<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Horoskop.

Po chwili milczenia, Perina zaczęła w dalszym ciągu opowieść swoję.
„— Dostojny pan, mówiła, umieścił pochodnię na stole, na którym oprócz papieru, piór, ołówków, znajdował się także mały teleskop, kompas, bussola i różne inne narzędzia astronomiczne.
„Czyżby mój szlachcic, lubił także kiedy niekiedy podpatrywać tajemnice niebieskie?.. Nie wiem, ale bardzo to prawdopodobnem mi się wydało.
„— Zostawiam panią samą, rzekł uprzejmie, bo się obawiam, abym jej nie przeszkadzał obecnością moja. Jak długo czasu może pani zająć ta praca...
„— Co najmniej godzinę całą.
„— Powrócę zatem za godzinę.
„Wyszedł z pokoju i zamknął drzwi za sobą.
„Zabrałam się natychmiast do dzieła, zaczęłam według systematu Naiboba, Maginusa, d’Origene’a i Argola studyować bieg gwiazd po firmamencie, zaczęłam dochodzić, jaki mógł być wzajemny do siebie stosunek ciał planetarnych w dniu i godzinie przyjścia na świat dzieciny, o losy której zostałam zapytana.
„Naraz spostrzegłam na stole arkusz papieru, a na nim narysowaną figurę nieba.
„Podzieliłam ją na dwanaście części, umieściłam planety według efemeryd i zaczęłam dociekać, w jakim położeniu znajdowały się w chwili, gdy rodziło się maleństwo, dla którego horoskop stworzyć potrzebowałam.
„Gdym to wszystko zrobiła, pozostało mi już tylko wytworzyć historyę żywota dziecka.
„Nie będę nużyć cię powtarzaniem szczegółów obojętnych i niezrozumiałych dla ciebie, dość będzie, gdy ci powiem, że znalazłam w horoskopie coś, co zwróciło na siebie całą uwagę moję.
„Planeta Mars, znalazłszy się w najbardziej wzniesionym punkcie dwunastej części, przepowiadała dziewczątku śmierć nagłą i gwałtowną, ale nie tak zaraz.
„Inne wyliczenia dały mi poznać, że katastrofa okrutna i fatalna nastąpi w dwudziestym pierwszym roku życia panienki.
„Trzy razy, a każdym razem w inny sposób, sprawdzałam rezultat badań moich i trzy razy otrzymywałam to samo...
„Ta potrójna zgodność uderzyła mnie pomimo woli...
„W chwili, gdy skończyłam właśnie robotę, otworzyły się drzwi i ukazał się w nich pan dostojny.
„— No cóż?... zapytał.
„— Wszystko gotowe...
„— Zejdziemy zatem...
„Otworzyłam usta, aby dać mu natychmiast odpowiedź, na którą z taką straszną wyczekiwał niecierpliwością.
„Nie pozwolił mi na to.
„— Sam nie chcę nic a nic słyszeć... zawołał żywo; czy to będzie wiadomość pomyślna, czy zabójcza, chcę się nią podzielić z współtowarzyszką mego życia...
„Chwycił pochodnię... wyszedł pierwszy, aby mi przyświecać, ja za nim podążałam po schodach.
„Po chwili znaleźliśmy się w pokoju, w którym znajdowała się młoda matka daleko jeszcze bledsza teraz, niż była przed godziną...
„Zatrzymałam się o dwa kroki od łóżka...
„Biedna kobieta o nic mnie nie zapytywała, ale utkwiła we mnie spojrzenie głębokie i błagające, jakby chciała wzruszyć moje serce...
— Widzę, jak się uśmiechasz przy tych słowach, panie baronie de Kerjean... Racz sobie przypomnieć jednakże, że to, co opowiadam, działo się przed dwudziestu laty i że w epoce owej nosiłam jeszcze w piersiach resztkę już, co prawda, serca... Boże drogi, któż to wie... może przed laty dwudziestu i ty także miałeś jeszcze resztki sumienia...
— Daję słowo, że to bardzo możliwe!... zauważył, śmiejąc się baron... Nie chciałbym wcale przysięgać, że było inaczej...
