Dramaty małżeńskie/Część druga/LXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXVIII.

Nie będziemy silić się na opisanie przerażenia Walentyny, gdy poznała to długie, sztywne pismo i tę czerwoną lakową pieczątkę z herbami, których już nigdy nie spodziewała się zobaczyć.
— Cóż za niespodziany cios ma znowu we mnie uderzyć? — zapytywała biedna kobieta. — Człowiek ten poprzysiągł, że pomiędzy nami wszystko odtąd skończone!... Czyżby to kłamstwem było? Do wszystkich kłamstw swojego życia, czyż dorzucił nowe jeszcze? Czyż jestem zgubioną bez ratunku?...
Pani de Rochegude osunęła się na krzesło i upłynęło przeszło pół godziny, nim zdołała odzyskać znowu trochę zimnej krwi, żeby przeczytać fatalny list i dowiedzieć się, o co chodzi.
Przeczytawszy go, wzniosła ręce do góry, potem zrozpaczona chwyciła się za głowę.
— Boże mój — szeptała — błagałam cię, a tyś mnie nie wysłuchał!... W tobie tylko moja obrona, a ty mnie opuszczasz!... Sił już brakuje mi zupełnie, wyczerpałam już wszystką energię!... Czyżby godzina śmierci mojej nadeszła?...
Parę sekund siedziała jak nieprzytomna, potem znowu mówić de siebie zaczęła:
— Umierać?... Cóż to ja powiedziałam!... Matka, która usuwa się ze swego stanowiska, gdy dzieci jej potrzebują, jest matką występną!... Nie... ja nie opuszczę moich synów... Czyż mi wolno rozporządzać sobą?... Nie mam prawa umierać — ale czy żyć mogę!... Boże natchnij mnie... Boże ulituj się nademną...
Twarz hrabiny ożywił wewnętrzny jakiś ogień — czyżby prośba jej została wysłuchaną?
Jakiś głos tajemniczy szeptał jej do ucha:
— Obrońca, o którego prosisz Bega, jest i znasz go dobrze!... Pojedź do Lionela... On cię ze wszystkiego wybawi.. Powiedz mu, co się dzieje... Powiedz mu całą prawdę... Zapewne, że na to okropne wyznanie nadludzkiej potrzeba siły, ale będziesz ocaloną, bo wobec dzielnego, szlachetnego Lionela, podły napastnik ustąpi... Hrabia de Rochegude jest najzacniejszym z ludzi... Nie obawiaj się niczego, bo nie ty, ale fatalność winna wszystkiemu.
Walentyna chciała z początku iść za tem natchnieniem.
Postanowiła zaraz nazajutrz pojechać pierwszym pociągiem do męża i oddać mu się w opiekę.
Ale wkrótce opanowała ją znowu obawa.
— Co Lionel będzie mógł zrobić? — zapytała sama siebie. — Jak w tem krytycznem położeniu postąpi?...
— Postąpi, jak człowiek honoru — odpowiadała sobie. — Wyzwie nędznika Vogla pod nazwiskiem jakim się zamaskował... będzie się bił z oszustem... a że Pan Bóg jest sprawiedliwym, więc łotr pokonanym zostanie.
Dotąd wszystko szło dobrze i hrabina utwierdzała się coraz bardziej w swojem postanowieniu, gdy nagle przyszła jej do głowy refeksya nieunikniona.
— Los walki zawsze jest wątpliwym — szepnęła, blednąc. — Minęły te czasy, gdy pojedynek uznawanym był za sąd Boga... Któż może wiedzieć, czy wygrana wypadnie po słusznej stronie... Kto zapewni, że Lionel wyjdzie zwycięzko z walki.
Herman Vogel — ciągnęła Walentyna — nie cofnie się przed żadnym podstępem. Raz już przecie Rochegude stawał przeciwko niemu i o mało życiem tego nie przypłacił. Jeżeli zabiłby mojego męża, jeżeli jabym winną się stała tego przeklętego spotkania!... Byłabym prawdziwym mordercą człowieka, za którego chętnie życie bym oddała... O! niech on nie wie o niczem, dopóki to tylko będzie możebne. Niech się spełni moje przeznaczenie i niech nieszczęściu, jeżeli jakie dotknie Lionela, ja przynajmniej winną nie będę.
