Dramaty małżeńskie/Część druga/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przedstawiwszy Adę Bijou, Vogel usunął się dyskretnie, ażeby zostawić wujowi Walentyny zupełną swobodę w nadskakiwaniu młodej kobiecie, która pamiętna na układ zawarty, przyjęła starca łaskawie i zachęcała spojrzeniem zalotnem.
Karol Laurent złapał w przejściu gospodarza domu.
— No! — mruknął mu do ucha z uśmiechem znaczącym — pragniesz, jak widzę, pozbyć się jak najprędzej biednego Maurycego?
— Zkąd to mniemanie? — powiedział Herman, marszcząc brwi.
— Nie udawaj niewiniątka, kochanku. Sprowadziłeś tę olśniewającą dziewczynę specyalnie dla niego; to przecież jasno bije w oczy!.. Ada odegra dziś wieczorem główną rolę w tragikomedyi, której jesteś autorem.
— A gdyby i tak było?
Pseudo-Lorbac nie zdążył odpowiedzieć.
Służący od kilku chwil upatrujący widocznie kogoś w salonie, zbliżył się doń i rzekł z cicha:
— Proszę pana, dżentelmen jakiś oddał mi bilet swój wizytowy i powiedział, że chce pomówić z panem hrabią. Oczekuje w przedpokoju.
— Hrabia Angelis — rzekł Karol Laurent do Vogla. Wprowadzę go natychmiast.
— Dobrze, mój drogi... Przyjmę jak najserdeczniej twego znajomego...
Wytrawny fałszerz wyszedł z salonu i za chwilę powrócił w towarzystwie młodego blondyna, powierzchowności dystyngowanej, ułożenia eleganckiego, ubranego wytwornie i z dobrym smakiem, z jasną brodą, rozczesaną na boki.
Był on równie jak Vogel prawdziwym typem urody niemieckiej.
Zgodnie z tem, co już powiedział Karol Laurent, podobieństwo pomiędzy nimi nie było zupełne, było coś atoli w ich rysach, jakby pokrewnego.
Gdyby powiedzieć, że są braćmi rodzonymi, nikogoby to nie ździwiło za bardzo.
Małżonek Walentyny wyszedł na spotkanie gościa i powitał uprzejmie.
— Uprzedzony zostałem o odwiedzinach pańskich, panie hrabio, przez człowieka, którego kocham i szanuję — rzekł. — Rekomendacya hrabiego de Lorbac, naszego wspólnego przyjaciela, daje nam prawo do wzajemnej sympatyi... Witam pana i proszę, abyś raczył dom mój, jak swój własny uważać...
Pomerańczyk, zachwycony tak miłem przyjęciem, starał się wyrazić wdzięczność swoję gospodarzowi, następnie Karol Laurent zajął się nim i poprowadził do buduaru, zamienionego na szulernię.
Stół z bakaratem obsiedli gracze płci obojej, poniterujący dotąd nieśmiało.
— Mówiłeś mi pan o grubej grze — odezwał się Angelis do swego usłużnego przewodnika.
— Cierpliwości, kochany hrabio — odparł ostatni z uśmiechem. — Tak to zwykle bywa z początku. Zaczyna się małym baczkiem familijnym, następnie gra staje się interesującą. Zwykle dopiero po kolacyi prawdziwi gracze otwierają swoje portfele. Około drugiej po północy zobaczysz hrabio napewno setki tysięcy franków, przewalające się po zielonym stole.
— Brawo! — zawołał pomerańczyk — gdy widzę bawiących się kartami nieśmiało, niedobrze mi się robi, czuję się zdenerwowanym.
Postawił kilka luidorów i przegrał.
— Zagrajmy partyjkę w ecarté — rzekł Laurent — to będzie daleko więcej zabawne.
— Dobrze... Jak drogo grać będziemy?...
— Ze mnie gracz bardzo skromny... Zacznijmy od pięciu luidorów. Czy zgadzasz się, hrabio?
— Z przyjemnością.
Zasiedli przy osobnym stoliku.
Karol Laurent przegrał pięć razy z rzędu zapłacił dwadzieścia pięć luidorów.
— Nie masz dziś szczęścia, kochany hrabio... rzekł Angelis. — Czy gramy dalej?:.
— I owszem. — Może karta odwrócić się zechce później.
Stolik do ecarté stał w rogu, tuż obok sofy niezajętej.
