat któryż artysta nie próbował jéj zeszpecić.. a nie potrafił żaden...
Typ téj twarzy pozostał wyrzeźbiony tak jak nam ją poraz pierwszy nakreślił Giotto przyjaciel poety i Orcagna, na ścianach Bargello we Florencyi i w freskach u Maria Novella.
Nic wyrazistszego nad to oblicze chmurne, a całe przesiąkłe myślami wielkiemi, nad te usta zapadłe, które się zdają niechętnie otwierać do ludzi, bo mówiły z anioły... W istocie owa niewiasta weroneńska, która w ciemnéj płci poety widziała ślady ogorzelizny z piekieł wyniesionéj, naiwnością swéj wiary nie wiele zgrzeszyła. Jak powrócony z otchłani wyglądał za życia.
Na wszystkich wizerunkach swych Dante zachował to oblicze surowe wieszcza wygnańca, cierpieniem i jenjuszem wzniesionego nad tłumy. Jest to wierne odbicie rysów jego twarzy, bo je Guido da Polenta z umarłego odlać rozkazał, a ten stary odlew (równie jak maska Tassa zachowana w San Onofrio) doszły aż do dni naszych.
Choć to są rysy, które śmierci chłodem stężały, jeszcze przez nie patrzy dusza nieśmiertelna, która im życiem te kształty nadała. Wedle tych wzorów Rafael wystawił Dantego po dwakroć, jako teologa w dyspucie o przenajświętszym sakramencie, jako poetę w parnasie.
Z twarzy téj czyta się charakter energiczny, niezłamany, cały w sobie, niepodzielny — a nieco boleścią wygnania, zatrutym jego chlebem, ową wędrówką po wschodach obcych — zgorzkniały.
Charakter też ten dobitnie się maluje w doszłych do nas odpowiedziach — pełnych goryczy.
Gdy na dworze Scaligerów śmiano się i klaskano błaznom, którzy bawili gości, spytał ktoś Dantego, dla czego takie śmieszki więcéj mają powodzenia niż wielcy poeci?
Similis simili gaudet! odparł poeta z pogardą — każdy sobie podobnego miłuje...
Równą dumą i poczuciem godności nacechowaną jest owa odpowiedź gdy priora wysyłano w poselstwie do Rzymu. — »Jeśli pojadę, któż zostanie? jeśli zostanę, kto pojedzie?«
Zdawałoby się to potwierdzać do pewnego stopnia co Villani pisze o jego charakterze — chociaż, jak zaraz zobaczemy, inni bijografowie wcale się z nim nie zgadzają.
— »Ser Dante, powiada niechętny mu Villani, dla nauki swéj był nieco zarozumiałym, pogardliwym i po filozowsku niezbyt uprzejmym. Z pospolitemi ludźmi nie umiał mówić, ale dla innych swoich cnót, nauki i godności zasługuje mąż ten, abyśmy o nim wspomnieli w naszéj kronice« —
Wcale inaczéj mówi o nim Boccacio.
— »Był nasz poeta — pisze — średniego wzrostu, a w późniejszym wieku trzymał się nieco pochyło — poważnego i miłego obyczaju. Ubierał się zawsze poważnie, jak wiekowi jego przystało.
»Twarz miał pociągłą, nos orli, oczy raczéj wielkie niż małe, brodę przedłużoną, zwierzchnią wargę nieco wystającą, ciemną płeć, brodę i wąsy czarne i kręcone, a oblicze zawsze zamyślone i smętne...
»W życiu publicznem i domowem był do podziwienia skromnym i porządnym, nad innych grzecznym i uprzejmym. Chwalił jadło wymyślne, ale żył skromnie, i brzydził się temi co nie jedzą aby żyć, ale żyją aby jedli. Nikt nadeń pilniejszym być nie mógł, nikt go w pracowitości i pilności w sprawach wszelkich prześcignąć nie potrafił, tak że żona i rodzina często się na to uskarzali. — Nie pytany odzywał się rzadko, rozważnie i do okoliczności zastósowanemi wyrazy. Pomimo to, gdy okoliczności wymagały, był wymownym, trafnym i żywym w swych mowach. W młodości miłował bardzo muzykę i śpiewy, a gdy dobrego znalazł muzyka, chętnie się z nim przyjaźnił...«
Daléj jeszcze pisze Boccacio.
»Lubił też samotność a stronił od ludzi, aby sam był z myślami swemi. Czasem otoczony tłumem, wpadał w głęboką zadumę, tak, że pytany nie odpowiadał dopóki myśli w sobie nie rozwinął, co go nieraz wśród przyjaciół, u stołu i na przechadzce spotykało. W nauce był tak pilnym, iż nic go od niéj oderwać nie mogło. Tak żarliwie umiał się rzeczami które go zajmowały zaprzątnąć, iż gdy raz w sklepie w Siennie znalazł książkę, któréj długo dostać nie mógł — a miał ją sobie na chwilę tylko użyczoną — usiadł na ławie przed domem i natychmiast czytać ją począł. Nieodwrócił od niéj oka ani na chwilę, chociaż przez ulicę ciągnął świetny orszak i tłum pełen pięknych kobiet. Dopiero gdy księgę przeczytał całą, podniósł oczy, a przytomni zdziwieni postrzegli, iż o uroczystości wcale nawet nie wiedział.« —
Leone Aretino tak go maluje w latach młodszych:
»Ojca utracił Alighieri w dzieciństwie jeszcze, ale wzięty na wychowanie przez krewnych i Brunetta Latini, nie zaniechał niczego, co wykształconemu w pełni mężowi przystało. — Nie żył on w odosobnieniu i zamknięty, nie usuwał się od świata, owszem żył i weselił się z rówieśnikami swego wieku; rzeźwo i odważnie występował we wszystkich ćwiczeniach wiekowi swemu właściwych. Chociaż naówczas bardzo młody, odznaczył się wielce w téj srogiéj i pamiętnéj bitwie pod Campaldino, walcząc zbrojno na koniu i mężnie się bijąc w pierwszych szeregach, gdzie był w wielkiem niebezpieczeństwie. — Bitwa ta rozpoczęła się utarczką jazdy, a Aretyni rzucili się z taką wściekłością na Florentczyków, że ci ku swéj piechocie cofnąć się musieli. Ta ucieczka wszakże na złe wyszła Aretynom, bo ścigając nazbyt, oddalili się od swéj piechoty, tak że już niepołączeni z nią, sami walczyć musieli i rozbici zostali, piechota osobno, jazda oddzielnie; gdy Florentczycy stanowiąc jeden oddział, gromadnie naprzód jazdę, potem piechotę ich zwyciężyli.«
Bitwę tę opisuje sam Dante w jednym z listów swoich, mówiąc że należał do niéj i kreśląc plan potyczki. Godna uwagi, że Uberti, Lamberdowie, Abbatti, wielu innych florenckich wygnanych gibellinów szli z Aretynami, a przeciwnie gwelfy z Arezzo wypędzeni byli po stronie Florentczyków. Bitwę też tę uważano raczéj za zwycięztwo nad gibellinami, niż nad Aretynami.
Boccacio kreśląc rys charakteru poety, dodaje iż w najsroższy gniew wpadał, gdy go o należenie do jednego ze stronnictw rozdzielających ojczyznę pomawiano. Łatwo się to pojmuje, gdyż sercem, duszą, umysłem stał po nad niemi, a w piekle swém bez różnicy pomieścił złych gwelfów i złych gibellinów.
Mówiliśmy o jego przekonaniach politycznych. W danym czasie i wieku innemi być one nie mogły; potrzeba było Włochom siły, któraby obalony porządek społeczny i panowanie prawu przywróciła. Szanując stolicę apostolską jako władzę duchowną, będąc jak najgorliwszym katolikiem, opierał się mieszaniu jéj w sprawy świeckie i politykę Włoch, widząc ją bezsilną do spojenia ich, a stojącą na zawadzie wskrzeszeniu cesarstwa. Chciał on, aby namiestnik Boży po nad Cezary i króle stał jako strażnik duchowny praw świata, jako sędzia najwyższy — a cesarstwo mieć chciał jakby mieczem i władzą wykonawczą, działającą zgodnie z papieżem i ku jednemu celowi.
Dla tego ilekroć papieże stawali w interesie swéj władzy doczesnéj przeciwko cesarstwu, on stawał przeciwko papieżom. Obawiał się panowania obcych we Włoszech, których protegowali papieże, wdzierającą się dynastję francuzką biorąc w opiekę.
Wszystko co z boleścią mówi w swoim poemacie przeciwko papieżom, tłumaczy się tą ideą, która jasno przedstawia się w listach jego i traktacie de Monarchia. Ze śmiałością wiernego syna kościoła wyraża się nieraz ostro z głębokiego przekonania przeciwko papieżom, nigdy przeciwko papieztwu.
Współcześni też nigdy nie posądzili go ani pomawiali o kacerstwo, ani mu tych wystąpień za złe nie mieli. Broniła go i ta głęboka nauka teologiczna i ta gorącość religijnego uczucia, któremi dorównywał najznakomitszym swojego wieku pisarzom, nie ustępując w nich, jeno chyba jednemu mistrzowi swemu — Tomaszowi z Akwinu.
Zresztą bliżéj go w tym względzie poznamy, rozbierając poemat.
Drobnych rysów jego charakteru malujących człowieka, w pisarzach włoskich znajdujemy wielką obfitość. Nie są one do pogardzenia, bo dopełniają nam tę zajmującą fizijognomię moralną.
Na dworze Can Grande, chociaż od Scaligera lubiony, nieraz się widział niżéj prostych śmieszków stawionym, a zawsze szedł w dali po za rycerstwem i możnemi. Tu on poczuć musiał i wyrzec z serca ściśniętego, jak chleb obcych niesmaczny, a wschody ich strome.
Raz idąc przez ulice Werony, gdzie tak był znanym iż go sobie kobiety pokazywały jako powróconego z piekieł, gdy mijał kuźnią, zasłyszał kowala, który śpiewał jego Canzonę, zmieniając w niéj wierszy porządek. Rozgniewany wszedł i począł przewracać kowalskie narzędzia. Co robisz? zapytał go zdumiony rzemieślnik. To robię z twojemi narzędziami, co ty z wierszami mojemi.
Na dowód zbytniéj jego dla złych surowości, przytaczają obejście się z zuchwałym Adimari, zwanym Argenti od konia srebrnym przykrytego czaprakiem. Adimari wezwał Dantego aby przed sądem go bronił, ale poeta stanąwszy przed sędziami, zamiast go uniewinniać, jął opowiadać jego gwałty i przemoce, tak, że Adimari na wygnanie z miasta został skazanym. Pod tém imieniem Argenti umieścił go téż w piekle.
Z tych wszystkich rysów, nadewszystko z bogatéj spuścizny, łatwo już sobie przedstawić jenijusz ten surowy równie dla siebie jak dla ludzi, — powagi pełen, nie przebaczający ani możnym ani silnym, nienawidzący bezład i bezprawie, pragnący pokoju jakiego świat dać nie może a zgorzkły wygnaniem, ubóstwem, domowem nieszczęściem i publiczną niedolą.

