Dom tajemniczy/Tom V/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dom tajemniczy |
Wydawca | Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy |
Data wyd. | 1891 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Pantins de madame le Diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bouton-d’Or nawpół zaduszony, przerażony okrutną myślą, że żywcem zamurowanym zostanie, odpowiadał na pytania Luca bez wahania, bez żadnego namysłu... Nic nie ukrywał z tego, co widział, odpowiedzi więc jego zgodziły się w zupełności z odpowiedziami Dagoberta... Słowo w słowo powtórzył prawie to samo.
Kerjean został przekonanym... teraz więc chodziło mu bardzo o obu bandytów... Wydał rozkaz wydobycia olbrzyma z niszy i poszedł do Dagoberta.
— Słuchaj... rzekł doń... losy twoje spoczywają w moim ręku... Wiesz, że na śmierć zasłużyłeś, bo dosyć masz na to rozumu... ale jesteś mi na swoje szczęście potrzebnym... Czy chcesz mi służyć wiernie, otrzymać ułaskawienie dla siebie i towarzysza, a nadto pozyskać łaskę moję?...
— Naturalnie, że chcę!... wykrzyknął żywo karzeł... Niech pan baron rozkazuje, a postaram się zadowolnić go pod każdym względem...
— Pan de Rieux i ja jesteśmy śmiertelaymi wrogami... zaczął Luc...
— Wiem o tem i to oddawna...
— Jeden z nas musi pokonać drugiego...
— A pan baron, prosta rzecz, nie chce być wcale tym drugim... To słusznie...
— Markiz de Rieux chce jutro zakraść się do mojego hotelu, dla porwania baronowej i jest pewny, że mu się to uda...
— Widocznie na tym świecie nie można liczyć na nic, bo słusznie mówiąc, pan markiz miał duże nawet szanse...
— Czy możesz mnie tej jeszcze nocy zaprowadzić do mieszkania pana de Rieux?...
— Jeżeli pan baron rozkaże, będę posłusznym...
— Mógłbym napaść na śpiącego i pozbyć się go raz na zawsze...
— Sprawiedliwie...
— Ale... ciągnął Luc... wolałbym, żeby się złapał w zastawioną przez się pułapkę... Jutro o północy, skoro przestąpi próg podziemi, nie wyjdzie już z nich więcej...
— Niech pan baron raczy mi pozwolić zapytać, się jakim sposobem osiągnąć myśli ten rezultat?... zapytał karzeł... Markiz skoro nie zastanie mnie na schadzce, nie przyjdzie tutaj...
— Gdyby cię nie zastał... tak... ale cię zastanie... Rozumiesz?...
— Rozumiem... odegram rolę kaczki domowej, dzięki której łapią się w siatkę cyranki...
— Na to właśnie jesteś mi potrzebnym...
— Dziękuję panu baronowi za zaufanie i postaram się mu godnie odpowiedzieć...
— Nie mam najmniejszego do ciebie zaufania... odparł Luc... wiem, żebyś mnie zdradził bez najmniejszego skrupułu... ale się dobrze zabezpieczę... I Bouton-d’Or i ty będziecie odpowiednio pilnowani, a jeżelibyście jakimkolwiek słówkiem lub giestem obudzili podejrzenie markiza, natychmiast dostaniecie po tuzinie kul w plecy... Jeżeli pan de Rieux się zawaha, jego wahanie będzie dla was wyrokiem śmierci...
— O!... wykrzyknął Dagobert, to nie byłoby sprawiedliwem...
— Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten zuchwały sposób... łotrze?... |
— Błagam pana barona o przebaczenie, szepnął karzeł, drżąc na nowo. Pan baron nie może rozkazać nic niesprawiedliwego, wiem o tem dobrze, ośmielam się jednakże zwrócić uwagę, że nie byłoby wcale naszą winą, gdyby pan markiz, zastanowiwszy się nad niebezpieczeństwem swojego zamiaru, porzucił go w ostatniej chwili...
— Zginiecie, jeżeli się cofnie!... Do ciebie należy namówić go, popchnąć go naprzód, inaczej zgubionyś i ty i Bouton d’Or.
Nie było co na to odpowiedzieć, Dagobert zatem spuścił głową i zamilczał.
Kerjean przywołał Coquelicota, kazał mu wziąć ze sobą dwóch ludzi, zaprowadzić olbrzyma i karła do hotelu, nakarmić ich i napoić, ale czuwać bacznie nad nimi z pistoletem w ręku i zabić bez litości, przy pierwszem usiłowaniu ucieczki.
Potem, po odejściu Coquelicota, zwrócił się do Dagoberta.
— Poznałeś, jak mogę ukarać za zdradę, teraz dowiedz się, jaką będzie nagroda w razie, gdy się nam uda... Skoro oto pan de Rieux dostanie się w nasze ręce, będzie wam wolno, Bouton d’Orowi i tobie, przetrząsnąć jego mieszkanie i zabrać sobie listy ułaskawiające, o które tak bardzo wam chodzi. Następnie uczynicie, jak wam się podoba, albo pozostaniecie towarzyszami pochodni, albo pójdziecie sobie i zostaniecie uczciwymi obywatelami. Dług wasz będzie spłacony, tak samo, jak naczelnik policyi i ja was ułaskawię... Idźcie...
Dagobert i Bouton d’Or, eskortowani przez Coquelicota i dwóch służalców Kerjeana, wyszli z podziemi i zniknęli po za drzwiami przejścia prowadzącego do hotelu.
Wielkie niezadowolenie zapanowało po tem niespodziewanem rozwiązaniu... fałszerze monet bardzo żałowali, że ich pozbawiono widoku podwójnej egzekucyi, której tak byli ciekawi.
