Lutniéj księga pierwsza/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Andrzej Morsztyn
Tytuł Lutniéj księga pierwsza
Pochodzenie Poezye oryginalne i tłomaczone
Wydawca Nakładem S. Lewentala
Data wyd. 1883
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

LUTNIA
Jego MPana Andrzeja z Raciborska Morsztyna
Referendarza W. Koronnego posłana po kolędzie
JEMPanu Łukaszowi ze Bnina Opalińskiemu
Marszałkowi Nadwornemu Koronnemu etc. etc.
A. D. 1661.




Do JMści Pana Łukasza ze Bnina Opalińskiego Marszałka
Nadwornego Koronnego.

Posyłam ci, Marszałku, lutnią po kolędzie,
Luboć się strojną będzie zdała lub nie będzie,
Wiesz, że od nas daleko po struny do Rzymu
I że siła potrzeba do strojnego rymu;
Wiesz i to, że ta u nas w Polszcze wolność bywa,
Że się jeden drze, drugi beczy, trzeci śpiéwa;
Wiesz i to, że przy głośnej i cudnej kapeli,
Każdy się grać i każdy zaśpiewać ośmieli:
A zatym wyrozumiéj, że ta twoje zdrowie,
Przy twym Maćku moja téż Lutnia się ozowie.
Ale nie wiem, jeśli się z twą muzyką zgodzi,
Bo twoja tablatura niższym kluczem chodzi.
Ba i cudowna jakaś: bo masz widzę w ręku
Stypułę utoczoną, wprawdzie i bez sęku,
A tak pełną rządu, że kiedy takt daje,
Każdy dobywa głosu, póki mu go staje,

Podczas się téż zaostrzy bystro, że i wielu,
Kiedy z nuty wykroczą, sięga po gardzielu.
Partesy twe osobnéj są pełne nauki,
Nie znajdziesz w nich na skrzypki i lutennéj sztuki,
I nie śpiewasz więc między ziemiany swojemi
Tylko na sejmik befa, albo na sejm bemi;
Abo, gdy się twa Lutnia w powagę nastroi,
Przypominasz tym wiekom, co śpiewano w Troi;
Abo angielską nutę naszym krajom krzywą,
Zagłuszasz melodyą głośną i prawdziwą;
Abo, jeżeli linią ciągniesz w tablaturze,
Zaraz ją znać w ogrodzie, na dachu, na murze.
I jak Amfion grając gromadzisz do kupy,
Marmury w Spytkowicach, w Końskiéj woli słupy;
A moja Lutnia dołem, lecz spysznieje z deką,
Kiedy marszałek przecie pochwali ją, rzeką.
I będzie tym bezpieczniej nucić, póki żywa,
Niech zdrów będzie! Marszałek viva! viva! viva!



Do czytelnika.

Lutnią-ś wziął w rękę, która-ć w różne tony
Zagra, jako jéj każą różne strony;
Najdziesz tu chorał zwyczajny i czasem
Niżéj od innych odezwie-ć się basem.
I ekstrawagant wmiesza się, więc i to
Będzie, że pęknie zwierzęce jelito.
Ale téż podczas tonem niemierzanym,
Owie się kwintą i krzyknie sopranem.
Lecz lubo struny różne głosy mają,
Na jednéj lutni wszystkie pieśni grają.
Obierz-że sobie to, co ku twéj myśli,
A co-ć się nie zda, miń, albo przekryśli.



Do tegoż.

Ja-m nie myślał nigdy o tem,
Być Bekwarkiem i Galotem.
Tak-em sobie w domu gędził,
Abym zły humor odpędził.
Za czym ktośkolwiek jest, panie,
Co-ć się tych mych dum dostanie,

Choć się afektem rozpalisz,
Lub poganisz, lub pochwalisz,
Nic nie rzekę, choć usłyszę,
Bo się w lutniéj nie podpiszę.



Do Panny.

Obróć łaskawe, panno, ku mnie oczy,
Że przy ich świetle lutnią mą nastroję,
Te oczy, z których ten wiersz że się toczy,
Bierze swój pochop i rozrywkę swoje;
Bez których rady, na śliskiéj uboczy
Miłosnych myśli, trudno się ostoję,
Te niech mi z czarnych zrzenic z śniegiem szczerem,
Płci twojéj, dadzą inkaust i z papierem.

Twoje oczy są fontany, gdzie wody
Parnaskie sięga dowcip upragniony;
Nad cień laurowy zasklepione wzwody
Brwi twoje, dają wierszom chłód zaćmiony;
I muzy u nich pewne są gospody,
Gdzie Febus z słońcem już mieszka złocony[1];
O jako miernym dowcipom wygoda,
Gdzie słońce grzeje, chłodzi cień i woda.

Niech tam pomocy, gdzie Parnas w dwa rogi
Wierzch swój podnosi, zasięga kto iny,
I gdzie skrzydlatéj uderzeniem nogi
Końskiéj, wynikło źródło Hipokreny[2];
Mnie zaś posiłek miły[3] na te drogi —
Skłonne, chętliwe oczy méj dziewczyny;
Dosyć mam, że gdzie zabrzmię w słodką stronę,
Odniosę z mirtu, nie z lauru koronę.

Miłość jest muzą, Kupido mym Febem,
Który jak smyczkiem grawa na méj lirze,
Tym łukiem, którym wojuje i z niebem;
I piórem z swoich skrzydeł, po papiérze

Piszę wiersz na śmierć niedbały z pogrzebem.
Ty przytym, Kasiu, ubłagana szczyrze,
Nie tylko z chęcią tu czytaj swe strzały,
Ale i ludziom zaleć do pochwały.



Do swoich książek.

Dokąd się, moja lutni, napierasz skwapliwie?
Chcesz na świat? i w drukarskiéj chciałabyś oliwie
Podać w nielutościwe swoje plotki prasy,
Wzgardziwszy słodkie mego kabinetu wczasy;
Ach nie wiesz, czego-ć się chce. Różne w ludziach smaki,
I ciebie potka wilkum pewnie nie jednaki.
Nie trzeba dymem śmierdzić, kto się chce do dworu
Udać, jeszcześ ty godna kuchennego szoru.
Jeden co lepiej pisze, najdzie w tobie siła,
Coby cierpli wszą głowa jeszcze przekryśliła;
Drugi z zazdrości, która średnie mózgi żywi,
W oczy pochwali, ale z tyłu gębę skrzywi;
Inszy choć w hipokreńskiéj nie pił nigdy bani,
Żeby się coś zdał, czego nie umie, pogani.
Tak, coś ją w ciszy miała, utracisz powagę,
I pójdziesz za sukienkę korzeniu na wagę.
Abo cię, ważąc konfekt, podścieli na szali
Aptekarz i Szot tobą tabakę podpali;
Abo kiedy krystera czyści brzuch zawarty,
Coraz to kord do stolca jednéj zbędziesz karty.
Ale ty przecie prosisz łaskawéj odprawy,
Tak ci się moje przy krza kreski i poprawy,
I co go doznać możesz, nie poważasz sromu;
Idź tedy — ale lepiéj było siedziéć w domu.



O sobie.

Nie tyle puszcza Niepołomska zwierza,
Nie tyle ordy janczarskie żołnierza,
Nie tyle pszczółek ukraińskie ule,
Nie tyle włoskich kortegian gondule
Nie tyle babskich strzał krymskie sajdaki,
Nie tyle goździ indyjskie karaki,
Nie tyle wrzeciom brabanckie kądziele,
Nie tyle kółek młyn, co jedwab miele,

Nie tyle śledzi od północy morze,
Nie tyle różnych barw tęcze i zorze,
Nie tyle Loret toczonych pacierzy,
Nie tyle Wiedeń sieci i obierzy,
Nie tyle gdański port łasztów tatarki,
Nie tyle książek frankfurckie jarmarki,
Nie tyle wiosna kwiatków, lato kłosów,
Jesień owoców i organy głosów,
Gwiazd jasne niebo, piasku morskie brzegi,
Kropel deszcz spory, spłachcia gęste śniegi,
Nie tyle mają i jeziora trzciny,
Jak ja mam bólu dla swéj Katarzyny.



Oddając lutnią.

Szczęśliwa lutni, która wdzięcznym swojem
Ucieszysz uszy biegłe w nutach strojem,
Czemu mnie z raz tak szczęście nie potuszy,
Abym mógł szeptać, cobym chciał, w te uszy!
Szczęśliwa lutni, któréj zgodne strony
Przebieży nieraz paluszek pieszczony,
Zazdroszczę-ć szczęścia, że się będziesz tykać
Ręki, do któréj nie śmiem się przymykać.
Szczęśliwa lutni, twych, niż będzie grała,
Kołeczków panna będzie się tykała;
Mnieby i stroić do usług nie trzeba,
Kiedyby tyle szczęścia dały nieba.
Szczęśliwa lutni, która po hałasie
Strun swych, na łóżku jej odpoczniesz w czasie;
Mnie, że nie wolno i pomyśléć tyle,
Tłumiąc swe żądze, czekam lepszéj chwile.



Do Imci Pana Grotkowskiego
Pisarza pokojowego JKMci.

Tobie, mój Janie, tobie przed wszystkiemi,
Wiersz się mój kłania i między pańskiemi
Ścianami, gdzie się służba twa zawiera,
Ciebie się Muza nawiedzić napiera.
Drwa-ć to do lasa i do Aten sowy,
Słać ci wiersz, który u ciebie gotowy;
Aleć i bogom, chociaż też niegłodni,
Choć ich nasz powiew nie zaleci spodni,

Przecie im kurzą, przecie z uniżenia,
Chleby im kładą i całopalenia.
Kiedy cię niebo tak udarowało,
Że aż do zbytku niedostaje mało,
Jeśli odrzucisz to, czego masz dosić,
Cóż ci przyjaciel ma w darze przynosić?
Choć ja nie za dar te-ć posyłam wiérsze,
Ale abyś je, niż się puszczą w szérsze
Granice i na wyższe wstąpią szczeble,
Sam przegremplował i puścił po grzebie.
Bo jeśli twoje odniosę w tym zdanie
(A bez pochlebstwa), że też i mnie stanie
Wątku do piórka i tchu do téj sprawy,
Nie dbam o cudze przegryzki, poprawy;
Dosyć mi na twym rozsądku i śmiele
Pić z hipokreńskiéj już będę kąpiele.
Tyś u mnie pierwszy, i tobie przyznawana,
Że w polskim wierszu za tobą zostawam;
I tak leniwo w trop za tobą jadę,
Jak téż po sobie pozad drugich kładę.
Miejże się dobrze; odpisz na znak, że ty
Nie skąpisz dla mnie choć droższéj monety;
A przy tym (chociaż nie cale znajoma,
Ale życzliwa i bardzo łakoma
Przyść do lepszego z siostrzyczką poznania),
Moja się Jaga twojéj Zosie kłania.



Ogród miłości.

Niezawsze strzały Kupido zawodzi;
Czasem łuk złoty i bez broni chodzi
I gospodarskiéj pilnując pogody,
Gracuje z trawy pafijskie ogrody.
W ogrodzie jego, zioła są nadzieje,
Chwast obietnice, które wiatr rozwieje;
Męczeństwa posły są suche gałęzi,
Labirynt pęta, w których swoje więzi,
Niewola kwiatkiem, owocem jest szkoda,
Fontanną oczy i gorzkich łez woda;
Wzdychania letnim i miłym wietrzykiem,
Nieszczerość łapką, figiel ogrodnikiem.
Szaléj, omylnik, to są pierwsze zioła,
Które głóg zdrady otoczył dokoła.

Nadto ma z muru nieprzebite płoty,
Gdzie wapnem troska, kamieniem kłopoty.
Ja-m w tym ogrodzie przedniejszym kopaczem,
A wziąwszy moję tęsknicę i z płaczem
Skropiwszy orzę skały twardéj Tatry,
Wlokę, uprawiam i żnę płonę wiatry.



Na klacz hiszpańską.