II.

Wiek w którym żył Dante, jakeśmy już mówili, niesłusznie lekceważony, był epoką rozbudzenia, pierwszego odrodzenia, pracy wewnętrznéj, przygotowawczéj do nowego życia, Dante zajmuje w nim stanowisko przeważne... on jest jego tłumaczem.
Ale i w dziejach długich wieków aż po dziś dzień jenijusze téj miary są rzadkie, — cała poezija chrześcijańska nic obok jego poematu postawić nie może. Ani Raj utracony Miltona, ani mnogie inne epopeje i sielanki rajskie, nie mogą się mierzyć z Komediją natchnieniem, prawdą artystyczną, jenijalnością wykonania, majestatem, harmoniją całości.
Jeśli się godzi porównywać, rzekłbym, iż Dante przy późniejszych poetach co w religij szukali natchnienia, wygląda jak malarz XIII lub XIV wieku, pełen ducha i namaszczenia, przy artystach XVI i XVII wieku pełnych nauki, rzemiosła, manijery, ale ubogich w natchnienie.
Dwie siły spajają się na uczynienie go tak wielkim, jak się nam dziś jeszcze nawet z wyżyn wieku naszego wydaje, — jenijusz nadzwyczajny i przy nim praca olbrzymia.
Zespolenie tego dwojga, stanowi jedną z właściwości poety.
Jakim sposobem w nim jedno nieosłabia drugiego ale podnosi, jak jenijusz ułatwia mu nabycie wiedzy, a wiedza uskrzydla go nawzajem, godna w istocie zastanowienia.
Jesteśmy jeszcze nie zbyt odlegli od téj epoki, gdy wedle nowych a wielce wygodnych teorij, natchnienie poetyczne uważało się niemal za antagonizm nauki i pracy. Mówiono nam że zmudne badania wysuszają człowieka, że zbytnia wiedza odbiera oryginalność, że nauka jenijuszowi nie jest potrzebną, bo on intuicyjnie ma sobie daném wszystko, gratia status.
Tymczasem tak wcale nie jest; praca żadnego nie zabiła jenijuszu a nie jeden jenijusz zmarniał bez pracy.
Jednym z żywych dowodów téj prawdy jest właśnie Dante. Gdybyśmy nie mieli historycznych podań o nadzwyczajnéj pilności jego, o przedsiębranych w późniejszych już latach studijach w uniwersytetach w Bolonij, Padwie, Paryżu, Oxfordzie, sama Komedija przekonać by mogła, że zdobył wszystko co w jego epoce trudem zdobyć było można; że czerpał ze źródeł najniedostępniejszych ogółowi, najczystszych i całą wiedzę owych czasów potrafił sobie przyswoić z tém umysłu wielkiego jasnowidzeniem, które mu prawdy wieku od przesądów jego rozróżnić dozwalało.
Wszyscy komentatorowie Dantego zdumiewają się ogromowi téj wiedzy przenajrozmaitszéj. Ślady nauki są na każdym kroku; czasem zdaje się ona przechodzić granice tego co za czasów jego było znaném, wydaje się jakby wieszczem przeczuciem.
Tak naprzykład w pierwszéj pieśni Czyśca, gdy wydostawszy się na drugą półkulę przez szparę w pośrodku ziemi, w któréj skuty lodem siedzi satan trójgłowy — i mozolnie przestawiwszy się nogami na odwrót (gdyż znał siłę dośrodkową), wychodzi nowe oglądać niebiosa, — opisuje na nich konstellaciją ze czterech gwiazd złożoną zwaną krzyżem południa, naówczas jeszcze Europie jak druga półkula nieznaną.
Krzyż ten gwiaździsty, niema wątpliwości, oznacza allegorycznie cztéry cnoty kardynalne, ale nie jestże podziwienia godném, iż oczyma duszy przewidział, co dla oczów starego świata, jeszcze niewidzialném było?
Wiadomości z psychologji, medycyny, nauki przyrody, są w nim równie zdumiewające; dają się one tylko porównać do tych, które zawierały długo nieznane trzy dzieła Bakona.
W Czyścu mówi o śnie roślin, o działaniu promieni słonecznych na ich życie, o krążeniu soków w roślinach; wie z nauki o świetle o rozkładaniu się tęczowem promienia, zna własności igły magnesowéj, wreście cały poemat świadczy, że jest obeznany z niebem, ruchami planet, konstellacijami i astronomiją.
Nie potrzebujemy powtarzać jak biegłym jest teologiem i filozofem, czego szczególniéj w ostatniéj części poematu zdumiewające daje dowody.
Tu, pomimo przyswojenia sobie form języka scholastycznego, terminologij jego, mimo że się nie wzdraga dotykać zadań na pozór najsuchszych, najoderwańszych owczesnéj teologij i filozofij, ładunek ten naukowy nie obciąża go, nie ostudza. Wszystko to przyswoił sobie, owładnął, opanował, nie zapożyczył i dla tego płynie zeń nauka strumieniem jasnym i ciepłym.

III.

Nim bliżéj zapoznamy się z poematem, o którym zaledwie dać potrafiemy wyobrażenie słuchaczom naszym, bo studija nad nim wyczerpujące znacznie by większych wymagały rozmiarów, napomkniemy, iż po śmierci poety w r. 1321 całość jeszcze nie była znaną ogółowi, chociaż Piekło i Czyściec już się były stały popularnemi.
Dowód na to znajdujemy w łacińskich eklogach Giovanni da Virgilio z Bolonij, który wzywa Dantego, aby w świetniejszym języku Rzymian opiewał dzieje swego czasu i przybył laur poetycki otrzymać w Bolonij. Na to Dante łacińskim także wierszem odpowiedział mu, że uwieńczenie w Bolonij miłem by mu było, ale ma nadzieję gdy Raj jego równie znanym będzie jak Piekło i Czyściec, iż ten laur kiedyś otrzyma nad brzegami ojczystego Arno.
Z tego widać, że w chwili zgonu poety, całkowity poemat nigdzie się jeszcze nie znajdował w rękach czytających i ztąd zapewne powstała piękna owa legenda, która zamyka życie wieszcza równie poetycznie jak powieść o śnie matki je rozpoczęła. Mówią że po śmierci Dantego w rękopismach odziedziczonych przez rodzinę, brakło ostatnich trzynastu pieśni Raju. Syn poety Jakub, jeden z dwóch, którzy zostawili komentarze Komedij, przejęty żalem nad niedokonaném dziełem, postanowił sam ojcowską pracę dokończyć. Niestety! szło mu to ciężko, i gdy raz znużony a zniechęcony usnął, ukazał mu się cień ojca ze skronią otoczoną wieńcem jasności, wskazujący mu szafę, w któréj pod staremi pergaminami, owe trzynaście pieśni ukryte spoczywały.
Opowiadanie to zamieścił Boccacio.
Komedija Dantejska z uniesieniem w kilkadziesiąt lat po śmierci jego uznana arcydziełem, chlubą literatury włoskiéj, w téj Florencyi, z któréj poeta był wygnany, publicznie wykładaną i tłumaczoną być poczęła.
Na ten wiek, w którym się ów poemat narodził, fakt to zdumiewający. Przy uwielbieniu dla starożytnych, czci niemal bałwochwalczéj dla Wirgilego i wzorów łacińskich, nic w Komedij Dantego niema coby naśladownictwem trąciło.
Poemat rodząc się przynosi z sobą formę swoją, właściwą sobie, zupełnie oryginalną.
Forma ta jak najwymyślniejsza, bo duch i obyczaj wieku tego wymagał, regularna aż do drobnostkowości, obrachowana matematycznie prawie, tak dobrze zrosła się z treścią że zupełnie jéj starczy, że ją mieści bez oznak niewoli i trudu. Nie są to okowy ale ramy, których ustrój zadziwia symetriją.
Nazwanie poematu Komediją sam Dante tłumaczy tém, że treść jéj od straszliwych i obrzydliwych obrazów, stopniowo przechodząc do coraz jaśniejszych i milszych, kończy się najwyższém szczęściem.
W określeniu natury komedij i tragedij jako dwóch przeciwieństw, poeta samą formę dramatyczną uważa za podrzędną, a przywiązuje się do istoty rzeczy. Nazwa więc Komedij niewątpliwie nadaną była przez niego samego, dodatek zaś Bozkiéj, następne pokolenia przez cześć dla wieszcza do niéj dopisały.
Trudno było zresztą określić wyrazem jednym ten rodzaj zupełnie nowy, który Dante stworzył; nie jest to, powiadają krytycy, ani epos, ani dramat, ani powieść, ani dydaktyczny poemat; nie jest to, dodaje Schelling, żaden ze znanych poezij rodzajów, ani téż ich synteza, ale utwór właściwy organicznie stworzony, którego żaden kunszt rozmyślny wynaśladować nie potrafi zmięszaniem różnych form i żywiołów, jest to indywiduum w sobie odrębne i z żadném inném zestawić się nie dające.

