[68]Do swoich książek.
Dokąd się, moja lutni, napierasz skwapliwie?
Chcesz na świat? i w drukarskiéj chciałabyś oliwie
Podać w nielutościwe swoje plotki prasy,
Wzgardziwszy słodkie mego kabinetu wczasy;
Ach nie wiesz, czego-ć się chce. Różne w ludziach smaki,
I ciebie potka wilkum pewnie nie jednaki.
Nie trzeba dymem śmierdzić, kto się chce do dworu
Udać, jeszcześ ty godna kuchennego szoru.
Jeden co lepiej pisze, najdzie w tobie siła,
Coby cierpli wszą głowa jeszcze przekryśliła;
Drugi z zazdrości, która średnie mózgi żywi,
W oczy pochwali, ale z tyłu gębę skrzywi;
Inszy choć w hipokreńskiéj nie pił nigdy bani,
Żeby się coś zdał, czego nie umie, pogani.
Tak, coś ją w ciszy miała, utracisz powagę,
I pójdziesz za sukienkę korzeniu na wagę.
Abo cię, ważąc konfekt, podścieli na szali
Aptekarz i Szot tobą tabakę podpali;
Abo kiedy krystera czyści brzuch zawarty,
Coraz to kord do stolca jednéj zbędziesz karty.
Ale ty przecie prosisz łaskawéj odprawy,
Tak ci się moje przy krza kreski i poprawy,
I co go doznać możesz, nie poważasz sromu;
Idź tedy — ale lepiéj było siedziéć w domu.