Nie mają takiéj i jordalskie[4] stada,
Byłaby takiéj Asturya rada,
Nie pasie takiej natolska murawa,
Jaką się klaczą przechwala Warszawa.
Hiszpanka-ć wprawdzie chodem i nazwiskiem,
Ale się w kraju rodziła nam bliskiem,
I słusznie Polska będzie tym chełpliwa,
Że jéj córką jest klacz tak urodziwa.
Znaczne jej kształtu wizerunki wszelkie:
Głowa niewielka i uszy niewielkie,
Oczy wypukłe, wesołe pojzrzenie,
I kłus wspaniały i żywe chodzenie.
Pierś, ach pierś piękna! i zupełna w mierze,
Zad jak ulany i gibkie pacierze
Tusz do popręgu i kark niezbyt chudy,
Nóżka subtelna, podkasałe udy;
A kosa jasna i obfita grzywa
Blaski złotego przenosi przędziwa.
O jak to piękna, kiedy wzniosszy głowę,
I złotą grzywy puściwszy osnowę,
Buja i między zazdrosnemi stady,
Swych rówienniczek zawstydza gromady;
Godna zaiste ciągnąć i wóz słońca,
I stać w królewskiej stajni nie od końca[5],
Teraz niech Neptun kształt na się przybierze
Gładkiego konia, jak kwoli Cererze;
Teraz niech Jowisz zalotów nie syty,
Końskiemi stan swój okryje kopyty;

A więcéj wskóra, niż gdy boskie stopy,
Bawolim rogiem okrył dla Europy.
A gdy ją będą w bieg różnie ćwiczony,
Koniuszy z Litwy i drugi z Korony
Kawałkowali, o jakie korbety,
Jakie podrzuty[6], jakie wężo-kręty,
Jakie odmiany ręki będą w kole;
Jakie podrzutnym grzbietem kapryole.
Bujaj, o! cudna klaczo, bujaj sobie, —
Rozmnażaj stado, które tak po tobie
Pokupne będzie, że o twe źrebięta
Z sobą się będą rozpierać książęta.
Szczęsny masztalerz, który cię fartuje,
Co cię nakrywa i co cię dekuje;
Szczęśliwe łąki, co pasą klacz gładką,
Szczęśliwszy stadnik, co cię sprawi matką,
A pewnie Pegaz, skąd między płanety
Przeniesie z tobą spłodzone dzianety.



Sekret.

Milcz serce! Przebóg! Można-li,
Niech cię cicho ogień pali:
Wolisz zgorzéć od tęsknice,
Niż wyjawić tajemnicę.
I wy, serdeczne westchnienia!
Świadome mego cierpienia,
Wiadome same i tego,
Że-m przecie dokazał swego,
Co się z ust mych wydzieracie?
Ach! cyt! i tak mnie wydacie;
W szkole miłości wzdychanie
Za wyraźne słowo stanie.
Niech z was, o wymowne oczy!
Żadna iskra nie wyskoczy,
Niech, gdzie wam patrząc najsłodzéj,
Rozum was trzyma na wodzy;
W miłości w jednéj są cenie:
Mowa i chciwe pojzrzenie.



Obraz odmówiony.

Proszę o obraz malarskiéj nauki,
A ty, zła dziewko, żałujesz mi sztuki
Płótna i nie chcesz dziełem cudzéj ręki
Wiernego sługi ulżyć srogiej męki.
Moja zaś wierność, byleś tego chciała,
Krwiąby-ć się własną rada malowała.
Czemuż mi rzeczy tak lichéj żałujesz?
Co-ć tym ubędzie, że cień swój darujesz
Ty mi nic nie dasz, a ja wezmę siła,
Tak będziesz służbę bez kosztu płaciła.
Nadzieję serce wysługi tym traci,
Że mu fałszywéj odmawiasz postaci;
Bo jakoż się tu spodziewać nagrody,
Gdy i zmyślonéj nie chcesz dać urody,
Jako sarnę rzecz obiecować sobie,
Kiedyś tak droga i w nieméj osobie:
Ja tego inszéj nie widzę przyczyny,
Jeno, że-ć ciężko siedzieć pół godziny.
Ale pocóż téż o ten obraz proszę,
Kiedy cię żywcem w sercu swoim noszę?
Niemalowaną (mogłabyś być zmytą),
Lecz wykowaną, twardą i wyrytą.



Omyłka.

Zgubił gdzieś matkę Kupido zbłąkany;
Wtym zoczył Kasię i rzekł oszukany:
„Matko! o, matko!“ lecz harda dziewczyna,
Nie chcąc ni gościa, ni takiego syna,
Rzekła: „Pewnie mi na łonie nie siędziesz;
Nie jestem matką“. On rzekł: „Ale będziesz“.



Na jabłko.

Ani to jabłko, co go strzegącemu
Herkules wydarł smokowi czujnemu,
Ani to, którym Ojdope zwiedziona
I kształtną zdradą cicho poślubiona,
Ani to, które Atalancie nogi
Podcięło, zniosszy gachom zakład srogi;

Ani to, co trzy zwadziło boginie,
I dla którego potym Troja ginie,
Nie zrówna z jabłkiem, które dla ochłody
Dała mi panna angielskiéj urody.
To tylko jabłko, które w rajskim sadzie
Rodzicom piérwszym podał wąż na zdradzie
Jest mi podane, bo to pod łupiną
Rumianą świata śmierci jest przyczyną;
A to też nie tak, jako miało, chłodzi,
Ale mi ognie śmiertelne rozwodzi
I ten ognisty z ręku Katarzyny
Pocisk me serce obrócił w perzyny —
Tak ona rzuca, choć się strzeżesz czule,
Ogniste z oczu strzały, z ręku kule.



Na jednę, co do klasztoru wstąpiła.

Jęłaś się pani rozwodu świętego,
Że wolisz konwent, niż męża jednego.
Widzę, że całą rodzinę miłujesz:
Syna-ć nie stało, do Ojców wędrujesz.
Święta to dróżka tak świętéj macierzy,
Szła ze sto kroków dla tyluż pacierzy.



Na balwierza.

Kogo świat mierzi, kogo zdrowie boli,
Niech się u Czopka cyrulika goli;
Niż się rozgościł niż zgrzeje wody,
Połowa włosów przybędzie do brody;
I niż część drugą namydli, oskrobie,
Już ogolona poroście w téj dobie.
Jak pocznie skrobać i włosów przerzedzi,
Nie wie, co jest ból ten, co mu dosiedzi.
Nie tak się rzezą opili masłokiem,
Nie takim ciągną bańkami krew stokiem,
Nie tak zawłoki, nie tak apertury,
Jak jego bolą po jagodach dziury.
Ledwieby godzien strzydz żmudzinom[7] grzywy
I uszy, i to, jeśli koń cierpliwy.

Te, co widzicie, rany na méj brodzie,
Nie inszéj one przyznajcie przygodzie;
Nie kot podrapał, nie żona pobiła,
Nie zła choroba krostą poznaczyła,
Ani przy kuflu, ani z krwawéj bitwy
Odniosłem, ale od balwierskiéj brzytwy.
Niemasz od kozła sztuczniejszego zwierza:
Brody nie goli, bojąc się balwierza.



Na łakomą.

Dziękuję-ć, Zosiu, że moje zawody
Doszły u ciebie słusznéj nagrody;
Lecz nie wiem, czemu swych posług nie tracę,
Czy że cię kocham, czy że dobrze płacę?

Widzę, że pałasz, i równie nas piecze
Ogień i równie Kupido siecze,
I wzajem mamy zapalone żądze:
Mnie piecze miłość, a ciebie — pieniądze.

To prawda, że mi rozkazywać wolno,
Że mi się stawiasz we wszem powolno,
Ale chociaż mię twoim zowiesz panem,
Płacę podatki i jestem poddanym.

Gładki-m w twych oczach i piękny-m u ciebie,
Póki mam w worku, jak anioł w niebie;
Ale gdy mieszek poczyna być kusy,
Piekło tak szpetnéj nie chowa pokusy.

Siła mi o swych ogniach wierzyć każesz
I często dowód ich mi pokażesz,
Ale kiedy się ma intrata skraca,
I twój się ogień w kwaśny dym obraca.

Często mię twoja powolność zniewoli,
Że zleczysz zaraz, jako zaboli,
Przecie wprzód prosisz i żebrzesz, niebogo;
Nie jest-to dawać, ale przedać drogo.

Toną dochody w twoim domu moje.
Muszę obmyślać i żydło i stroje.

Nie naga miłość twoja, jak skrzydlaty
Bożek zwykł chodzić, ale lubi szaty.

Choćbyś taiła, sama cię wydaje
Prośba i chciwe twoje obyczaje.
Klnij się, żeś ranną, żeś w miłości stałą,
Rannaś jest, ranna, ale złotą strzałą.

Ale to przecie nie śmiertelna zdrada,
Bo się ta wszędzie najduje wada,
Że kto odważny, kto może dać siła,
Nie znajdzie panny, coby odmówiła.



Czary niemieckie.

Cyrce Ulisesowe towarzystwo w świnie
Obróciła, dawszy im w czarze czarów w winie.
A Hansa choć żadne nie przewierzgną czary,
Zaraz gotów być świnią, jak dopadnie czary.



List do Imci Pana Otwinowskiego,
Podczaszego Sendomirskiego.

Chociaż tak nieodmienne wyroki miéć chciały,
Żeby mię bystre wiatry na cudzy brzeg gnały,
Jeśli cię jednak kiedy, dobrodzieju drogi,
Zapomnę, niech Charybdy topi mię wir srogi;
Niech mię na Syreńskie głośno-brzmiące skały
Z rozbitego okrętu sztuką niosą wały.
Nie zapominaj wzajem Muzą sługi twego
I oczerstw swoim rymem melancholicznego.
Bo przypomniawszy sobie i ojczyste progi,
I ciebie i rodzice, musi miéć co trwogi
I co żalu przeniknąć; ty sam ulżyć tego
Możesz, nie będziesz-li chciał żałować mi swego
Pióra i ręki swojéj. A gdy twoja ona
Księga z prasy wynidzie, pierwéj od Nasona
Po rzymsku napisana, a w sarmacką zbroję
Od ciebie ustrojona: niech w tym łaskę twoję
Uznam przeciwko sobie, przyślij mi ją, żeby
I tam sława słynęła twa, póki pod nieby

Okręt wiatrem pędzony pobieży, i póki
Żeglarz się strachać będzie scyllejskiéj opoki,
I póki go Malta rozciągniona długo
Straszyć będzie. Zatym zostaję twym sługą[8].



Do Zosie.

Żeś w swéj twardości niezmienna,
Nie dziw, boś wszystka odmienna.
I usta masz rubinowe
I rzędy zębów perłowe
I ciało alabastrowe
I serce dyamentowe.
Co za dziw, że bożek mały
Nie przestrzelił twardéj skały!
Bo i kołczanik złocisty
I łuk niezaderewisty
I bożek nazbyt łaskawy.
Jednak jeśli do téj sprawy
I ja się pilnie przyłożę,
Na zakład i gardło łożę.



Lament pasterski.
(Fragment).

