<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dante
Podtytuł Studja nad Komedją Bozką
Wydawca Towarzystwo Przyjaciół Nauk
Data wyd. 1869
Druk N. Kamieński i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
I.

Poemat i poeta, który nas zajmuje, tę ma przy innych wielką zasługę, że był ojcem całego, rozrodzonego plemienia krytyków, komentatorów, historyków, badaczów.
Nie raz już znajdowano ich do zbytku, my tego nie powiemy — dobrze jest, by ludzie myśleli, pracowali, zgłębiali prawdy wielkie, a to co się ku temu przyczynia, nietylko daje żywotności swéj dowody, ale prawdziwym jest darem i dobrodziejstwem. Złożyćby dziś można całą a znaczną biblijotekę Dantejską we wszystkich świata językach, oprócz może naszego, któryby najuboższym się okazał. Lenistwo naszego ducha i w tém się objawia.
Nie brakło Dantemu ani apologistów exaltowanych, ani nieprzyjaciół zajadłych — nieśmiertelne jego dzieło stało się, można powiedzieć, kamieniem probierczym epoki i ludzi. — Niemcy wstydzą się dziś za Bouterweck’a, jak Francuzi całą swą lekkość objawili w sądach o Dantem, Voltair’a i Lamartin’a w dziwacznych paradoksach p. Aroux, za który jednak sowicie płaci Fauriel, a nadewszystko Ozanam.
W ostatnich czasach prace Blanc’a, króla Jana Saskiego (Philaletes), Wegelego, Witte i wielu innych znakomitych krytyków i tłumaczów oczyszczają téż Germaniją z ciężkiego zarzutu lekceważenia lub niepojmowania poety.
Wspomnieliśmy tu pobieżnie kilka imion z ogromnego ich szeregu z tego powodu, że trzecia część poematu, któréj zarys dać mamy właśnie, u nienamaszczonych krytyków ulegać zwykła zarzutowi niezrozumiałości, ciemnoty, rozwlekłości.
Ale dla umysłów lekkich najpoważniejsze rzeczy czczemi są, tak jak dla surowszych najlżejsze nabierają wagi, gdy z nich głębsze umieją wyciągnąć znaczenie.
Podanie, które po śmierci Dantego pieśń ostatnią o Raju mieniło nieskończoną, wyraża tylko pojęcie niezmiernéj trudności zadania.
Dante podnosi się w niéj do najwyższych sfer, niedostępnych wyobraźni i rozumowi ludzkiemu; zdawałoby się, że mu tu zabraknie wyrazów dla myśli, cieni i świateł do odmalowania téj różnobarwnéj jasności, tych piętrzących się blasków niebios.
Poeta, który dotąd stopą dotykał ziemi wierzchołka, unosi się pod gwiazdy, przelatuje kręgi niebieskie, widzi niedojrzane, chwyta niepochwycone, tłumaczy niepojęte. Całość tego obrazu olśniewającego a jednak umiejętnie stopniowanego od pierwszego do najwyższego kręgu — rozwija się z bogactwem nieporównanem. Jak w Czyścu, i więcéj daleko niż w nim, musiał poeta dotykać tu najzawilszych zagadnień bytu zaświatowego i związku jego z życiem rzeczywistém, rozwięzując je wedle języka i form wieku: metodą i mową scholastyczną.
Nic nad nią nie zdaje się przeciwniejszém poetycznemu namaszczeniu, a przecież te suche na pozór określenia istoty i trybów ducha — ożywione wieszczém natchnieniem, nabierają barwy i życia — plastycznie się uwydatniają.
Dzieła Śgo Bonawentury, Alberta Wgo, a nadewszystko Summa Ś. Tomasza, pomnik ów który spoił filo i teozofiją chrześcijańską ze szczątkami starożytnéj filozofij i w system logiczny ujął dwunastu wieków powolną pracę około dogmatu — posłużyły za główną podstawę dla Dantego, który też czerpał ze starożytnych, z Arystotelesa i Platona, o ile oni mu z przekładów dostępnemi byli.
Zdaje się bowiem, mimo długo sprzecznych mniemań, że język grecki nie był poecie znanym.
Wszędzie w téj części poematu widziemy ślady pracy długiéj i głębokiéj, wszechstronnéj nad tajemnicami wiary. Bijografowie świadczą, że złożył w Paryżu examena do doktoryzacij, ale wymowniéj nad nich mówi Spowiedź Dantego przed Ś. Piotrem, Jakubem i Janem.

II.

Jak w poprzedzających pieśniach, tak tutaj fałszywie sobie wykładano żal Dantego ku ludziom za czasów jego zajmujących Piotrową stolicę; zarzucano mu nienawiść ku papieztwu i szukano w niéj powodów do zadania mu kacerstwa, do uczynienia zeń jakiegoś sekciarza Albigens’a. —
Potwarcze te zarzuty, o których bliższych braknie szczegółów, szerzyły się już za życia poety; ślad ich pozostał w samych pismach jego, w najdawniejszych bijografijach. Usiłowano księgę i jego razem tak potępić przez kościół, jak Rzeczpospolita potępiła człowieka.
Wyznaczoném być miało nawet jakieś grono inkwizycyjne z teologów zakonu Ś. Franciszka złożone, które z największą pilnością przejrzeć miało pisma Dantego, szukając w nich nasion herezij. — Przecież nawet w tym wieku, który śmiercią karał biednego Cecco d’Ascoli, nie znaleziono w poemacie nic ścisłéj ortodoxij przeciwnego.
Za heretyckie bowiém uznać nie było można wyrzekań przeciwko kilku głowom kościoła, którzy jako ludzie i politycy pobłądzili, jako panujący omylili się w swych rachubach.
Oskarzanie wszakże o hereziję musiało być w zamiarze nieprzyjaciół, gdy Dante dla osłonięcia się od zarzutów napisał parafrazę Credo. Przypisek przy niéj świadczyć miał o myśli, jaka mu w tém przewodniczyła.
Współcześni uniewinniali poetę, w przyszłości wszakże nie zabrakło mu fałszywych tłumaczów, a w XVI wieku, gdy reforma podpierała się różnym materyałem dla usprawiedliwienia — posługiwano się téż wyrywanemi z Komedij Bozkiéj wyjątkami, na równi z satyrycznemi płodami, obfitemi w XIII i XIV wieku.
Wszakże nic od siebie stać daléj nie może, nad owych śmiałych nowatorów, co w kościele szczepili schizmy i odszczepieństwa, i Dantego który właśnie o jedność świata polityczną i religijną walczył. — Żaden poeta tak ściśle, tak surowo katolickim nie jest w dogmacie jak wieszcz florencki. Co się tyczy owych oburzań i narzekań na papieżów, na ich słabość, te się stanem kościoła i polityką wieku tłumaczą. Wielu z tych co zajmowali naówczas stolicę namiestników Chrystusowych, byli w rzeczach doczesnych narzędziem ambicij, a przyczyną niepokoju dla Włoch nieszczęśliwych. Ale skargi przeciw papieżom, nie są opozycją przeciw instytucij.
Dante nie pojmował świata chrześcijańskiego bez widoméj głowy jego — ale chciał ją mieć niezależną od intryg doczesnych władzców, poślubioną z silnem cesarstwem, dzielącą z niem rządy — i zajętą duchowném kierownictwem wielkiéj monarchij uniwersalnéj.
Monarchija ta była zapewne utopiją — ale tradycja państwa rzymskiego, wojny małych władzców i zdobywców, zamięszania w Europie i Włoszech, myśl tę tłumaczą i usprawiedliwiają. Cesarstwo u Dantego oznacza najwyższe zwierzchnictwo nad sfederowaną Europą, w któréjby ambicja małych poruszyć się nie mogła i krew rozlewać dla prywaty. Mrzonka téj monarchij, — jednorządu — wielkiego, wzniosłego umysłu była owocem.
Z nią się łączyły — braterstwo ludów, równouprawnienie narodowości, swoboda pojedyńczych grup stanowiących organizmy osobne, płynące z idei chrześcijańskiéj, między cywilizowanym światem zdobywców a barbarzyńskim podbitych — zacierającéj różnice.
Dante chciał jednego Cezara, aby świat uwolnić od panowania mnóstwa małych tyranów, których chciwość i duma nieustannie świat zakłócały. Narzekał na papieżów, którzy posiłkowali raz jednym, potém drugim do podbojów.
Z ostrych wyrzutów, czynionych Bonifacemu papieżowi, mógł łatwo być posądzanym o niechęć przeciwko samemu papieztwu... ale poznanie bliższe myśli jego w dziełach zawartéj, z tego zarzutu oczyszcza. Szczególniéj na kwestją tę rzuca światło traktat de Monarchia i listy polityczne, które do nas doszły.
Rozprawa o monarchij wspomniana wyżéj, w któréj Dante rozwija ideę swoją państwa uniwersalnego, tłumaczy się jasno (szczególniéj część jéj trzecia, mówiąca o pochodzeniu władzy od Boga wprost, a niepodległości jéj i niezależności od wszelkiéj innéj) poznaniem bliższem bulli Bonifacego VIII Unam sanctam.
Zwrócił na to słusznie uwagę znakomity dziejopis tego papieża Dom Luigi Tosti... Traktat Dantejski zawiera w istocie co do władzy świeckiéj stolicy apostolskiéj doktrynę zupełnie przeciwną téj, którą pod figurą dwóch mieczów Piotrowych zawiera bulla, wyrokująca iż jak wszelka władza wypływa od Boga, tak wszelka téż podlega namiestnikowi jego na ziemi.
Chociaż w traktacie swym o monarchij Dante nigdzie nie wzmiankuje bulli ani z nią polemizuje, trzecia część wyraźnie jest przeciwko niéj wymierzoną. Bulla rzuca na nią światło nowe, czyni ją zrozumiałą.
Musielibyśmy w ślad za Dom Tosti’m obszerniéj zastanowić się nad charakterem panowania Bonifacego VIII, aby niechęć Dantego ku niemu i teorję jego cesarstwa powszechnego wyjaśnić. Zakres téj pracy zaledwie nam pozwala wskazać tę stronę ważną studjów nad epoką Dantejską. Dzieło Benedyktyna Dom Tosti będzie dla pragnących bliżéj poznać tę epokę wyborném źródłem, obfitem nietylko we wnioski i poglądy, ale w cenny materjał, na którym czytelnik sąd własny oprzeć może. Rozprawa de Monarchia, tylko w związku z bullą Unam sanctam, prawdziwego charakteru nabiera i może się stać zrozumiałą.

