<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Tabareau.

Ciężki wóz, zaprzężony w dwa konie, toczył się z hałasem po bruku bulwaru L’hôpitale, a eskortowało go czterech żołnierzy policyjnych z podoficerem na czele.
Wehikuł ów podobnym był bardzo do wozów, jakiemi niegdyś przewożono do Clamort zwłoki skazańców.
Gdy wóz zatrzymał się przed kratami Salpetrière, odźwierny wyszedł zaraz przez małą furtkę, ażeby zobaczyć, kto przybywa.
Skłonił się podoficerowi i zapytał:
— Co to nam pan przywiózł dzisiaj, panie brygadyerze?...
— Nic wielkiego, co prawda... odpowiedział śmiejąc się brygadyer... zwierzynę, upolowaną w nocy w Paryżu...
— Znowu waryatki!!!... wykrzyknął odźwierny.
— Naturalnie, że waryatki!...
— A wiele ich?...
— Trzy...
— Jędze zapewne jakie?...
— Nie wyglądają na to... Jedna zaś, to śliczna dziewczyna, słowo honoru...
— O! nie można żadnej dowierzać... znamy się my na tem dobrze... te, co wyglądają na łagodne są nieraz bardzo niebezpieczne. Wiesz pan, co się tu stało?
— Ba!... toć właśnie jeden z moich żołnierzy został zduszony. No, ale dosyć tej gadaniny, ojcze Wincenty, otwieraj jegomość co prędzej... bo chcę się już raz pozbyć okazów zamkniętych w tem pudle.
Odźwierny otworzył bramę, wehikuł wtoczył się na pierwsze podwórze szpitala Salpetrière i przystanął przed budynkiem, w którym znajdowały się biura i archiwa zakładu.
Dwóch urzędników szpitalnych odsunęło deski, które zamykały wóz z tyłu, i zobaczyło trzy kobiety ze skrępowanemi rękami, leżące na słomie rozesłanej.
Wyciągnięto je z wozu.
Jedną z nich była Janina de Simeuse, ofiara de Kerjeana i wiedźmy.
Zachowywała ona ponure milczenie i podobną była do statuy z marmuru.
Dwie inne, skoro tylko stanęły na nogi, zaczęły przeraźliwie krzyczeć i jęczeć,
Jęki te nie podobały się urzędnikom, kazali więc pokneblować usta nieszczęśliwym. Janina, pomimo, że nie wymówiła ani słowa, została tak samo jak i jej towarzyszki zakneblowaną.
Następnie zaprowadzono wszystkie do kancelaryi.
Podoficer złożył raport odpowiedni.
Dwa nazwiska i jeden numer wpisano na listę.
Numer oznaczał Janinę de Simeuse, od której nie można się było niczego dowiedzieć.
Po dopełnieniu tej pierwszej formalności, lekarz służbowy obejrzał nowo przybyłe.
Kazał je rozwiązać i zadał im kilka pytań, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
Potem każdą z waryatek pomieszczono w oddziałach.
Oddział, jaki się otworzył na przyjęcie Janiny, był właśnie tym, w którym Marya Grandier zamordowaną została przed para dniami. Oficyaliści szpitalni ani pomyśleli nawet o zatarciu śladów zbrodni... wielkie plamy zczerniałej krwi znać jeszcze było na bruku...
Nowy dozorca, przybyły z Bicetre, zdawał się stworzonym do podwójnego obowiązku dozorcy i kata.
Był to typ jednocześnie przerażający i straszny.
Wzrost miał średni, ale siłę nadzwyczajną,
Nizkie i płaskie czoło, oczy dzikie i krwią nabiegłe, policzki pofałdowane.
Nazywał się Tabareau, brakowało mu dwóch palców u lewej ręki, bo mu je ugryzł przed dziesięciu laty furyat jakiś w Bicetre, którego chciał zmusić do posłuszeństwa.
Tabareau trzymał bat w ręku.
Nosił nadto przyczepiony do paska jeden z tych cienkich i giętkich prętów stalowych, jakich używają pogromiciele zwierząt dzikich.
Od pierwszej chwili objęcia swoich obowiązków, Tabareau poprzysiągł sobie, że natchnie waryatki swojego oddziału zbawiennym przestrachem.
I osiągnął natychmiast skutek zupełny.
Biedne chore, jak tylko zobaczyły go przechodzącego dostawały dreszczów konwulsyjnych, chroniły się pod mury, chowały się za drzewa rosnące na podwórzu, nie śmiały się ruszyć, ledwie że oddychać były w stanie.