Dafnis będąc od swéj opuszczony
Dorynty, tak żal nieutulony
Swój wyrażał; góry słuchały
I zwierzęta i lasy i skały:
„Wysokie góry, rosłe Apeniny,
Pleśniwe skały, zapadłe doliny,
Wierzchołki dżdżystym dymem się kurzące,
Rzeki wesołym padołem płynące,
Skały, opoki, karcze i zielone
Chróściny, drobnym ptastwem osadzone,
Potoki srebrną pianą się bielące,
Stoki z wysokich gór szyje łamiące,
Śniegi od mrozu w wieczność zakamiałe,
Lody w krysztalną postać skamieniałe,
I wy, mieszkańcy lasów, Faunowie,
I co gonicie Nimfy, Satyrowie,
Boginie gładkie, górne Oready,
Wodne Najady i leśne Dryady,
Jaskinie, których słońce nie dochodzi,
Łożyska, w których zwierz się różny rodzi;
Wilku drapieżny, niedźwiedziu mruczący,
Chyża wiewiórko i jeżu kolący,

Kózki, tak dzikie, jako i domowe,
Woły rogate, które gdzieś Febowe
Ręce karmiły, i wy, pasterzowie,
Me towarzystwo, i wy, trzód stróżowie,
Wierni brytani, z owemi trzodami;
Ptastwo leśne, co między skałami
Gniazda swe macie, skalni jerzykowie,
Kukułki głupie, nutni słowikowie,
Puhaczu nocny, co do nieboszczyków
Wzywasz swym głosem i stado puszczyków;
Owa ty góro z tym, co masz na sobie,
Otwórzcie na mój lament uszy obie:
Okrutne dziewczę serce mi zraniło,
A skarżyć mi się na ból zabroniło.
To bo postępek najnielitościwszy
Nie dać i płakać, dostatnie wybiwszy.
Nie dosyć na tym, bo gdy-m przyrodzenia
Nie mógł zwyciężyć, i do uskarżenia
Pociągały mię coraz świeże rany,
Takim ostatnim dekretem wskazany,
Nie dosłuchawszy, rzekła mi surowie:
Jeśli-ć mił żywot, jeśli-ć miłe zdrowie,
Jeśli-m moc jaką ja nad tobą miała,
Trafiaj w to, bym cię nigdy nie widziała.
Potym odbiegła. A mnie wszystka z ciała
Krew gdzieś uciekła, dusza uleciała,
Przyszedłem k’sobie, aleć się wznowiły
Wszystkie me żale, które do mogiły
Doprowadzą mię, da Bóg, niezadługo.
A toż zapłata twoja, wierny sługo!
Nie mów nic Panu, chociaż cię co boli;
Lepiej, że śmierć cię z milczeniem podgoli.
Wywlecz kto język, przyczynę méj winy,
Jeśli ten winny, przecz cierpi kto iny?
Oczy co winne, żeś im zakazała
Paść się w twéj twarzy i mnieś postradała,
Okrutna dziewko, wszystkich mych radości.
Atoli dosyć czyniąc surowości
Twej i mandatom, idę między skały,
Żeby mię oczy twoje nie widziały,
I bez oporu idę, bo twe słowa
Pokorna bierze za rozkaz ma głowa.

Lecz wy, o wiatry, co tutaj szumicie
I po jaskiniach wkoło się bawicie.
Zanieście jéj téż, aby usłyszała
To, czego z moich ust słuchać nie chciała.
Nic to, chociaś mię cale odpędziła
Od oczu twoich, chociaś zabroniła
Rzewnego łkania, chociaś bez litości:
Przecież tyś moja, bo mi bóg miłości
Dla stateczności mej tak dobrze tuszy,
Że przecie oschnąć z tych łez mojéj duszy!
Ja na wytrwaną z twoją surowością
Pójdę; lecz jeśli nieznośną tęsknością
Legę na marach, nie znawszy nadgrody
Za moje płacze, smętki, ognie, szkody;
Proszę, każ ciało wynieść z téj jaskini,
A na pogrzebnéj napisz sama skrzyni:
Ja-m tego nieboszczyka słowem swym zabiła;
Jego-m żywota, siebie sługi pozbawiła“.



Niestatek.

Prędzéj kto wiatr w wór zamknie, prędzéj i promieni
Słonecznych drobne kąski wżenię do kieszeni,
Prędzéj morze burzliwe prośbą uspokoi,
Prędzéj zamknie w garść świat ten tak wielki jak stoi,
Prędzéj pięścią bez swojéj obrazy ogniowi
Dobije, prędzej w sieci obłoki połowi,
Prędzéj płacząc nad Etną, łzami ją zaleje,
Prędzéj niemy zaśpiewa, a ten, co szaleje,
Co mądrego przemówi; prędzej stała będzie
Fortuna i śmierć z śmiechem w jednym domu siędzie,
Prędzéj poeta prawdę powie i sen płonny,
Prędzéj i aniołowi płacz nie będzie płonny,
Prędzéj słońce na nocleg skryje się w jaskini,
W więzieniu będzie pokój, ludzie na pustyni,
Prędzéj nam zginie rozum i ustaną słowa, —.
Niźli będzie stateczną która białogłowa.



Przechadzka.

Ogrodzie wdzięczny, niech mi wolno będzie
Przechadzki dziś po tobie zażyć i z swojemi
Smutkami twe uciechy w jednym zmieszaj rzędzie
I zażyć wczasu pod cieniami twemi.

Ale, niestety! cóż za wczas być może
Temu, choćby był wpośród ogrodu rajskiego,
Który w swym sercu nosi utajone noże
I jest w opale ognia gorącego?
Nic mu nie k’myśli, wszystko w niesmak idzie,
Śmiech mu się miesza z płaczem i rozkosz z gorzkością,
I przy muzyce przecie on myśli o biédzie.
Te męki cierpi, kto w bractwie z miłością.
Bo ja i w tobie do smętku przyczyny
Znajduję, które mi ta wesołość podaje,
Ale-ć nic nie przyganiam, ani-ć daję winy:
Kto sobie winien, niech inszym nie łaje.
Ilekroć patrzę na trawę zieloną
I na twe się zapatrzę kwiateczki ozdobne,
W nich widzę liczbę mąk mych niezliczoną,
Które mi dziewczę zadaje nadobne.
Jeśli na kamień, albo skałę twardą
Trafię, albo na drzewo, które skamieniało,
Uważam tej kamienną nieużytość hardą,
Której się w ręce serce me dostało.
Jeśli się też zaś lub labiryntami
Wiklę, lubo ciemnemi chłodnikami chłodzę,
Widzę, jako błędnemi ciemnemi drogami
W miłości pętach uwikłany chodzę.
Jeżeli wietrzyk między gałązkami
Wieje i między liściem sobie poigrywa;
Wspomnię wzdychania, których z boleściami
Miłość mi gwałtem aż z serca dobywa.
Gdy widzę, że się ptaszęta z miłości
Całują i spajają z sobą nosek krzywy,
Serce się rozstępuje i mówię z zazdrości:
Przecz ci kontenci, a ja żałośliwy?
Jeśli ogrodnik, kwiateczkom bujności
Dodając, grzędy drobną rosą moczy,
Zarazem wspomnię łzy, które w żałości
Nie osychając, toczą moje oczy.
Jeśli też jeden szczypek sadzi w drugi,
Albo z nadzieją plonu zasiewa ogrody,
Myślę: ten w nadziei, ty za swe posługi,
Ani proś łaski, ni czekaj nagrody.
Dobranoc tedy, mój miły ogrodzie;
Nie nawiedzę cię (mogę to ślubować śmiele),
Aże miłość abo mnie puści po swobodzie,
Abo mi miększe łoże gdzie pościele.

Zapust.

Zapuszczam zapust smutny i gdy świat szaleje
Z wesołości, samemu mnie serce truchleje.
Niémasz cię, dziewko droga, a ja zaś bez ciebie
Wesela nie nalazłbym nawet w samym niebie.
Zapuszczam i zdaleka się mych powolności
Na twe pojzrzenia wdzięczne, na twe łaskawości;
Niemasz cię, dziewko droga, a choćby kto inny
Chciał być łaskaw, ja mu nic za to nie powinny.
Zapuszczam się coraz tam, kędyś mieszkała,
I widzę z żalem, że mię droga oszukała.
Niémasz cię, dziewko droga, a twoje pokoje
Bez ciebie w sercu moim budzą ciężkie znoje.
Zapuszczam wtenczas łez mych na oczy zasłonę,
Nie widząc cię, w którą się kolwiek udam stronę;
Niémasz cię, droga dziewko, oczy się me brzydzą
Samym słońcem, gdy ciebie przed sobą nie widzą.



Na manelę.

Czeka mię za to pewno kij gotowy,
Że więźniem będąc, na ręce okowy
Śmiem panu włożyć; ale na tym mało,
Byle to złoto panu pokazało,
Co my cierpimy mężnie niebożęta,
Kiedy mu przykre drogich kruszców pęta.



Nad siły.

Faeton gdy się równo z bogi nosi,
Spalił i siebie, konie, wóz i osi;
Ikarus, górno idąc na powodzie
Wodzowi swemu, w słonéj zginął wodzie:
Toż i mnie właśnie pokaranie czeka;
Bo że mi się myśl nazbyt śmiała wścieka
Tam, gdzie sam widzę podobieństwa mało
Dokazać czego, tak jako się stało
Faetonowi, miłością zgoreję
I, jak Ikarus, łzami się zaleję.



Swar z Kupidynem.

Zdybawszy w lesie Kupidyna, który
Strugał strzałeczki i oklejał pióry
W swar z nim wstąpiłem i śmiele-m wymawiał:
Czemu mnie tylko rany me odnawiał,
A szkodzić nie chce dziewczęciu mojemu?
Nie wiesz, żem dom swój w oczach jéj zasadził?
Któżby się mądry z gospodarzem wadził?



Białe głowy.

Zły jest krokodyl, bo płaczem uwodzi,
Zła i Syrena, bo swym głosem szkodzi,
Zły wąż, bo skryty w trzcinie żądłem kole,
Zły zdrój, choć piękny, kiedy rodzi wole:
Większą biała płeć szkodzi oraz szkodą,
Płaczem i głosem, skrytością, urodą.



Niebytność.

Tak-em rozumiał, że rozstanie z tobą
Mniejszą mnie miało nawiedzić żałością
I za twą niebytnością
Miałem się znowu witać z zgubioną wolnością.
I nie wierzyłem, aby z tak daleka
Oczu twych strzały sięgały człowieka,
A płomień utajony
Przez tak wiele mil miał być od ciebie wzniecony.
Ale rad-nie-rad teraz wyznać muszę,
Że we dwójnasób mam zranioną duszę,
I że okrom dawnego
Płomienia cierpię nowy z odjechania twego.
Myli się bardzo, jak to widzę jaśnie,
Kto twierdzi, że przez rozjazd miłość gaśnie,
Bo mnie tym bardziéj pali
Słońce me, im się dalej ode mnie oddali.
Jak więc Tatarzyn uciekając z bitwy
I tuż za karkiem swym czując gonitwy,
Niemniéj bywa szkodliwy,
Kiedy za sobą strzałę wypuści z cięciwy;

Tak ty, dziewczyno, luboś tył podała,
Mnieś jednak ranę serdeczną zadała;
A tak-eś wymierzyła,
Że chociaż uciekając, przez serce zraniła.
Wierzę, niemała na panienkę wada,
Że w niéj pogańska znajduje się zdrada;
Obróć jeno twarz swoje;
Byle się z przodku potkać, przegrać się nie boję.



Powrót.

Jako żeglarz zwiedziwszy nieprzebyte morze
I przepędziwszy siła w nawalności porze,
Gdy się już z dalekiego powraca więc biegu,
Cieszy się upatrzeniem domowego brzegu,
A wtym skały ukrytej nie widząc na stronie,
Rozbija o nią okręt i sam w porcie tonie;
Tak ja bez oczu twoich bywszy pośród wody,
Tuszyłem, powracając, niechybnéj pogody
Zażyć sobie. Lecz widzę, iżeś i na suszy
Kazała gwałtem tonąć we łzach mojej duszy!
Łedwieś pojzrzała, ledwieś i rękę podała,
I wierzę, żeś się, iżem powrócił, gniewała.
I doznałem z żałością nad swoje mniemanie,
Że lepszy był nasz rozjazd, niżeli witanie.
Cokolwiek jest téj twojej odmiany przyczyną,
sobie wiem, żem żadną nie obciążon winą;
Nawet i tym niewinność już wyświadczę swoje.
Że niezasłużoną złość skromnie zniosę twoje.
Lecz sprawiedliwa Wenus pomści się nad tobą
I kiedyśkolwiek tąż cię nawiedzi żałobą.
Gorzéj ci życzyć miłość nie pragnie stroskana,
Że kochając się w inszym, nie będziesz kochana.



Do Zosie.