Perina ciągnęła dalej:
„— Nie zapomnę nigdy w życiu tego spojrzenia młodej matki...
„Ciągle ono do dziś dnia stoi mi przed oczyma. Mówiło mi ono, że trzymam w moim ręku życie albo śmierć biednej, wątłej kobiety, zdawało się wyrażać przekonanie, że odemnie tylko zależy życie lub śmierć jej dziecinki, że ja jeżeli zechcę, mogę zmienić wolę losów...
„Dostojny pan ujął rączkę swej towarzyszki i pieścił ją w rękach swoich.
„— Jesteśmy zatem razem, odezwał się do mnie, mamy dość odwagi, mamy dość mocy nad sobą... Proszę, mów pani teraz...
„— Zapytywałam gwiazd i gwiazdy mi odpowiedziały... wykrzyknęłam z tą emfazą, która zdawała mi się konieczną w roli wróżki, moje przepowiednie są niezawodne, bo głos, który posłyszycie, nie będzie głosem moim, ale głosem przeznaczenia.
„— Mów pani, powtórzył szlachcic, mów, zaklinam cię na wszystko, cokolwiek możesz mieć świętego!...
„— Szczęśliwą mam wam zwiastować nowinę, odezwałam się tym samym, co poprzednio, tonem uroczystym... Śpiew nadziei nie zaś rozpaczy rozbrzmieć ma po tym domu... myślcie o kołysce nie o trumnie... Dziecinka, która się wam narodziła, żyć będzie i pięknie wyrośnie...
„— Żyć będzie!... zawołali na raz i ojciec i matka z radością, której opisać niepotrafiłoby najgenialniejsze nawet pióro.
„— Nie wątpcie o tem, wyrocznia jest stanowczą i nieomylną...
„Młoda matka zlewała biedne maleństwo łzami gorącej radości, okrywała je najczulszemi pocałunkami, a jednocześnie szeptała głosem zaledwie dosłyszanym:
„— Janinko... droga, ukochana Janinko moja... skarbie mój... najsłodszy... jedyny... gwiazdeczko złocista moja... ty żyć będziesz... czy ty to słyszysz... pieszczotko ty święta moja... żyć będziesz, aby kochać biedną matkę twoję.
„Pozostawiłam kilka minut czasu na te wybuchy radosne, a ochłonąwszy i sama tymczasem trochę z wielkiego wzruszenia, zaczęłam znowu:
„Nie ma takiego nieba, na którem nigdyby żadna chmurka nie zawisła, nie ma chmurki, z którejby burza rozszaleć się nie potrafiła... Muszę wam powiedzieć teraz, czego się obawiać macie...
„Młoda matka pobladła. Głęboka zmarszczka wystąpiła na czoło ojca.
„— Powiesz nam pani, czego się obawiać mamy... powtórzył. Jest zatem coś, co zagraża naszej dziecinie?...
„— Tak... niebezpieczeństwo to nie istnieje jeszcze... ale przyjdzie...
„— Kiedy?...
„— Z chwilą, gdy dzieweczka ukończy lat dwadzieścia... Dziś mamy 20-go lutego 1752 r... Zatem 20-go lutego 1772 r.
— Co jej zagrozi?...
„— Śmierć... zgon niespodziewany i gwałtowny...
„— Zkąd przyjdzie?...
„— Nie wiem... gwiazdy nie odkryły mi tego.
„— Czy nie mogła byś pani raz ich jeszcze zapytać o to?...
„— Byłyby to daremne usiłowania... więcej nic mi już nie odpowiedzą...
„— Powiedz nam pani zatem przynajmniej, czy możliwem będzie uniknąć tej katastrofy okrutnej?...
„— Będzie możliwem, nie bez trudów jednakże, nie bez usiłowań wielkich...
„— Co i jak robić wypadnie?...