III.

Trzecia część poematu, do któréj właśnie przystępujemy — wymowniéj nad inne dowodzi ortodoxij poety.
Z boleścią narzeka na ludzi, na czasy... ale to są jęki dziecięcia, które winy rodzicielskie opłakuje. —
Z Czyścem opuszczamy ziemię — poemat z planetami razem toczy się po ognistych eteru przestrzeniach.
Niebo Dantejskie ułożone jest wedle systemu Ptolomeuszowskiego i astronomicznych pojęć wieku, dzieli się ono na trzy wielkie kręgi czyli dziewięć sfer... Z tych pierwsza mieści dusze najmniéj usposobione życiem do oglądania Boga, druga duchy błogosławione i doskonalsze, trzecia potęgi anielskie, otaczające tron Boży — Empyreum.
Z tego co Beatryx mówi o niebiosach z objaśnień samych duchów szczęśliwych, tłumaczy się to stopniowanie szczęśliwości niebieskiéj, zarówno sądem Bożym i sprawiedliwością jak i naturą samych dusz, wyniesioną z ziemskiéj pielgrzymki. Każda z nich idzie na miejsce, które jéj przynależy, jak ciała ziemskie wedle swéj ciężkości gatunkowéj, zajmują w naturze należne im stanowiska... toną lub spływają... upadają lub wznoszą się. Jak w Czyścu sama dusza poczuwa w sobie chwilę expijacij i wzlatuje do niebios siłą nabytą przez oczyszczenie i pokutę, tak w niebie, lekkość, czystość ducha sama podnosi go lub ściąga niżéj i zatrzymuje w téj sferze do któréj się ziemskim żywotem ukształcił... A jednak dusze te wszystkie są równie szczęśliwe i nie pragną nic więcéj, nie zazdroszczą drugim.
Te stanowiska względne dusz, możnaby porównać do miejsc, jakie zajmują ludzie patrzący na przedmiot oddalony. — Jeden potrzebuje zbliżyć się doń aby go lepiéj oglądać, drugi nań patrzeć musi z daleka bo bliżéj zostałby nim oślepiony.
Zaraz w początku ta myśl zasadnicza jasno się tłumaczy przez usta Picard’y.
Przebywszy niebo ogniste Dante, który nie poczuł, że opuścił już ziemię, wzlatuje w przestrzenie przeobrażony widzeniem słońca, światłości i melodij sfer.
Beatryx tłumaczy mu jego lot, a potém siłę samą która go ku Bóstwu unosi. Jak strzała puszczona z łuku poeta wzlatuje ze swą przewodniczką do pierwszéj sfery xiężyca.
Opis wnijścia w samo wnętrze Luny jest prześliczny:

Zdało się jakby obłok mnie okrywał
Jasny a gęsty i twardy a świetny,
Jako dijament w który słońce pada.
I przyjęła nas perła wiekuista
W siebie, tak jako wód przyjmuje łono
Promienie światła, nie rozproszonemi.

Pieśń ta poświęcona jest wykładowi Beatrysy tłumaczącéj poecie, naturę świateł nadziemskich, z powodu zapytania jego o plamy xiężycowe, które wedle podania (utrzymującego się u naszego ludu) mają być wizerunkiem Abla i Kaina.
Tę naukę transcendentalną o światłościach ujął poeta w rymy z wielką sztuką, czyniąc z niéj jakby przegrywkę do pieśni, które z większemi trudnościami mierzyć się mają, a są z samych światłości utkane.
Dusze błogosławione w téj perle wiekuistéj zamknięte, ledwie są dojrzane oku...

Tu jako we szkłach przejrzystych a jasnych
Albo w spokojnéj i czystéj wód toni
Nie zbyt głębokiéj, — i nie nadto ciemnéj,
Oblicze nasze odbija się słabo,
Jak biała perła co na czole białem..
Leży zaledwie dostrzeżona okiem...
Takich mdłych kilka ujrzałem postaci
Do przemówienia gotowych i zwiedzion
Jakby odbitym we źródle obrazem,
Duchy przejrzyste wprzód wziąłem za cienie
I po za siebie zwróciłem wejrzenie
Szukać postaci, z których się zrodziły.

Tu mieszczą się duchy którym siła i przemoc nie dopuściły ślubów zakonnych dotrzymać. — Picarda tłumaczy poecie, jak stojąc w niebie na pierwszym stopniu, przecież czują się zaspokojeni i więcéj nie pragną.

Bracie, miłości cnota pokój daje
Pragniem co mamy, nie żądamy więcéj...
Gdybyśmy wyżéj podnosić się chcieli
Żądzą, w rozterce bylibyśmy z wolą
Która nas tutaj na wieczność zamknęła.

Jeszcze jaśniéj to stopniowanie szczęścia i jedność niebios całych tłumaczy Beatryx, obszernie mówiąc o woli danéj człowiekowi.
Wzlatują potém do drugiéj sfery. — W miarę jak się podnoszą, Beatryx téż coraz się staje jaśniejszą i piękniejszą, oblicze jéj rozpromienione świeci poecie, daje mu siłę — pociąga za sobą. Sfera ta jest mieszkaniem ludzi czynu co dla czci i sławy walczyli.
Tu tysiące świateł ich otacza unoszących się jako ryby w czystym wód krysztale i śpiewających o miłości Bożéj. Jedna z tych jasności przemawia do poety. Jest to duch Cesarza Justynijana, kreślący mu w pieśni wspaniały obraz losów Cesarstwa rzymskiego. Znikają duchy a Beatryx wiodąc daléj Dantego, jak czuła matka dziecinę, wtajemnicza go, uczy czém jest ciał zmartwychwstanie i nowych ciał natura. Z ust jéj płyną najczystsze, sformułowane umiejętnie pojęcia o świecie, o żywiołach go składających, o ciele i duchu, wedle nauki wieku. —
Za mistrzynią swą i panią poeta wznosi się na planetę Wenus, będącą mieszkaniem duchów co z miłości ziemskiéj dźwignęli się do miłości stwórcy. Duchy śpiewając Osanna otaczają ich. Każdy z radością gotów uczyć i opowiadać, a radość tych istot jasnych wyraża się zwiększeniem się blasku.