IV.

Całość dzieli się na trzy wielkie kantyki (Canticus), zawierające w sobie sto pieśni (Cantus).
Pierwsza z nich jest jakby przedśpiéwem i prologiem; każdy potém dział zawiera ich trzydzieści i trzy, liczbę mistyczną.
Pieśni są niemal równych rozmiarów, tak że o kilka zaledwie różnią się wierszy. Każda część nawet jednym zamyka się wyrazem gwiazdy, (stelle).
Wewnątrz budowy taż sama regularność w tercinach, w rozmiarze wiersza.
W te kluby ujęty poemat jest jednak swobodnym, pełnym, szerokim.
Gdy w innych pieśniach, które epopei téj za wzory służyć mogły, wewnętrzna budowa polega na treści zmysłowéj, postaciach wprowadzonych z podań lub stworzonych przez poetę, obracających się około jednego działania; tu bohaterem nie jest pół-bóg, wódz, ani król, ani gród lub państwo, jest nim sam poeta, — mylę się, — jest nim człowiek.
Dante wyraża w sobie ludzkość całą, ona jest główną figurą dramatu, około niéj i jéj losów obraca się Komedija, losy jéj stanowią jedność akcij.
Jest to tém wyrazistszém, że wieszcz nie wystawia siebie jako bohatera, ale jako istotę ułomną, grzeszną a słabą, przyznającą się do błędów, cierpiącą i wielokrotnie upadłą.
Ludzkość, jéj przeznaczenie, uosobione są w Dancie, pojęte wedle idei chrześcijańskiéj. To przeznaczenie, ten cel określa poeta w Convito (IV. 12.) »Najwyższym celem wszelkiéj istoty, którego pragnienie sama w niéj złożyła natura, jest powrót jéj do źródła z którego wyszła.« (Il sommo desiderio di ciascuna cosa e prima della natura dato, è lo ritornare al suo principio.)
Celem więc człowieka i ludzkości jest powrót na łono Boże.
Węzłem téż tego wielkiego dramatu jest, co owe wieki pełne uczucia religijnego najgoręcéj zajmowało, życie przyszłe. Rozwiązanie zagadki żywota ziemskiego, dopełnienie téj eksystencij, która wzięta sama przez się, odrębnie staje się niezrozumiałą, nielogiczną, rozpaczliwie niepojętą.
W formach przez wiek danych, ale podniesionych do najwyższej potęgi, rozwija się ta kwestija istnienia świata, sprawiedliwości Bożéj, stosunku człowieka do stworzyciela, do bliźnich, do siebie. Wszystko o czém nas objawienie naucza, ujęte jest tą pieśnią uroczystą jak widzenie, jak proroctwo. W takich warunkach pojmujemy dobrze, iż największa mnogość postaci i epizodów, nie psuje poematu jedności, musi go tylko wypełniać i bogacić.
Jest ona niezbędną; poemat obejmujący trzy światy musi je z całą nieprzeliczoną rozmaitością form ich przedstawiać.
Interes główny skupia się około Boga i człowieka; to są dramatis personae, główne; reszta epizodyczna i podrzędna. Zajęcie na chwilę nie ustaje, owszem rośnie, podwaja się ciągle w miarę jak wyszedłszy z otchłani zbliżamy się idąc wyżéj a wyżéj aż ku najczystszemu światłu.
To rozwiązanie poematu, na które barw i wyrazów zabrakło, następuje dopiero w pieśni ostatniéj.
Z niezmierném mistrzowstwem, barwy od najczarniejszych i najkrwawiéj ognistych, stopniują się do niewyrażonéj czystości blasków, promieni, świateł, jasności.
Rozmaitość kolorytu i tonu zastósowana do przedmiotu, płynąca z niego raczéj, jest zdumiewającą. Energija i dosadność wyrażeń, jakiemi maluje się piekło, a świeżość i czystość rysów użytych do obrazu raju, róży mistycznéj, ostatnich widzeń nieba, wypełniają się pośredniemi tony czyśca, który może jest najpiękniejszym ze wszystkich.
Tyle się tu nastręcza uwag nawet czysto formy tyczących, że ledwie o nich napomknąć możemy. Jedna wszakże ze względu sztuki saméj, nowéj a dawnéj, przeszłéj i dzisiejszéj, zbyt się nam zdaje zajmującą, byśmy ją całkiem pominęli milczeniem.
Każdy kto z uwagą czytał Dantego, znalazł w nim to znamię jedno, zbliżające go do starożytnych niemal pisarzy, iż w nim proces artystyczny, jeśli się tak wyrazić wolno, inny jest cale od dziś powszechnie przyjętego.
Różnicę tę stanowi poszanowanie słowa, zwięzłość. Dziś przywykliśmy wielką wyrazów liczbą, bogactwem przymiotników, wykończeniem szczegółów drobnostkowém, rozwijaniem myśli często zupełnie zbyteczném, osięgać ten cel, który mistrzowie dawni siłą i doborem słowa zdobywali.
Proces starożytnych poetów i pisarzy w ogóle był wcale różnym; nie znajdzie się u nich wyrazu zbytniego, nic z tego czego się człowiek sam myślą dorobić powinien, bo wyrażać to znajdowano niemal krzywdzącém dla czytelnika. Myśl czytając ich pracuje i dopełnia, dla tego poetów dawnych, Horacijusza naprzykład, prozatorów jak Tacyta smakuje się niby ekstrakt, dzisiejszych pijemy jak wodę zaprawną.
W swoim rodzaju Dante jest wiernym uczniem téj szkoły. Gdy malując potrzebuje barw silnych, kładzie ich mało ale jak dobiera je i ustawia! aby myśl i wyobraźnią w ruch wprawiły i zmusiły do wypełnienia.
Jednym z najpiękniejszych przykładów zwięzłości jest znany epizod Ugolina. Obraz to takiéj siły, tak pełny, tak straszliwie prawdziwy, że w nowszéj literaturze równego mu pod względem kunsztu nieznamy, a wpatrzmyż się jak niewielą, jak trzeźwemi rysy dosięga poeta najwyższego efektu. Rzekłbyś studijum z natury, w którém nic dodać nie śmiano.
Dla tego Dante w kilkunastu tysiącach wierszy objął piekło, czyściec i raj. Nie wiem ile ich Aleksander Soumet wypotrzebował na swą epopeję zmarłą w kolebce.
W tych trzech działach, ileż postaci, charakterów, ludzi, aniołów, szatanów, opisów, argumentacij, i uczucia! Ale to wszystko pisaném jest tak, by czytający pracował, zespolił się z poetą, wcielił weń i zmuszonym był wniknąć w tajemniczy pieśni wątek.
Gdy czytelnik ma przed sobą pokarm, który bez trudu przyswoić sobie może, połyka go, ale się nim nie żywi i nie krzepi, raczéj oducza od myślenia.

V.

