<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kochanowski
Tytuł Do Karola
Pochodzenie Elegie Jana Kochanowskiego
Wydawca A. Gałęzowski i Komp.
Data wyd. 1829
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Kazimierz Brodziński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ELEGIA  IX.

DO KAROLA.

Taki przestwór Karolu! obu nas rozdziela,
Że nie wiem, czy cię dojdzie ten list przyjaciela,
Jeśli jednak kto szczęsny od Arktéjskiéj strony,
Stąpi na twoje brzegi morzem przypławiony,

Ten chociaż ci mojego nie przyniesie pienia,
Powie jednak niezmienne dla ciebie życzenia.
Rodan z Loarą moją słyszały tęsknicę,
Gdy przychodziło Gallów opuszczać stolicę;
Ale dom nieszczęśliwy rodziców zbawiony,
Głośno wołał powrotu do ojczystéj strony,
Gdybym spóźnił, jak drugi Ulisses w Itace,
Ze starym psem bym płakał na zniszczone prace.
Lecz choć za Ryfejskiemi górami osiędę,
Z tobą zawsze Karolu! umysłem żyć będę,
Bo zacną twoją przyjaźń i chęci uznaję,
Odkąd się między obce zabłąkałem kraje;
Z tobą Belgi zwiedziłem, z tobą Akwitany,
Gród Marsejlski nad samym morzem zbudowany,
Domy Celtów, Sekwanę, która modre wały,
Wartkim pędem zakrąża pod Paryż wspaniały.
Tutaj dał mi się widziéć ów Ronsard wsławiony,
Co do mowy ojczystéj nawięzuje strony,
Słysząc go, ledwom nierzekł że to Orféj wtóry,
Lub Amfion układa siedmiobrame mury.
Że rzeki zachwycone pęd swój zatrzymały,
I na głos niesłyszany ruszyły się skały.
Kiedy Marsa uniosły w niebo wietrzne konie,
Chwałę Bogu i pokój w wdzięcznym nucił tonie.
Lecz teraz, gdy Henryka zimny grób już tłoczy,
Jakimi łzami jego zalały się oczy!
Podobnie ptak Attycki smutno się rozkwila,
Kiedy w lasach Cekropskich żałuje Ityla, —

Więc Królu! kiedyś różnéj fortunie się stawiał,
Kiedyś w bojach przeważnych imię twoje wsławiał,
Kiedy zamięszanego w nieprzyjaciół roty,
Króla wielkiego ślepe szanowały groty,
Teraz, pośród pokoju, śród igrzysk zabawy,
Nagle na brzegi Styxu poszedł cień twój krwawy.
Mógłżeś myśleć, gdy twarde zakończyłeś boje,
Że w pokoju żelazo wydrze życie twoje?
Bo gdzie kratą szyszaka wchodzi blask febowy,
Padła strzała do twojéj wymierzona głowy,
Nie był wtedy wróg żaden, ale twarda Kloto
Nie skłoni się do miru przez prośby ni złoto.
I gdy pasma zabraknie chybkiemu wrzecionu,
Nie wyprosisz dniem jednym późniéjszego zgonu.
Mnie, gdy ubogim stworzyć wydało się niebu,
Nie zapragnę bogatszym płynąć do Erebu,
Ztąd mi nigdy nie zajrzą, gdy w zaciszu wioski,
Prześpiewam lata moje wszelkiéj próżen troski.
Bez wozu i bez koni nad Styks idą cienie,
Tu szaty i tu drogie zostaną kamienie,
Nadzy, biedni popłyniem na fatalnéj łodzi,
Tam, gdzie Krezus z Irusem pojednany chodzi.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jan Kochanowski i tłumacza: Kazimierz Brodziński.