Dramaty małżeńskie/Część druga/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Już nie gramy? — zapytał Karol Laurent.
Pan Angelis potrząsnął głową przecząco.
— Gotów jestem rewanż dać panu — ciągnął łotr bezwstydny. — Niepodobieństwem jest, aby takie szczęście bezczelne nie skończyło się przecie. Pragnę przegrać koniecznie. Pozwól, kochany hrabio, jeszcze parę partyjek.
Pomerańczyk znów potrząsnął głową.
— Wygrałeś pan odemnie nic nieznaczącą bagatelę — powiedział. Zrewanżujemy się innym razem.
— Może pana męczy ecarté?
— Tak, męczy mnie.
— Życzysz pan sobie może trzymać bank w bakara?
— O, nie... Nie będę już grał tej nocy.
Samozwańczy Lorbac udał ździwienie i wykrzyknął:
— Sądziłem, żeś pan wiernym rycerzem damy pikowej!
— Tak, rzeczywiście.
— Cóż zatem panu przeszkadza?
Angelis zawahał się, a nakoniec rzekł raptownie:
— Jakkolwiek nie oddawna mam zaszczyt być znanym panu — sądzę jednak, żeś szanowny pan przyjacielem moim.
— Najszczerszym! — odrzekł Lorbac. Dziękuję panu, że nie wątpisz o tem. Bądź łaskaw wystawić na próbę przyjaźń moję...
Gorące uściśnienia rąk nastąpiły po tych wynurzeniach.
Karol Laurent myślał:
— Głupi!... wiem naprzód wszystko, co mi prawić będzie.
Pomerańczyk zaczął:
— Czy uważałeś pan, że od pół godziny straciłem przytomność prawie?
— Szczerze mówiąc, nic podobnego nie spostrzegłem... Może trochę roztargnienia, lecz sądziłem, że to u pana zwyczajne...
— Nie... nie... ja nigdy takim nie jestem... Zawsze panuję nad sobą!... Lecz tu oto, tej nocy, jak mówi jeden z waszych autorów, „piorun uderzył we mnie z nienacka“.
Karol Laurent znowu udał ździwienie.
— Piorun?... co tu piorun ma do czynienia?... powiedział. — Co to wszystko znaczy, wytłomacz mi, hrabio kochany?...
— To znaczy, że zakochałem się gwałtownie do szaleństwa...
— W kim takim?
Angelis wskazał ręką na sofę i odpowiedział.
— W tej kobiecie, która tu przed chwilą siedziała ze starcem ohydnym...
— Ada Bijou? — mruknął przez zęby Karol Laurent.
— Więc pan ją znasz? — zapytał pomerańczyk z ogniem.
— Wszyscy ją znają...
— Co to za jedna...
— Piękna kobieta przedewszystkiem...
— O... więcej niż piękna! — zawołał Angelis. Cudowna! Do dzisiaj nie przypuszczałem, aby równie piękna istota mogła się na świecie znajdować...
Kocham ją i chcę mieć ją na własność...
— Tam do dyabła! — rzekł Lorbac. — Łatwo to powiedzieć „chcę”... trzeba, żeby i ona chciała, dopiero wtedy interes będzie skończony...
— Czyż to niemożebne.
— Trudna bardzo sprawa z tą dziewczyną.
— Dla czego? — Mówiłeś mi przecie, że damy, bywające u barona de Précy, to nie żadne westalki.. Czyż zachwycająca Ada Bijou miałaby być wyjątkiem?...
— Tego bynajmniej nie mówię...
— Dla czegoby więc miała być niezdobytą?... Pamiętaj, hrabio, że jestem bardzo bogatym, że rzucam garściami złoto nieraz, tak sobie, dla prostego kaprysu... że zatem mógłbym bardzo dużo uczynić dla namiętności...
— Nie masz szczęścia... kochany hrabio — odparł interlokutor pomerańczyka. — W złą chwilę przybyłeś... Przed paroma miesiącami powiedziałbym ci, jak mnie tu widzisz: „Wygrana pewna!“ dziś powiadam: „Wątpliwe zwycięztwo!...“
— Ada Bijou ma zatem kochanka?