Jeśli ty, Zosiu, w swojéj okrutności
Kładziesz pozór czystości,
Musisz dać przodek przed sobą w téj mierze
I lwowi okrutnemu.
Lepiéj twojéj macierze
Idź za przykładem, która gdyby twemu
Ojcu była łajała,
Jeszczebyś, miła, na przedmieściu spała.



Na raki.

Prosił na bankiet towarzysz niejaki;
Ozdobą miały być bankietu raki.
Potym nieborak ochraniając .....
Jachał z matusią i uwiózł nam raki.
Wierę, postępek to dość ladajaki,
Że wolał w pole, niż nam warzyć raki.
Niechże téż sobie idzie precz po flaki,
A my się sobie zdobędziem na raki.



Drużyna zapustna.

Zapuszczam bez was szczerze dni szalone
Tęsknicą mając serce napełnione:
Bo wasze sobie wspomniawszy drużynę,
Jeślim nie smutny, niechaj nagle ginę.
Każdy z was dobry i drwić i żartować,
W karty, warcaby grać, skakać, frycować,
Ale to właśnie zapustna drużyna,
Że rzadko u was głowa próżna wina.
Niechaj gdzieindziej mężnie harce zwodzą,
Niechaj ćwiczenie rządzą, konia wodzą,
Niechaj skoczkują, do pierścieni gonią
I sztuk szermierskich dokazują z bronią:
Może kto lepiéj władnąć gdzie kopiją,
To wiem, że nigdy tak dobrze nie piją.
A więc przybywaj, cnotliwa drużyno,
Czeka cię w flaszy przezroczyste wino.
Horymunt pije, chociaż to nie grzeczy,
Gdy insi piją, że ma swe na pieczy;
Kaflocha mego twarz na pełnią poszła,
Każdą też spełni, byleby go doszła.
Hajdasz jak beczka poty w się lać będzie,
Póki się wino szpuntem nie dobędzie;
Spinek gracz lepszy, niźli pijanica,
Ale i jego nie mierzi szklenica.
Baldoryk wina daje nad potrzebę
Mało téż nie dał grzecznéj dziewce w gębę;
Amidor chory, jak mu baba szyje
Nadepce, równo z inszemi wypije.

Już tak czas kończąc powszechnej rozpusty
I zapuszczając niesmaczne zapusty,
Jeśli nie życzę tej grzecznej drużynie,
Żeby się codzień trzykroć myli w winie,
Niechaj że mię to samego ominie.



Oczy wojenne.

Nie nowina to pannom nas wojować,
I we krwi brodzić i ród męski psować;
Sławne są męstwem termodonckie żony,
I jadem przeciw mężom Amazony;
Ale i w niebie są zbrojne boginie,
Są Parki, których brzytwą każdy ginie,
Bellona równo z Marsem bitwy zwodzi,
Pallas z paiżą i z kopią chodzi,
Hebe podnosi Alcydową pałkę,
Dyanna ciągnie bratni łuk i strzałkę,
Tetys trójzębem władnie, a widłami
Prozerpina, jej matka zaś sierpami;
Cybele kosą macha Saturnową,
I tak każda z nich bratnią lub mężową
Straszna jest bronią. A mnie zaś na ziemi
Zosia oczyma niepożyczanemi
Dobywa, strzela, gromi, bije, siecze,
Wojuje, pali, pustoszy i piecze.



Łzy.

Jako drzewo surowe, na ogień włożone,
Sapi naprzód i dmucha, potym otoczone
Nieprzyjacielem wkoło, przez kryjome oczy,
Wszystkę wilgotność z siebie i wszystek sok toczy;
Nakoniec, kiedy mu już obrony nie staje,
W wągiel gore, a potym w szczery popiół taje:
Tak ja opanowany będąc twą miłością,
Wzdychałem naprzód srogą ściśniony tęsknością;
Potym sobie i łzami serce ulżywało,
Teraz gdy mi obojga tego już nie stało,
Tleję w wągiel, a jeśli nie pojzrzysz wesołem
Okiem, w małej się chwili rozsypię popiołem.

I jako kiedy lecie zajmie się przędziwo
W piekarni lub w świetlicy, kiedy śpi co żywo.
Samo się w sobie dusi, niż się ściana sucha
Zajmie, potym płomieniem przez okna wybucha,
Próżno wtenczas gospodarz o ratunek woła;
Cała gromada zgasić pożaru nie zdoła;
Tak we mnie miłość długo potajemnie tlała,
Teraz na wierzch przez obie oczy, okna ciała,
Łzami się pokazuje; wewnętrzne zapały
Ten wilgotny dym pędzą i ten perz zetlały;
Próżno wołać ratunku, rozum nie pomoże,
Twoja to sama łaska, Kasiu, zalać może.



Boginie.

Słusznie mówimy, że panny boginie
Bo ginie każdy, kto się im nawinie;
Kto tedy wpadnie w ręce tychto bogiń
(Trudno inaczéj) albo gni albo giń.



Sen.

W południe więzień zasnąłem ubogi,
Aż mi sen wdzięczny tę przysługę sprawił,
Żem swą dziewczynę całował bez trwogi
I w jéj gładkości myśli moje bawił;
I obłapiając depozyt tak drogi,
Wszystkie-m na stronę frasunki odprawił.
A zbytnia radość ledwie mi żywota
Nie wzięła, duszy otworzywszy wrota.
Taką uciechą będąc upojony,
Ulałem potem zapalone skronie
I ze sił wszystkich swoich obnażony
Padłem wpół-martwy na jej ślicznym łonie.
I widząc, że głos ustawał zemdlony,
Krzyknąłem, jak ów, co z przygody tonie,
Katuj mię, przebóg, stanie-ć za odpusty:
Gdy zahamujesz duszę w ustach usty.
Tu-m zamknął mowę, a ona bez mowy,
Widząc mię bez tchu i bez życia znaku,
Zemdlonej dźwiga i podnosi głowy
I usty swemi całuje bez braku
W usta i w oczy, i wdzięcznemi słowy
Dodaje słodkim pieszczotom przysmaku:

Jeźliże, mówi, śmierć twoja prawdziwa,
Czemuś ty umarł, a ja-m czemu żywa?
I już poczęła myśleć, jaką raną
Dać wolną drogę pięknej duszy z ciała,
Kiedy się śmierć jej ruszyła stroskaną
Gładkością, i mnie żyć znowu kazała;
A ona z twarzą łzami farbowaną,
Żyj śmiele, rzekła, abym zawsze miała
Zwycięstwa mego ten znak niewątpliwy,
Że, kto tak kona, dłużéj będzie żywy.



Do chłopca.

Naléj mi, chłopcze! Kiedy przyjaciele
Wymówili się z wieczerzy, ja śmiele
Tak jako z niemi i za ichże zdrowie
Wypiję, póki pamięć będzie w głowie.
Potocki cugiem w kryształowym lodzie
Pojedzie, mając rumak na powodzie;
Szmelinga zdrowie zaś królewskim cugiem
Ciągnie się, nalej ośm jeden po drugiem;
Za Szumowskiego, choć mam z nim urazy,
Że mi groch skwasił, trzy nalej trzy razy.
Za Grotkowskiego wszak nam stanie watka,
Nie żałuj, chłopcze, kieliszków dziesiątka.
Przeczkowski kończy, a że się rad winem
Zabawia, niech zań wypiję tuzinem.
Czterdzieści i sześć zagrzały nam cery
Ale tak imion wyniosą litery.



Kwiatek darowany.

Kwiateczku suchy, ale mnie kochany,
Dla ręki, którąś zerwany i dany,
A suchy od mych ogniów i przed srogiem
Serca mojego zwiędlały pożogiem;
Tyś niepodobny téj płci krwawéj, ani
Mleku, przy którym nosiła cię pani,
Lecz z megoś serca przybrał te kolory,
Które tak zwiędło, jak kwiat późnej pory;
Ani cię mogę oczerstwić i łzami,
Bo i te płyną zmieszane z ogniami.

Pokaż méj paniéj[9] twe zbledniałe liście,
I swym zwiędnieniem spraw to oczywiście,
Że widząc, jako gładkość klejnot rzadki
Ginie — da owoc, a nie tylko kwiatki.



Do Kupidyna.

Zgasiłeś świecę, Kupido zuchwały,
W sercu Kasie, ach, strach to jest niemały;
Chceszli wetować, zaszedszy ją z boku
Możesz zapalić pochodnią z jéj wzroku,
A gdy cię stamtąd odpędzą strażnicy,
Wstyd i poczciwość, do mnie po próżnicy
Nie chodź, bo z serca wyniesiesz knot goły,
Już tam nie ogień, lecz szczere popioły.



O swéj pannie.

Biały i polerowany jest marmur z Karary,
Białe mleko, przysłane w sitowiu z koszary,
Biały łabędź i białym okrywa się piórem,
Biała perła nie częstym zażywana sznurem,
Biały śnieg świeżo padły nogą niedeptany,
Biały kwiat liliowy na świeżo zerwany;
Ale bielsza mej panny płeć twarzy i szyje
Niż marmur, mleko, łabędź, perła, śnieg, lilije.



Do téjże.

Oczy twe, nie są oczy, ale słońca jaśnie
Świecące, w których blasku każdy rozum gaśnie;
Usta twe, nie są usta, lecz koral rumiany,
Których farbą zmysł każdy zostaje związany;
Piersi twe nie są piersi, lecz z nieba surowy
Kształt, który wolą nasze zabiera w okowy;
Tak oczy, piersi, usta, rozum, zmysł i wolą,
Blaskiem, farbą i kształtem, ćmią, wiążą, niewolą.



Nieustawiczna.

Trudno zrozumieć, co się w ciebie wlewa,
Tak-eś odmienna i tak-eś pierzchliwa;

Raz-eś mi frantem, drugi raz-eś szczerą,
Raz przyjacielem, drugi raz przecherą,
Raz ze mną wiernie, drugi raz mię zdradzisz,
Raz się pojednasz, drugi raz powadzisz;
Tak cię natura chciała wykształtować,
Że nie wiem, jako z tobą postępować.
Boże! żeś nie dał do serca okienka,
Żeby zrozumiéć, jaka to Jagienka!



Porada.

Wszytek w me serce kołczan wypuściwszy,
I żadnéj sobie z strzał nie zostawiwszy,
Uciekł do matki, Kupido, bez broni;
Która widząc się w takowej z nim toni,
Taki płacz nad tą uczyniła szkodą,
Że swą pochodnię zagasiła wodą.
Dopieroż w większej położona trwodze,
Nad powtórzoną stratą kwili srodze;
Ale ja jéj rzekł: nie troszcz się, bogini,
I niech ci strachu ta zguba nie czyni,
Znajdziesz ty ogień, strzały twój syn nagi,
Ty u mnie w sercu, on w oczach u Jagi.



Do Jana Grotkowskiego pisarza pokojowego
J. K. Mości Sestina.

Nielitościwe i zawarte nieba
Na mój głos, ślepe na mą troskę słońca;
Już mi litości waszej nie potrzeba,
Gdy nie umiecie miłości dać rady,
Czyli nie chcecie; dopądźcie do końca
Swą niedołężność i umyślne zdrady.

Zwiedziony ginę: bo któżby się zdrady,
Skąd pomoc bywa, spodziewał był z nieba?
Ale wprzód, niż mi Wenus dojdzie końca,
Paląca bardziéj niż lipcowe słońca,
Ty, drogi Janie, dodaj swojéj rady,
Wszak przyjaciela doświadczać potrzeba.


Źle o mnie: cale przegrana potrzeba,
Przemogły roznm Kupidowe zdrady,
Słodycz wolności i dowcipu rady
Związało pęto i potęga nieba;
A oczy jasne nad południe słońca
Niewolnéj bronią spodziewać się końca.

Jak ci swą biedę objawiam od końca,
Bo jak się wszczęła, pisać nie potrzeba,
Jak dawno świeci złoty promień słońca;
Tak są jednakie tego bożka zdrady,
Który strzałami swemi sięga nieba,
I senatorów z Jowiszowéj rady.