I druga światłość, którą niegdy znałem
Stanęła nagle w mych oczach przejasną,
Jak drogi kamień promieniem przeszyty,
Bo tutaj — radość blaskiem się objawia,
Jak niżéj — duchy od smutku czernieją.

Tu spotyka poetę Karól Martel (zmarły w r. 1295) wyrzekając na swą rodzinę — co daje powód do zapytania jak z dobréj krwi złe się wyrodzić może. Tłumaczy mu to duch błogosławiony. Po nim zjawiają się inne światłości, Cunizza siostra Ezzelina, poeta Folco itp. Dante umieścił tu także biblijną zalotnicę Rahab, która wysłańców Jozuego ukrywszy u siebie, ułatwiła mu przez to zwycięztwo.
Pieśń dziewiąta kończy się wymowném, gorzkiém narzekaniem na zaniedbanie w rękach pogan Ziemi Świętéj i grobu Zbawiciela.

Ustęp to bolesny, głęboko uczuty i mógł z innemi służyć do obwinienia poety o niechęć ku papieztwu, chociaż w poprzedzającéj pieśni piątéj wyraźnie Dante głowę kościoła wymienia jako wodza chrześcijaństwa.

Chrześcijanie! bądźcie poważniejsi w czynie
Nie jako piórka, które wiatr unosi.
Nie każda woda z grzechu obmyć może,
Macie zakony dwa, Stary i Nowy,
Wodza kościoła, który was prowadzi,
Tego wam starczy na zbawienie wasze.


IV.

Obrazem ruchu planet i porządku niebios, w którym krążą światy, poczyna się pieśń dziesiąta. Poeta pomimo wiedzy prawie wchodzi w sferę nową, w słońce; Beatryx znowu jaśniejszą się staje.
Tu mieszka czwarta rodzina Ojca niebieskiego, Dante dziękczynnie się modli i wyznaje że w téj chwili rozrzewnienia a wdzięczności, nawet o Beatrysie zapomniał. Tysiące świateł, drogich klejnotów, (Ojców kościoła,) splatają się tu we dwa wieńce wśród śpiewów ulatujące w koło siebie. Tu spotyka Dante Alberta Wielkiego, nauczyciela Tomasza z Akwinu, wspomnianego bardzo krótko i samego mistrza anielskiego, który mu jest tłumaczem; tu mieści także Gracijana, Piotra Lombarda, Salomona, Dijonizijusza Areopagitę, nad którego nikt lepiéj nie znał aniołów natury, Pawła Orozijusza, Sewera Boecijusza, autora najpopularniejszego w średnich wiekach dzieła, Bedę itd.
Św. Tomasz wykłada poecie, że opatrzność zepsutemu światu dwóch wodzów zesłała ku poprawie, Franciszka i Dominika. Pochwała Świętego z Asyżu, reformatora obyczajów wieku i żywota zakonnego, nie zda się przesadzoną, kto bliżéj pozna to życie oblubieńca ubóstwa, poety natchnionego miłością extatyczną Boga, rycerza pokory, zaparcia się siebie i cierpienia dobrowolnego. Dante był wielbicielem św. Franciszka, suknią jego zakonu przyodziany zstąpił do piekieł, przepasany jak on sznurem; w niéj miał być pogrzebiony, w niéj — chociaż jéj purpurową barwę nadają, malują go po dziś dzień.
Za drugim wieńców obrotem, znajduje się przy poecie św. Bonawentura, który nuci pieśń pochwalną na cześć św. Dominika. Może być że zbliżeniem dwóch świętych Dante chciał wskazać zakonom założonym przez nich — jak współzawodnictwo ich i rodzaj pewien waśni klasztornych o pierwszeństwo, niegodnemi były prawdziwych zakonników. Mieści się téż tu ubolewanie nad zepsuciem w klasztorach i życiu mniszém. Powracający za nowym obrotem wieńców św. Tomasz wykłada znowu poecie ciemne wyrazy wprzódy wyrzeczone.
Mnóstwo duchów nierozeznanych widzi poeta, przesuwających się przed sobą. Są to róże tego wieńca splecionego z nieśmiertelnych kwiatów. Św. Tomasz tłumaczy mu wątłość i fałeszność sądów ludzkich. Jako przykłady służą Adam, Salomon i Chrystus.

Trafia się często tak z sądy ludzkiemi,
Że z drogi zboczą — czucie rozum splącze,

Więcéj niż próżno odpływa od brzegu
Kto ma powrócić takim jak wypłynął.
Na łowy prawdy idź z łowiecką sztuką.
Tego są światu dowodem widomym
Parmenid, Meliss i Brissus i wielu
Tych, którzy poszli niewiedząc gdzie idą.
Tak i Sabellius i Arius i głupi,
Którzy dla pisma byli jako miecze,
Żeby wzrok prawy krzywym uczynili.
O! niechaj ludzie nie będą zuchwali,
Niech niedojrzałe poszanują zboża
Co rosną w polach, bo widziałem w zimie
Ciernie jak suche i kolące stały,
A jednak z wiosną rozkwitły różowo...
I statek w morzu płynący widziałem.
Szybko przez drogę szedł całą a przecie
Utonął, niźli do portu zawinął. —

Cały ten świat pieśni, jasności, ruchów żywych i harmonijnych opiéwa Dante z zapałem coraz rosnącym. Czuje się w nim spotęgowanie ducha i rozgorzenie miłością Bożą, obejmującą w sobie cały świat, dobra.
Ślepnąc od coraz zwiększających się blasków, poeta znowu się wyżéj unosi; do purpurowego Marsa, na którym mieszkają rycerze, co walczyli za wiarę. Tu jaśnieje symboliczny krzyż, w którego ramiona jak kamienie drogie oprawne są duchy rycerzy krzyżowców, którzy walczyli za wiarę.
Do stóp tego krzyża spuszcza się jeden z przodków Alighierego, poległy w Palestynie, spada on jak meteor jasny, aby z prawnukiem mówił o umiłowanéj ojczyznie.
Niesłusznie wielu bijografów Dantego zarzucają mu mściwą niechęć do Florencij. Z tego, jak i z innych pełnych bólu i goryczy ustępów, tryska tylko miłość, ale miłość przerażona widokiem nieuchronnego upadku, któremu zapobiédz nie może, któryby rada odwrócić.
Poeta i tu srodze ubolewa nad zepsuciem obyczajów, w niém bowiem widzi słusznie najpewniejszą zapowiedź zagłady i zniszczenia. W istocie nie giną narody tylko przez brak cnoty prywatnéj, przez rozerwanie węzłów rodzinnych, przez płochość, zbytek, rozwięzłość. Naówczas egoizm zastępuje surową cnotę obywatelską, społeczność się rozpada a z osłabienia jéj korzysta nieprzyjaciel. Dla tego prapradziad Dantego ciągle powraca do obrazu swéj poczciwéj staréj Florencij, surowych cnót, wielkiéj życia prostoty, pracowitéj a mężnéj. Nie może się powstrzymać aby jéj nie porównał do tego, czém się stała późniéj rozwielmożniwszy się i rozpasawszy na zbytki.
Miejsce to należy do najwspanialszych w poemacie, przejęte jest bólem a uczuciem głębokiém, pełném miłości rzewnéj, która w rozpaczy smagać jest gotową aby ratować.
Wielką część winy zepsucia obyczajów poeta przypisywać się zdaje niewiastom florenckim, bo one wychowują synów, tchną w nich pierwszego ducha i czynią odbiciem własnego oblicza.
Po dwakroć wraca poeta do tych zbytków nowych a dawnéj prostoty.