Drugiém postrzeżeniem, które sama forma poematu nastręcza, jest wcielenie idei, przez użycie do tego materijału wziętego z podań ludu, z legend upowszechnionych.
Poeta nie usiłował wcale stworzyć swéj epopei z niczego, nie myślał wysnuć jéj z siebie, czując, iżby nie przemówiła tak wyrazisto do ogółu, zaczerpnął do niéj treść z wiekuistego źródła, ze skarbnicy ludzkości, dla niéj całéj drogiéj. Treść ujął znaną, ale w postaci niewytopionego kruszcu leżącą.
Jak w świecie zmysłowym w szeregu istot, jedne dla drugich przygotowują zasoby do życia, jak naprzykład roślina wypracowane przez się soki podaje zwierzęciu na pokarm, tak w świecie myśli, lud — jedyny twórca, bezwiednie, instynktowo urabia materijał dla poetów. Z jego ust na wpół już obrobioną treść i wątek bierze jenijusz, nadaje im te kształty w których myśl ma żyć i skrystalizowana pozostać.
Ta rola ludu, twórcy, nie jest bynajmniéj podrzędną, jest mu właściwą i owszem wielką. Bez téj pracy przygotowawczéj całych mas, niema poety. Każdy tam idzie by z téj niewyczerpanéj skarbnicy się zasilić.
Poeta, który zuchwale rzuca się na stworzenie swojego świata z niczego, najczęściéj ze światów rojonych stworzy tylko nicość. W istocie umysł ludzki ograniczony jest w swém działaniu, nie tworzy on właściwie nic, choć wszystko przerabiać jest zdolny i w nowy ułożyć sposób. I tu podział pracy konieczny, wypływa on z natury i usposobień pracowników. Lud ma instynkt przeważnie twórczy, bezwiednie snujący te pasma z których, wedle słów poety, wieszcz tka wzorzyste opony. Każdy téż potężniejszy jenijusz szuka wątku tam, gdzie są jego jedyne zapasy, w tradycijach ludu, w jego marzeniach i widzeniach. Rzeczą mistrza jest nadać im formę doskonałą i treść uzupełnić, rozwinąć, a myśl nasienną z niéj dobyć.
Tu, znowu na podobieństwo zmysłowego świata, — idea - materijał nieustannie się przekształca pod wpływem wieku i słoneczném działaniem jenijuszu, ale w gruncie pozostaje ograniczoną. Metamorfozy tylko coraz nowe, misterniejsze coraz nadają jéj kształty.
Najwięksi z poetów czerpali wszyscy, powtarzamy, ze skarbnicy podań wiekowych, które Homerowi dostarczały wątku do Ilijady i Odyssei, tragikom greckim do ich dramatów, Shakespearowi do jego sturamiennéj historij serca ludzkiego. Ledwie byśmy w literaturach znaleść mogli dzieło wyższéj poetycznéj wartości, zrodzone bez tradycij, bez tego współpracownictwa narodu.
Goethe niezaprzeczenie najpotężniejszym jest w pierwszéj części swojego Fausta, ale mu siły dostarcza tajemnicza własność treści zaczerpniętéj z tradycij narodowych.
Moglibyśmy przykładów tych przytoczyć więcéj i w literaturze własnéj znaleść téj prawdy poparcie, lecz dość na tém.
Dante myśl główną swéj pozaświatowéj wędrówki gotową znalazł w prastarych tradycijach, począwszy od platońskich, wirgiljuszowych, aż do średniowiecznych chrześcijańskich. Myśl ta była własnością całéj ludzkości, bo ją znajdujemy rozpostartą po całym niemal świecie, ale znalazł ją poeta jak nieforemną bryłę, w któréj wieszcze jego oko tylko mogło dostrzedz zarysy jakie z niéj dłoń wyciosać miała.


VI.

W zbiorze encyklopedycznym Wincentego Bellovaceńskiego, który z pewnością Dantemu był znanym, wśród mnóstwa podań średniowiecznych, znajdują się też liczne powieści o zstąpieniu do piekieł, o widzeniach niebios. Obrazy tego świata pełnego tajemnic, grozy i strachu tak były pożądane, ulubione, tak żywo naówczas zajmowały, że je znajdujemy na ścianach niemal wszystkich kościołów, nad drzwiami ich portyków, a za życia poety przedstawiano we Florencij publicznie piekło z jego męczarniami i karami. Nacisk w czasie tego widowiska na moście alla Caraja tak był wielki, iż nieszczęśliwym zakończył się wypadkiem, bo budowa zawaliła się pod ciężarem widzów i znaczna ich część utonęła.
Villani opowiada legendę o Klemensie V., z któréj widać tylko jak w owych wiekach zaświatowe życie gorąco zajmowało wszystkich, kiedy się aż do czarów dla uchylenia zasłony jego udawano.
Legend wspomnionych o piekle, czyścu i niebie u Wincentego Bellovaceńskiego jest podostatkiem. Są one różnego pochodzenia, żydowskie, indyjskie, germańskie, irlandskie, włoskie. Ale pomimo rozpierzchłych w nich pojedyńczych rysów, które Dantemu posłużyć mogły do jego poematu, żadna z nich nie przedstawia pełnego, skończonego obrazu; niemal wszystkie przejęte są duchem satyrycznym epoki, który szyderstwem usiłował zepsucie wieku zawstydzić i pokonać.
Niektóre z tych legend były łacińskim wierszem układane, mają niby kształt poematów, ale ze zbiorów Grimma i Schmellera można się przekonać o małéj bardzo ich wartości. Często pomysł główny jest potężniejszym nad ułomną formę i wykonanie rysy jego zaciera, a cenę zmniejsza. Są to embrijony do życia niedojrzałe.
Abyśmy dali wyobrażenie czém były owe legendy przed-Dantejskie, weźmiemy z nich najfantastyczniejszą, najwięcéj rozwiniętą, o rycerzu irlandskim Tundalusie.
Tundalus był mężnym żołnierzem, ale życie obozowe odwiodło go od Boga. Jednego razu siedząc u stołu, gdy się do jedzenia zabierał, nóż mu wypadł z ręki i ledwie miał czas zawołać do żony: umieram! padł bez życia. Zbiegli się domowi, płacz i wrzawa rozległa, miano go za umarłego i zabierano się do pogrzebu, gdy w zdrętwiałéj piersi poczuto lekko jeszcze bijące serce.
Kilka godzin leżał tak bez duszy, aż nareście ocuciwszy się począł opowiadać widzenie, które miała dusza jego.
Gdy wyszła z ciała otoczyły ją tłumy szatanów śpiewające pieśń szyderską i cieszące się swym łupem. Zgrzytały zębami i szarpały się wzajemnie.
Wpośród téj chwili trwogi, jak gwiazda ukazał mu się aniół stróż jego, do którego on o ratunek zawołał. Aniół wskazał mu szatana, któregoby stał się pastwą, gdyby nie miłosierdzie Boże i kazał iść za sobą. Przedzierali się naprzód przez gęste mgły czarne, aż weszli w dolinę ciemności. Tu ujrzeli szatanów piekących dusze na ogniu, które to się roztapiały, to powracały do życia aby cierpieć na nowo. Byli to ojcobójcy i mordercy braci. Daléj prowadził go aniół kędy karani byli na różne sposoby zdrajcy i podstępni zbrodniarze; przechodzili rzekę wielką po moście, pieczary pełne rozmaitych demonów w postaci dzikich zwierząt i olbrzymów. Tundalus karany był chwilowém oddaniem im na pastwę, poczém go aniół ratował; wiodąc tak coraz daléj przez jeziora, góry i trzęsawice. Tu widzieli złodziejów skazanych na dźwiganie ciężarów. Wśród drogi spoczywali w gospodzie u szatana Pristinusa, który swych gości zwykł był rzucać w ogień lub dawać psom i robactwu na pożarcie. Tundalus przecierpiawszy i tę karę, dostał się do zamarzłego jeziora, wśród którego siedziała potwora skrzydlata.
Wszystkie niemal rodzaje męczarni, jakie Dante wystawia w swém piekle, mieszczą się w tém widzeniu Tundalusa, którego aniół prowadzi potém do Czyśca obwiedzionego murem, gdzie panują burze i wichry, ale gdzie téż już jest światła widzenie. Naostatek przychodzą, do raju pełnego aniołów i duchów szczęśliwych. Tu słyszy on pieśni anielskie, których usta ludzkie powtórzyć nie potrafią.
Legenda ta pełna fantazij, wyrobiona z dawniejszych wielu, bezwątpienia służyła za główny wątek poecie. Użył z niéj niektórych pomysłów i obrazów. Ale jakże chaotyczną i niedołężną wydaje się ona przy Dantego poemacie.

VII.

Stojemy u progu téj świątyni, podobnéj do gotyckiego gmachu, na którego ścianach i słupach, tysiące roi się postaci, spojonych myślą jedną. Lecz jakże trudno dać choć zarys téj budowy, któréj każdy szczegół tyle uwag nastręcza.
Pierwsza część poematu — Piekło, najpowszechniéj jest znaną. Najdziwniejszym trafem, gdyż inaczéj to nazwać trudno, długo uważana była za najdoskonalszą, za jedyną prawie zasługującą na poznanie. Jest ona wprawdzie najprzystępniejszą dla ogółu, najwyrazistszą, ale nie przechodzi pięknością, sztuką, pomysłem, a nawet nie dorównywa następnym. Groza obrazów, ich siła, zresztą jakaś fatalność, którą losem księgi nazwać by można, sprawiła, że piekło czytane najskwapliwiéj, tłumaczono najchętniéj, sądzono najpiękniejszém, innych części poematu nie tykając.
Jeden z najmniéj wiernych tłumaczów francuzkich Artaud de Montor powiada, iż gdy trzy części poematu wydał każdą z osobna, tylko ta pierwsza szczególny pokup znalazła, a innych tykać prawie nie chciano. Widziemy ze spisu ogólnego tłumaczeń Dantego na różne języki, iż piekło samo przekładano najczęściéj. Najstarszy, oprócz łacińskiego, przekład (jeśli się nie mylemy) hiszpański Don Pedra Fernanda de Villegas, także tylko piekło zawiera; pomiędzy tłumaczeniami angielskiemi większa część nie doszła daléj nad ten pierwszy kantyk trylogij. Toż samo postrzegamy w spisie przekładów francuzkich i niemieckich.
Nie wahamy się tego pierwszeństwa przyznanego piekłu nazwać uprzedzeniem i niesprawiedliwością.
Niema wątpliwości iż obraz ten wspaniały, dziki, dramatyczny, odziany ciemnościami, oświecony płomieniem; dramatyczny, krwawy, jest wielkiéj siły i potęgi, że w nim i jenijusz poety i kunszt jego w pełni występują. Lecz nie ubliża to następnym pieśniom z równém natchnieniem i pracą wykonanym, a daleko może trudniejsze zadania dla poety kryjącym w swém łonie.
Koloryt, rysunek, charakter poematu zmieniają się ale nie słabną, owszem oczyszczają się, nabierają blasku podnosząc ku niebiosom. Ale mało umysłów zechce pracować nad wyrozumieniem poety, nad śledzeniem stóp jego w tych krainach powietrznych, do których się unosi. Ztąd przez długie wieki Dante jest głównie znany jako malarz piekła, dla nie wielu jest wieszczem niebios.