Cud, że nie możem ślepemu dać rady,
Który nie widzi swojej strzały końca,
I że przezorne pozwalają nieba
Strzelać dziecięciu nie tam, gdzie potrzeba;
A nie z ślepoty, bo chociaż dla zdrady
Wzrok ma związany, widzi jaśniej słońca.

Byłoćby dobrze, kiedyby te słońca
Co rozgrzewają wszytek okrąg rady,
Chciały się pomścić mych ogniów, jej zdrady,
I moje pannę zagrzały do końca.
Ale źle; inszych ogniów tu potrzeba,
Mało na jej lód wszystkie ognie z nieba.
Janie, gdy rady dodasz na te zdrady,
Niż mi do końca zmierzchną dni i słońca,
Godnym potrzeba osądzić cię nieba



Staréj.

Czteryś tylko, duchniczko, miała, pomnę, zęby,
Dwa-ć jednym kaszlem, drugim dwa wypadły z gęby.
Możesz teraz bezpiecznie kaszléć i raz trzeci.
Choćbyś się udawiła, ząb już nie wyleci.



Do Piotra.

Widziałem wczora, Piotrze, twoję panią,
I wierę, nie wiem, czemu twarz jéj ganią,
A widzę, miała bogów chętnych sobie,
Że wyrazili gładkość w jéj osobie

Tak, że gdyby mi nieba tak sprzyjały,
Żeby mi takie trzy żony wraz dały,
Pewniebym nieba nie chcąc zostać dłużnym
Oddał dwie dyabłu, a trzecią wodużnyni.



Na Pawła.

Siła wierzy, kto towar kładzie na okręty,
Siła wierzy w Krakowie Tutcy i Orsety,
Siła ważą na kredyt Izakowe sklepy,
Ale więcéj nasz Paweł: żeni się, choć ślepy.



Dary Bogów jednemu
(Kolęda).
Acrostichon.

Jowisz rozumu naplwał pełną głowę;
Ateńska Pallas dała-ć swoje sowę;
Neptunus trydent, wyjąwszy ząb śrzedni;
Rzymski zaś Janus tylni nos i przedni,
Apollo skrzypki i lutnią i karty;
Rogaty Satyr dał wesołe żarty;
Odryzyjski Mars męstwem cię darował;
Wulkanus w kuźni tełki[10] zahartował,
Swiadczą to wschody, któreś nim przesklepił:
Kupido-ć serce, twarz Bachus ulepił.
Inszym się bogom wiedziéć nie dostało,
Kiedyś się rodził; stąd darów tak mało.



Do Walka.

Źle mnie udano, żem cię przy bankiecie
Rogaczem nazwał; kto to podał, plecie.
Przysięgam, Wałku, przez Minerwy sowę,
Przez ucho Midy, przez szwajcę Marsowe,
Przez brzuch Bachusów, przez Tetydy nogi,
Przez dyszel Febów, przez Sylena rogi,
Przez kozik Faunów, Atropy nożyce,
Przez młot Wulkanów, warkocz Berenice,

Żem tego nie rzekł. Com rzekł, tom ci w uszy
Gotów powiedziéć, co cię nie obruszy,
Co sobie baby śpiewają na trecie,
Co każdy człowiek wie w naszym powiecie,
Co sam nie z wielkim przyznasz mi kłopotem,
Żeś do swej własnej żony jest koczotem.



Do Jana.

Nie schodzi-ć, Janie, już na przyjacielu,
Boć młoda żona przyczyniła wielu.
Snadno o druha i o kuma bywa,
Gdzie mąż niezrzędny, żona przyjaźliwa.



Dobra rola.

Gospodarz precz odjechał i stąd role tłuste
Nie przynoszą pożytku i płonieją puste.[11]



Votum z Seneki dla imci Pana Chorążego WXL.

Stet cuicumque volet.

„Niech kto chce stać na wierzchołku śliskim
Dworskich faworów Panu będzie bliskim,
Mnie dosyć na tym, kiedy siedząc w cieniu
Domowych zabaw nie wiem o brzemieniu
Wszelkiéj fortuny i bez pracy znoju
Swobody w słodkim zażyję pokoju.
Nie dbam, że milczkiem żywot mój popłynie,
Że nie znam sejmów, nie siedzę w Lublinie,
Że mię król nie zna i że wielkich ludzi
Przyjaźń do służby rano mię nie budzi.
Tak gdy nawitą wyrobiwszy przędzę
Bez tych hałasów dni moich dopędzę,
Jakom żył cicho, takimże sposobem
Ziemiański starzec przywitam się z grobem.
Temu śmierć ciężka, który przy pogrzebie
Znajomy wszystkim, a sam nie znał siebie“.
Tak mówił Tyrsys, jakby stoik nowy,
Ale ledwie że dokończył téj mowy,
Pochwały dworskie wróciły mu chęci
Do sejmów, laski, chorągwi, pieczęci.



Na wiązanie.

Nie przetoż wiążę ręce przez to ziele,
Że mi z ócz w serce ślesz postrzałów wiele;
Nigdy się piersi me nie będą bały
Twych smacznych razów i twej słodkiej strzały.
Nie przeto, panno, wiążę cię z zazdrości,
Żem ja w kajdanach, a tyś na wolności.
Nie tęskno mnie z tym: nie tak mi kochany
Żywot na woli, jak twoje kajdany.
Nie przeto wiążę, abyś odwiązała,
Boś mi już dawno okowy przybrała.
Bystrość dowcipu, skład cnót i blask oczy
I twarzy wdzięczność i złoto warkoczy
I twych ust szkarłat i twej płci bielidła
To są wiązania, to są na mnie sidła;
Ale cię wiążę, abyś się powoli
Do słodkiej chciała przyuczać niewoli.
Zdarz, Boże, aby ten początek niezły
Ściślejsze-ć potym zasmakował węzły.



Na brodę jednéj paniéj.

Fillis, ta broda, w której nosisz zęby,
Choć ci zasiadła największą część gęby,
Przecie jest to znak twej pięknej urody:
Półtory ćwierci od ust — koniec brody.
Gdy ją uważam przy twarzy ostatku,
Zda się, że masz jéj nazbyt podostatku,
I zda być mi się pod tak kształtnym nosem
Duży podstawek pod słabym kolosem.
Hojna natura, wymyślna mistrzyni,
Kiedy cud z ciebie, cud gładkości czyni:
Chciała-ć z potrzebnéj w kształcie twym uwagi
Dać z przodku brodę, z tyłu garb dla wagi.
Oprócz ozdoby masz z niej służby swoje:
Ochrania-ć sukien, chowa białe stroje,
Służy-ć u stołu, gdzie więc żółta jucha
Miasto serwety i miasto fartucha.
Ale zaś ust twych jest zazdrosną strażą
I całować ich ludzie się nie ważą,

Bo kiedy kto chce, broda na zawadzie
Stawa przed niemi, by sołdat w paradzie.
Toż piersiom stanie za tarcz, za puklerze,
A z nami w tym się obchodzi nieszczerze.
Przed tą zazdrosną, co wyszła jak stępka,
Nie widzisz piersi, a nawet i pępka.
Boję się przytym, żeby jéj przymioty
Nie wprawiły cię przed laty w suchoty:
Bo musisz mocnym duchem rzucać śliną,
Niż te wyrzuty długą brodę miną.
Jeśli jej chcesz zbyć, poradzę-ć, jak sługa,
Przedaj ją kmieciom za lemiesz do pługa,
Abo na stępkę, abo na tworzydło,
Abo na skopek, co weń doją bydło.
Obyś się była zrodziła mężczyzną
I ten pagórek okryła siwizną,
Dziwem-byś była, ale i tak zdoła
Zdziwić nas wszystkich twa broda, choć goła.



Na kwiatki.

Kwiateczki świeżo urwane z ogroda,
Puśćcie się chętnie dla Kasie swéj grzędy,
Czeka was wielka nagroda,
Natka was za kształt i w swe włosy wszędy.
Nie mogło szczęście lepiéj igrać z wami
I nie żałujcie ni gruntu ni rosy,
Mając, gdy was skropię łzami,
Me łzy za rosę, a za grunt jej włosy.
Lecz przy jéj złotym bawcie się warkoczu
I byście w twardość równały się z stalą
Chrońcie się pilno jéj oczu,
Jedno was rodzi słońce — te dwie spalą.
I choćby się wam i to przytrafiło
Piękną wam szczęście wasze śmierć przybiera,
I niech wam mdleć będzie miło
Dla téj, dla której wszystek świat umiera.



Na koszulę brudną.

Jadwisiu, ja-ć już wierzę ku twéj sławie,
Że masz tysiące młodzieńców w rękawie;
Nie męcz ich jednak i służbie ich gwoli
Przynajmniej w białéj chowaj ich koszuli.

Możesz-ci, idąc za zwycięstwa prawem,
Więzieniem onych karać niełaskawem,
Lecz nie tak ciemnym i niech jętych ludzi
Turma twa więzi tylko, a nie brudzi.
Serce me, co w ten rękaw zabłądziło,
Uśnie w tej nocy; będzie mu się śniło,
Że na śmierć siedzi i zwątpi o życiu
W ciemnéj katuszy i smętnym pobyciu,
Ale to snąć my, cośmy się palili
Dymnym wzdychaniem, ten rękaw skopcili
I stąd się to stał, a nie zwykły czynem
Koleński rękaw serc naszych kominem.



Do igły.

Jakoż cię zaraz, bezrozumna igło,
Karanie z nieba lotne nastąpiło,
Żeś śmiała palce tak udatne zranić,
Którym tokarnia nie może przyganić,
Które wyroki szczęścia mego przędą,
Gdy mi przyrzeka w rękę, że me będą.
Nie wiesz, że ona, chociażeś ze stali,
Łacno cię swoich oczu ogniem spali.
Nie wiesz, że to jest szczyt twojéj ozdoby,
Że w ręku bywasz tak ślicznéj osoby.
I lubo ona haftem, lubo szyciem
Tureckim, lubo i tkackim nawiciem,
Lubo spalenia robotę, lub mieszki
Wyrabia, bardziéj w tym rękę Jagnieszki
Szacuję, niźli igłę, jedwab, złota,
I zawsze z ręką przodkuje robota.
Szanujżeż mi jéj, albo jeśli zwady
Szukasz, raczéj zakól ją z méj rady
Prosto ku sercu, a jeśli ją zranisz,
Wszystkie niebieskich strzałek harty zganisz,
Kiedy tam utniesz swoim ostrym grotem,
Gdzie miłość ludzkim nie doniosła złotem.



Do Heleny.

Śliczna Heleno, twojej krasnéj cerze
Te nie zrównają swarliwe boginie,
Co spór o jabłko czyniły Wenerze,
Ni sama Wenus, co gładkością słynie.

Gdybyś ty była wdała się w te zwady,
Jabłkoć byłby dał Parys i zakłady.

A jeżeli ta, którą w nagrodzie
Za ten sąd odniósł w dom Parys, Helena
W cnotach ci równą była i w urodzie,
Zbytnia jednego jabłka była cena.
Lecz on nie głupi, że za gładkość twoje,
Przedał królestwo i ojca i Troję.

Dla tamtéj morzem i lądową wojną
Ledwie w dziesiątym roku Troja padła,
A ty, byleś się pokazała zbrojną,
Byleś gróźb w usta, strzał w oczy nakładła,
Zaraz forteca serc naszych upada
I wolność u nóg twych chorągie składa.

Przeszłaś bez chyby swoje drużbę drugą,
Co nam krzyż święty wyniosła z ciemnice;
Ona raz tylko i za pracą długą
Zbawienne ludziom dała tajemnice;
Ty przez twarz gładką, przez postępki chyże
Nowe wystawiasz coraz ludziom krzyże.

Co mąk być może, co męki i kary
Wszystkiego w sercach czynisz nam ponowę,
Skąd widząc taką katownią z téj miary
Słusznie cię krzyżem, krzyżem mym nazowę.
Ach, jeśli tak jest, niechże mię przybiją
Na ten krzyż mocnym gwoździem na pasyją.