„— Nie umiem odpowiedzieć na to... Wiem to jedynie, że gdy skończy szczęśliwie lat dwadzieścia jeden, gdy przebędzie szczęśliwie epokę fatalną, dziecko dziś, a wtedy ładna dziewoja żyć będzie długo i spokojnie... Nic nadto nie wiem zgoła... Pamiętajcie tylko i nigdy nie zapomnijcie o tem, że dzień 20-go lutego 1772 r. będzie pierwszym dniem niebezpieczeństwa... Wszystko co powiedzieć mogłam, już powiedziałam... Nie mam już co robić tutaj... pozwólcie mi odejść zatem...
„— Jeszcze nie... zawołał ojciec.
„— Czego pan zatem życzysz sobie jeszcze odemnie?...
„— Czegoś, co pani na pewno możesz dla nas uczynić...
„— Cóż to takiego?...
„ — Czy w dniu niebezpieczeństwa będę jeszcze na świecie, czy będę mógł czuwać nad dzieckiem mojem, czy będę je mógł bronić?...
„— I ja... zawołała młodą kobieta... i ja matka tego biedactwa, czy będę żyć jeszcze?...
„— Zastanówcie się!... szepnęłam. Pytanie, jaki mi zadajecie, jest bardzo niebezpieczne!... Kto wie, czy odpowiedź moja nie byłaby dla jednego z was, a może i dla obojga, ciosem śmiertelnym?...
„Szlachcic i młoda kobieta zamienili ze sobą spojrzenia.
„— Mniejsza o to!... zawołali jednocześnie. Chcemy wiedzieć prawdę bez względu jaka ona...
„— Niechajże stanie się, jak chcecie... odpowiedziałam.
„Podeszłam do łóżka i powiedziałam do młodej matki:
— Podaj mi pani swoję rękę...
„Wyciągnęła ku mnie niechętnie cienkie, ale prześliczne palce, na jednym z których dostrzegłam dwa pierścionki.
„Pierwszy ślubny nie odznaczał się niczem szczególnem, drugi przykuł oczy moje do siebie. Był to jeden z tych pierścieni złotych emaliowanych na różowo, które przychodzą z Azyi, a uważane są za talizmany. Oczko koralowe stanowiło przykrywkę maleńkiego pod niem wydrążenia. Zdaje mi się, że widzę jeszcze ten pierścień i tę piękną rączkę, która go nosiła. Badałam w ciągu paru sekund linie tej rączki.
„Miały one jaknajbardziej prawidłowe wygięcia, na linii wielkiej, będącej linią życia, nie widać było żadnej bruzdy złowieszczej.
„Albo chiromancya[1] jest bezsensem, zawołałam, albo za lat dwadzieścia będzie pani dość zdrową i dość silną do strzeżenia swojej córki...
„Niezwykła radość błysnęła w oczach mężczyzny, gdy wypowiedziałam słowa powyższe.
„Zbliżył się on do mnie i podał mi dłoń swoję.
„— Teraz moja kolej — powiedział.
„Wpatrzyłam się z zachwytem w tę rękę silną i zgrabną, jakby do noszenia szpady stworzoną. Na palcu serdecznym zobaczyłam pierścień żelazny, podobny do złotych pierścieni rycerzy rzymskich. Uderzyły mnie godła kolorowe, wyrżnięte na nim prawdziwie artystycznie.
„— No, proszę pani, odezwał się szlachcic z uśmiechem, co pani czyta w tych znakach tajemniczych. Co ma mi pani zwiastować?...
„— Nic a nic niedobrego również... długie życie i świetną przyszłość...
„— Postanowiłaś pani sobie być w tym domu, przerwał mi nieznany mój interlokutor, zwiastunką dobra i szczęścia...
„— Przybyłam tu jako zwiastunka prawdy, odpowiedziałam... Sama nic osobiście nie znaczę, wyobrażam jedynie usta, przez które inny się głos odzywa.
„Z tą samą szczerością, co dobre, byłyby one i złe wypowiedziały... Odchodzę... Nie zapomnijcie niczego... pamiętajcie o 1772-im roku.
„— O!... zawołał szlachcic z zapałem, dopóki nas nie braknie, dziecko nasze nie będzie się potrzebowało o nie obawiać... Będziemy czuwać nad niem, potrafimy je w razie potrzeby obronić, przysięgam pani...