VIII.

Poemat otwiera się wierszami przypominającemi Izajasza proroka: »In dimidio dierum meorum, vadam ad portas inferi.«

W połowie drogi naszego żywota
W ciemną się puszczę znalazłem zagnany...
Z prawego zbiwszy na błędny gościniec,
Ciężko powiedzieć jaką była owa
Gęstwina dziką, straszliwą, zarosłą....
Śmierć o niewiele ma więcéj goryczy.
Lecz bym to dobro, które tu znalazłem
Opisał, powiem com w niéj widział więcéj.
Nieumiem wyrzec jako tu zaszedłem,
Tak byłem pełen snu w téj życia dobie,
Kiedy z prawego zbiłem się gościńca.

Przejście to z rzeczywistego świata na zaziemski, poprzedza jakby sen i widzenie.
Jest to noc wielkopiątkowa roku jubileuszowego 1300, roku łaski. Dante jako pokutnik w sukni zakonu św. Franciszka, znajduje się w dolinie pustéj a strasznéj i błądzi wśród téj nieznanéj krainy przerażony. W końcu przebywa ją, dostaje się do krańca, widzi szczyty gór ozłocone promieniem wschodzącego słońca. Trwoga ustępuje nieco z jego serca, ogląda się na przebytą pustynię, gdy dalszą drogę zabiega mu naprzód pantera centkowata, potém lew, nareście wychudła wilczyca...
Któż nie pozna w téj połowie drogi żywota pustyni przebytéj, po któréj tylko trwoga przeszłości zostaje? Ta pantera, ten lew i wilczyca są to namiętności, które dalszą ku szczytom gór zabiegając nam drogę, usiłują zepchnąć w smutną dolinę rzeczywistości. — Iluż to ludzi uległszy namiętnościom pozostali na téj pustyni do końca dni swoich. Dantego wybawia z niéj — nauka. — Rozum i naukę uosabia cień zbliżający się mantuańskiego wieszcza — duch Wirgilego.
Dziwić nas nie powinno, że imie to i postać spotykamy w chrześciańskim na wskroś poemacie; w języku Dantego, wykarmionego starożytnemi zabytkami, w jego allegorijach, wyrażeniach, przypomina się nieustannie świat pogański, klassyczny. Na gruzach téj cywilizacyi podniesionéj tak wysoko, że na jéj szczycie czas już było krzyż zatknąć — cywilizacyi, która dla tego tylko runąć musiała, że w ostatnich czasach zatarła w sobie zmysł moralny — powstało chrześcijaństwo. Nie mogło ono zaprzeć się całéj przeszłości, na któréj wszczepione zostało; w któréj tętniły już przeczucia nowéj ery.
W Pizie, w Siennie i Rzymie nie wzdragamy się, widząc pogańskie ołtarze, służące za kropielnice i kandelabry po kościołach; tak i tu — okruchy języka starożytnego naturalnie przychodzą na usta poety. Nie są to już pojęcia pogańskie — są to allegorye, symbole, mythy powszechnego użytku.
W świątyniach wiekuistéj stolicy i całych niemal Włoch, w podziemiach katakomb spotykamy się co krok z dziełami sztuki grecko-rzymskiéj, które krzyż uczynił cale niewinnemi — bo z nich zdjął święcenie bałwochwalskie — zostawując im tylko poetyczną szatę starą. W poemacie też Dantego na ten sam sposób użyte są wyrażenia klasyczne — a duch co ożywia dzieło, obmywa je chrztem odradzającym.
Wirgiljusz w średnich wiekach, razem z Sybillami, poważanym był szczególniéj z powodu sławnego wiersza, mieszczącego przepowiednią nowéj ery nadchodzącéj... który proroczo przeczuł i oznajmił przyjście Zbawiciela. Krążyło o nim legend mnóstwo, coraz niedorzeczniejszych, ale utrwalających to jego znaczenie — jako jedynego jenijuszu pogańskiego, któremu danem było widzenie przyszłości.
Jedno z tych prastarych podań twierdziło, że Św. Paweł wylądowawszy w Puzzoli i przechodząc przez Neapol w swéj podróży do Rzymu — miał na Pauzylippie u grobu Wirgilego płakać i boleć nad tém, że żywym nie zastał wielkiego poety, aby go mógł prawdziwéj wierze pozyskać. — Do dziś dnia w Mantui — Ojczyznie Marona, — przy mszy w dzień Ś. Pawła śpiewają hymn, w którym się mieści to wspomnienie:

(Ad Maronis Mausoleum
Ductus, fudit super eum
Piae rorem lacrymae
Quem te, inquit, reddidissem,
Si te vivum invenissem
Poetarum maxime).

W Neapolu, Mantui, Weronie, a późniéj nawet w Niemczech, powieści o Wirgiljuszu, przeczuwającym Chrystusa, o Wirgilim czarnoksiężniku i wieszczu — są bardzo mnogie i rozpowszechnione.

Wybór więc tego mistrza za przewodnika do piekieł jest z wyobrażeniami średnich wieków zgodny. Chcielibyśmy i na to szczególną zwrócić uwagę, jako Dante sam, ów główny bohater, cale różną a nową w obec bohaterów epicznych starożytności gra tu rolę — jak się czyni pokornym, małym, słabym grzesznikiem — jak dobrowolnie umniejsza. Stanowi to jedną z cech chrześcijańskich poematu.... bo w nauce Chrystusa, który powiedział: Sinite parvulos venire ad me — który błogosławił ubogim, płaczącym, tym co cierpią — który wyrzekł, że jedna owca odszukana droższa jest niż seciny tych, co się nie zbłąkały — słabość, pokora, łzy — są najszlachetniejszemi tytułami bohaterstwa.
Zobaczemy téż, iż na dno zamarzłe piekła rzuceni są ci co nadużyli siły — co się nią posługiwali przeciwko duchowi i idei.
Ta scena pomiędzy Wirgilim a Dantem, w któréj poeta uspokaja zbłąkanego, prorokując nowe dla Italij losy i przyjście zbawcy, co ją od wilczycy (swawoli) uwolni — a zapowiada razem, że ma go przeprowadzić przez światy duchów bolejących — godnie rozpoczyna wielką trylogiją.
Cóż to za spokój i majestat w tym wstępie, w którym się zarysowuje cały plan olbrzymiéj epopei.
Wirgiljusz ma mu okazać otchłanie, do drugich, wyższych światów, czystsze go powiodą duchy, Beatryx, gentil donna, Lucija patronka poety i Marija królowa aniołów.
W legendach średniowiecznych niemal wszystkich, za przewodników do tych krain służą albo anioły, lub sama Matka Boża. Poeta uczuł, że w każdym z tych trzech światów innego przewódzcę powinien był dać duchowi.
Błogie uczucie uspokojenia obejmuje serce Dantego. Wstępujemy w ciemności światy.
Z niezmiernym kunsztem a bardzo na pozór prosto, poeta przeprowadza nas w krainę cudów i dziwów. Nie wiemy prawie kiedy przestąpiliśmy ten próg zaczarowany, ale czujemy się w świecie nowym, otoczeni atmosferą inną.

Przezemnie droga do boleści grodu,
Przezemnie droga cierpień wiekuistych,
Przezemnie droga w światy zatracenia!
Stwórcę wielkiego sprawiedliwość wiodła
Kiedy mnie Bozka tworzyła potęga,
Najwyższa mądrość i najpierwsza miłość,
Nic śmiertelnego nie stworzył przedemną.
I ja trwam także nieskończone wieki,
Wy co wchodzicie, rzućcie tu nadzieję,
Ciemnemi głoski ujrzałem te słowa
U wielkiéj bramy napisane szczytu...

Od téj bramy piekieł, u których obumiera nadzieja, zwolna posuwamy się w świat nowy.


IX.

