[163]Do oczu swoich.
Oczy płaczcie, a ja się z was śmieję,
Choć tak-em stracił jak i wy nadzieję;
Ale któż wlezie dlatego w kir gruby,
Co sobie własnéj przyczyną jest zguby?
Kto temu doda porannej ochłody,
Który umyślnej potrzebował szkody?
Jak kiedy hetman afrykańskiéj ziemie,
Gdy Rzym zwyciężny kładł niewoléj brzemię
Na jego miasto, a przedniejszy w radzie
Płakali radząc o pieniędzy składzie,
Śmiał się i w toniéj ojczyzny, bez grzechu,
Nad tym niewczesnym płaczem zażył śmiechu. —
Nie w czas płaczecie i wy; wtenczas było
Pomniéć o płaczu, gdy wam było miło;
Wtenczas się było zaślepić tą wodą,
Gdyście zwiedzione tak śliczną urodą,
Posłały myślom zapał, do tej doby
Cięższy nad zapał gorącéj choroby.
A wam dopiero te płacze wyciska,
Że na niej służba wasza nic nie zyska?
Nie na toć tylko dało wam powieki
Niebo, żebyście, albo w śmierć na wieki,
Albo w sen przez noc, oczy wasze kryły;
Ale żebyście, gdzie źle, nie patrzyły.
Lecz jeśli płakać, płaczcież przed nią, żeby
Wierzyła, że mus gwałtownéj potrzeby
Płakać wam każe, i że te krynice,
Póki tak sroga, popędzą zrzenice.