[144]
Patrzyłem, jak przez szyb brylanty
Promień słońca wbłysł i zalotnie
Na rzeźbionem czole Atalanty[2],
Drżąc, rozwachlarzył się stokrotnie.
I Potem przez liście bluszczów w wazie
Kroplił, i piasku źdźbła krysztalił,
I aksamit czerwonych kotar
Po łamiących się fałdach palił,
Nim złocony grzbiet książki otarł...
A była książka klamrą spięta,
A była coś śniąca w promieniu,
Jak gdy powstać chce z trumny święta,
Skoro woła jej Pan po imieniu.
I było to wskróś pełne blasku
Maurytańskiej obfitości,
Lub, jak gotyckie tło w obrazku,
Gotyckiej Boga znajomości!...
Wiedząc, że księga spięta klamrą
Mieści poezje, pomyśliłem:
«Niechże w blasku chwały ich zamrą!
Poco mam wzruszać wieko księgi,
Mieszając spokój autora?
Tam też same blaski i wstęgi,
Co na wierzchu .......
....... a prawd — półtora!»
Dlatego, tobie, o Warszawo,
Niosę dziś księgę mniej złoconą;
Dotknij jej swoją ręką krwawą,
Nie dzieweczko ty, nie, matrono!
Syrena herbem twym zwodnicza,
Lecz ja zmierzyłem oceany,
A pamiętałem cię z oblicza,
Jak ty samotny — zapomniany...
Niech dziwowłose Partenopy[3]
Lub rozkoszne niechaj dzieweczki
Pod swoje pląsające stopy
Zgarniają muszle i kwiateczki.
Niechaj cenią rym, ile chwalny,
Ile błogą wiejący wonią...
By odepchnąć grzmot prawdy walnéj,
Niech w dzwoneczki fiołków dzwonią!
Powab jest inny dla matrony,
Wyprostowanej równem czołem,
Ubranem w gęste kłosów plony,
Dla której bardon[4] w rękę wziąłem:
Ona, jak górne Jeruzalem,
Świadoma hymnu i boleści,
Ani się gorzkim wstręci żalem,
Ni temu wdzięczna, co ją pieści.
Przyjm... i chęciami chęci zamień,
O! ty, młodości mej stolico;
Z bruku twego radbym mieć kamień,
Na którym krew i łza nie świécą!
1866.