Nie sądźmy ażeby Dante skreślił go nam jako niepochwyconą i mglistą przestrzeń, mieszczącą się w nieoznaczonym świecie wyobraźni. Poecie religijnemu w epoce wiary głębokiéj, wieszczowi zresztą, który czuł że jego ideały ciałem rzeczywistém przyodziać się powinny, szło o to wielce aby jego piekło jako możliwe, rzeczywiste, przedstawiło się w poemacie.
Sama więc budowa otchłani do któréj wchodziemy, z nadzwyczajną troskliwością i symetriją jest obmyślana. Nic tu niema dowolnego — poezija najrozbujalsza podobną tu jest do liści, kwiatów i owoców, które się wiją i plotą na przygotowanych dla nich prętach, regularną stanowiących budowę.
Piekło to jest, istnieje, Dante nie chce być posądzonym że je tworzy, ale odkrywa. Jest to otchłań mająca kształt przewróconego ostrokręgu spuszczającego się lejowato ku środkowi ziemi. Dzieli się ona na dziewięć kręgów, coraz szczuplejszych, obwijających ściany otchłani.
Dante i Wirgilijusz zchodzą ku lewej ręce drogą, przezierając w tym pochodzie wszystkie kręgi po kolei.
Pierwsze pięć z nich nie są zamknięte murami, szósty otaczają trzęsawiska i mury rozpalone, ziejące ogniem, które opasują Dite, gród piekielny, stolicę. W siódmym kręgu są trzy stopnie, pierwszy oblany strumieniem krwi, drugi obrosły lasem drzew dziwnych i jadowitych, trzeci pełen piasków rozżarzonych.
Osmy krąg, zacieki czyli skrzynie przeklęte, zbudował poeta jeszcze misterniéj z przepaści, murów i mostów, aż do brzegu ostatniego kręgu, na którego skraju siedzą milczące olbrzymy, do pasa tylko widoczne z nogami zwieszonemi w otchłań przepaścistą, najgłębszą.
Poeta w tym świecie stworzonym przez się z niezmierną prawdą artystyczną, obraca się pewien siebie, z wyrachowaniem każdego kroku, z nadzwyczajną logiką poetyczną. Potrafił on ciemności te, przepaść, ogień, szatanów, tak urozmaicić, takie z tego wątku wysnuć epizodów mnóstwo, iż aż do dna schodziemy z nim w podziwie ciągłym nad twórczością jego jenijuszu. Świat ten umarłych równie jest obfity jak świat Boży, którego odwrotną stanowi stronę.

X.

Na wstępie do piekieł pierwszy, który uderza przychodniów jest tłum, milijonowa ćma dusz, gnana wichrem i burzą bez spoczynku. Jest to gromada tych nędznych duchów, co w życiu nie miały odwagi do cnoty ani zuchwalstwa do występku. Takich właśnie bezbarwnych, bezsilnych istot milijony świat zawiera; nie zasłużyły one na męczarnią piekieł, ani na niebios nadzieję. Z pogardą, zźiajane to stado omijają wędrowcy — guarda e passa....
Drogę zapiera im rzeka i na staréj łodzi, starszy od niéj przewoźnik Charon; pierwsza z mytologicznych postaci, które poeta z podruzgotanéj mytologij przeniósł do swoich piekieł. Ten Charon Dantejski mieści się późniéj również na straszliwém widziadle ostatecznego sądu w Syxtyńskiéj kaplicy Michała Anioła.
Charon poczuwszy żywego człowieka w Dancie, odpycha go, ale Wirgilijusz ma rozkazy z góry, stary wioślarz słuchać go musi.
Tu, po za rzeką, między piekłem właściwém a wodami oddzielającemi je od świata, mieści się otchłań pośrednia przeznaczona dla dusz, których poeta potępić nie śmiał a zbawić nie mógł.
To miejsce spokojne, ustronne, ten gród o siedmiu bramach (widzą w nich komentatorowie Trivium et Quadrivium, siedmiopiętrową naukę ówczesną), przeznaczył Dante dla mędrców i bohaterów starego świata. Tu oni przetęsknić mają wieczność. Na czele ich...
Onorate l’altissimo poeta... stoi Homer starzec, poeta sovrano za nim idą Horacijusz, Ovidijusz, Lukan i sam Wirgili.
Wedle Dantego te były najpromienistsze jenijusze starożytności i przed tym sądem jego musiemy skłonić głowę, aczbyśmy coś dodać radzi i coś ująć gotowi.
Hektor, Eneasz, Cezar, Kamilla, Pentezylea, król Latinus, Lavinija, Brutus, Lukrecija, Julija, Marcija, Kornelija i — sam jeden na ustroniu Saladyn. —
Obok w osobném kółku, Sokrates, Platon, Demokryt, Diogenes, Anaksagoras, Thales i inni filozofowie, naostatek Hippokrates, Avicenna, Galien, Averroes.
Zbiór ten dusz chrztem nieobmytych, które przez zasługi swe dla ludzkości potępionemi być nie mogły, dowodzi z jaką szlachetną umysłu wzniosłością sądził Dante przeszłość, jak dla niego jenijusz, zasługa, cnota, przeważały nadewszystko. Nie było w téj epoce ortodoxyjnego fanatyzmu, nawet Saladyn i Averroes przez cześć dla szlachetności i nauki wprowadzeni są do tego koła. Zobaczemy późniéj jakich środków używa poeta aby bohaterów ulubionych od piekła ocalić.
Chrześcijaństwo przez usta Dantego jak i teologów swych średniowiecznych nie zapiera się przeszłości i tradycij rodu ludzkiego, owszem wskazuje w nich przeczucie i pragnienie tego objawienia, które ma świat odrodzić.
Ta przeszłość jest to młodzieńczy, wychowawczy, przygotowawczy wiek świata, ci ludzie są to karczownicy tego pola, które ma zasiać nauka nowa.
Ztąd schodziemy do drugiego kręgu piekła »gdzie jest mniéj miejsca a więcéj boleści.«
Na progu jego siedzi szatan Minos, sędzia (znowu imie mytologiczne), sądzący bez słów, w milczeniu, obwinięciem ogona »przepasaniem.« Ile razy się opasze, tyle kręgów w głąb zstępuje dusza. Minos grozi poecie, ale Wirgili go znowu obrania, i tak spuszczają się daléj:

Tu znów boleśne poczęły się jęki,
Słychać je tylko i silniejsze płacze.
Przybyłem kędy wszelka światłość niema,
Gdzie wicher ryczy jak morze śród burzy,
Wir się piekielny nigdy nie uśmierza.
Porywa duchy, rwie niemi i miota,
Bije i dręczy. Kiedym się do głębi
Przepaści zbliżył, krzyk i narzekanie
Płacz i bluźnierstwa słyszę przeciw Bogu.

Są to dusze rozpustnych, za życia namiętnościami miotanych, a po zgonie tą burzą podziemną.
Tu spotykają wśród nich podróżni Franceskę di Rimini i tu mieści się ów znany, nadzwyczajnego uroku epizod z tak przejmującem uczuciem wyśpiewany. Dante wysłuchawszy powieści Franceski, omdlewa z boleści.
Zaprawdę, możeż być co bardziéj ludzkiego nad tę litość, którą poeta nie jeden raz okazuje w piekle dla potępionych? Nie złorzeczy on przeciwko wyrokowi Bożemu, czuje go sprawiedliwym, ale los tych dusz go przejmuje — aż do zmysłów utraty.
I padłem jako martwe ciało pada.
Prawie zbyteczną, byłaby uwaga z jaką trafnością poeta wybiera kary dla win właściwe, będące z nimi w logicznym związku.
Cóż właściwszego nad niepokój namiętności i burze, którym oprzeć się nie umiał człowiek, — ukarać wiekuistym uraganem? miotającym po otchłaniach skołatane duchy?
Ustęp ten niedorównanéj rzewności i wdzięku o Francesce di Rimini zbyt jest powszechnie znanym, z uszczerbkiem wielu innych poematu piękności, abyśmy go przywodzić potrzebowali. Jest on i pod tym względem zajmującym, że odsłania nam w poecie skarby uczucia, serce tak ludzkie, którego ani nauka, ani boleść, ani wiek nie potrafiły ostudzić.
Dante często w kwestijach teologicznych i filozoficznych, gdy mu przychodzi ująć w słowa temat czysto rozumowy, obyczajem wieku igra z wyrazy, dobiera je, bawi się niemi, układa je mozajkowo, nadaje im znaczenia różne, wykwintne; ale gdy maluje tragiczne losy człowieka, jego namiętności, niedolę, słabości, jest natchnionym malarzem, tworzącym obrazy, które na wieki wypiętnowane zostają w umyśle tych co je raz mieli przed sobą.
Takiemi są oprócz wielu innych, ustęp Franceski, historija Ugolina, spotkanie ze starym mistrzem Brunetto Latini.


XI.