Tabareau patrzył na to z niewymowną dumą.
— Widocznie Grandier nie umiała była prowadzić tej gromady bydląt, widocznie była za słabą dla nich...
Ja nie dam się zabić tak głupio jak ona... oj co nie to nie!...
W tej chwili drzwi podwórza otworzyły się z zatrzasku.
Urzędnik szpitalny ukazał się na progu, ale go nie przestąpił.
— Hej!... dozorco pierwszego oddziału... zawołał, oto nowa waryatka... wydaje się bardzo spokojną, ale radzę ci zabezpieczyć się od niej od razu... Furyatki są także spokojne czasami... Oznaczona jest 918 numerem...
— Dobrze... odpowiedział dozorca, dawaj mi pan tę pensyonarkę... Jedna mniej, jedna więcej... mniejsza o to...
Urzędnik popchnął naprzód Janinę de Simeuse, której ręce rozwiązał i wyszedł zamykając drzwi za sobą.
Jedyne uczucie, jakie zawsze pozostaje u waryatek po utracie rozumu, to ciekawość nadzwyczajna.
Dziwna rzecz, że te nawet, u których idyotyzm jest najkompletniejszy, które nie miewają wcale chwil przytomnych, zachowają jednakże to uczucie, lubo pozbawione są wszelkich innych — ciekawość opanowywa je zupełnie, zagłusza nawet trwogę.
Zaledwie Janina de Simeuse ukazała się na podwórzu, towarzyszki jej niedoli zapomniały zaraz o przestrachu, jaki w nich wzbudzał Tabareau, powychodziły z kątów, powyłaziły z po za drzew, gdzie się ukrywały, i zaczęły wszystkie cisnąć się do nowo przybyłej, przyczem wszystkie wyprawiały różne gesta i wymawiały niezrozumiałe jakieś wyrazy.
Najbliżej będące, chwytały księżniczkę za ręce i za ubranie, a jedna drugą odpychała od młodej dziewczyny. Janina, skostniała, nie widziała ich nawet, nie czyniła żadnego oporu tej natrętnej ciekawości.
— Precz!... krzyknął Tabareau donośnym głosem... precz mi zaraz wszystkie!...
W pośród ogłuszającego hałasu, jaki wyprawiały waryatki, rozkaz ten nie mógł być dosłyszanym. Wierny postępowaniu, jakie sobie zakreślił dozorca, zamiast powtórzenia żądania, trzasnął, z potrójnego rzemienia splecionym, a supłem zakończonym batem i zaczął bić po plecach i twarzach obłąkane, które rozbiegły się w różne strony podwórza, sycząc z bólu.
Kilka bardziej jednakże upartych, niż drugie, zdawały się nie zwracać uwagi na razy i pozostały przy Janinie.
Tabareau, rozwścieczony tym niespodziewanym oporem, pochwycił pręt żelazny i zaczął okładać nieposłuszne. Jedna, trafiona w same piersi, padła na bruk zemdlona, druga dostała nagłego napadu epilepsyi i runęła u stóp Janiny, wydając krzyki przeraźliwe...
— Więc to tak!!... mruknął dozorca przez zaciśnięte ze złości zęby... więc to tak... no, to dobrze, na silną chorobę potrzeba silnego lekarstwa!...
I wyciągnął z kieszeni knebel i wpakował go w usta nieszczęśliwej epileptyczki... związał jej potem ręce i nogi, a potem podniósł ten tłumok z ludzkiego ciała, rzucił go w kąt podwórza i powrócił do Janiny.
Wiemy, jaki był do tego czasu rodzaj obłędu młodej dziewczyny... wiemy, że największe jej ataki nie miały nic niebezpiecznego i manifestowały się jedynie przerażeniem, malującem się na twarzy i niewyraźnemi jękami...
Każdy wie chyba o tem, że konwulasye są zaraźliwe do najwyższego stopnia...
W stanie zupełnego wycieńczenia w jakim znajdowały się nerwy panny de Simeuse, biedna dziewczyna nie mogła znieść okrutnego widoku... dostała ataku, jakiego dotąd nigdy jeszcze nie miała... Padła na bruk z twarzą wykrzywioną, z oczami błędnemi... a z zaciśniętego gardła wychodziły głuche jęki...
