Don Kiszot z la Manczy i jego przygody/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Don Kiszot z la Manczy i jego przygody |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arcta |
Data wyd. | 1900 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
DON KISZOT ZABIJA WIELKOLUDA.
Jeszcze nim do gospody przybyli, napotkali na drodze człowieka, jadącego na ośle.
Poskoczył Sanczo ku jadącemu i zawołał:
— To mój Bury! poznaję go! Hej! oddaj mi mojego Burka!
W samej rzeczy poznał w jadącym jednego z tych zbrodniarzy, których był uwolnił Don Kiszot, a jego wierzchowiec był to istotnie osiełek, tak zręcznie skradziony mu wtedy, kiedy spał.
Bojąc się walki z tak licznem towarzystwem, złodziej zeskoczył śpiesznie z osła i ukrył się w poblizkich zaroślach. Nie szukał go Sanczo, uszczęśliwiony znalezieniem swego Burka. Pieścił i całował osła, który pozwolił na te czułości, ale sam ani jednem słowem nie powitał dawnego pana.
Nieco dalej szedł drogą chłopak oberwany i zgłodniały. Zbliżył się, żeby prosić jadących państwa o wsparcie. Dał mu zaraz Sanczo kawałek chleba i sera, które też chłopak zjadł, lecz wskazując na Don Kiszota, odezwał się.
— To ten pan jest sprawcą mojego nieszczęścia.
— Jakim sposobem? — zapytał zdziwiony rycerz.
— Pamięta pan, jak to mnie w lesie bił mój gospodarz, a pan mu kazał przestać i zapłacić mi należność?
— Pamiętam. Zapłacił ci?
— Oj! zapłacił rzemiennemi pieniędzmi. Zbił mnie na leśne jabłko i wypędził od siebie. Teraz tułam się, szukając nowej służby.
— A łotr! znajdę ja go i pokażę mu, co to znaczy nie dotrzymać słowa. Pamiętaj, gdyby cię w nowej służbie krzywdzono...
— Mój drogi panie, gdyby mi krzywda była na nowej służbie, to już niech się pan do tego nie miesza, bo znowu z tego taki smutny koniec będzie.
— Ty nicponiu, jak śmiesz...
Don Kiszot zamierzył się dzidą, ale chłopiec dał drapaka, aż się za nim zakurzyło.
Po tylu tarapatach, rycerz z przyjemnością udał się do oberży na spoczynek. Proboszcz wpłynął na oberżystę, aby dla wszystkich gości był uprzejmy; a dla Don Kiszota i jego giermka przysposobił mieszkanie na strychu. Obaj też, przekąsiwszy trochę, zaraz tam poszli, kiedy reszta towarzystwa pozostała jeszcze na dole i naradzała się nad tem, jakby królewnę Mikomikonu oswobodzić od rycerza, jego zaś samego ściągnąć do domu.
Gdy byli zajęci tak ważną sprawą, nagle nad pułapem rozległy się krzyki i łomotania. Do izby wpadł Sanczo Pansa i obwieścił, że pan jego uciął głowę wielkoludowi.
— Mam przeczucie, że tam się coś złego stało — zawołał oberżysta, chwycił latarkę i pomimo okazałego swego brzuszka, kłusem pobiegł na górę.
Wszyscy inni poszli za nim i ujrzeli, jak Don Kiszot, mając oczy zamknięte, najwyraźniej przez sen rąbał mieczem naokoło siebie, gospodarz zaś krzyczał, okładając go pięściami po bokach.
Cyrulik widział, że Don Kiszot śpi, choć takie wały dostaje, czemprędzej więc przyniósł wiadro wody zimnej i wylał na rycerza. Don Kiszot ocknął się wtenczas i powiedział.
— Radź spokojną, królewno, rozsiekłem wielkoluda Pandafilanda.
— O, ile tu krwi wyciekło! — wtrącił Sanczo, wskazując czerwony płyn, kałużami stojący na polepie. — Sam widziałem, jak spadała wielkoludowi głowa z karku.
— Niegodziwcy! — wołał wzburzony gospodarz — to moje czerwone wino zostało wylane ze skórzanych bukłaków!
Naśmiali się towarzysze rycerza z tego urojenia jego i giermka; gospodarz tylko piorunował i wymyślał, ile mu sił starczyło. Ledwie go proboszcz uspokoił zapewnieniem, że mu za tę szkodę zapłaci. Ułożono
napowrót do snu rycerza i giermka, uszczęśliwionych ze zwycięstwa nad wielkoludem. Don Kiszot i Sanczo nie uwierzyli, jakoby czerwony płyn był winem.
— To czary sprawiły — mówił Don Kiszot — że tułów i głowa zrąbanego wielkoluda gdzieś znikły i że krew jego ma zapach i smak czerwonego wina.
Królewna Mikomikonu odjechała natychmiast, prosząc, żeby podziękowano Don Kiszotowi za zgładzenie Pandafilanda, który aż w tym zajeździe ją ścigał.
Powrócił też i proboszcz do swojej plebanji, a cyrulik, zawsze wystrojony w piękną, czarną brodę, wynajął wóz w rodzaju kojca do przewożenia baranów, przy pomocy gospodarza i jego parobka przeniósł śpiącego jeszcze Don Kiszota do wozu i zamknął go w nim; następnie rozbudził Sanczę i tak wyruszyli z powrotem do domu.
Kiedy Don Kiszot późnym rankiem oczy otworzył, nie mógł pojąć, co się z nim dzieje. Dopiero towarzysz królewny Mikomikonu powiedział mu, że skutkiem śmierci Pandafilanda, ona, oswobodzona, odjechała drogą powietrzną do swego królestwa, że i on sam wkrótce za nią podąży; ale że krew wielkoluda rzuciła urok na Don Kiszota, musi więc rycerz tymczasowo jechać na takim wózku.
Uspokoiło to Don Kiszota, który w tem zdarzeniu wiele okazał cierpliwości, pewnym będąc, że przeciw czarom bezsilny byłby jego gniew i nieprzydatna jego waleczność.
Nieopodal wioski zatrzymali się; Sanczo wydobył posiłek, Rosynantowi i osiołkowi dano trochę paszy. Nagle czarnobrody towarzysz gdzieś zniknął.
Kiedy na niego dłuższą chwilę daremnie czekano, Sanczo zaczął przekonywać swego pana, że to nie żadne czary, tylko jakaś psota i że on poznał, iż czarnobrody był to przebrany cyrulik z ich wioski.
— Powiedz mi, mój Sanczo, kiedy tak wszystko wiesz dokładnie, skąd się wzięła królewna Mikomikonu?
Tak zagadnięty giermek tylko się w głowę podrapał z zakłopotania; niebawem ruszyli w dalszą drogę.
Około południa stanął Rosynant przed domem swego pana. Dzień był targowy i po ulicach kręciło się mnóstwo ludzi. Tłumy więc otoczyły rycerza, jadącego w takiej dziwnej karecie. Gospodyni Don Kiszota i jego siostrzenica nie mogły wstrzymać łez na widok pośmiewiska, które cierpiał Don Kiszot; wydobyły go więc z kojca i położyły do łóżka.