Do Jana Szumowskiego
Dworzanina pokojowego Jego K. Mci.

Niesłusznie, Janie, niesłusznie to zową
Co my służymy, służbą pokojową;
Co to za pokój, co to za wczas taki
Włóczyć się z dworem, jako wilk za flaki;
Nie jeść, kiedy chcesz, nie spać, kiedy drzymie,
W deszcz bez opończy, bez czapki stać zimie,
Słuchać psów wycia choć-eś nie myśliwy;
Przepić, co-ć żyzne poślą z domu niwy;

Kłaniać się wszystkim, choć bolą kolana,
Każdego przywieść i sprowadzić pana.
Więc ani się zwiesz, kiedy nas, jak z wora
Wysypą w różne drogi ode dworu.
Ty z przywilejem, ty biegaj z wiciami,
Ty z Opatowem, ty z Proszowicami
Umawiaj sejmik. Ty biegaj do Lwowa,
Jeśli wyprawa na obóz gotowa.
Toż nas i teraz biegunka napadła
I za granice obudwu rozkładła.
Ja-m już był dobrze cudzych krajów syty
I w domu każdy gościniec mi bity;
A przecież, kiedy pański rozkaz tęgi
Nastąpi, muszę znowu do włóczęgi.
Widział mię pierwéj Opatów, niż swojem
Posłem od króla, potym wielkim znojem
Przebyłem Węgry i na ich stolicy
Cesarskiéj pokłon oddałem prawicy;
I pańskie sprawy kończąc przy tym dworze
Niosłem królewskie listy Leonorze.
Zwodziłem potym, gdzie szła sama głowa
Ojczyzny naszéj, panów do Zborowa.
Potym téj zimy, nie żałując bicza
I ostróg, biegłem w Litwę do Łowicza;
I przeszedłem ją aże ku Dnieprowi
Wielkiemu, niosąc ordynans wodzowi.
Teraz zaś znowu wielkim obwołany
Posłem z Koroną i Siedmiogrodziany
Mam zwierać ligę i stwierdzić, co mocy,
Co ma sił i co wierności Rakocy.
Przyjdzie go szukać, gdzie między Multany,
A snać i śnieżne przechodzić Bałkany.
Oto mój pokój; ale téż i tobie
Dróżkę wymyślił Pan o téjże dobie
I sam cię gwoli sejmowi brzeskiemu
Od boku swego dał podkanclerzemu.
O jako różna droga nas potyka!
Mnie stamtąd, gdzie mię mus pański wymyka,
Już zalatuje czosnek i z cebulą
I z dziegciem, że się nozdrza w kupę tulą.
Czuję, jak Tantal, że mi pośród strawy
Głód zapowiedzą niezwykłe potrawy.

Znoju się lękam w niedostatku piwa
I żywych prochów z spiskiego przędziwa,
A ty zaś jedziesz między grzeczne Niemki,
Gdzie więcéj niźli z kalendarza Lemki
Możesz już sobie szczęścia prorokować
I niż Alkoran swoim obiecować
Zwykł bisurmanom, zażyjesz rozkoszy.
Stąd cię téż potym z trudnością wypłoszy
Tak, że choć poseł wróci do pieczęci,
Ty w Regensburku zostaniesz z swéj chęci.
Tam cię dwór carski i Kawalerowie
I chęć, ułożyć włoski język w głowie
I przyjąć tryb ten przewoźnego kształtu
I świat przewąchać, zatrzyma bez gwałtu;
Więc i toć doda niesmętnéj zabawy,
Żebyś niemieckie sznurowne postawy
Nasztychowane brody i powagę,
Oczy na śrubach i słowa na wagę,
Rady z zegarka i za kołowrotem
Wbił sobie w pamięć i za swym powrotem
Cudzoziemskiemi ucieszył nas żarty
I Pana, kiedy pokój więc zawarty.
Powracaj jednak, niech nas czas niedługi
Stawi obudwu do dworskiéj posługi,
Któréj ja, chociaż dwór kładę tak tanie,
Nie zganię sobie ani tobie, Janie.



Do Stanisława Morsztyna Rotmistrza JKMości.

Powiedz mi, bracie, boś ty zwiedział smaki
Trunków i napój piłeś nie jednaki,
Piłeś wraz ze mną to, co Francuz daje,
Przyrumienione tylko wino d’Aie,
Piłeś burgunskiéj prasy potok z Bony,
I Anżuł biały i Burdo czerwony,
I nie francuskie jakoby jagody,
Słodki frontignac niecierpiący wody;
I co nie gardzi taką mieszaniną
Orleans, bitną pamiętny dziewczyną.
I prowinckiego marsyliskie tłoku;
I od Narbony wina z Laguedoku.
Umiesz w niemieckich winach zażyć braku,
Wiesz, że najlepsze ryńskie z Bacharaku,

Dobre nekierskie, lepsze od Mosele;
W rakuskich smaku mało, wapna wiele.
Na morawskie-ś się zmarszczył w pierwszej próbie,
Aże gdy muszkat przymknąłeś ku sobie.
Znasz trunki, które przemierźle wyniosły
Hiszpan śle, co nad Alikantem rosły,
Pedrosymony, drugich win fałszerze,
I mocnym sektom dałeś gęby szczerze.
Piłeś, czego Lach i nie słychał stary,
Wina z téj wyspy, co warzy kanary,
I co ochrzczono niesłusznie bękartem,
Czy słusznie? słodko syna mieć tym żartem.
Strach mnie przez Alpes i filackie lochy,
Między dowcipne przeprawić się Włochy,
Boś ty tam, bracie, tak napsował wina,
Że się tak boją winnice Morsztyna,
Jak kwiatki mrozu, śnieci pszenne pole,
I czajek naszych w cesarskim Stambole.
Siekłeś na pował, co się do nas tuli
W lagach, z Trydentu wino i Friuli;
Piłeś jagodę mantuańskiéj tyki,
I w któréj płócze Wincenczyk trzewiki,
I które z cudzych gruntów Wenet pije,
Jednego smaku dwuch farb Romanije,
I małmazyą z cudzoziemskiéj Krety,
Już wpół weneckiéj i mdłe Orwiety;
Z lombardzkim zawsze wiodłeś zwadę winem,
Które zawarły Alpes z Apenninem.
I tycheś świadom win, których Rimini,
W kotle poprawia i swe słońca wini.
Tyś i bolońskie przewiedział winnice,
I pod klasztorem kowane ulice
Szczęśliwych mnichów, gdzie bracią z przeory,
Porcya równa dochodzi: dzban spory.
Piłeś przewoźną rywułę z Raguzy,
I tę, którą się rady moje muzy
W znój zakrapiały, muszkatelę z Seny,
Między trunkami pierwszéj u mnie ceny.
Znasz i tę drugą, która Niemca swojem,
Dla trzech: jest jest jest, zalała napojem.
Wiesz dobrze, co są smaczne trebiany,
Aqua pendentii, cierpkie monpoleany;

Oblizujesz się na smaczne patoki,
Niż lipiec i na zielonawe soki
Floreńskiéj sławnej Verdei, lecz z chęcią
Przyjm ślinkę za rzecz i ciesz się pamięcią.
Piłeś łagodne wina od Kremony
I z gron bagnajskich i Roncygliony
I co przodkuje na parmeńskim stole,
Tłoczone blisko cudnéj Caprayole.
Pomnisz i alban, godzien swego rymu,
Godzien i poić święte ojce z Rzymu
I bogi, kiedy nektaru dopiją,
I nieśmiertelną strawią ambrozyją;
Jeśli go Monte-caval nie ustrzeże,
I sami bogom ustąpią papieże.
Piłeś ochotnie mandragońskie tace,
Gdyś tuskulańskie nawiedzał pałace.
I gdyś transalpskie objeżdżał fontany,
Wprzód-eś się pytał, kędy loch kowany;
I był ci milszy chłód ze dzbanu wina,
Niż wiatry z wody u Aldebrandyna.
Świadom-eś dobrze sermoneckiéj góry,
Kędy zabity nasz Tęczyński wtóry;
Więc i tam byłeś, gdzie słodkiemi łzami
Zbawiciel płakał i kędy gronami
Pauzylip zmarłéj zdobi grób Syreny.
Wiesz, jakiéj folwark nasz ma wina ceny,
Castel ad mare, kędy Polak orze,
Choć ma natolskie stąd mury, stąd morze.
Pijałeś i te, chociaż ich niewiele,
Co się rodziły na szczerym popiele
Piekielnéj Somy i gdzie, dla gruntu, żmudnie
Ziemie skopanéj, wiadrem ciągną studnie.
Piłeś, w Grecyej nie stawiwszy stopy,
Potężne Greki, w szynkach Partenopy.
I do pustéj się nie trudząc Korsyki,
Wiesz, co Bastya do tyk wiąże łyki.
Aleś sam zjeździł kalabryskie brzegi
I na tameczne sypał wina śnieg
W nieznośnym słońcu; widziałeś obfite
Sycylskie góry, macicą przykryte;
Piłeś z Messyny, z Palermu i Etny;
Dała-ć kieliszek Katana niemętny.

W Malcie-śmy, pomnę, kosztowali kafy,
Trunku dla baszów Murata, Mustafy,
I co jest Turków. Ale tak szkarady
Napój, tak brzydka trucizna i jady,
Co żadnej śliny nie puszcza za zęby,
Niech chrześcijańskiéj nie plugawią gęby.
A potym, kiedyś do ojczyzny wdzięcznéj
Powrócił, przecieś do wina statecznéj
Nie złożył chęci i przez twe Podgórze
Pytałeś Węgrów o tercalskiéj górze,
I gdzie tokajskie leżą Winogrady,
Polskiemu bardzo pograniczu rady.
Co raz potocka i wiele wydaje
Prasa; co tłoczą Rakoczego kraje;
Co Emrów zlewa Endeburska góra,
Co jest święty Jur i domowa lura.
Nawet w Katnarze wiesz wiele naręczy
Wybiją na rok bednarze obręczy.
I własnéj nie chcąc zawstydzić ojczyzny,
Piłeś te wina, które daje żyzny
Grunt brodski, kiedy zawiesił proporce
Hetman i wszczęły dobrą myśl Podhorce.
Poprostu piłeś Janusze i Chwany,
Hańce, Iwany, Dzioanny i Zany,
I każda-ć była przyjazna kraina,
Co rodzi grona, albo ślepo wina.
Ale téż podczas dla lepszéj ochłody
Pijałeś z wodą przewarzane słody,
Angielskie ele, co jak cukier szczéry,
I w ziemnych dzbankach burzne butelbiéry,
Mumy brunszwickie i wrocławskie szepsy,
Godne w korycie poić świnie ze psy.
I zerbtskie klary i te gdańskie smoły,
Co naszym flisom dają byt wesoły;
Że ani gdańskich praw poważa wielce
I nie wie, że to ciągnąć jutro w szelce.
Piłeś téż potym bliżéj swéj dziedziny,
Potężny Łowicz, wolne Garwoliny,
Wystała Warkę, co Warszawę żywi,
Piwo drzewickie, które gębę krzywi,
I gdzie dochodzą chorzy rady zdrowej,
Lecz nie w browarze, piwo z Częstochowy.