Sama myśl, że mogłaby sprowadzić niebezpieczeństwo na głowę hrabiego de Rochegude, przerażała ją śmiertelnie.
Cokolwiek mogłoby wyniknąć z jej milczenia, postanowiła milczeć i nic nie mówić mężowi.
Może przedstawiała sobie rzecz tę w zanadto czarnych kolorach, ale bodaj że się jej dziwić trudno.
Postanowiła, że należy się zgodzić na żądanie Hermana i pójść jutro na bal do opery.
Przypadek nastręczał jej sposobność do pokonania niezwalczonych w tym względzie przeszkód dla kobiety z wyższego świata.
Księżna San-Maximo, znajoma Walentyny, dawała jutrzejszej nocy bal kostiumowy w pałacu swym na bulwarze Haussmann, w którym przyjmowała cały prawie Paryż arystokratyczny.
Klara de Cernay od piętnastu dni zajmowała się swoim kostiumem, z prawdziwie dziecinną radością.
Był to kostium japoński, złożony z materyj najwyszukańszych.
Hrabina miała być przebraną za Walentynę de Milan, w ostatniej jednak chwili zmieniła zdanie i ku wielkiemu niezadowoleniu Klary — zdecydowała się nie przebierać, tylko wziąć na toaletę balową czarne domino i maskę aksamitną.
Napróżno Klara namawiała hrabinę na kostium książęcy.
Pani de Rochegude okazała się niewzruszoną, a czytelnicy nasi domyślają się dla czego.
Trochę przed pół nocą obie siostry wchodziły na salony księżnej San-Maximo.
Walentyna w czarnem dominie, nie imponowała niczem.
O to jej chodziło właśnie.
Przeciwnie, Klara w stroju japońskim, wyglądała prześlicznie i została natychmiast otoczoną.
Markizowie Ludwika XV-go, rybacy neapolitańscy, fantastyczni hiszpanie, dobijali się o zapisanie ich w balowym jej karneciku, a ona z wesołą lekkomyślnością czyniła tak hojne obietnice, że spełnieniu połowy nawet nie byłaby w stanie zadość uczynić.
Porwana tańcem, zapominała o reszcie świata i ani pomyślała o Walentynie de Milan.
Pani de Rochegude chodziło o to zapomnienie, bo o w pół do pierwszej przecisnęła się przez tłumy coraz się powiększające i opuściła salony bez zwróceniu czyjejkolwiek na siebie uwagi.
Nikt zresztą nia byłby jej poznał, bo nie zdejmowała maski wcale.
Na bulwarze Haussmana, po za powozami, stał długi szereg dorożek.
Walentyna zbliżyła się de jednej z nich i dając woźnicy luidora, powiedziała:
— Godzę cię na godziny... Zawieź mnie do opory, a potem czekaj na rogu ulicy de Provence i Chanchat.
— Bardzo dobrze... Oto mój numer.
Pani de Rochegude wsiadła, a w dziesięć minut później, wysiadła i przestąpiła próg przedsionka wspaniałego gmachu, który tyle razy przechodziła, wsparta na ramieniu ukochanego Lionela.
Zbytecznem byłoby dodawać, że po raz pierwszy w życiu udawała się na bal opery.
Skoro tylko weszła na schody, poczuła się jakby przyduszoną ciężką atmosfera, olśniewającem światłem, wrzaskliwym tłumem i głośną muzyką.
Najgorętszem też jej pragnieniem było wydobyć się ztąd jak najprędzej.
Myślała sobie, że gdy opuści tę salę, zdawać się jej będzie, iż z piekła powraca i postanowiła nie opóźniać ani o jednę chwilę rozmowy swej z Hermanem Vogel.
Loża № 19, jako sąsiadująca z ich lożą, była jej dobrze znaną Minęła szybko korytarz i zapukała, nie bez wszelkiego wzruszenia do drzwi, które zaraz się otworzyły.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.