Widziałem ludzi z Nerli i Vecchio
Którym i naga wystarczała skóra,
A żonom kądziel z wrzecionem starczyła.
Szczęśliwe! Każda z nich spokojnéj była
Pewną mogiły — żadna z nich dla wojny
Nie pozostała na łożu samotném;
Jedna siedziała u dziecka kolebki,
Bawiąc dziecinę tą mową nam drogą,
Która i ojcom i matkom jest miła...
Inna rozsnuwszy warkocz swéj kądzieli
Prawiła drobnéj dziecinie o Troi,
Fiesoli, Rzymie....

Po spotkaniu się z naddziadem, poeta na początku pieśni XVI wywołuje z uczuciem:

Szlachetko ze krwi jeżeli się chlubisz
I naród tobą na ziemi, czyż dziwna
Tam gdzie uczucia wszystkie są słabszemi,
Wszak ci ja tutaj, gdzie namiętność znika,
Tum w niebie mém się szlachectwem pochlubił!
Lecz ono płaszczem co się rychło skraca...
Jeśli go każdy dzień nowo nie łata,
Czas nożycami ogryza je w koło. —

Godna uwagi może, iż poeta, który w najeteryczniejszych nawet pieśniach zawsze jest wysoce prawdziwym, dla naturalności, rzekłbym dla złudzenia, kładnie w usta prawnuka odzywającego się do przodka, mowę poczynającą się od pełnego uszanowania: Wy. Na to Beatryx się uśmiecha — czuje w tém formę przyniesioną z ziemi. Ten drobny szczegół ma w sobie niewysłowioną naiwność; poeta na téj wyżynie nawet malując istotę ziemską, daje jéj słabostki i niezręczność, które ją cechować powinny.
Epizod z historij Florencij stanowi jakby wypoczynek pośród drogi, olśniewający blaskami. Jesteśmy sprowadzeni na ziemię, oddychamy chłodniejszym powiewem, nad brzegami Arno. Umysł po tylu przebytych trudnościach nabiera siły w spoczynku, do nowych, które nań czekają.
Duch prapradziada prorokuje Dantemu jego przyszłe losy i tu mieści się ten znany i tylekroć zbolałemi powtarzany ustami ustęp o goryczach wygnania, natchniony może pobytem na dworze Can grande, gościnnym na pozór, wspaniałym, a przecie szyderstwy i lekceważeniem płacącym poecie za chléb spożyty. Przemawia za tém samo umieszczenie ustępu w Raju, który prawdopodobnie kończył Dante w czasie pobytu w Weronie. Koniec tego proroctwa obiecujący poecie, iż nim się zamkną jego oczy, ujrzą jeszcze »pomstę nad grzesznemi« — niestety — nie miał się nigdy ziścić.
Duch naddziada zachęca naostatku poetę, aby mówił prawdę światu, choćby dlań miała smak piołunowy. »Prawda, powiada, jest jako wiatr, który tylko wyższych drzew porusza wierzchołki, dostępna wyższym umysłom.«
Po téj rozmowie chmury smutku, którym przyoblekło się czoło Dantego, rozprasza miłosierny wzrok Beatrysy. Wpatrując się w nią znowu zapomina o wszystkiém, a ona ukazuje mu i wymienia duchy rycerzy sławnych, oprawne w ten krzyż Chrystusów. Każdy z duchów jakby błyskawicą oznajmuje się i uprzytomnia w chwili gdy jest wymieniony. Tu znajduje on Jozuego, Machabeusza, Karola W., Roland’a, Wilhelma z Oranij, Gotfriedów, Roberta Guiscarda.
Zwrócim tu jeszcze na jedno uwagę. We wszystkich sferach już przebytych i w następnych, Dante pojedyńcze duchy łączy w symboliczne całości, dając im postacie wieńców, krzyża, orła, itp. Jest w tém myśl głęboka, że wszystkie duchy tworzą na łonie Bożém nierozerwalną jednię i nie przestając być sobą, łączą się, spływają, wiążą przez tę wielką miłość, która je wszystkie przenika i wiąże. Pomysł godzien poety. Społeczność niebieska byt ma dwojaki: indywidualny i zbiorowy. Każdy z tych duchów świeci blaskiem swoim, jako cząstka téj figury mistycznéj, któréj jest częścią.

V.

Z purpurowéj przelatuje Beatryx, przewodnica, na gwiazdę białą, na Jowisza. Latające tu niezliczone duchy kształcą sobą postacie trzydziestu pięciu głosek składających napis łaciński:
»Miłujcie sprawiedliwość, wy co sądzicie ziemię.«
(Diligite justitiam qui judicatis terram.)
Potém ze świateł tych tworzy się postać orła ukoronowanego, miotającego skrzydłami z radości. Ustęp ten jest jeszcze wymierzony przeciwko upadkowi Rzymu, za Klemensa V, przeciw zamętowi i zepsuciu świata, który się mieni chrześcijańskim a być nim nie umie.
Na mistycznéj téj postaci orła, który jest jakby przypomnieniem Cesarstwa, poecie głos niebieski wskazuje rozproszone duchy, a między niemi, jako dowody niezbadanego miłosierdzia i sprawiedliwości Bożéj, zbawionych łaską pogan, Rifeusza Trojańczyka i Cezara Trajana.
Głos orła wykłada zdumionemu zbawieniem ich poecie, jako modlitwy św. Grzegorza, Trajana nowém oblokły ciałem i wiarę w niego wlały, jak Rifeusz został trzema cnotami ochrzcony przed lat tysiącem.
To wybawienie Trajana Dante wziął ze średniowiecznych tradycij, które w ogóle okazywały wielką dla cnoty, gdziekolwiek ona jaśniała, tolerancją. Tak samo kościół uświęcił niemal Arystotelesa za naukę jego.
Przed szóstą sferą, coraz jaśniéj płonąca Beatryx tłumaczy poecie dla czego od razu nie zjawiła mu się w całym blasku; bo by oczy jego nieoswojone stopniowo, wytrzymać go nie mogły. Zgorzał by w tym ogniu jak Semele.
W kręgu Saturna symbolem jest drabina, po któréj wchodzą i zstępują duchy nieustannie, ginąc w niebieskich głębinach. Tu spotyka Dante św. Piotra Damijana wyrzekającego przeciwko zepsuciu wyższego duchowieństwa i św. Benedykta, który zakonnikom wyrzuca ich upadek.
Pchnięty dłonią Beatrysy, poeta unosi się po szczeblach drabiny do sfer najwyższych.

Jesteś zbawienia najwyższego blizki
Rzecze Beatryx, a oczy potrzeba
Jasne i ostre mieć na to widzenie;
Dla tego nim się w górę wzniesiesz zemną
Spojrz w dół — ile już podesłałam światów
Pod stopy twoje, byś sercem wesołem
Stanął wpośrodku zwycięzkich szeregów,
Które radośnie krążą w tych eterach.
I wzrok rzuciłem na tych sfer siedmioro
A ziemię naszą tak ujrzałem nędzną,
Żem się z niéj rozśmiał. I chwalę tych ludzi
Co jéj nie cenią. Kto o inném myśli
Ten się zaprawdę mędrcem nazwać może.

Zaczerpnąwszy po tém widzeniu sił nowych w oczach Beatrysy, poeta sposobi się do wytrzymania widoku, jakiego żadne ziemskie oko nie oglądało.
Prześliczném porównaniem rozpoczyna się pieśń XXIII.

Jako ptaszyna na drogiéj gałązce
Miłych swych piskląt umieściwszy gniazdko
Nocą — gdy wszystko ciemności okryją,
Ażeby dojrzeć główki swoich dzieci
I pokarm, którym żywi je, wyszukać,
Czułem staraniem słodząc sobie pracę,
Uprzedza chwilę co mroki rozproszy
I z upragnieniem patrzy w słońca stronę,
Ku mdłym się jeszcze wychylając brzaskom,
Tak pani moja — stała podniesiona....