I głód przymusił, żeś zadnieprską brachę
I rozbebłaną[12] pijał sałamachę.
Zażyłeś w Kownie warzonego miodu,
Wiesz, że dodaje po przepicia chłodu
Pachnący lipiec i że skryte szysze
Miód siedmiogrodzki po czele rozpisze.
Piłeś jabłecznik przykry i grusznice,
Które ma Normand na miejscu macice,
Piłeś, gdy wiosna białe spędzi mrozy
I miazga w drzewo wstąpi, soki z brzozy,
Wódkę z poziomek i chłodne tyzanny,
Trunki z purgansem i trunki do wanny.
I dla żołądka (a ona ku głowie)
Piłeś z pisarzem wódeczkę we Lwowie.
I czegom jeszcze nie przepomniał mało
I co mnie z łaski bogów nie potkało,
Piłeś i wodę, kiedy w dzikie pola
Wziął cię był z sobą dziedzic z Koniecpola,
Kiedyś[13] ty krymskie przejmując bieguny,
Dniepr przez Kuczkasów i wąskie Burhuny
Przebył i piłeś tamtego[14] strumienie,
Gdzie w Euksyn wpada przy Aslam Kirmenie.
Piłeś go wyżej przy pierwszym porohu
Kodackim ; piłeś czarną wodę z Bohu;
Wiesz, jaki mają smak Bieszczanne[15] brody,
I że nie sine, jak je zowią, wody,
Ani mołoczne płyną mlekiem rzeki.
Piłeś Ingulce[16] i czarne Tasztyki[17]),
Piłeś i kisłe, co dodaje siły,
Pijane mleko tatarskiéj kobyły.
To wszystko z chęcią i wszystko to żarty;
Aleś pił wodę w zbaraskim zawarty
Okopie, taką, która świadczy znacznie,
Że co kto musi, to uczyni smacznie.
Kiedy cię kozak niestatecznéj wiary
Z sprzysiężonemi obeznał[18] Tatary,

I gdy niesporéj czekając odsieczy
W trunek wam poszły obrzydliwe rzeczy.
Żeście i gnój swój pili i przez trupy,
Brnąłeś po wodę przez końskie tułupy.
I piłeś ścierwy, Tatary, kozaki,
Przez chustkę dzieląc od gęby robaki.
Żeś tedy wina, piwa, mleka, miody,
Wódki i wody, soki pił i smrody,
Pytam cię, bracie, jak biegłego w trunku,
W jakim jest dekokt u ciebie szacunku?
Bo się i z tym znasz i co boży rok ty
Trudnisz doktory i pijesz dekokty.
Powiedz, co salsa i jakiego smaku?
Gdzie téż święcono to drzewo z gwajaku?
I po czym poznać przedni korzeń chiny?
Czym szasafrasu pachną ostrużyny?
I skąd to miejsce prostej lukrecyej
Przy cynamonie i drzewach w Indyéj?
Żebym tak twoją upewniony próbą,
Mędrszy z przestrogi, już nie trwożył sobą
I nie zabłądził w tym indyjskim gaju,
Bo mi pić doktor kazał chinę w maju.



Raki.

Cnota cię rządzi, nie pragniesz pieniędzy,
Złota dosyć masz; nie boisz się nędzy;
Czystości służysz, nie swojej chciwości,
W skrytości mieszkasz, nie przywabiasz gości.
Szyciem zarabiasz, nie wygrywasz w karty,
Piciem się brzydzisz, nie bawisz się z żarty,
Matki się boisz, nie chybiasz kościoła;
Gładki-to anioł, nie zła dziewka zgoła.
Szumnie ważysz mnie, nie srebro w kieszeni;
U mnie wprzód rozum, niż miłość się zmieni.



Na jednę panią.

Nie dziwna to u mnie, pani,
Że cię każdy galant — wspomina;
Doglądasz bydła, przędziwa,
Przy tym wolisz szklankę pi — gwów usmażyć.

Przyznać ci, jak aptekarce,
Że umiesz wysuszać gar — garismy.
Przy stole-ć to nie nowina,
Że ci nie starczą wi — dełek rozbierać;
Skąd kiedy w taniec poskoczysz,
Pewnie się rześko zato — nie powstydzisz.
Nie mierzi gość życzliwy;
A mąż patrząc, dobrze ży — je z tobą.
Zwłaszcza gdy kto nieubogi,
Wyjednasz mężowi ro — czną intratę.
Nawet przed chudym pachołkiem
Nie pysznaś swoim nado — bnym ukłonem.
Więc to dziwna, że cię chwalą,
A gdzieindziéj takie pa — nują.



Do Zosie.

Tak twierdzisz, Zosiu, że kto je szczwanego
Zająca, gładkim jest do dnia siódmego;
Jeśli kto bywa gładkim z téj przyczyny,
Znać, żeś nie jadła nigdy téj zwierzyny.



O Marku.

Nie dziwuj się, że wieczerzą Marek późno jada,
Przypatrz się, jaka żona podle niego siada;
Radby nocy przykrócił, zdrzymać się nie może,
Woli z tak brzydką babą za stół, niż na łoże;
Woli z kumem pilnować do kurów szklenice,
Niż się podle przemierzłéj ukłaść czarownice.



Do oczu swoich.

Żart to i fraszka przeciw Bogumile,
Coście widziały oczy do tej chwile.
Choć wam gładkości włoskie nie nowina
I które nosi francuska kraina;
Co ich angielska wystawia korona,
Malta wojenna i hiszpańska strona,
Co Wenecya pokrywa w zapusty,
Co ma Niderland do wdzięcznéj rozpusty,
Wszystkoście oczy wędrowne widziały,
A wżdyście oków na się nie przybrały.

A teraz w Polsce, w domu szwankujecie
I przepłynąwszy, u brzegu toniecie.
Widzę, że trudna wtenczas bywa rada,
Gdy w domu złodziej, ogień u sąsiada;
A im się kto mniej spodziewa i strzeże,
Tym bliżéj szwanku i kajdan i wieże.
I wy chcecie-li wyjść bez znacznej szkody,
Strzeżcie się, radzę, domowéj urody;
Niewczas przestrzegam, boście wy łakome
I już w was widzę promienie kryjome:
Już w słup idziecie, i jawnie to czuję,
Że was napróżno gdzieindziej kieruję.
Ożyliście twardą zoczyli Gorgone,
Że się nie dacie odwieść w inszą stronę?
Czyli już wiecie, że już chęć i myśli
I serce służby odmieniać nie myśli?
Więc się nie dzielmy, bo-ć hołdować musi
Chęć, myśl i serce, więc i wy Bogusi.



Pieszczoty.

Ta, w której ręku żywot mój i zdrowie,
Pieści się ze mną i dzieckiem mię zowie;
Ale kiedy chcę, jak małe dzieciny,
Trochę bezpieczniej poigrać bez winy,
Ostro się stawia, na śmiałość narzeka,
I ust i piersi dziecięciu umyka.
Dotkni jej Wenus zwyciężnym orężem,
Wnet mię nie dzieckiem pozna, ale mężem.



Pewna broń.

Zdybawszy Jaga w śpiączki Kupidyna:
„Już mi nie będzie straszna ta dziecina“,
Rzecze; a wtym mu strzałeczki ukradła;
A on ocknąwszy, że go broń odpadła,
Płakał. Ale go matka tak tuliła:
„Wróci się zguba; Jagusia to skryła;
A ona nie dba o strzał twych rabunek:
Oczy, twarz, usta, to jest jéj rynsztunek“.



Do panny.

Twarde z wielkim żelazo topione kłopotem,
Twardy dyament żadnym nie użyty młotem,
Twardy dąb wiekiem starym skamieniały,
Twarde skały na morskie nie dbające wały:
Twardszaś ty, panno, której łzy me nie złamały,
Nad żelazo, dyament, twardy dąb i skały.



Wachlarzyk oddany.

Co mi wiatr czynić, co mię chłodzić miało,
To mię płomieniem żywym podżegało;
Czy-m ja to węgiel, na który gdy wieje
Kuchenna ręka, tym prędzej niszczeje?
Bojąc się tedy, żeby w tydzień święty,
W który z serc naszych Kupido wyklęty,
Nie nagabał mnie wiatrem bożek młody,
Odsyłam modlitw i skruchy przeszkody;
Jednak chcę, abyś wiedziała i o tem,
Żem barziéj sługą twoim, niż dewotem.



Pewny skarb.

Złodziej ci gdańskie powyłupia skrzynie,
Plon cię w zagonie obiecany minie,
Piorun popali dwory i stodoły,
Nie odda lichwy z sumą dłużnik goły,
Czynszów zniszczeni nie popłacą chłopi,
Szkuty ze zbożem nagły wiatr potopi;
Lecz tym, coś rozdał między przyjaciele,
Szczęście nie władnie; to swym nazwi śmiele.



Na Piotra. Proprium pańskie.
(Dyalog).

Nasz Piotr pan wielki. — Cóż, ma siła włości,
Albo pieniędzy? — Jako sadła w kości.
— Czy w wielkim domu i zacnie zrodzony?
— Ociec szwiec i to nie pilnował żony.
— Czy handel wiedzie? — Tym się nie zbogaci.
— Czemuż tedy pan? — Nierad długów płaci.



Nieumyślna (z Auson.).

Żona złemu[19] mężowi truciznę zadała,
A chcąc, żeby tym więcej jadu[20] w sobie miała,
Wlała żywego srebra, które samo szkodzi,
Ale wzięte przy jadzie, moc jego rozwodzi.
Tak kiedy dwie truciznie zwodzą w brzuchu zwady,
Strawiwszy się, przepadły na dół oba jady.
O, jakie szczęście I żona chcąc zabić, ratuje.
Tak gdy Bóg nie chce, dwoją trucizna nie truje.



Na wdowy.

Gdybym miał pojąć, tę-bym pojął wdowę,
Któréj mężowi kat zakręcił głowę;
Bo te marusze pod żalu płaszczykiem
Wypadną coraz na plac z nieboszczykiem.
A jabym swej rzekł: nie pleć, miła żono,
I nie chwal tego, co go obieszono.



Ad Marcum.

Est mihi vini cadus quod Tokajum
Fundit plagente wydeptanum prasa
Est et chlebi de meliore pista
Bułka farina.

Est quidquid sadus salacesqu’ ogrody
Porrigunt skibas rogatique ferax
Pecoris sumen nimiumque świeży
Frustra twarogi.

Nec molles desunt castaneae, quod si
Non vetis, tantum velis conjuvari
Sed dentem quaeras infringere duro
Est kuropatwa.

Est lactens matkam vitulus et pridem
Multa distentus sagina kapłonus;
Est gołębinéj fructus et corona
Fivedularum.


Inquis, haec quorsum? tibi praeparantur,
Te, Marce, czekant adsis, o sodalis,
Transige noctem hilaris et mecum
Funde trientes.

Sat kłopotorum tenet usque dzienius
Ad odpoczynkum data grzecznus nocte
Fruere et zmarskis caperatas aegris
Porrige frontem.

Mitte civiles domovesque curas;
Quid agat Chmielus, meditentnr króles;
Nam nos non juvat, licet pretioso
Spumet in auro.

Nos vina juvant et hic qui jagodis
Tłoczatur sokus purus nec dilutus
Nec Bacchus placet nisi sit ab omni
Viduus unda.

Veni, tu solus mihi goscius eris
Praeter quod tamen aderit quae smacznos
Porrigat kąskos poculaque bibet
Culta Jagusia.

Quum si te non hoc pociągabit cetum
Es de kamienio chalybisque kruszczo
Et frustra tibi sensus excitamus,
Marce, wieczerza.



Niestatek

Oczy są ogień, czoło jest zwierciadłem,
Włos złotem, perłą ząb, płeć mlekiem zsiadłem,
Usta koralem, purpurą jagody,
Póki mi, panno, dotrzymujesz zgody.
Jak się zwadzimy: jagody są trądem,
Usta czeluścią, płeć blejwasem bladym,
Ząb słupią[21] kością, włosy pajęczyną,
Czoło maglownią, a oczy perzyną.



Rozmowa z Wenerą.

Adonis.  Ratuj, Wenero wszystkowładna, proszę!
Poradź w miłości, którą dziś ponoszę.
Wenus.  Kochaj; miłości miłość jest nagrodą.
A. —   Czynię to, ale darmo i z swą szkodą.
W. —   Dawaj podarki, co wiążą i bogi.
A. —   Chciałbym; niemasz skąd; mieszek mam ubogi.
W. —   Obiecuj. — A. — Słowy nie wskóram gołemi.
A. —   Przysięgaj. — A. — Szkoda żartować z świętemi.
W. —   Pisz wiersze. — A. — Trudno o miłosne dumy,
Gdy wszystkie w głowie szwankują rozumy.
W. —   Więc spróbuj szczęścia, wleź tam oknem w nocy.
A. —   Strach mię odstraszy kijowéj niemocy.
W. —   Porwiże pannę, a dotrzymaj wiary.
A. —   Boję się prawa i katowskiej kary.
W. —   To-ć już ostatnie lekarstwo dać muszę:
Kup sobie powróz, a zadziergni duszę.
A. —   Tak-to, tak, Wenus, cnotliwa-ś i z synem;
Cukrem się wszczynasz, a kończysz piołunem.



