Dramaty małżeńskie/Część druga/LXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Herman Vogel i Karol Laurent nie mieli wcale służącego.
Stróż domu sprzątał im mieszkanie, a wynagradzany był bardzo hojnie, łotrzykowie bowiem chcieli go utrzymać w przekonaniu, iż nie dla oszczędności, ale dla tego, żeby mieć zupełną swobodę, nie trzymają własnego lokaja.
To też stróż ów, wielkie miał poszanowanie dla hrabiego Angelisa i jego przyjaciela Fritza.
Dziwiło go to jedno tylko, że nie mógł ani żartem wstąpić do pokoju jadalnego, gdy lokatorzy byli w domu, bo zwykle drzwi były wtedy na klucz zamknięte.
To mu się dziwnem zdawało i niewytłomaczonem, ale nic nie podejrzewał.
Tacy wspaniałomyślni cudzoziemcy musieli być, jego zdaniem, koniecznie uczciwymi ludźmi.
Było te w drugiej połowie grudnia.
Trzecia po południu wybiła na zegarze w saloniku.
Karol Laurent siedział w jadalnym pokoju przy zwykłej swojej pracy.
Ex-kasyer bankiera Lafevre siedział w saloniku przy okrągłym stole i pisał na tym samym grubym satynowanym papierze jak już znamy.
Skorzystamy z przywilejów powieściopisarza i będziemy mu czytać przez ramię co pisze.
A oto co pisał pseudo-d’Angelis:
„Żegnając panią na zawsze, za nadto, jak się pokazuje, liczyłem na swoje siły.
„Spostrzegłem bardzo prędko, że muszę panią widzieć jeszcze choćby z daleka.
„Spodziewałem się spotkać panią w świecie, pragnąłem tego i postarałem się o wprowadzenie mnie do kilku domów, w których pani bywa zwykle.
„Spotkał mnie zawód zupełny.
„O ile ja szukałem sposobności, żeby ujrzeć panią, o tyle pani starała się mnie unikać.
„Od tego dnia, w którym pani przyjąć mnie raczyłaś u siebie, nie opuściłaś pałacu z obawy, aby się nie spotkać ze mną.
„Mógłbym się dziwić podobnemu postępowaniu, miałbym prawo powiedzieć, że to zła zapłata abnegacyi i poświęcenia, jakich dałem wybitne dowody, ale nie chcę narzekać na losy, nie chcę o nie obwiniać pani.
„W liście, który piszę, przystępuje od razu do rzeczy.
„Człowiek proponuje, a okoliczności decydują.
„Zobowiązałem się przed panią, że nigdy pani nie będę niepokoić swoją obecnością, nie mogę jednak, niestety, dotrzymać danego słowa.
„Nieprzewidziane; a wyjątkowo ważne okoliczności, zmuszają mnie błagać panią o jednę jeszcze rozmowę.
„Rozmowa ta ważniejsza jeszcze, niż pierwsza, musi także potrwać nieco dłużej.
„Rozumiem doskonale, że nie może mnie pani przyjąć u siebie... Podobna zmiana w zwyczajach pani, ździwiłaby otoczenie pani.
„Szukałem jakiego dobrego sposobu, żeby złemu zapobiedz i zdaje mi się, że znalazłem ten, jaki zaraz przedstawię.
„List ten dojdzie rąk pani w piątek wieczorem, nie będzie więc mógł wpaść w oczy hrabiemu, który odjedzie już do Prowancyi, po dwu dniowej bytności w Paryżu...
„Pewny jestem tego, co mówię, bo jako dobry żołnierz, w troskliwej mam opiece miejsce oblężone.
„Jutro, w sobotę, odbędzie się się bal w operze. Opera jest gruntem neutralnym, na którym przyjaciele i nieprzyjaciele spotykają się swobodnie.
„Pomiędzy w pół do pierwszej a drugą nad ranem, racz pani w czarnem dominie, z kokardką różową na prawem ramienia, racz pani fiakrem, jeżeli nie zechcesz użyć własnego pojazdu, przybyć do opery.
„Żadnych wymówek, błagam panią! To, o co proszę, jest zupełnie łatwem do spełnienia.
„Przyjechawszy na ulicę Lepelletier, wejdź pani na pierwsze piętro, skieruj się do loży galeryowej nr 19 i zapukaj trzy razy do drzwi — ja pani otworzę.
„Przypuszczam, że w zupełności rachować mogę na łaskę, o którą proszę.
„Pani wie już doskonale, że nie zagraża jej żadne niebezpieczeństwo, odmowa zaś musiałaby mieć konsekwencje fatalne.
„Jeżeli zresztą nie przybędziesz pani do opery, uprzedzam, że w niedzielę złożę jej wizytę w pałacu na Polach Elizejskich.
„Czy każesz pani zamknąć mi drzwi przed nosem?...
„Nie!... Walentyna nie uczyni tego.
„Do soboty więc, kochana pani!...
„Cieszę się z góry z tego sam na sam, którego pani nie pożałujesz, bo przyrzekam wyjawić pani coś bardzo ważnego, co panią w zupełności zadowoli.
„Śmiem zapewnić panią o głębokim moim szacunku, z jakim jestem sługą jej powolnym,
Gdy Herman Vogel skończył pisanie i gdy przeczytał wolno raz i drugi, to co napisał, musiał być widocznie zadowolonym, bo uśmiech ukazał się na jego twarzy.
Napisał właśnie, co napisać pragnął i nie znalazł nic do poprawy.
Wziął kopertę i położył adres:
Nie zdążył jeszcze zakopertować swego dzieła, gdy dzwonek w przedpokoju, pociągnięty jakąś, widocznie niecierpliwą ręką, odezwał się z hałasem.
Vogel aż podskoczył na krześle.
Nie miał niby potrzeby obawiać się policji, ale ludzie posiadający przeszłość malowniczą i wrażeń pełną, mają wszyscy, bez wyjątku prawie, system nerwowy bardzo wrażliwy.
Dla tych ludzi każda rzecz niewytłomaczona jest niepokojącą!
Ha... policya ma czasami zapatrywania szczególne i nie ma żadnego poszanowania dla dżentelmenów podrabianych.
Podczas kiedy Hermanowi podobne myśli przychodziły do głowy, dzwonek napełniał w najlepsze hałasem małe mieszkanko w antresoli.
— Trzeba się dowiedzieć... — mruknął ex-kasyer, położył list na stole i wyszedł do przedpokoju
Zaledwie wyszedł z saloniku, drzwi pokoju stołowego otworzyły się i Karol Laurent wysunął z nich głowę.
On także usłyszał dzwonienie i także się zaniepokoił.
Widząc, że w saloniku niema nikogo, przestąpił próg i podszedł do stołu, na którym list zobaczył.
Wziął go bez ceremonii i przebiegł szybko oczami ze znaczącym grymasem.
Potem obejrzał kopertę.
— Dobrze o tem wiedzieć!... — pomyślał sobie, zacierając ręce i nie zważając już na dzwonek, powrócił do siebie i zamykał drzwi w chwili, gdy Vogel powracał do saloniku w złym bardzo humorze.
Dzwonił po prostu pijany trochę komisyoner, który o piętro się omylił.
Herman włożył list do koperty i wyszedł, żeby go wrzucić w skrzynkę pocztową.