— To jeszczeby nie wiele znaczyło... W świecie, w jakim żyje, im się więcej kogo uwielbia, tem go lepiej się zwodzi... Nie, Bijou obecnie nie kocha nikogo... niema wybrańca w znaczeniu, w jakiem pan rozumiesz... Obecnem jej marzeniem posuniętem aż do obłędu, jest odzyskanie dobrej sławy... Wesołe życie... przyjemności bez końca i miary, już ją zdenerwowały... Pragnęłaby zostać, czy pozować tylko na uczciwą kobietę... Zazdrości spokojnym mieszczkom, które ze swej strony zapewne jej też zazdroszczą... Chce męża koniecznie...
— Czy go znajdzie?...
— Już znalazła...
— Jest tu obecny?
— A jakże!... Czyżby ona była tu w przeciwnym razie?
— Pokaż mi tego człowieka...
— Jużeś go widział...
— Kiedy?
— Przed chwilą... obok siebie... na sofie...
— Jakto? — wybełkotał pomerańczyk osłupiały — ten starzec?...
— On sam...
— Ten trup chodzący!... Ta mumia egipska!!!
— To właśnie największa jego zaleta. Wdowieństwo w krótkim czasie, a toż to wspaniała gratka, zwłaszcza, że w dodatku przynosi wielki majątek...
— Więc ten starzec jest bogatym?...
— Posiada sześć milionów, a zazdrosny jak szatan... Chce się żenić z Adą, pod warunkiem, że będzie kochanym a nieoszukiwanym. Otóż ten przyszły jej mąż i pan, niedowierzający i jak małpa złośliwy, pilnuje zawzięcie Bijou, ona zaś pozwala mu trzymać się na pasku, aż do dnia ślubu, bo wie, że najmniejsze podejrzenie, w niweczby wszystko obróciło... Powtarzam panu zatem, że Ada chce się wydać za mąż, chce być bogatą i chce co najprędzej owdowieć, i że jest właśnie u tego potrójnego celu... Sądzisz pan, że byłaby zdolną dla przelotnego kaprysu, zniweczyć nadzieje tak długo w sercu piastowane? Cóżbyś mógł jej ofiarować za te zniszczone nadzieje?
— Cały mój majątek...
— Posiadasz hvabio sześć milionów?
Pomerańczyk potrząsnął głową przecząco.
— Więc przynajmniej uczyniłbyś Adę hrabiną? — Nigdy! Wszystko oprócz tego...
— No to nie masz szansy żadnej... Wierzaj mi, nie myśl o tem więcej...
— Co?... ja miałbym dać za wygraną! — powtórzył Angelis. — To niemożebne... W przeciągu pięciu minut, zawładnęła mną całym, tak jak nigdy nie dokazała tego żadna kobieta od czasu, gdy się począłem kochać... Musi być moją, za jakąkolwiek bądź cenę, nie cofnę się przed niczem... Jeżeli prośby nie pomogą, to podstępu użyję, jeżeli podstęp się nie uda, ucieknę się do siły... U nas w Pomeranii, panie hrabio, gdy kobieta wpadnie nam w oko, a nie chce być uległą, bierzemy ją gwałtem i... finita la comedia... Czyż myślicie, że przejechawszy granicę, zapomniałem obyczajów mojej ojczyzny?... Cokolwiekby z tego wynikło, choćby to miało być coś dla mnie najgorszego, postanowiłem sobie, i wydrę tę dziewczynę obrzydłemu starcowi, postanowiłem to sobie i dotrzymam postanowienia...
— Taa...a...k?...
— Tak, to moje ostatnie słowo...,
— A... skoro chodzi o uczucie prawdziwe i na wszystko się ważące, nie opuszczę pana w tej potrzebie... Będę sprzymierzeńcem pańskim, będę cię chronił od wybryków i ekstrawagancyj, do jakich, jak widzę, jesteś pochopnym niezmiernie... Mam niejaki wpływ na Adę, będę zatem bronił twojej sprawy... Zacznę od tego, że cię przedstawię, trzeba bowiem, ażeby panna Bijou wiedziała, z kim ma mieć do czynienia... Daj mi pan jednak słowo szlacheckie, że nie odezwiesz się z niczem, że zostawisz mi zupełną swobodę działania, że postępować będziesz ściśle według wskazówek moich...
— Masz pan to słowo, daję ci je z całego serca, a pozwól mi dodać, że wdzięcznym będę nieskończenie... Rozporządzaj moim majątkiem! Rozporządzaj życiem mojem!
— Do licha! — pomyślał Karol Laurent — niczego więcej nie pragnę!
A głośno dodał:
— Służę ci, hrabio!...