Po trochu uspokoili się jednakże, porozpalali na nowo przygaszone ogniska i powrócili do zajęć swoich.
Przez resztę nocy i cały dzień następny, Coquelicot nie odstąpił ani na chwilę więźniów, powierzonych mu przez swego pana.
Zawzięty z natury siepacz, nie mógł zapomnieć pchnięcia szpadą, jakie otrzymał od Bouton d’Ora i rad był, że się zemści na nim.
— Niech on najprzód załatwi swoję sprawę, myślał, ja poczekam cierpliwie, aż przyjdzie moja kolej!... Co mnie to obchodzi, jeżeli baron uzna za stosowne oszczędzać łotrów... Ja muszę się porachować z Bouton d’Orem i nie będę pytał o to nikogo... Zranił mnie on, szelma, i musi zginąć...
Garbus należał także do tej sprawy, a przytem przykroby mi było rozłączać tak dobrze dobranych towarzyszów.
Położenie Bouton d’Ora i Dagoberta, jak widzimy, daleko było niebezpieczniejsze, aniżeli się spodziewali.
Na cóż miały im się teraz przydać listy uniewinniające?...
Jeżeli unikną sprawiedliwości i tygrysich pazurów Kerjeana, to wpadną w szpony szakala!...
Nadszedł wieczór, godziny upływały, wkrótce północ wybić miała.
Baron wszedł do zaimprowizowanego więzienia, w którem trzymano karła i olbrzyma.
— Nadeszła chwila działania, rzekł do Dagoberta i Bouton d’Ora. Weźmiecie ze sobą ubrania robotników, w które markiz de Rieux i jego kamerdyner przebrać się mają... Nie zapomnijcie o niczem, com wam powiedział. Życie swoje trzymacie w swoim ręku...
— Nie zapomnimy o tem z pewnością... odrzekł karzeł, może być pan baron spokojny...
— Wychodźcie pierwsi... ciągnął Kerjean.
Bouton d’Or i Dagobert wyszli z hotelu Dyabelskiego furtką, prowadzącą na ulicę l’Enfer.
Za nimi szedł Luc i Coquelicot z pistoletami w ręku.
Noc była zupełnie czarna, gęste chmury zasłaniały zupełnie niebiosy, zaledwie po kilku chwilach przyzwyczaiły się oczy łotrów do postępowania w ciemności.
Latarnie zapalone o zmierzchu, pogaszone zostały przed chwilą przez jakąś złośliwą zapewne rękę, zarówno na ulicy de l’Enfer, jak i na sąsiednich.
Tego rodzaju ponure noce przyjazne są dla zbrodni.
— Kiedy człowiek przypomni sobie, myślał Dagobert, że są szczęśliwi śmiertelnicy, zależący zupełnie od siebie, mogący wychodzić lub nie wychodzić, jeżeli im się podoba, mogący położyć się w wygodnem i ciepłem łóżku... to doprawdy, aż zazdrość bierze!... O! gdybym rozpoczynał życie na nowo, to niech mnie Bóg ciężko skarze, czybym nie był uczciwym człowiekiem... Niechby mnie to wiele chciało kosztowało...
Co do Bouton d’Ora, ten o niczem nie myślał.
Doszli do rogu ulicy Tombe-Issoire, a zaledwie minęli róg, ucichły na raz po za niemi kroki barona i jego siepacza.
Szli sami, ale nie łudzili się bynajmniej... pewni byli, że baczne uszy czyhały na każde ich słowo, widzące w ciemności kocie oczy, śledziły każde ich poruszenie.
Wkrótce nawet przekonali się o tem.
Gdy Dagobert zwolnił kroku, ażeby przekonać się, jak daleko jeszcze do furtki, czarna jakaś postać pochwyciła go natychmiast za rękę i ochrypłym głosem rzekła:
— Litości, litości!...
Karzeł nic nie odpowiedział i poszedł dalej.
Na pewno mniemany żebrak był szpiegiem Kerjeana.
Nagle dał się słyszeć turkot kół w oddali, a jednocześnie drżące światełko obrzuciło ciemności.
Kareta eskortowana przez lokai z pochodniami, ukazała się na początku ulicy Tombe-Issoire.
Niespodziane to światło zniknęło prawie natychmiast, ale Dagobert i Bouton d’Or dostrzegli przy jego blasku w pewnych odstępach, nieruchome postacie, siedzące lub stojące... dojrzeli na wierzchołku muru, twarze uważne i błyszczące ślepie.
Ośm, albo dziesięć kroków zaledwie oddzielało nędzników od furtki.
Dagobert poruszył drzwi i przekonał się, że były przymknięte tylko.
— Jesteśmy na miejscu schadzki, rzekł tak głośno, iżby być słyszanym przez wszystkich. Zatrzymajmy się tu i czekajmy.
— Czekajmy. powtórzył jak echo Bouton d’Or,
Oparli się u słupy, jak dwie karyatydy nierównej wielkości, a w głębokiej ciszy nocnej, słychać było przyspieszone bicia ich serc.
Bali się obaj, ale nie zbrodni, jaką popełnić mieli, nie niegodnej zdrady, jakiej dokonać mieli.
Drżeli o własne życie, obawiali się, aby jaki przypadek nie zatrzymał pana de Rieux, aby nie naraził ich na gniew i zemstę barona.
Kilka minut upłynęło na tem oczekiwaniu.
Nakoniec na oddalonym zegarze wybiła północ.
Bliższe zegary powtórzyły dwanaście uderzeń ponurych,
W tej samej chwili szybkie, pewne kroki dały się słyszeć przy końcu ulicy.
— Oto ten, na którego czekamy, szepnął Dagobert, zgubiony jest, a my ocaleni.
— Stało się!... odpowiedział Dagobert.