„Wypowiedziawszy to z zupełną pewnością siebie, interlokutor mój poprosił mnie ze sobą do sąsiedniego salonu.
„Oczekiwali w nim dwaj mężczyźni czarno ubrani i zamaskowani, z którymi przybyłam tutaj. Szlachcie doręczył mi woreczek z pięćdziesięciu luidorami.
„Zawiązano mi przepaskę na oczach. Zeszłam i zajęłam miejsce w karocy tajemniczej.
„W pół godziny potem, wysiadłam na placu Notre Dame, naprzeciwko bramy kościelnej. Powóz odjechał i zniknął w ciemnościach..
„Wiesz, że zawsze byłam ciekawą i że ta ciekawość nieraz mi się opłacała sowicie. Nic zapomniałam bynajmniej godeł wyrżniętych na pierścieniu żelaznym, były to trzy miecze na krzyż, a nad niemi korona książęca.
— Herb Simeusów... zawołał Kerjean.
— Tak jest, herb Simeusów... wiedziałam już o tem nazajutrz... czyli, że odkryłam bardzo prędko ostatni wyraz awantury, w jakiej dopiero co odegrałam rolę czynną. Zaczęłam się ostrożnie wywiadywać i nim tydzień minął, miałam już możność zapisania całej karty w tej oto księdze, w której od lat dwudziestu notuję wszystkie ważniejsze wydarzenia, w jakichkolwiek brałam udział...
— Szacowna księga!... zawołał baron.
— Naturalnie, że szacowna!... potaknęła Perina. Zawiera ona prawdziwe źródła mojej fortuny!... księga to rzetelnie magiczna, bo nieraz już tajemnice jakie zawiera, mogłam była w prawdziwy deszcz złoty zamienić!...
— Czy, zapytał Kerjean, mógłbym wiedzieć co się znalazło na karcie tej przed dwudziestu laty?
— I owszem... odpowiedziała właścicielka Czerwonego mieszkania i pochyliwszy się nad grubym in folio tomem, odczytała co następuje:
28-go lutego 1752 r. Dom, do którego zostałam wprowadzoną w dniu dwudziestym bieżącego miesiąca, położony jest przy ulicy Estrapade i należy do jednego starego i oddanego Simeusom sługi. Książe Jakób de Simeuse, jedyny dziedzic imienia, tytułów i kolosalnej fortuny tego świetnego rodu, ożenił się sekretnie przed miesiącem z panną Blanką de Chastenay, ubogą sierotą. Nienawiść przechodzącą, jak u Kapuletów i Montekichz pokolenia na pokolenie i przeszło już lat sto pięćdziesiąt trzymającą zdala od siebie Simeusów i Chastenayów, stargał książe Jakób, poślubiając pannę Blankę, którą gorąco umiłował. Poślubił ją w sekrecie prawdopodobnie dla tego aby nieściągnąć na głowę swoję gniewu, a może przekleństwa, owdowiałej księżnej jego matki, staruszki około ośmdziesięcioletniej.
„Z tego też powodu rozkazał urządzić wspaniale stary dom przy ulicy Estrapade i umieścił w nim młodą małżonkę. Pędziła ona tam życie bardzo spokojnie i przed kilku dniami powiła księciu córeczkę, której dano imię Janina i dla której w nocy z 20 — go na 21-szy bieżącego miesiąca musiałam ułożyć horoskop życiowy.
Perina przerwała w tem miejscu czytanie.
„— Szczegóły, jakie idą w dalszym ciągu, znam już, powiedziała, więc ci ich powtarzać nie ma potrzeby... Po sześciu miesiącach, czyli pod dniem 26 sierpnia 1752 r. dopisałam u spodu tej karty, co następuje: „Księżna matka umarła w początkach tego miesiąca. Książe Jakób ogłosił małżeństwo swoje i przeniósł się z żoną i córką do obszernego i wspaniałego o pałacu de Simeuse, położonego na rogu ulic: Clovis i Wały św. Wiktora, na górze św. Genowefy.
