Demon Wody Ognistej/11
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Demon Wody Ognistej |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 29.8.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
— Kto idzie?
Baron Wilhelm van Schmitzenhauser który stał na straży małego obozu naszych przyjaciół wytężył przed siebie wzrok, usiłując przeniknąć ciemności. Usłyszał jakiś podejrzany szmer i z rewolwerem gotowym do strzału, powtórzył:
— Stój!... Kto idzie?
— Przyjaciel! — odparł głos, którego baron nie znał.
— Jak się nazywasz?
— Dugan, zastępca szeryfa...
Po chwili obok barona znalazł się Dugan w towarzystwie Hanka Elmore. Baron wymienił z przybyłymi uściski dłoni.
— Gdzie Cody? — zapytał Elmore.
— Udał się na wywiad w kierunku wioski Indian. My pilnujemy obozu.
— Jutro rano przybędą posiłki — oświadczył Dugan, — Wszyscy mieszkańcy Blossom Range wyruszą na Indian. Zemścimy się za porażkę.
Bill Betts, któremu nudziło się czekać bezczynnie w obozie, zbliżył się do Nicka Whartona i rzekł:
— Pójdę na wywiad w kierunku wioski. Mam złe przeczucia. Niech mnie kule biją, jeżeli mój brat zamiast do Blossom Range nie ruszył na poszukiwanie Jacka Goryla... Pójdziesz ze mną, stary?
— Pilnuję przecież obozu.
— Dugan cię zastąpi.
— Czy uprzedziłeś Hickocka, Betts?
— Nie.
Zapadła cisza.
W chwilę później zbliżył się do Nicka baron, któremu stary wywiadowca opowiedział o projekcie Bettsa. Postanowiono wreszcie, że baron uda się z Billem Bettsem na wywiad, a Hickock, Wharton i Dugan pozostaną w obozie.
Bill Betts ujął swój słynny parasol i ruszył przodem. Wilhelm kroczył jego śladem. Obaj milczeli i posuwali się ostrożnie, gdyż obawiali się zasadzki ze strony Utów. Z obozu Indian dochodziły ich nieludzkie wrzaski, tak, że mimo ciemności szli zupełnie pewnie, kierując się słuchem.
— Tam się dzieją straszne rzeczy... — mruknął baron. — To mi przypomina awantury, jakie mi robi moja żona...
Po kilkunastu minutach obaj wywiadowcy znajdowali się tuż obok wioski. Widzieli niewyraźne światełka ognisk i rozróżniali sylwetki wojowników.
— Uwaga! — rzekł Betts. — Widzisz ten wigwam? To obok niego odbywa się coś niezwykłego. Spójrz ilu Indian.
Holender spojrzał we wskazanym kierunku i rzekł wreszcie.
— Oni są zupełnie pijani!
— Mój automatyczny karabin może nam się dziś przydać....
Nasi przyjaciele zatrzymali się i poczęli obserwować namiot przy którym działo się widocznie coś nadzwyczajnego. W pewnej chwili z wigwamu wypadła jakaś postać. Był to Jack Goryl. Za nim wypadła zgraja Indian, którzy niebawem pokryli go jak mrówki.
— Dość na dziś... — mruknął Bill Betts. — Jack Goryl nigdy już nie będzie kradł, ani rabował.
Obaj wywiadowcy wycofali się szybko, a gdy znaleźli się w pewnej odległości od wioski Indian, powstali z ziemi i rzucili się do ucieczki. Po kilku minutach zatrzymali się, aby zaczerpnąć nieco tchu, gdy wtem usłyszeli znajomy głos:
— Hallo, chłopcy! Co tu robicie?
— Cody! — zawołał baron.
— Jim! — zawołał Bill Betts. — Odrazu wiedziałem, że cię tu znajdę...
W chwilę później obaj bracia padli sobie w objęcia, a baron serdecznie uścisnął dłoń Buffalo Billa. Wywiadowcy udali się do obozu, gdzie oczekiwała ich reszta przyjaciół.
— Czy widzieliście Bensona? — zawołał po drodze Bill Betts.
— Ja go widziałem, — rzekł Jim. — Umknął, gdy spostrzegł, że ziemia mu się pali pod nogami. Gdyby pozostał wśród Indian, czekałby go ten sam los, co Jacka Goryla.
W tej samej chwili Indianie podnieśli tak nieludzki wrzask, że słychać go było w promieniu mili.
— To pieśń pogrzebowa Jacka Goryla... — mruknął Jim Betts.