Przed oczyma poety rozjaśnia się powoli, roztwierają niebiosa, wśród tysiąca gorejących blasków, ukazuje się — Światłość Najwyższa, istota przejasna. Beatryx zbliżając się ku bóstwu jaśnieje coraz mocniéj jeszcze. (Symbol duszy ludzkiéj, która podnosząc się nabiera piękności.)
Wdzięk tych pieśni, których suchą tylko treść podajemy — nie daje się łatwo określić, cóż dopiero przelać w obcym języku? Jest to widzenie, które tylko w wieku tak głębokiéj wiary mógł mieć natchniony poeta.
Wszystkie te światłości śpiewają, całe niebiosa pełne są niewysłowionych melodij — wszystko brzmi, dźwięczy, świeci, jaśnieje, goreje.... zlane w całość nieogarnioną Empyreum. Nic nieudolniejszém być nie może nad usiłowanie zdania sprawy z téj zwłaszcza części poematu. Jest to czarny rysunek obrazu, którego całą piękność stanowi blask niezrównanego kolorytu. Nawet mnodzy illustratorowie Dantego cofnęli się przed tém niezwalczoném zadaniem; mało który z nich, oprócz Flaxmana i ułamkowo Corneliusa, ośmielili się w ślad za Beatrysą i Dantem zapuścić do Empyreum.
W innym języku, inną formą powtórzyć się to nie daje. Sztuka jest za słabą do odtworzenia tego obrazu religijném natchnieniem stworzonego. I nam téż z wzrastającém uczuciem bezsilności, iść daléj przychodzi.
Na progu niebios Dante raz jeszcze odbywa spowiedź, ale już nie z grzechów żywota, z których oczyścił się w przejściu przez Czyściec, których pamięć utopił w Lecie — tylko z wiary, miłości i nadziei. Badają go z kolei o wierze, ten co dla niéj szedł po morza falach, Piotr św., — o nadziei, Jakub, — o miłości, Jan. Jest to rodzaj Credo, w którém są zawarte zasady chrześcijańskie, obleczone szatą poezij, kuszącéj się o ujęcie tego co dla niéj zdawałoby się niedostępném.
Wieszcz oślepiony niebieskiemi blaski, wpatrzony w nie, odzyskuje wzrok od wejrzenia swéj pani i z nią się razem unosi. Tu spotyka Adama, który go woła po imieniu. Imie to ten jeden raz tylko wspomnianém jest w poemacie. Ojciec rodu ludzkiego tłumaczy mu tajemnice pierwotnego bytu, trwanie ziemi, narodziny języków i ich zmiany.
Czujemy już zbliżające się rozwiązanie poematu, zajęcie rośnie, stajemy w progu niebios, u podnóża tronu.
Po Adamie ukazuje się Piotr w postaci pochodni gorejącéj i wyrzeka znowu nad splugawieniem swojéj spuścizny. Wśród tego boleściwego lamentu zaciemnia się blask niebios. Straszny to w istocie obraz i boleśna epoka, która jęk ten natchnęła.
Ale ciemności i narzekanie to trwają chwilę — znowu odsłaniają się niebiosa.

Niebiosa innéj nie mają przestrzeni
Ino myśl Bożą, w któréj się zapala
Miłość, co światy porusza i siła,
Co niemi włada. To światło, ta miłość,
Wieńcem obwodzą je, jak niebo inne
Otacza sfery. Zna to koło jeden
Ten, co się oném opasuje kołem.
Rok jego żadnym nie mierzy się ruchem
Ale jest miarą wszystkich ruchów świata.

Poeta wpatrując się widzi koła jasne obracające się jedne w drugich, pierwsze z nich niepochwyconym leci pędem, drugie i następne idą coraz powolniéj i jaśnieją łagodniéj, w miarę oddalenia od głównego ogniska.
Kręgów tych liczy dziewięć — lik mistyczny.
Beatryx tłumaczy mu to niebo i te koła jasne, mnogość świateł i iskier z nich tryskających. Są to Chóry Serafów i Cherubinów, Trony Bożego widzenia, Cnoty, Państwa i potęgi, Anioły i Archaniołowie. Wykłada potém naturę i upadek aniołów; przeobraża się raz jeszcze w postać niewysłowionéj piękności, któréj poeta opiewać nie śmie. Otwierają się przed niemi z całemi duchów błogosławionych zastępami otaczającemi bóstwo — niebiosa... wieszcz się podnosi... i śpiew jego rośnie w potęgę. Ale tu zatrzymać się musi sprawozdawca i aby dać wyobrażenie, choć słabe tych obrazów Empyreum, musi powtórzyć chyba wyrazy poety.

Więc w kształcie Róży białéj, pełnéj blasku,
Ujrzałem świętych wojaków szeregi,
Które krwią swoją Chrystus Pan poślubił.
Jedni latając opiewali chwałę
Tego, którego miłują — bo wielcy
Są łaską jego.
Jak rój pszczół na kwiaty
Pada, to znowu do ula powraca,
W którym się słodka praca jego mieści,
Oni lecieli na olbrzymiéj Róży
Liść niezliczony i od niéj wracali
Tam, gdzie jéj miłość od wieka przebywa.
Oblicza mieli jako żywe płomię
A skrzydła złote, a postać tak białą,
Iż żadne śniegi bielsze być nie mogą.
Kiedy w głąb kwiatu po liściach spadali,
Ze skrzydeł pokój i ogień strząsali,
Którém się w Bożém nakarmili łonie.
A rój ten lecąc nie zaćmiewał sobą
Ni kwiatu blasków, ani kształtów kwiatu.
Bo światło Boże wszechświaty przenika
Głębiéj, im czystsze są, — nic go nie wstrzyma.
Ono królestwo spokoju, wesela
Pełném dusz było odwiecznych a młodych,
Wszystka ich miłość i wszystkich się oczy
Ku jedynemu zwracały celowi —
Troiste światło, które w gwieździe jednéj
Wzrok nasz zachwycasz, zstąp na naszą ziemię,
A burzom świata racz się ulitować.
Jak barbarzyńcy z tych równin przybyli,
Które codziennie Helice okrywa,
Z swém ukochaném kołując dziecięciem —
I Rzym ujrzawszy zdumieli się jego
Dziełom przedziwnym, bo Latran przechodził
Wszystkie śmiertelnych twory — tako i ja
Ze świata ludzi w świat przeszedłszy Boży,
Z świata śmiertelnych w nieśmiertelne światy,
Z Florencij między lud mądry i prawy,
Wielkiém musiałem osłupieć zdumieniem,
I pół zdrętwiały, na poły radośny,
Byłem rad, żem się stał głuchy i niemy.
Jako się pielgrzym widokiem kościoła
Cieszy, któremu wędrówkę ślubował,
Myśląc już o nim drugim rozpowiadać,
Tak ja te żywe przenikając blaski,

Oczy po stopniach wiodłem w dół i w górę,
I znów na okół, patrząc na oblicza
Miłością tchnące, lśniące blaskiem Bożym
I szczęściem własném i wielką powagą.
Jużem był wzrokiem objął Raj ten cały
A żadnéj jego nie poznałem części.
I zwróciłem się z wolą obudzoną
Spytać mą panią o rzeczy wątpliwe,
Lecz nie tak jakem pragnął się spełniło.
Beatryx ujrzeć chciałem, starzec staje
Przedemną — w duchów zwycięzkich odzieży.
Twarz miał i oczy radością oblane
Błogosławioną — postawę pobożną
Czułego ojca. — Gdzież ona? spytałem.
On na to: By twe ugasić pragnienie
Z miejsca mnie mego Beatryx wezwała.
Spojrzyj ku górze, tam gdzie trzecie koło,
Na wyższym stopniu ujrzysz ją na tronie,
Który jéj dały żywota zasługi.
Milczący, oczy podniósłem ku górze,
I promienistą wśród światłości wieńca
Znowum ją ujrzał — lecz od moich oczu
Daleką była jak morza głębiny
Od gór, z których się rozlegają gromy.
Jednak jéj obraz aż do mnie zstępował
Jasny, wyraźny. O! pani! wołałem,
Ty w któréj żyją wszystkie me nadzieje,
Ty coś dla mego cierpiała zbawienia.
W piekle po sobie zostawując ślady —
Twojéj to sile i piękności twojéj
Winienem moją i łaskę i siłę,
Co tyle rzeczy oglądać mi dała.
Tyś mnie z niewoli wiodła do swobody
Wszystkiemi drogi, przez wszelkie koleje,
Jakie w twéj mocy były; więc zachowaj
Twą siłę duszy méj — by oczyszczona
Miłą ci była, gdy opuści ciało.
Takem się modlił, ona choć z daleka
Być się zdawała, spojrzała z uśmiechem
I wzrok na wieczne obróciła źródło.
A święty starzec rzekł: Abyś dokonał
Drogi twéj w pełni, dla której ku tobie
Jam zesłan, przez jéj prośby i jéj miłość,
Przeleć oczyma te święte ogrody.
Patrzając na nie wzrok się twój zapali
Na dalszy pochód po Bożym promieniu,
I niebios pani, dla któréj miłością
Pałam, swą łaską otoczy nas obu,
Bom ja jéj wiernym jest sługą, Bernardem.
Jak ten co może od Kroatów kraju
Przychodzi ujrzeć Weronikę naszą,
I starożytnéj pamiątki widokiem
Patrząc się nigdy nasycić nie może,