Naraz pomerańczyk drgnął tak widocznie, że przeciwnik jego pomyślał:
— Co się tam stało?
Obrócił się i odgadł natychmiast.
Ada Bijou, wsparta na drżącem ramieniu Maurycego Villars, podążała ku szerokiej sofie.
Idąc chwiejnym krokiem, stary szkielet wymalowany miał oczy utkwione w młodą kobietę, oczy zapadłe, świecące jak fosfor, i szeptał jej do ucha słowa bez związku, świadczące wymownie o kompletne rozstrojeniu mózgu.
A syrena o włosach miedzianych, z główką pochyloną, mierzyła go wzrokiem, słuchała z minką zachwyconą, udawała, że go rozumie, i w czarownym uśmiechu pokazywała przecudowne białe ząbki.
Maurycy Villars, nie mogąc utrzymać się już na wyschłych nogach, upadł na sofę osłabiony.
Ada usiadła obok niego i z gracyą niezrównaną, dotykała prawie gorsem na pół nagim ramion starego kawalera, którego upajała jednocześnie woń perfum uderzających.
Zaczęli rozmawiać półgłosem.
Dziewczyna wybuchała chwilami śmiechem srebrzystym i wstrząsała główką zalotnie, jak gdyby chciała powiedzieć „nie“, to znów, aby osłodzić gorycz odmowy, pozwalała swoim lokom musnąć po wargach malowanych Maurycego Villars.
Te niby pieszczoty wprawiały w drżenie wuja Walentyny; wyglądał jak trup, poruszany prądem elektrycznym.
Od wejścia panny Ady Bijou, hrabia Angelis, grał bezprzytomnie, a roztargnienie jego wzrosło, gdy piękna grzesznica i stary jej adorator, zajęli miejsca tuż obok niego.
Spoglądał na Adę wzrokiem palącym, nie wiedział sam, co się z nim dzieje, tasował i rozdawał karty, jakby przez sen, nie pamiętał nawet zaznaczyć króla, jeżeli trafem dostał go w rękę.
Karol Laurent (zdaje się, że nie potrzeba nawet mówić o tem) korzystał, o ile tylko mógł z tego usposobienia partnera, który nie myślał wcale wstawać od stolika, bo toby go oddaliło od nieznajomej czarodziejki.
Pseudo-Lorbac, nie uciekając się nawet do kart znaczonych, w jakie się zaopatrzył, wygrywał partye jednę po drugiej, a że jako wygranemu służyło do tego prawo, zaginał parol, dublował stawki po każdem rozdaniu kart i chował ciągle do kieszeni po kilka biletów tysiącfrankowych, obiecując sobie nie wspominać nic o tej gratce swemu serdecznemu przyjacielowi.
I obdzierając bez skrupułu pomerańczyka, myślał w duszy:
— Albo się nie znam na niczem, coby mnie dziwiło okrutnie, albo poczyna się tu przed memi oczyma romansik nie lada, a nawet namiętność gwałtowna! Kto wie, czy przypadek nie nastręczy mi czynnika niezbędnego dla przeprowadzenia planu, z jakim noszę się oddawna.
Maurycy Villars, poruszony do głębi miłosnem gruchaniem, a więcej jeszcze sąsiedztwem niebezpiecznej dziewczyny, dostał napadu kaszlu, cięższego i dłuższego, niż zazwyczaj.
Zdawało się, że wybiła jego ostatnia godzina.
Trupie oblicze, krwią się zabarwiło, piana czerwona spadła z ust na biały gorset koszuli i zostawiła na nim dużą plamę.
— Trzeba wziąć coś uspakajającego, drogi panie — szepnęła Ada Bijou z pozorem żywej sympatyi.
— A na co mi lekarstwa... — zawołał starzec głosem świszczącym. — Żartujesz pani chyba! potrzebuję rozgrzać się jedynie... Parę szklanek Xeres, to najlepsze lekarstwo na katar uparty.
— Chodźmy napić się Xeresu, kiedy pan tylko takich ziółek używasz — odrzekła dziewczyna z uśmiechem.
Następnie, pomógłszy Maurycemu podnieść się z sofy i podtrzymując go energicznie, ponieważ słabo mu się robiło co chwilę, wyszła w towarzystwie jego z pokoju dla grających.
— Przegrałem! — zawołał pomerańczyk, nie dokończywszy nawet partyi.
— Pieniądze należę do ciebie, panie hrabio.
Wstał od stolika i zamierzał wyjść także.