Dramaty małżeńskie/Część druga/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Herman Vogel zadziwił się ogromnie, gdy zobaczył, że Karol Laurent przedstawia hrabiego Angelis pannie Bijou, która, widząc przed sobą ładnego chłopca, nie mogła powstrzymać uśmiechu bardzo pociągającego.
Maurycy Villars dostrzegł ten uśmiech, dreszcz zazdrości przebiegł po wyschłej jego skórze...
Mąż Walentyny pociągnął na bok pseudo-Lorbaca i zapytał:
— Co to znaczy? Dla czego bez porozumienia ze mną, zaznajamiasz tego obcego z Adą, tembardziej, gdy odgadłeś, że dziewczyna gra dziś rolę przezemnie jej wskazaną?...
— Uspokój się, baronie — odparł Karol Laurent. — Jakiekolwiek są twoje zamiary, w poprzek ci z pewnością nie stanę... Znajomość, która cię tak intryguje, nie będzie mieć następstw żadnych... Odnosi się ona do przyszłości, do tego planu grandioso, jaki dojrzewa w mej głowie i jaki poznasz w swoim czasie...
— Pomimo to wszystko, pamiętaj, drogi hrabio, że Ada należy dziś do mnie i że nic jej nie powinno odrywać od rozpoczętego dzieła...
— Nie bój się, kochany baronie...
Wieczór upłynął bez wypadków szczególnych.
Odjeżdżając o czwartej nad ranem z ulicy Boulogne, i Maurycy Villars, i hrabia Angelis byli gwałtownie zakochani w pannie Bijou...
A teraz przenieśmy się o dwa tygodnie naprzód.
Od pięciu dni Herman bardzo rzadko bywał w Bas-Meudon, a jeżeli raczył się pokazać na chwilę, to tylko dla tego, aby Walentynie, zaniepokojonej jego nieobecnością, nie przyszła ochota szukać go przy ulicy Pépinière lub też w banku Jakóba Lefevre, bo to mogłoby go skompromitować.
Nie zadawał sobie już wcale trudu, tłomaczenia żonie, dla czego po całych nocach w domu nie bywał.
Mało go obchodziło, czy Walentyna posądzi go o niewierność i czy cierpieć będzie z tego powodu.
Zanadto był pognębiony własnemi swojemi sprawami, ażeby myśleć mógł o łzach nieszczęśliwego dziecka, co nazwisko jego nosiło.
Pod swoim arystokratycznym pseudonimem, poświęcał łotr wieczory i noce Maurycemu Villars, którego był nieodłącznym towarzyszem, i który nie mógł się obejść bez niego podczas uczt i orgij bezecnych, w towarzystwie czarodziejki o włosach ognistych.
— Trzeba raz już to skończyć — mówił sobie Vogel — trzeba skończyć jak najprędzej!... Nagła śmierć tego trupa, dyszącego zaledwie, uratuje mnie może... Za kilka dni będzie za późno!...
Ohydna myśl zbrodniczego skrócenia skonania temu, którego nie bez racyi nazywał: trupem zaledwie dyszącym, napastowała go bazustannie.
Odpychał jednak precz pokusę niebezpieczną.
Trucizna ślady pozostawia!...
Bał się...
Nie ustawał więc w zabijaniu wuja swej żony, powolnemi sposobami, jakich nie przewidziało prawo i jakich z tego powodu karać nie może.
Co dzień, co godzina, co minuta nawet, Maurycy Villars zbliżał się do mogiły.
Czy zejdzie doń w samą porę?
Czy zbawienie Hermana stanie się zapłatą zbrodni?
Vogel bezustannie stawiał sobie te zapytania.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Godzina jedenasta wieczorem tylko co wybiła.
Prosimy czytelników, aby przestąpili wraz z nami próg gabinetu prywatnego, położonego na pierwszem piętrze Maison d’Or.
Maurycy Villars, Vogel a raczej baron de Précy w towarzystwie panny Bijou, dojadają obiadu, zaczętego o godzinie ósmej.
Okna wychodzące na bulwar, zamknięte są i szczelnie zasłonięte.
Masa świec w kandelabrach, czyni powietrze gorącem nie do wytrzymania.
Na jednej z konsoli stoi kilkanaście butelek pustych z etykietami: Chateau d’Yquem, Chateau Lafitte i Marsigny.
Świadczy to, że biesiadnicy nie próżnowali.
Stół przedstawiał się jak plac boju, ponieważ Vogel nie pozwalał nic sprzątać lokajom.
Resztki deseru nie dojedzonego przez łakomą Adę Bijou, leżały porozrzucane razem z przeróżnej formy kieliszkami, filiżankami od kawy, pudełkami od cygar i z naczyniem srebrnem, w którem chłodziła się w lodzie wypróżniona do połowy butelka szampana.
Maurycy Villars, rozparty na sofie obok Ady, siedział naprzeciw Hermana.
Ada Bijou, wsparta na poduszkach z głową w tył odchyloną, z rękami w górę podniesionemi i papierosem w ustach, puszczała dym w górę i patrzyła w sufit okiem bezmyślnem.
Wino, które zrazu ożywiało, odurzyło ją obecnie.
Była już dobrze podciętą, była w bardzo złym humorze, była bardzo Śpiąca, ociężała i znudzona.
Rozmyślała właśnie nad tem, że cyrkowcy wędrowni, o silnych kształtach, skaczący na koniach w trykotach cielistych i krótkich kalesonach aksamitnych, to prawdziwie ładne chłopaki, że gdyby z jednym z takich ucztowała w tym tu gabinecie, to nie nudziłaby się z pewnością.
Nie będziemy opisywać, jak wyglądał Maurycy Villars i jak szybkie postępy zgrzybiałość jego czyniła.
Praca Vogla wydawała owoce.
Można było być pewnym, że wuj Walentyny zdecyduje się umrzeć na czas oznaczony.
Biedny starzec miał głowę słabą, a Herman, wytrwały, jak każdy prusak, zachęcał go do picia, i podniecał miłość jego własną.
Maurycy Villars był okrutnie pijanym i czasem tylko jakiś błysk rozumu przemknął mu po głowie.
Wtedy zaczynał rezonować, nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi, i nie czekając na odpowiedź.
Następnie tracił znów świadomość siebie, a język plątał mu się i stawał kołem jak sparaliżowany.
Róż i blansz opadłe z twarzy, czyniły go podobnym do starej kamienicy zniszczonej wilgocią.
Ściągnięte rysy miały wyraz bydlęcy.
Oczy szklane patrzyły, nic nie widząc.
Głowę opuścił na piersi, a obwisłemi wargami cmoktał cygaro oddawna zagasłe.
Herman Vogel chociaż się nie ochraniał, zachował jednak całą przytomność i całą krew zimną swoję.
Wpatrzony w Maurycego Villars, zdawał się wyczekiwać, rychło w tej piersi chudej serce bić przestanie.
Na raz ściągnęła się twarz jego blada a wzrok przybrał wyraz dziki i pełen groźby.
Postanowienie, błyszczące w oczach prusaka, musiało mieć siłę magnetyczną, okrutną.
Wuj Walentyny zadrżał, wyprostował się i spojrzał prosto w oczy Voglowi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.