A w myśli mówi, nie spuszczając oka
— Chrystusie Panie! o prawdziwy Boże
Takiém więc było twe oblicze święte!
Jam stał i wielbił onę miłość żywą
Tego, co jeszcze za życia, w zachwycie
Uczuł na ziemi, czém jest rajskie życie.
— O synu łaski! rzekł, szczęścia istoty
Nie poznasz, oczy trzymając spuszczone,
Na górne kręgi wzrok podnieś odważnie,
Aż tam gdzie ujrzysz na tronie królowę,
Któréj to państwo modli się poddane.
Podniósłem oczy i jako w zaraniu
Wschodnia część nieba najjaśniéj goreje,
Kiedym się z głębin wspinał jak na górę,
Na oddalonym niebios widzę krańcu
Przestrzeń największym gorejącą blaskiem.
I jak na ziemi świéci ta część nieba,
Na którą ma się wóz wytoczyć ony,
Co nim Faeton nie umiał kierować:
A płonie więcéj, kiedy ze stron obu
Światło przygasa — tu, znamię pokoju
Jaśniało w środku, a jasnością swoją
Ćmiło do koła wieńczące je blaski.
Z rozpostartemi skrzydłami aniołów
Więcéj tysiąca zwycięzko leciało,
Każdy z nich różny blaskiem i postawą.
I tak ujrzałem piękność, co jest świętych
Oczów weselem, jak aniołów śpiéwy
I ich radości witała z uśmiéchem.
Gdybym miał tyle słów ile obrazów
Myśl mieści moja, nieśmiałbym tknąć niemi
Najmniejszéj z owych rozkoszy nadziemi.
A Bernard kiedy ujrzał oczy moje
Wlepione, tkwiące w celu swéj miłości,
Zwrócił nań także źrenice gorące,
I moje przez to rozżarzył wejrzenie.


VI.

Pieśń przedostatnia cała poświęcona jest obrazowi téj Róży mistycznéj, na któréj liściach siedzą błogosławieni. Św. Bernard wskazuje z kolei i mianuje duchy niewiast i mężów. Beatrysę pomieścił poeta przy Racheli, Sarze, Rebece i Judycie. Tłumaczy mu on razem łaskę i przeznaczenie Boże, wedle dogmatu katolickiego. Cały ustęp ten niezmiernie żywo i plastycznie ukazuje nam niebios zastępy.
Nareście pieśń ostatnia, wieńcząca trylogiją, rozpoczyna się cudnie piękną modlitwą do Bogarodzicy:

Dziewico matko, córko twego syna,
Pokorą wyższa nad wszelkie stworzenie,
Wyroków wiecznych oznaczony końcu,

Tyś jest w któréj się natura człowiecza
Uszlachetniła, tak że sam jéj Twórca
Własném stworzeniem zostać się nie wzdragał.
Wśród łona twego zapłonęła miłość,
A jéj płomieniem wyrosnął ogrzany
Wpośród pokoju wiecznego kwiat święty.
Tyś miłosierdzia słońcem jest na niebie,
A tam wpośrodku śmiertelnych na ziemi,
Nadziei dla nich jesteś źródłem żywem;
Panią tak wielką, tak jesteś potężną,
Że pragnąc łaski, kto się nie ucieka
Do ciebie, jakby chciał lecieć bez skrzydeł.
Twe miłosierdzie nie tylko wspomaga
Tych coć błagają, lecz wielekroć razy
Samo milczących wyprzedza modlitwy.
Tyś miłosierdziem, ty jesteś litością
W tobie wspaniałość, w tobie się jednoczy
Dobroć wszelkich istot stworzonych na świecie.
Oto ten, który z najgłębszych przepaści
Świata aż tutaj mógł dosięgnąć wzrokiem
I przejrzeć życia duchów po jednemu,
Błaga cię pani przez łaskę o siłę.
Aby mógł oczy podnieść jeszcze wyżéj,
Kędy najwyższa szczęśliwość przebywa.
A ja com nigdy goręcéj dla siebie
Nie pragnął tego widoku, jak pragnę
Dla niego, niosęć całe modły moje!
I błagam aby nie były próżnemi.
Rozbij te chmury, któremi okrywa
Ułomność ludzka — modlitwy swojemi.
Niech mu najwyższe szczęście się ukaże.
Jeszcze cię błagam, królowo, co możesz
Wszystko co zechcesz — zachowaj zdrowemi
Uczucia jego, a po tém widzeniu
Opieką swoją zwycięż ludzką słabość.
Oto Beatryx z błogosławionemi
W modlitwie ręce składają przed tobą.

Po téj modlitwie Dante ośmielony przez świętego przewodnika, zwolna podnosi oczy, ale wrażenie jakiego doznał było tak potężném, że go nie śmie i nie umie powtórzyć.
Nie możemy się powstrzymać abyśmy ostatnich wierszy poematu, tego rozwiązania Bożéj komedij, nie powtórzyli w całości.

O ty! najwyższa światłości ku któréj
Ludzkie pojęcia podnieść się nie mogą,
Myśli méj swego racz użyczyć blasku,
I językowi memu dodaj siły,
Aby twéj chwały choć iskierkę jedną
Przyszłym mógł wiekom przekazać puścizną...
Jeśli mi pamięć widzenia powróci,
Jeśli choć cząstka w słowach się odbije,
Twoją to wielkość da im poznać, panie!
Żywym promieniem światła uderzony

Byłbym oślepion, gdybym spuścił oczy.
Pomnę żem patrzał i patrzał goręcéj,
A wzroku mego wzrastała potęga,
Bo z nią moc Boża razem się łączyła.
Łasko obfita! Tyś mi dozwoliła
Utkwić wejrzenie w światłości odwiecznéj,
Tak że w niéj oczy wypaliłem moje.
I w jéj głębinach ujrzałem złączone
Przez miłość wszystko w jednę księgę wielką
To co po świecie w kartkach się rozprasza...
Istność, przypadłość i obojga tryby
Jak gdyby zlane w całość, tak że słowo
Słabem odbiciem jest tego com widział.
Sądzę, żem węzła tego ujrzał kształty,
Bo mówiąc czuję się pełniejszym w sobie,
I radość czuję z onego widzenia.
Lecz jedna chwila więcéj we mnie starła
Snu tego pamięć, niż wieków półtrzecia
Dziesiątka owo przedsięwzięcie śmiałe,
Którém cień Argo zadziwił Neptuna.
Tak duch mój cały spoczął w tém widzeniu,
Patrzał bezwładnie, bacznie i im dłużéj
Oglądał, więcéj wpatrywać się pragnął.
Jasność to sprawia że od jéj obrazu
Już się ku innym odwrócić nie może:
Bo dobro które wszech pragnień jest celem,
Tu całe skupia; a po za nią wszystko
Co w niéj jest pełném — ułomném jest tylko.
Abym opisał co przypomnieć mogę,
Język mój teraz bezsilniejszym czuję
Niźli dziecięcia, co ssie piersi matki.
Nie przeto żeby w oném świetle żywém
Na którem patrzał, więcéj nad to było
Co w niém niezmienne przetrwało od wieka;
Lecz że wzrok coraz mój nabierał siły,
Gdym patrzał dłużéj, zatapiał się głębiéj,
I w jednym nowe odkrywał obrazy.
W jasnych głębinach przedwiecznéj światłości
Trzy kręgi równe ujrzałem; lecz każdy
Barwy odmiennéj, choć w jedném objęciu.
Jeden z drugiego zdawał się odbity...
Jako trzy tęcze. Trzeci ogniem pałał
A ze dwu pierwszych wytryskał zarówno.
O jakże słabe wyrazy, jak drobne
W obec méj myśli i tego widoku!
Powiedzieć mało, jeszcze nie jest dosyć.
Światłości wieczna ty spoczywasz w sobie,
Ty się pojmujesz, pojęta przez siebie
I pojmująca — kochasz, śmiejesz sobie —
Ten krąg co w sobie zdawał się zrodzony
Z trzech światł odbitych, gdym weń wlepił oczy
Ujrzałem jakby nasz obraz miał w sobie —
I w nim utkwiłem całe me wejrzenie.
Lecz byłem w obec nowego widzenia