Perina zamknęła księgę czerwoną do ukrytej w murze szafy żelaznej. Schowała pęk kluczy do kieszeni, a usiadłszy na swem miejscu mówiła dalej:
— Tajemnice złożone w moich archiwach, wówczas jedynie mają dla mnie wartość, gdy zawierają jaką nieznaną zbrodnię, jaką hańbę ukrytą przed światem, lub zdradę, o której nic nikomu nie wiadomo...
Nic podobnego nie znajduje się, jak słyszałeś, w notatkach o rodzinie Simeusów. Były więc dla mnie zbyteczne i zupełnie o nich zapomniałam, gdy nagle się pojawiłeś i przypomniałeś mi rodzinę z którą łączą się bezsensowne twe marzenia o małżeństwie bogatem.
— Rzeczywiście ciekawy to zbieg okoliczności, odrzekł baron, nie widzę jednakże w tem wszystkiem nic jeszcze takiego, coby mogło usprawiedliwić twoje zdumienie, wzruszenie i pomieszanie. Czy nie byłabyś łaskawą wytłómaczyć mi tego, bo wydaje mi się to bardzo niejasnem?
— Jakto?... zawołała żywo Perina. — Czyż nie jest to rzeczą dziwną, cudowną, niesłychaną, że ów horoskop nakreślony kiedyś z najzupełniejszą i najgłębszą niewiarą, przypomina mi się w dwadzieścia lat właśnie od chwili, w której go ułożyłam, i że niebezpieczeństwo, zapowiedziane Janowi de Simeuse, rozpoczyna się istotnie w dniu i godzinie, którą przepowiedziałam!... Wiesz dobrze, iż nie łatwo ulegam wzruszeniom, a jednak ten niepojęty zbieg wypadków mąci mój rozum!... nie wiem sama, co mam myśleć o tem i mimowoli nasuwa mi się pytanie, czyby przeznaczenie ludzkie miało być istotnie zapisane tam w górze... na gwiazdach?...
— Umysł twój słabnie, piękna moja przyjaciółko, odrzekł de Kerjean na pół uśmiechnięty. Niepokoisz się bez najmniejszego powodu... Myśl, że byłaś kiedyś... raz w swojem życiu, wieszczką bezwiedną wzrusza cię zanadto. Dwudziesty pierwszy rok Janina Simeuse dzisiaj zaczęła... bardzo to pięknie, lecz gdzież jest to groźne niebezpieczeństwo, jakie jej przepowiedziałaś?...
— Jeszcze się pytasz, gdzie jest to groźne niebezpieczeństwo?... ależ ty sam niem jesteś!...
— Ja?.. zawołał Kerjean z nieudanem ździwieniem. — W jakiż sposób osoba moja może być niebezpieczną dla młodego dziewczęcia, któremu wczoraj życie ocaliłem?...
— Zapominasz więc o twych zamiarach małżeńskich, jakie dopiero co roztaczałeś przedemną?...
— Pamiętam o tem... ale cóż to może mieć wspólnego z niebezpieczeństwem?
— Co wspólnego?... przerwała gwałtownie Perina. Jakto?... do mnie zwracasz się z tem zapytaniem?... Najstraszniejsze niebezpieczeństwo, mogące złamać życie Janiny de Simeuse, grozi jej z twojej strony, gdyby zostać miała twą żoną...
Pan de Kerjean nie miał czasu na odpowiedź. Żelazny młotek, zawieszony u bramy Czerwonego domu, uderzył o płytę stalową, a na schodach kręconych rozległo się głuche mruczenie, podobne do odgłosu gromu, uderzającego gdzieś w oddali.
Równocześnie murzyn olbrzymi, dziwacznie ubrany, imieniem Jupiter, pojawił się na progu pokoju...
— Czy przyjmujesz?... zapytał baron.
— Dla czegóżby nie? — odrzekła Perina. Ten, kto tak późno puka do drzwi moich, nie czyni tego bez ważnych, jak sądzę, powodów. Mam jakieś przeczucie, że nieskończyły się wzruszenia i niespodzianki, spotykające mnie dzisiejszego wieczoru.





  1. Wróżenie z dłoni.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.