— Aha!... warknął Tabareau ze szkaradnym uśmiechem... ledwoś przyszła i już mi chcesz robić nieporządek!... Nauczę ja cię odrazu... Do szaflika, waryatko!... do szaflika...
Wymawiając te słowa, potwór pochwycił Janinę za rękę i pociągnął do rodzaju basenu kamiennego, do którego przez mosiężną rurkę leciała ciągle woda przezroczysta i zimna.
Basen ten, dosyć szeroki i głęboki, znajdował się tuż przy zabudowaniu, w którem na parterze mieściły się sypialnie waryatek spokojnych, a suteryny przeznaczone były dla furyatek.
Tabareau podniósł Janinę, zanurzył w basenie i pozostawił ją w nim szamocącą się przez kilka minut.
Kiedy zobaczył, że konwulsye nieszczęśliwej zmniejszają się, że opanowywa ją zupełne znieczulenie, że nie ma już siły utrzymać głowy po nad wodą, pochwycił ją za ubranie, wyciągnął ze śmiertelnej kąpieli i położył mokrą na bruku.
Poruszyła się jeszcze parę razy... złożyła ręce i wzniosła oczy do nieba, jak gdyby oddawała się Bogu w opiekę... potem przymknęła powieki i zemdlała...
Tabareau zatarł ręce z zadowolenia...
— — Oto, jak trzeba postępować z podobnego rodzaju istotami... odrazu sobie poradziłem... Zimna woda, to znakomite lekarstwo na karpie skoki tych dam!... Inaczej końcaby temu wszystkiemu nie było... inaczej człowiekby nie miał ani chwili spokoju!... Doprawdy, możnaby samemu w takim razie zwaryować!...
Drzwi podwórza otworzyły się po raz drugi...
Dyrektor i lekarze służbowi, w towarzystwie dwunastu przynajmniej oficyalistów, przybyli na codzienną wizytę..
— I cóż?... zapytał dyrektor dozorcy... cóż tu słychać dzisiaj u ciebie?...
— Wszystko dobrze, panie dyrektorze...
— Waryatki zachowują się spokojnie?...
— Nie mam powodu żalić się na nie...
— Wiele jest chorych?...
— Wszystkie są zdrowe...
— Wiele nieposłusznych?...
— Było ich dwie... ale poradziłem sobie z niemi bez trudności... oto one:
Mówiąc to, wskazał Tabareau na związaną i jęczącą w kącie epileptyczkę, oraz na zemdloną Janinę.
— Ta dopiero co przybyła, dodał, zbliżając się do panny de Simeuse, i już chciała była figlować... Umaczałem ją w basenie, żeby się uspokoiła i ani się rusza teraz... Lekcya zapewne posłuży...
Doktór zbliżył się do Janiny i ujął ją za rękę.
— Zemdlona jest, powiedział, uderzenie pulsu bardzo ma wolne... Krew jej straciła już trzecią część ciepłoty właściwej, a że poranek chłodny, ludzkość nie pozwala na to, aby pozostawić biedaczkę w mokrem ubraniu... Za godzinę na pewnoby nie żyła... Trzeba ją przenieść do infirmeryj i przebrać jak najprędzej...
— Dobrze, każę to zrobić zaraz, odpowiedział dyrektor. Myślę, że dobrze uczynisz, Tabareau, dodał, jeżeli po przyjściu do siebie tej dziewczyny, zamkniesz ją w celi na dzień jeden lub dwa, dopomoże to jej do prędszego uspokojenia.
— Nie omieszkam, odparł dozorca, a jeżeli prawdę powiedzieć, już nawet o tem myślałem...
— Wiele masz w obecnej chwili niebezpiecznych waryatek w celach?... zapytał dyrektor.
— Te tylko, które już wyjść z tamtąd nie mają... morderczynie biednej Grandier...
— Czy po dawnemu są niespokojne?...
— Daleko więcej, niż przedtem.
— Odwiedzałeś je już dzisiaj?...
— Tak jest... panie dyrektorze.
— Bardzo dobrze!... Uważam cię za doskonały nabytek, mój Tabareau, w niespełna dwa dni zaprowadziłeś wzorowy porządek w swoim oddziale!... Bardzo dobrze... Postępuj tak nadal, a zyskasz sobie moje względy.
— Pan dyrektor zanadto jest łaskawy!... wykrzyknął siepacz radośnie, będę się starać, ażeby zadowolić pana dyrektora.
Ten ostatni wyszedł wraz z doktorem z podwórza, aby pójść zwiedzieć inne oddziały.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.