Jako ów miernik co ma zmierzyć koło,
A w myśli swojéj próżno szuka miary,
Którąby do swéj rachuby stósował.
Chciałem znać jak się krąg łączył z obrazem,
Jak obraz mieścił w nim, ale me skrzydła
Już nie starczyły — gdyby światłość owa
Nie przebiła mnie wskroś — kojąc pragnienie.
Bujnym polotom tu zabrakło siły
Lecz żądza z wolą już poszły złączone
Jakby dwa koła toczące się społem,
Które porusza ta miłości siła,
Co słońca pędzi po niebie i gwiazdy!!


VII.

Tém widzeniem jasności kręgów zamyka się poemat, ze wszystkich które stworzyło natchnienie chrześcijańskie, nauka i tradycije najpełniejszy, najdoskonalszy.
Powstał on w téj epoce, w któréj wiele z podań i prawd nie były jeszcze tak ściśle ujęte i ograniczone, tak stanowczo określone jak dzisiaj; wyobrażenie i rozum mogły wybierać, tworzyć z giętkiego jeszcze materjału, dopełniać go z większą, niżeli dzisiaj swobodą. — Głęboka wiara rodząc natchnienie dawała prawo do takiéj pieśni, w któréj sztuka była posłuszną sługą uczucia religijnego.
W téj tylko epoce mogła powstać Komedja Bozka, i tak jak dzisiaj archaizmy w sztuce nie powtórzą nam dzieł Fra Angelico i Luinich, Bellinich i Peruginów, tak największa świadomość trybu w jaki powstał ten poemat — nie doprowadziłoby do utworzenia czegoś doń podobnego. Prób mieliśmy dosyć, nawet za naszych czasów, wszystkie one grzeszyły jedném — tchu i ducha w nich brakło. — Były to dzieła sztuki nie jenijuszu a za jenijusz się przebrać, nawet najzręczniejszemu artyście niepodobna.
Tu kunszt sam był środkiem i rzeczą podrzędną, u nas jest najczęściéj celem i jedyną duszą utworów.
Jak w każdém dziele ludzkiém obok nadzwyczajnych piękności i potęgi pomysłu i wykonania, Komedja Bozka Dantego, czytelników dzisiejszych zrazić może wielu znamionami wieku, wielu słabościami nie do poety ale do epoki jego należącemi. Nikt od nich nie jest wolnym.
Owszem im dzieło jenijalniejsze jest, im wytryska z więcéj skupionego w sobie, zebranego ducha, tém prędzéj dziwacznością jakąś uderzać może. — Mierność, talent wygładza, poświęca, ściera znamiona wybitniejsze a z niemi i piękności wybujalsze — jenijusz tworzy w uniesieniu i pełen siebie nie postrzega tego, co pospolitym umysłom chłodniejszym jest widoczne...
W téj epoce w któréj pieśń swą odśpiewał nasz poeta, smak wymagał, nałóg szkólny nauczał igraszek ze słowami. Brakło zasobów myśli jeszcze nie wzrosłéj, nie ośmielonéj choć tryskającéj na żyznym, dziewiczym gruncie usłanym podściołem starożytnych cywilizacij — bawiono się więc słówkami, a te igraszki stały się wieku obyczajem, stylu formą.
Dante téż nieraz zbytecznie słowo zaostrza, dobiéra, szlifuje, cacka. — Sam przedmiot pełen subtelnych, scholastycznych pojęć, które w wiersz ująć potrzeba było — wiele się do tego przyczynia...
Dość jest przypomnieć kwestje, które w trzeciéj części téj przychodzą, aby trudność zadania rozmierzyć. — Poeta wykłada przez usta swéj pani prawa wszechświata stworzonego, ruch ciał niebieskich, przyczynę ich rozmaitości; następnie naturę szczęśliwości duchów błogosławionych i stopniowanie ich, naukę o woli człowieka, o zasłudze czynu, historiją upadku ludzkości i odkupienia; różności ludzi i ich przeznaczeń, znaczenie cnót; historiją aniołów, tajemnice Trójcy świętéj i wcielenia Bożego.
Z tych niedojrzanych nici jedwabiu i złota... potrafił on utkać tę światłą szatę, która poemat okrywa.
Ale się nie godzi sądzić go smakiem i pojęciami XIX wieku, ani zrażać, często dla nas nie swojską formą.
W piekle jest Dante aż do najstraszliwszéj wyrazistości dobitnym, w niebiosach mystycznym aż do najwyższéj subtelności być musiał. Ton każdéj z tych pieśni zastósowany jest do przedmiotu nie tak rozmysłem, jak instynktem i samą jego naturą.
Pięćset z górą lat upłynęło od wyjścia na świat Komedij Bozkiéj, a uznaniem powszechném otrzymała ona zupełnie odrębne i tak wysokie w literaturze stanowisko, że obok niéj cała poezja chrześcijańska nic równego postawić nie może.
Język poematu, który Dante wziął prawie surowym z ust ludu i do tak wielkiéj doskonałości wykształcił, iż po dziś dzień stylem mu nie zrównał nikt, brzmi jak melodija najwdzięczniejsza. Dante pierwszy nadał téj mowie włoskiéj, językowi dotąd jeszcze nieustalonemu, piśmiennie ledwie wchodzącemu w życie — stalsze formy, przez które daléj się miał kształcić — jednakże nie on pierwszy stworzył mowę tę piękną, która już w początkach XIII wieku odzywała się na dworze cesarza Fryderyka II w Palermo. Poeziją trubadurów prowanckich odśpiewywano tu po włosku, jednak nie w dijalekcie sycylijskim, jakby domyślać się można, ale w języku bardziéj zbliżającym się do dijalektu średnich Włoch. Poezija ta ma wszystkie cechy pieśni owych rycerskich opiewających miłość, ideał kobiety i szlachetne czyny mężnych zapaśników.
Sam Dante w rozprawie swéj »o mowie pospolitéj« (de Vulgari eloquio) maluje najlepiéj stan języka i znaczenie jego ówczesne, a stosunek mowy, która się na zbiorową całych Włoch urabiać poczynała, do mnogich innych dyalektów.
Mocaulay słusznie charakteryzuje poetę naszego jako niedorównanego stylistę. Wykończenie formy ma w sobie delikatność rzeźbionych koronek gotyckich gmachów, ich niezmierną rozmaitość, nieprzeliczone kształty i w foremną całość zlewające się szczegóły.
Architektonika poematu, jego ornamentacija, koloryt... przypominają jednę z tych katedr włoskich... pizańską lub sieneńską, w których podziwia się zarazem ogrom, całość i pojedyńcze piękności.
Chociaż lekki a powierzchowny, najmniéj tu na przywiedzenie zasługujący Lamartine, z pychą niedorosłego jenijuszu zowie Dantego gazeciarzem florenckim — poemat w istocie ani florenckim, ani włoskim przeważnie nie jest — jest ludzkim, jest chrześcijańskim. — Florencya, wiek, boleści poety, jego losy, wpłynęły o tyle na treść komedij, że ją żywém, prawdziwém, gorącém natchnęły uczuciem. Ale w losach téj ojczyzny, w wypadkach wieku, w doli człowieka nie odbijająż się wiecznie powtarzające dzieje wszystkich epok i narodów? —
Ileż to ustępów, powtarzamy dzisiaj, jak gdyby wczorajszemi były wypadkami natchnione. Dla czego? oto głównie z téj przyczyny, że je zrodziło nie zmyślone, nie kunsztownie przybrane, ale z krwią i łzami z serca płynące uczucie i ta boleść, antica madre, któréj twórczą potęgę znał poeta.
Ale uczucie samo nie było jedyną dźwignią — nauka, praca, zastanowienie, rozum — składały się na ten gmach, wzniesiony równowagą dwóch sił, z których jedna nie byłaby starczyła na dźwignięcie go. To zespolenie natchnienia i wiedzy stanowi cechę jenijuszu poety i jego potęgę. — W nim doktór teologij, medyk, naturalista nie zabił poety, malarza, wieszcza.
W życiu człowieka przyczyn tego niepospolitego fenomenu szukać należy. Dante prior florencki czasu pokoju, w swym cichym domku — byłby może ostygł, byłby nie dorósł tych skrzydeł, jakie mu dały ciężkie próby jego życia — strata najdroższéj istoty, wygnanie z ojczyzny, ubóstwo na które się sam uskarza, ów chleb jałmużny bez smaku, owe tułactwo do śmierci.
Poemat ten, jak perła na dnie konchy zranionéj, wyrósł z boleści — z niéj czerpał prawdę swą, blaski, ogień, siłę.
Bo zaprawdę — cierpienie jest płodném w cuda, a kogo nie zabije, tego spotęgowuje.
Poeta średnich wieków jedyny, ten co je ujął całe a wcielił w swą pieśń nieśmiertelną, staje obok największych jenijuszów świata. Stał on się źródłem dla myślących, dla badaczów, dla dziejopisów, dla filozofów, bo całą średniowieczną mądrość, wszystkie tradycije i pojęcia dziwną sztuką potrafił skupić w tych stu pieśniach, — z których każda nową promienieje ideą, nowym obrazem.

