Dramaty małżeńskie/Część druga/LXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przed chwilą Walentyna pytała się:
— Kto do mnie pisać może?...
Teraz już wiedziała, lecz z pewną jeszcze trwogą zadawała sobie pytanie:
—Co on do mnie pisać może?...
Bała się tego listu...
Jakiś instynkt ostrzegł ją, że dowie się czegoś okropnego.
Pragnęła się dowiedzieć jednakże.. Pragnęła, ale nie śmiała...
Wahanie trwało jednę sekundę tylko.
Zapanowała nad swoją obawą i zmusiła się do czytania.
„Jeżeliby zapomniała pani nazwiska swojego sługi najpokorniejszego, pozwoli on sobie w takim razie przypomnieć pani hrabinie, że miał honor być jej przedstawionym przed pięcioma dniami, w domu markizy de Simeuse, przez przyjaciela swego barona de Benzeval...
„Mówiono mi, że w nieobecności pana de Rochegude nie przyjmuje pani mężczyzn wcale.
„Zapewniano mnie, że reguła to bez żadnych a żadnych wyjątków.
„Z tem wszystkiem ośmielam się prosić panią o audyencyę...
„Naturalnie, że wyjątkowe tylko okoliczności mogą śmiałość moję usprawiedliwić... Ale te okoliczności właśnie istnieją...
„Mam zakomunikować pani rzecz nader ważną, dotyczącą dawno już minionej przeszłości...
„Mam pani wyjawić tajemnicę, od której zależy spokój pani, spokój pana de Rochegude i dwojga dzieci państwa...,
„Racz zatem, pani hrabino, wyznaczyć mi na dziś zaraz posłuchanie i racz pani sprawić, aby rozmowa nasza bez świadków się obyła.
„Nic nad to łatwiejszego...
„Codziennie wszakże w towarzystwie panny de Cernay, wyjeżdża pani z dziećmi do lasku Boulońskiego, gdzie panią często spotykałem...
„Niechże dzisiaj siostra jedzie sama...
„W pół godziny po wyjeździe panny de Cernay z dziećmi, stawię się w pałacu de Rochegude.
„Śmiem łudzić się nadzieją, że służba otrzyma stosowny rozkaz, i nie zamknie drzwi przedemną...
„Liczę nawet najzupełniej na pani rozsądną łaskawość...
„Jeżelibym mylił się przypadkiem, jeżeliby pani przyjąć mnie nie zechciała, uprzedzam, że następstwa byłyby bardzo dla pani opłakane.
„Do widzenia zatem, pani hrabino, do widzenia się z panią!
„Najpokorniejszy jej sługa
Pani de Rochegude przeczytała wszystko co do słowa.
Kiedy skończyła, list upadł jej na kolana.
Chwyciła się rękami za głowę i przez kilka chwil siedziała jak nieżywa i myśli zebrać nie była w stanie.
Szeptała tylko:
— Czy to sen taki okropny?...
Potem ocknęła się i dwie łzy spłynęły jej po policzkach.
Chwyciła list i zaczęła czytać go po raz drugi.
Z każdego wyrazu biła groźba, maskowana szacunkiem niby najwyższym.
Hrabia d’Angelis nakazywał jej zatem rozmowę, o którą niby prosił.
Co to ma znaczyć?
Co on jest w stanie jej zrobić?
Jakie przepowiada niebezpieczeństwo?
Nie mogła nic z tego wszystkiego zrozumieć, wiedziała tylko, że chodzi o tajemnicę i obawiała się okrutnie.
Angelis wspomina coś o jej przeszłości.
Nie było w niej nic a nic takiego, coby ukrywać potrzebowała.
Całe jej życie czyste było jak łza i Lionel wie o tem doskonale.
Od czego zależeć miał spokój jej, szczęście jej męża i dwojga ich dzieci?
Pan Angelis kłamie najwidoczniej, jednakże musi być w tem coś bardzo niedobrego.
Musi jakieś niebezpieczeństwo krążyć nad nią i nad całą jej rodziną.
— Nie będę o tem myśleć... — rzekła, wstając nagle — bo bym zwaryowała... Nie jestem dzieckiem przecie... Jestem małżonką i matką... Mam przecie prawo się bronić...
Niepewność, to najgorsza katusza.
Postanowiła zatem nie wyczekiwać i dziś jeszcze przyjąć pomerańczyka.
Wysłała siostrę z dziećmi na przejażdżkę i wydała rozkaz kamerdynerowi, ażeby wprowadził hrabiego d’Angelis, skoro przybędzie.
Wiernego sługę ździwiło to odstępstwo od przyjętego i ściśle przestrzeganego obyczaju, ale nie dał nic poznać po sobie.
Zapytał tylko:
— Jeżeli przybędą inne osoby podczas tej wizyty, jak się mam zachować?...
Hrabina zawahała się chwilę.
Pan d’Angelis żądał zupełnego sam na sam, ale to wyróżnienie byłoby dziwnem i kompromitującem.
Odpowiedziała zatem:
— Przyjmuję dzisiaj wszystkich...
Gdy sługa wyszedł, spojrzała w lustro.
— Jakże strasznie jestem blada!... — szepnęła. — Nie chcę, aby ten człowiek myślał, że go się obawiam... Pójdę do garderoby i uróżuje troszeczkę policzki...
Ponieważ robić tego nie potrafiła, uróżowała się za bardzo trochę i nadała twarzy wyraz gorączkowy.
Potem powróciła do salonu.
W tej chwili w przedpokoju rozległ się dzwonek oznajmiający gościa.
— To on... — pomyślała młoda kobieta.
Na sekundę serce jej bić przestało, a oddech się w piersiach zatamował.
Zaledwie przyszła troczę do siebie, wszedł służący i zaanonsował:
— Pan hrabia d’Angelis...
I odszedł, zamykając drzwi za sobą.