[96]Do igły.
Jakoż cię zaraz, bezrozumna igło,
Karanie z nieba lotne nastąpiło,
Żeś śmiała palce tak udatne zranić,
Którym tokarnia nie może przyganić,
Które wyroki szczęścia mego przędą,
Gdy mi przyrzeka w rękę, że me będą.
Nie wiesz, że ona, chociażeś ze stali,
Łacno cię swoich oczu ogniem spali.
Nie wiesz, że to jest szczyt twojéj ozdoby,
Że w ręku bywasz tak ślicznéj osoby.
I lubo ona haftem, lubo szyciem
Tureckim, lubo i tkackim nawiciem,
Lubo spalenia robotę, lub mieszki
Wyrabia, bardziéj w tym rękę Jagnieszki
Szacuję, niźli igłę, jedwab, złota,
I zawsze z ręką przodkuje robota.
Szanujżeż mi jéj, albo jeśli zwady
Szukasz, raczéj zakól ją z méj rady
Prosto ku sercu, a jeśli ją zranisz,
Wszystkie niebieskich strzałek harty zganisz,
Kiedy tam utniesz swoim ostrym grotem,
Gdzie miłość ludzkim nie doniosła złotem.