VIII.

Literatura Dantejska począwszy od Boccacijusza, od pierwszych komentatorów, do których należą synowie poety — liczy się na tysiące xiąg, rozpraw, naśladowań, sporów, domysłów, wykładów. Trzeba przyznać, że w tych stosach papieru wiele jest czczego i próżnego, wiele idei fałszywych, przypuszczeń i paradoxów, ale téż i znakomitych prawdziwie dzieł, w których nauka i talent jaśnieją.
Literatura włoska obfituje w komentarze, objaśniające narodową i miejscową stronę poematu, niemiecka bogatą jest w kunsztowne rozbiory i filozoficzne wywody, a może najgruntowniéj w ostatnich czasach zbogaconą została pracami Kar. Witte, króla Jana (Filaletes), Dr. Blanca, Wegelego, Baera i t. d.
Abyśmy dali choć małe wyobrażenie liczby prac do których Dante służył za osnowę, wspomniemy o celniejszych jakiemi dziś literatury języków europejskich się chlubią. Nie ma z nich żadnéj, któraby samych tłumaczeń kilka lub kilkanaście nie posiadała.
Samego textu Komedij Bozkiéj w przeciągu trzechset dziewięćdziesięciu dwóch lat liczą ściśle wydań 295, które się dzielą w ten sposób.
W końcu XV wieku było ich już piętnaście, w ciągu XVI trzydzieści; w XVII, najuboższym pod tym względem, tylko trzy; w ciągu XVIII trzydzieści jedno, w sześćdziesięciu czterech latach naszego wieku 216.
Ciekawém jest to pod względem zajęcia, jakie poemat obudzał; w wieku naszym rosło ono prawie bez przerwy. W pierwszym dziesiątku wydań było piętnaście, w drugim 22, w trzecim 52, w czwartym od 1831 do 1840 tylko 37, w piątym 38, od 1851 do 60 roku 41, — a w latach ostatnich kilku jedenaście.
Łacińskich, oprócz cząstkowego dawniejszego przekładu, jest trzy wydanych w XVIII w. jedno świéżo; francuzkich, począwszy od Baltazara Grangier, który wydał swój przekład w r. 1596, liczy się do roku 1864 dwanaście całkowitych, 19 częściowych. Znamy jedno hiszpańskie, najstarsze ze wszystkich z początku XVI w. (1515), angielskich całych osiem, a 14 cząstkowych, do których przybywa w téj chwili przekład wychodzący razem w Bostonie, Londynie i Lipsku, znakomitego poety Longfellowa. — Nieustępują w tym względzie Niemcy innym, bo mają także kilkanaście przekładów, z których najlepszemi są króla Jana Saskiego (Filaletesa), owoc pracy dwudziestoletniéj, daléj Blanca, Wittego, Kopisch’a i t. d.
A któż zliczy komentarze, rozprawy, objaśnienia, monografije, które biblijotekę Dantejską do tysiąców tomów w różnych językach podnoszą?
Bądź co bądź, dzieło które wywołało i wywołuje takie zajęcie, taką pracę, które obudza tyle umysłów, a przez pięć wieków niewyczerpanie świéżém jest i nowém, musi być dziełem jenijuszu.
Niestety! — my tu stojemy prawie ostatni!...
Najdawniejszém, jak się zdaje, w literaturze naszéj wspomnieniem o Dancie, jest wzmianka o nim u Trzecieskiego, gdy doń Reja porównywa... co chyba pod względem zasług dla języka da się usprawiedliwić. Czytano go więc w oryginale w Polsce w XVI wieku, choć się nikt na przekład nie ważył.
Herburt z Dobromila, wydawca poezij Kaspra Miaskowskiego, stawiając go na równi z największymi poetami, mówi: — »Wiem ja miejsca u Dantego, wiem u Petrarki, u Ariosta, u Ronsarda, u Medyny, którym oni i ja za niemi dziwowaliśmy się.« — To — oni — zdaniem p. Estreichera ściąga się do Reja i Kochanowskiego. — Być może, iż wspomnień podobnych dałoby się i więcéj wyszukać. Krasicki w rymotworstwie przytacza wierszy kilkanaście.
Aż w początku XIX wieku potém zjawia się pierwsza rzecz o Dancie w Dzienniku Wileńskim 1817 roku przez J. Senkowskiego, który dał małe studijum o poecie i urywek przekładu z pieśni trzeciéj piekła.
Przekłady znane nam, choć niedrukowane, są J. N. Jaśkowskiego, Korsaka (wydany), Stanisławskiego, S. Strojnowskiego, Kamieńskiego, Ludw. A. Celińskiego, Wilczewskiego; — cząstkowe: L. Siemieńskiego, Cyp. Norwida, Krzeczkowskiego, Mickiewicza, Jezierskiego, Lenartowicza, W. Kulczyckiego, Z. Golijana, Fel. Wicherskiego, Radomińskiego, Wilh. Studija po części przekładane lub przerabiane z Ozanama, Fauriel’a, Blanc’a, wydali pp. Lewestam, Celiński, Klaczko.
Zadanie tłumaczów Dantego jest nad wyraz trudném; charakter poematu, wiek jego, treść — takiém je czynią. Przekład każdy niemal będzie zawsze bladém odbiciem świetnego obrazu.
Rozumiał to sam poeta, gdy w Convito (T. I. c. 7) powiada: »A ma to wiedzieć każdy, że wszelkie dzieło wedle praw harmonij ułożone, nie może się z języka swego na inny przełożyć, nie tracąc całéj swéj słodyczy i wdzięku.«
Tak jest, ale myśl i treść a wielkie rysy tego obrazu olbrzymiego, nawet w słabych a wiernych powtórzeniach odbić się muszą.
Cześć jenijuszowi, który sobą karmił pięć wieków umysły i serca nietylko narodu swego, ale niemal całéj ludzkości, a niewyczerpaném jest jeszcze źródłem dla tych, co piękno czuć i prawdę miłować umieją.

Onorate l’altissimo poeta...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.