Do Jagnieszki.

Nie każda gwiazda takie światło toczy,
Jaki blask twoje wydawają oczy,
Włosy nad złoto są sidła zdradliwe,
W które nam łowisz, panno, serca chciwe;
Z karmazynowym zaś koralem usty
Zrównasz, które nas wabią do rozpusty;
Piersi bez mleka, ale równe mlecznym
Nabiałom, równe i liliom ślicznym;
Alabastrowa czoło jest tablica,
Na której szczęścia mego tajemnica;
Ręka tak gładka i ulana w mierze,
Że każde serce do więzienia bierze.
Stąd ci mię dręczą w nieprzebranej[22] męce:
Oczy, włos, usta, piersi, czoło, ręce.



Na szubkę.

Rozumiesz, że-ć te, co wdziewasz, kożuchy,
Odpędzą wiatry i mrozowe duchy?
Mylisz się: nie wiatr, nie zima cię chłodzi,
Ale to z serca mróz po tobie chodzi,
Który, kiedy go miłość nie zniewoli,
Cóż się od miękkich ma stopić soboli?



Do panny.

Na głuche skały, na śnieżyste Tatry,
Których południe nie odkryją wiatry,
Twoja się matka była zapatrzyła,
Kiedy cię dziecko szczęśliwe nosiła.
Stąd ci się, na złość sługom twym, dostało
Serce jak strzała, a jako śnieg ciało.
Lecz bardziej śniegi polubiła stałe.
Stąd jak śnieg serce, zimne ciało białe.



Na piegi.

Potkał Kupido dziewczynę gładką
I bieżał za nią, jakby za matką.
Postrzegszy potym na twarzy piegi
Czarnawéj, spiesznie stanowił biegi.
Podobnaś, mówi, matce méj zgoła,
Takich-eś oczu i ust i czoła.
W tym ją przechodzisz, że twej płci śniegi
Bielsze są, niż jej, podle tej piegi.



Na oczy.

Zdybała[23] dziecię Wenery w ogrodzie,
Rwąc wonne kwiatki, Jaga przy pogodzie;
Chciał przed nią uciec, ale uwikłany
W ziołach, różane wziął od niéj kajdany.

Smęcił się z przodku, ale obaczywszy
I twarz piękniejszą i wzrok dobrze żywszy,
Niż u swej matki, polubił okowy
I rzekł, już z niebem rozstać się gotowy:
Takich mi właśnie oczu było trzeba,
Skąd lepiéj będę strzelał, niźli z nieba.



Różnica.

W sercu mróz nosisz, w piersiach szczere lody,
A farba-ć zdobi rumiane jagody;
Ja w sercu pałam, a twarz mi blednieje.
O! jak się znacznie lepiéj z tobą dzieje!



Oracya kwietnia.

Ja trzymam z dworem,
Zabiję worem,
Co się nawinie.
Więc i te stroje,
Co nie są moje,
Zdejmcie w skok, bo to
Srebro czy złoto,
Ani się zwiecie,
Będzie w kalecie.



Stolarz z Doktora.

Przedtym chorych dobijał, teraz truny robi,
Tak dwojakim rzemiosłem jeden cmentarz zdobi.



Na ludzkiego.

Wczora przy pełnéj, gdy niejedna w głowie
Hojnych czyniła i w rzeczy i w mowie,
Na obiad-em cię prosił na dziś, a ty
Bez żartuś przyszedł, wyprzedziwszy swaty;
Wierę, żeś ludzki, bardziej niźli grzeczy.
Szkoda pijanych przypominać rzeczy.



Do jednéj.

Chcesz iść za bogatego? Mądraś! Lecz nie głupi
I bogaty, bo cię on nie pojmie — a kupi.



Na skąpego stryja. (Na satyra).

Zdrowy nic mi nie dajesz, po tobie dziedziczę;
Jeśliś nie głupi, możesz wiedzieć, czego-ć życzę.



Pszczoły w sajdaku.

Bój matek miodo-noszych, ruszony z ogroda,
Osiadł w sajdak Kupidów. O! jak święta zgoda!
Ma swoje żądło miłość, ma żądło i pszczoła,
Tamta ma serca nasze[24], ta kwiatki i zioła.
Pszczoła w jednymże ciele miód nosi i jady;
Miłość raz miodu pełna, wnetli[25] pełna zdrady;
Ale w tym jest różnica: pszczoła raz zakole
I umiera, a miłość wieczne daje bole,
I od pszczoły, choć nabrzmi, niedługośmy chorzy,
Ale rany miłości nie zleczą doktorzy.



Na Kalottę.

Czy to łysina, czy to spodkiem parchy,
Że plesz, rzecz świętą, kryjesz w skórę z marchy.
Gdy na was spojrzę, księże kanoniku,
Zda mi się, że łeb nosicie w trzewiku.



Do kramarki.

Moja droga kramareczko,
Me złoto, me pieścidłeczko,
Nikt ci nie zada, żeby twój kram chudy,
Kiedy twe budy
Wszytkie gładkości napełniły cudy.

Widzę tu twarde kamienie,
Jako w sercu, tak i w cenie;

Przecie bądź tańsza i waruj się skargi,
Zwłaszcza gdzie targi
Idą o serca, o łaskę, o wargi;

Ale i stąd bój się trwogi:
Obwinia cię o pożogi
Bo w twoim składzie[26] od ognia jarmarki,
Z ust strzelcze miarki,
W oczach ogniste strzały, wszędzie siarki.

Ty się broń, że ód przygody
Naczerpasz z oczu mych wody;
Choćby-ć też urząd kazał pobrać kramy,
My, co cię znamy,
Serca-ć w kramnicę na to miejsce damy.

A ty nie bądź w grosz niesytą,
Chowaj kupią nienabytą,
I choć rozprzedasz wszytkie stroje wasze,
Choć zbierzesz tasze,
Weź przecie na się w króbkę serca nasze.



Na niepłodnego.

Jużeś i perły wyjadł i aptśki,
Żeby przypisać dzieci do metryki.
Pijesz dekokty i polewkę zdrową,
Nawiedzasz z panią Gidle, Częstochową,
I do Leżajska miewasz dróżki chyże.
Radzę-ć: z Leżajskiem sprzągnij Święte Krzyże.



Do swych książek.

Hola! już dosyć, dosyć, moja księgo!
A ty drwić jeszcze napierasz się tęgo.
Porzuć obyczaj świegoty tak brzydki
Ma krótka księga, a pewne pożytki.
Naprzód ci powiem, a powiem szczérze,
Mniejszy koszt, mniejsza i szkoda w papiérze.

Druga, tęskliwy pisarz z drukarczyki
Nie tak kląć będą pomierne wierszyki.
Potym, gdy przyjdziesz w ręce mądrych ludzi,
Rzeką: nie przednia-ć — ale nie zanudzi.
I gość twe karty czytając, przewieje
Wprzód, niż mu wino w kieliszku zciepleje.
Rozumiesz, żeś tym uczynkiem wygrała...
I tak się będziesz wielom długą zdała.








  1. w rkp. Oss. złączony.
  2. w rkp. Oss. Kastalliny.
  3. w rkp. Oss. mały.
  4. rk. Oss. andaluskie (z opuszczeniem i)
  5. rkp. Oss. ma zam. tych dwu wierszów, następne:
    Godna, żeby jej sam wystrzygał uszy

    I róg wybierał koronny koniuszy.
  6. Rk. Oss. passady.
  7. Żmudzin, żmudzinek jest koń małego wzrostu, jakich najwięcej na Żmudzi. „Upominek jak żmudzinek, jak fryz oracyja“.
  8. Podajemy tu odpowiedź Otwinowskiego, zawartą w rk. Oss. „Lutni“.

    Respons.

    Ufam ja cale w Bogu swym, mój wnuku drogi,
    Że ty wielki wziąwszy zysk z trudu i z twéj drogi,
    I zwiedziwszy narodów wielu obyczaje,
    Wrócisz się, da Bóg, zdrowo znowu w nasze kraje.
    Ni cię baba o kradzież wrzucona do wody,
    Ni dziewka psich głów pełna przywiedzie do szkody,
    Ni uszu twych głos panien zdradliwych dosięże,
    Ni srogość lakońskich skał nawy twéj dolęże,
    Gdy Bóg, któregoś ty jest opiece oddany,
    Będzie cię bronił od wszéj szkodliwéj odmiany.
    Ma morze Faraona, którego w swéj toni
    Zatopiło i z wojski za Żydy w pogoni,
    Ma Hillasa w kolchidzkiéj zgubionego drodze,
    Ma Oronta z okrętem rozbitego srodze,
    Pallinusa, Aisaka, Leandra, Milona,
    Eupola, Mirtila, Lika, Palemona,
    Ma Parta i Ikara, Ceiksa i co ich
    Bez liczby w głębokościach pogrążyło swoich.
    Ale na cię, któryś jest w Najwyższego straży,
    Nic się, da Bóg, nacierać nigdy nie poważy.
    Owszem, ty wygodziwszy swéj wrodzonéj chęci,
    I nazbierawszy mądrych rzeczy do pamięci,
    Doma cię czekające pozbawisz tęsknice
    I poczciwe ucieszysz zdrowiem swym rodzice.
    Mnie — nie wiem! którego już nadwietszałe lata
    Wypychać się potężnie zdają z tego świata.
    Bądź mię jednak zastaniesz umarłym, bądź żywym,
    Nie znajdziesz, jedno żem ci jest, lub był życzliwym.
    I rzeczesz, kiedyś po mym przechodząc się grobie,
    Miałem ja przyjacielem tego człeka sobie.
    Jakoż ja tym i teraz to pismo zawieram,
    Że niewątpliwie twoim — żyję i umieram.
    Naso mój jeszcze w cieniu, lecz już w swym niewczasie
    Narzeka u srogiego rzemieślnika w prasie.
    Skoroć się jednak Bóg da stamtąd mu wyprawić,
    Nie zmieszka i do Belgów za tobą się stawić.
    Vale! Otwinowski,
    Podczaszy Sendomirski.
  9. rk Oss. ma pannie.
  10. rk. Oss. ma łeb ci.
  11. Przypis własny Wikiźródeł Przy redakcji zbioru ocenzurowano tę fraszkę i nie opublikowano jej w całości. Pełna wersja (ze strony internetowej Poezja mało znana):
    Gospodarz precz odjechał i stąd role tłuste
    Nie przynoszą pożytku i płonieją puste;
    Ale pani sowicie tę szkodę nadgrodzi,
    Bo chociaż męża nie ma, przecię dzieci rodzi.
    Wiesz, czemu pani płodna, a pola szwankują?
    Bo roli nikt nie sprawia, a panią sprawują.
  12. Rk. Oss. ma rozbełtaną.
  13. Rk. Oss. kędyś.
  14. Rk. Oss. tam jego.
  15. Rk. Oss. ma piszczane.
  16. Rk. Oss. ma Jungulce.
  17. Rk. Oss. Taszłyki.
  18. Rk. Oss. ma obegnał.
  19. Rk. Oss. ma swemu.
  20. Rk. Oss. ma mocy.
  21. Słupią = trupią.
  22. Rk. Oss. ma: dzierżą to nieprzetrwanéj.
  23. Rk. Oss. ma: zastała.
  24. Rk. Oss. ma: po sercu szczypie.
  25. Rk. Oss. ma: wnetki.
  26. Rk. Oss. ma: w twéj budeczce.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Andrzej Morsztyn.