W trzecim kręgu wiekuistego deszczu i gradów, błota i śniegu kręgu słoty i szargi, pokutują ci co zgrzeszyli obżarstwem, wpośród zatrutych wyziewów. Nad zanurzonemi trójgłowy Cerber szczeka trzema psiemi pyski. Znowu Wirgili obraniać musi towarzysza od Cerbera, który nań napada jak inne potwory spotykane.
Mnożą się epizody i spotkania. Dante przejęty bólem po utraconéj ojczyźnie, losami jéj strapiony, po drodze spotyka dawnych swych ziomków Latynów, Florentczyków duchy i z każdym z nich mówi o ojczyźnie tylko. Prawie każdy proroczo przyszłość jéj przepowiada. Poemat przesiąkły jest tym bólem i niepokojem wygnania, o kraj drogi. Dodaje mu to artystycznéj prawdy, bo żywe życie tętni w tych rozmowach porywczych z przemykającemi się potępieńcami, których poeta charakteryzuje na swój sposób, kilką ale energicznemi rysami. Ciacco, Farinata, Tegghiajo, Rusticucci, Arrigo... już w téj pieśni są wspomnieni.
Szatan w postaci Plutusa pilnuje wnijścia do czwartego kręgu, w którym zamknięci są razem skąpcy i rozrzutnicy, ogromne kamienie toczący do góry i na dół, wpośród wzajemnych napaści i wrzasków.
W piątém kole zalaném błotem i trzęsawicami, ponoszą karę gniewliwi i leniwcy. Na powierzchni grzęzawicy miotają się wściekli, lenistwo gnije na dnie.
Lecz oto ukazuje się już gród piekielny — Dite. Powołany na przewoźnika Phlegeton przybywa z łodzią i przewozi ich ku rozpalonym murom gorejącego grodu. W dymie i płomieniach unosi się nad nim tysiące szatanów. Trzy Eumenidy wylatują naprzeciw przybyłym. Nieustannie w tym pochodzie siła nieczysta Demonów, porywa się na bezbronnego człowieka, który gwałci tajemnice państwa szatanów; duchy miotają się i odgrażają na Dantego, Wirgili staje w obronie swojego ucznia.
U wrót grodu powtarza się znowu ten wściekły a daremny opór szatanów, przeciw rozkazom z góry.
Obrazy ciemne tych przepaści w miarę jak schodziemy, coraz się mnożą i urozmaicają cudownie. W głębi grodu Dite, w płonących grobach zamknięci są bezbożnicy. Z tych sarkofagów gorejących słychać jęki żywcem pogrzebanych w ich czeluściach.
Dar obrazowania posiada Dante w takim stopniu w jakim go nikt nie miał za owych czasów, w którym go i dziś nikt nie prześciga. W każdym z tych wizerunków jest coś tak prawdziwego, tak głęboko poczutego, jakby oczyma duszy widział poeta co maluje.
W samém piekle ileż to drobnych szczegółów niezrównanego wdzięku, porównań, wizerunków i krajobrazów włoskich.
Stęskniony tułacz nieustannie przypomina sobie ojczyznę i wśród piekieł nawet, wyobraźnia nasuwa mu urocze jéj wspomnienia.
Są to maluczkie pejzaże jakby z pośrodka zielonych gęstwin, z za ciemnych gałęzi wychylające się sine oddalenie, które miga podróżnemu i niknie.
Miejsc tych, które poeta z natury maluje jest mnóstwo. Obraz poranka w pierwszéj pieśni, w drugiéj ta minijaturka jakby z brzegów psałterza jakiegoś wydarta, wystawiająca kwiaty zwiędłe po nocnym przymrozku, podnoszące się ku wschodzącemu słońcu i odzyskujące życie. W pieśni XII przepyszny obraz skał w łożysku Adygi pod Trydentem; w XIII opis lasu dzikiego między Cecina a Corneto; w XIV brzegów Brenty; w XVI spadek Aquaquetty około Forli; w XX śliczny widok jeziora i brzegów około Peschiery itp. Tych drobnych brylantów zdobiących poemat jest niezliczona moc, każdy z nich, czuje to czytelnik, odwzorowany był żywo z natury. Ale nie dzisiejszą manijerą, szerokiemi, wielkiemi rysy, skupionemi, wstrzemięźliwemi narzuca obrazy mistrz, nic nadto, nic za mało, rzekłbyś jeden z tych rysunków na białym marmurze, sgrafito odkopane w Pompei, przed którém staje się z podziwieniem, tak linije jego lekkie są, czyste, ubogie na pozór, a nadzwyczajnie wyraziste. Co byś kolwiek tu dodał, cień czy światło, nie dopełniłoby całości, ale ją zepsuło.
Do tych drogich klejnotów, policzym jeszcze opis lotu sokoła w pieśni XVII, arsenału w Wenecij na początku pieśni XXI, bitwy w XXII, poranka wiosny w XXIV a wieczora w XXVI. Żałujemy bardzo iż rozmiary téj pracy, nie dopuszczają nam nieco szerzéj się rozpisać o szczegółach.

XII.

Wstępujemy w krąg siódmy, gdzie cierpią gwałtownicy przeciwko Bogu, bliźniemu i sobie samym. Tu ciemiężcy i rabusie zanurzeni są we krwi, samobójcy poprzemieniani w drzewa (odjęto im władzę nad sobą bo jéj źle użyli); lichwiarze leżą na piasku rozpalonym smagani deszczem ognistym. Tu zjawiają się nam potwory mytologiczne znowu, minotaury, centaury, harpije, — oznaczające dobrowolne zbydlęcenie człowieka.
W krótkiéj do zbytku treści, téj części poematu, na szczęście najlepiéj znanéj ze wszystkich, ciągle boleć musiemy, że wielkich jéj piękności, rozmaitości niewyczerpanéj wskazać nawet nie możemy, przebiegając pobieżnie, powierzchownie to, coby najgłębszego zastanowienia wymagało.
Każdy z tych kręgów, każda z tych scen wiekuistego męczeństwa, z jak nadzwyczajną odmalowana jest siłą, z jak wielkiem staraniem nie już o prawdopodobieństwo ale o moralną i artystyczną prawdę — każda z tych postaci stworzonych przez poetę z grzechów świata, jakże jest żywą, i jak głęboko wraża się w umysł rysami pełnemi wyrazu a najpełniejszemi prawdy. Najchłodniejsze usposobienie, najsurowsza krytyka, nie potrafią nic odrzucić, nic wyszczerbić z téj majestatycznéj całości, wszystko się w niéj spaja, łączy naturalnie i składa na obraz pełen harmonij, jedyny w swym rodzaju.
Wśród niezliczonych epizodów tych trzydziestu kilku pieśni, jeden szczególniéj zwraca uwagę, bo się do życia poety odnosi. Wędrowcy (Pieśń XV) w pochodzie swym spotykają pierwszego mistrza Dantego, starego Brunetto Latini.
Jak nad Franceską, jak nad wielu innemi skazanemi, Dante się nad nim rozrzewnia. Brunetto wróży mu jego przyszłość z goryczą wielką mówiąc o ojczyznie, a Dante przejęty litością mu odpowiada:

Gdyby życzenia me spełniło niebo
Odpowiedziałem mu, Wybyście jeszcze
Nie byli z życia ludzkiego wygnani.
Bo tkwi mi w myśli i jeszcze mnie boli
Miła i dobra postać twa ojcowska,
Gdyście na ziemi dzień po dniu uczyli
Mnie — jako człowiek się unieśmiertelnia.
A jak naukę twą dopókim żywy
Szanuję, łacno z mojéj poznasz mowy,
Co o méj doli mówisz mi, zapiszę,
I razem z inną złożę przepowiednią...
Niosąc téj pani, która ją zrozumie,
Jeżeli do niéj dostać się potrafię..
Pragnę byś wiedział że spokój mam w duszy
Na dolę jaka czeka mnie, gotowy,
Nie nowa dla mych uszów powieść twoja,
Więc niech fortuna jako chce obraca
Kołem, a wieśniak motyką jak wola —
W tém mistrz mój kroki zawrócił na prawo
W tył ku mnie i rzekł patrzając mi w oczy:
Ten dobrze słuchał, kto dobrze pamięta.

Tak idąc przychodzą nad brzeg przepaści, w którą spada strumień błotnisty z wielkim, ogłuszającym szumem.
Wirgili bierze od Dantego sznur, którym on był przepasany i rzuca go w otchłań na znak, wywołując w ten sposób szatana oszustwa z ogonem ostrym, a obliczeni szlachetnego człowieka, z ciałem węża ohydnego, szponami obrosłemi i skórą centkowaną. Zowie się on Gerijonem. Ten na swym grzbiecie ma ich w dalsze przenieść głębie. Wirgili znowu obrania Dantego, którego ogonem chciał przeszyć zdradliwy Gerijon. Spuszczają się na grzbiecie jego w krąg ósmy, gdzie karane są wszelkie szalbierstwa i oszukaństwa; uwodziciele, rufijany, pochlebcy, symonijacy, czarnoksiężnicy, fałszerze monety i fałszerze myśli, to jest kłamcy.
Tu już całe tłumy szatanów takich jak ich malowały i rzeźbiły średnie wieki, jakie występują w illustracijach pierwszych druków xylograficznych, oblegają przychodniów. Tu szatan jest już nie mytologiczném przypomnieniem ale sobą samym.
Jesteśmy w Malebolge, u skrzyń czyli zasieków przeklętych, zawierających dusze skazanych za przewrotność. Coraz straszliwszemi obrazy przygotowuje się dno piekieł, ku któremu się zbliżamy.
Szatani jak rozwścieczone zwierzęta rzucają się na przechodniów i pastwią w ich oczach nad skazanemi. Obraz to jeden z najdramatyczniejszych piekła. Dziesięciu tych oprawców towarzyszą w drodze dalszéj przychodniom, spuszczającéj się coraz ku środkowi ziemi.
Wszędzie idąc Dante szuka, pyta i znajduje swych Włochów, niemal w każdym piekieł kręgu.
Zaciemnia się coraz ta straszliwa droga kołująca nad przepaścią, podróż coraz staje się przykrzejszą, siły opuszczają poetę. Wszystko to maluje się z takiemi szczegółami jasnowidzenia poetycznego, z taką wyrazistością plastyczną, że wyobraźnia czytelnika nie potrzebuje jednego dołożyć rysu, dla uzupełnienia. Każda ścieżka, most, skała, strumień, występują przed oczy z niezmierną potęgą plastyki, stworzone jednym wyrazem a żywe.
Pomysły męczarni piekielnych zadziwiają i obmyśleniem filozoficzném i nadzwyczajną fantaziją; niektóre z nich, jak w pieśni XXV są całemi obrazy rozognionéj fantazij, wykończonemi z największą troskliwością rysunku i kolorytu.
Dwudziesta szósta pieśń rozpoczyna się tym wykrzykiem wygnańca pełnym boleści do Florencij, płynącym z serca przepełnionego goryczą:

Ciesz się Florencijo! ty jesteś tak wielką,
Że skrzydły sięgasz za lądy i morza
I w piekle nawet twe imie się szerzy....
Wpośród złodziejów wszak znalazłem pięciu
Obywateli twych i wstyd mi było,
A ty z nich także czci nie zyskasz wielkiéj.


XIII.

Na ostatek zbliżamy się do ostatniego kręgu, do samego dna piekieł, którego strzegą olbrzymy siedzące na skraju przepaści z nogami zwieszonemi w nią, a ciały ogromnemi jak wieże, wystającemi po nad otchłanią. Są to Nemrod, Anteusz, Typheus.
Jeden z nich bierze na dłoń Wirgilego z Dantem i składa ich na dno piekielne.
Dante waha się nad skreśleniem ostatniego obrazu.

Gdybym miał ostre, chrapliwe wyrazy,
Jakie téj smętnej przystały otchłani,
Na któréj wszystkie skały świata wiszą,
Tu bym wycisnął sok umysłu mego
Obficiéj jeszcze; lecz mi ich brak, przeto
Nie bez obawy, rozpoczynać muszę.

Głąb przepaści jest zamarzłém jeziorem, w lodach skuci, mrozem objęci, męczą się tu najwięksi zbrodniarze, gwałtownicy, buntownicy duchem, co siły zwierzęcéj użyli nie na posługę prawdzie, ale przeciwko niéj.
Dante słusznie nadużycie siły poczytuje za największą zbrodnię, bo ono jest czynnem zaprzeczeniem ducha. — Z tych głów, które wystają gdzieniegdzie nad szybę zamarzłą jeziora — płyną łzy bólu i ścinają się od nich powieki. Obraz jest straszliwéj grozy i majestatu... Cisza śmierci panuje nad nim. — Tu spotykamy ów nieśmiertelnie piękny, znany ustęp, historją Ugolina.
Tłumaczył go Mickiewicz z tą potęgą słowa, jaką był obdarzony — ale przekład jego jest jenijalną parafrazą, która nabyła nowych piękności lecz cechę pierwotną straciła. Nie ma w nim szorstkiéj a pełnéj siły prostoty Dantego.
W pośrodku zmarzłego jeziora, po piersi w niem zanurzony, na dnie siedzi pan otchłani Lucyfer, Belzebub-Dite; trzema głowy i trzema pyskami rwący ciała Judasza Iskarjoty, Brutusa i Kassjusza.
Dziwnem się zdaje w początku to zestawienie zdrajcy, który wydał Chrystusa, z imionami tych, których starożytność jako bohaterów nam przedstawia.
Tłumaczy to inne pismo Dantego, de Monarchia, zawierające jego wyznanie wiary społeczno-politycznéj. — Stan Włoch, rozprzężenie powszechne w oczach jego czyniło niezbędnem utrzymanie władzy jednéj, silnéj, potężnéj, strażnicy prawa i porządku na ziemi. Można było wzdychać za tą władzą tam, gdzie ani bezpieczeństwa osób, ani mienia, ani czci nie dawały nieustanne polityczne i społeczne rewolucye. Płynące krwią ulice Florencyi, popełniane gwałty, drogim czyniły porządek społeczny, prawo i spokój; — naruszenie ich też było dla Dantego zdradą sprawy ludzkości tak niegodziwą jak była zdrada Iskarjotowa przeciwko Chrystusowi. Pojęcia te aż nadto się tłumaczą stanem społecznym Włoch, na który poeta innego nie widział ratunku nad rząd silny, nad cesarstwo i uniwersalną monarchiją. Dziś zapatrujemy się na to z zupełnie innego stanowiska, sądziemy odmiennie, dążym do innych celów, ale w początku XIV wieku trudno było na chorobę nierządu i nieładu inne nad despotyzm znaleść lekarstwo. Władza téż nieograniczona od idei religijnych nabierała odmiennego charakteru. W pojęciach Dantego stróżem spraw duchownych po nad monarchami miał być papież; stróżem prawa i porządku namaszczony posłannictwem władzy cesarz. — Ztąd zdrada władzy téj i porządku społecznego w jakiéjkolwiek epoce, jak największa zbrodnia ukazywała się w oczach poety.
Ze środka ziemi, do którego podróżni dosięgli, po kadłubie szatana, szczeliną dostają się na drugą półkulę... Tem się zamyka pierwszy kantyk Komedji Bożéj.
Taki jest zarys budowy téj części poematu najpowszechniéj znanéj, najlepiéj ocenionéj, dla ogółu najprzystępniejszéj, ale nieprześcigającéj pięknością i zwyciężeniem trudności zadania — Czyśca i Raju.
Do tego plastycznego obrazu poeta jak malarz do pierwszego planu użył barw najczarniejszych i najjaskrawszych. — Ciemności, płomienie, krew... wszystko co najsilniéj wyobraźnią uderzyć może, składa się na ten wizerunek pełen grozy i okropności. Kunszt poety w nim zachwyca, jenijusz jego oślepia. Fantazija rozbujała trzymaną jest potęgą rozumu na wodzy i służy mu jak narzędzie posłuszne. Piekło to jest całym światem stworzonym z taką logiką, wyobraźnią, z tak ścisłą konsekwencyą, jakby było najchłodniéj obmyślane — a zdaje się zarazem w extazie i jasnowidzeniu odśpiewane.
Artysta jak natura, maxime miranda in minimis — w najmniejszym słówku jest mistrzem, jest sobą, jest twórczym razem i rozumnym.
Pomysł tego obrazu piekieł czerpanym był niezawodnie z legend na które się składały podania hebrajskie, wschodu, starożytności pogańskiéj i niezliczone żywioły ludowe; ale z tego chaosu jenijusz stworzył organiczną, wspaniałą całość, zdumiewającą jednością i ładem. —
Cały filozoficzny i teologiczny system dostrzedz się daje pod różnobarwną tkanką tego wizerunku. Zbrodnie i występki ustopniowane są, uporządkowane, osadzone według ścisłego planu wziętego po części ze Św. Tomasza, w części z Arystotelesa. —
Mówiąc o innych częściach poematu, w których wydatniéj jeszcze widać to głębokie obmyślenie treści, wskażemy jaki surowy system naukowy podtrzymuje te na pół ogniste, na pół powietrzne gmachy.
Od piekieł czarnych zwolna przez jaśniejszy nadzieją Czyściec podniesiemy się do Raju i kręgami z powietrza, światłości, blasków, promieni, tęczowych barw osnutych, dojdziemy do ogniska jasności, przed którą język nawet wieszcza martwieje.
Ten pochód tak prawie niemożliwy, tak przerażający umysł, od najczarniejszéj zbrodni do najczystszego cnoty źródła mógł odbyć tylko taki jenijusz... jemu tylko mogło niezabraknąć myśli, barwy, wyrazu, siły na odmalowanie najsprzeczniejszych w świecie rzeczy, tego co padło niżéj bydlęcia i co się podnosi aż do bóstwa.

XIV.

Jeszcze za życia Dantego, ta pierwsza część poematu natchnęła mnogich artystów. Podanie powiada, że freski Giotta w Padwie w małym grobowym kościołku in Arenis do dziś dnia dochowane, malowanemi być miały pod wpływem Dantego, a nawet za jego tu pobytu. — Głębsze w nich rozpatrzenie się nieusprawiedliwia tego twierdzenia. Sąd ostateczny nade drzwiami kaplicy ma wprawdzie pewne analogije z piekłem, ale nie jest wierném jego oddaniem. Drugie dzieło w tym rodzaju Giotta, przyjaciela a może i nauczyciela poety, znajdowało się w górnym kościele w Assyżu i przedstawiało piekło Dantejskie; ale to nieszczęściem zastąpione zostało późniéj innemi freskami.
Najwierniejszem uobrazowaniem piekła są dwa przedstawienia Orcagni, w Campo Santo w Pizie i na ścianach kościoła Maria Novella we Florencij.
W ostatnim widziemy występującą samą postać Dantego, takim jakim go uczyniła żywa tradycija.
Michał Anioł mając malować swój Sąd ostateczny, studjował, jak wiadomo, poemat Dantego, i pozostał ciekawy zabytek tych studjów w exemplarzu którego brzegi okryte były illustracijami. Oprócz tego z historij Ugolina stworzył on grupę rzeźbioną.
Niepodobna wymienić malarzy i rysowników natchnionych przez wieszcza — szereg ich, jak komentatorów i monografów jest nieprzeliczony.
Od Giotta do Flaxmana i Corneliusa, który w Villa Massimi począł freski do Dantego — przez pięć wieków karmiła się sztuka poematem tym i nie wyczerpała go.
Jest to świat wiecznie świéży, wiecznie świetny, w którego łonie zawsze myśl znajdzie pokarm świéży, bo poeta co go stworzył, połączył w sobie dwa najpotężniejsze czynniki oryginalności i siły — jenijusz i naukę. —






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.