Dramaty małżeńskie/Część druga/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na początku naszego opowiadania, mówiliśmy już, przedstawiając czytelnikom wuja Walentyny, że Maurycy Villars nie miał więcej nad lat pięćdziesiąt pięć, lubo wyglądał na stuletniego starca przedstawiał obraz zgrzybiałości wstrętnej, bo wytynkowanej, zgrzybiałości, pragnącej koniecznie zatrzeć ślady wieku i bodaj świecić jeszcze urodą.
Od owego czasu pan Villars wydawał się starszym co najmniej o lat dwadzieścia jakie.
Wszedł do salonu, prostując sztywny grzbiet i usiłując przybrać chód lalki, a ruchy swobodne; ta zaś chęć udawania młodego, o mało go o wypadek nie przyprawiła, zachwiał się bowiem i byłby runął jak długi, gdyby nie Vogel, który pośpieszył na powitanie i podtrzymał w ramionach.
— Słowo daję, drogi przyjacielu, o mało nie zrobiłem fik... — rzekł stary kawaler głosem grobowym i drżącym, czepiając się ręki gospodarza domu. — Zadziwiające to prawdziwie, boć przecie, jak wiesz, jestem mocny w nogach...
— Poślizgnąłeś się, kochany Maurycy.. — Odparł Vogel — a to każdemu może się przytrafić...
— Tak... to prawda... ale mnie to nie spotkało dotąd nigdy... Dobry wieczór, hrabio... — dodał, wyciągając rękę do Karola Laurent. — Przyjemnie mi, że spotykam pana...
Villars ubrany był z wyszukaną elegancyą i kokieteryą, a warto było istotnie zwrócić uwagę na jego twarz wymalowaną.
Ciemna peruka, przedzielona przez środek głowy, wiła się w puklach młodzieńczych.
Gruby pokład blanszu, pokrywał zmarszczki na twarzy, usta miały kolor jaskrawo-czerwony, a wąsy czarne jak smoła.
Nie podobna wystawić sobie nic dziwaczniejszego i śmieszniejszego nad tę trupią głowę wytapetowaną.
Kołnierzyk wyłożony na biały krawacik, odkrywał szyję czerwoną i pofałdowaną, jak szyja indycza.
Kamizelka czarna atłasowa, mocno wycięta, z wyłogami karmazymowemi, spięta była na duże korale.
W koszuli tkwiły trzy brylanty ogromne.
Kwiat gardenii pysznił się w dziurce od fraka.
Nogi cienkie jak patyki, tkwiły w obszernych spodniach do kolan, łydki zaś przyprawiane, nie mając się na czem trzymać, na bok się powykręcały.
Widmo zlane od stóp do głów perfumami, trzymało z gracyą w lewej ręce szapoklak, podbity atłasem różowym.
Z zapachami, wśród których dominowało piżmo, jaśmin i Es-bouquet, mięszała się jakby woń jakaś grobowa.
Villars podlegał co chwila atakom kaszlu, a wtedy czerwona piana ukazywała się w kątach ust malowanych; obcierał ją delikatnie chusteczką, bacząc przy tej sposobności zamigotać brylantem pierścienia, umieszczonego na czwartym palcu ręki prawej.
— Przyszedłem wcześnie, mój drogi — odezwał się po dłuższem niż poprzednio zakrztuszeniu — bo pragnąłem najpierwszy uścisnąć dłoń twoję...
— Dobrześ zrobił, kochany Maurycy... — Odrzekł Vogel.
— Dużo osób się spodziewasz?
— Około dwudziestu...
— Kobiet i mężczyzn?
— Ma się rozumieć...
— I ładne będą szelmutki?
— Mam nadzieję, że ci się spodobają... A zresztą, znasz już z nich niektóre...
— Te, które znam, są prześliczne!... — rzekł Maurycy. — Wszystkie bez wyjątku prześliczne... Lecz mówię o czemś nowem zupełnie... Pytam, czy uraczysz nas jakim kwiatkiem nieznanym?
— E! e! kochanku, tobie zawsze chce się pierwiosnków!... — zawołał, śmiejąc się fałszywy baron de Précy. — Czy przypadkiem nie zaczynasz obojętnieć dla płci pięknej?
— O, co nie, to nie!... — opowiedział stary kawaler z głębokiem przekonaniem. — W moim wieku, mój drogi, trudno obojętnieć dla kobietek; gdybym nawet nie był tak młodym, zawszeby mnie zajmująca nowość podniecała... Czy możemy tedy, spodziewać się piękności jeszcze nieznanych?...
— Przyrzekam ci jednę przynajmniej...
— Jednę, godną uwielbienia prawdziwego?...
— Tak
— A zatem ładną rzetelnie?
— Więcej niż ładną... Olśniewającą... nieporównaną... odurzającą...
— O, do dyabła!.. Jakże się ten cud nazywa?...
— Ada Bijou...
— Nie znam...
— Nikt prawie jej nie zna w Paryżu... Do tej pory prawie ciągle za granicą przebywała... A zresztą bardzo mało się udziela... Dziwna dziewczyna zaiste!.. Typ najoryginalniejszy w świecie...
— Dla czego?
— Ada Bijou nie jest bynajmniej cnotą niewzruszoną, ale bardzo różni się od swoich koleżanek... I ona nie gardzi pieniędzmi, ale stawia je na drugim planie... Ażeby ją ująć, nie dosyć jest być bogatym, potrzeba jej się spodobać...
Blade światełko zamigotało w głębi zagasłych źrenic Maurycego Villars.
Żyjący szkielet zrobił gest głupi i zarozumiały, następnie zamierzył wykręcić się na lewej pięcie, lecz gdy mu się nie udało, podkręcił czarnego wąsa i powiedział:
— Trzeba się zatem jej spodobać... Dobrze, postaramy się oto.
Vogel przygryzł wargi, ażeby nie parsknąć śmiechem.
Karol Laurent odwrócił się, w tym samym celu.
Rozmowę dwóch przyjaciół, przerwało przybycie kilku osób, poczem lokaj prawie już co pięć minut otwierał drzwi i anonsował przybyłych.
Maurycy Villars, czatował na przybycie kobiet.
Tym, które znał, posyłał ręką ukłony lub w przechodzie rzucał im komplimenty jakieś, czynił to atoli z roztargnieniem widocznem.
Obietnica gospodarza domu wywarła głębokie na wyobraźnię starca wrażenie.
Oczekiwał z gorączkową niecierpliwością.
Nakoniec, po dziesiątej, służący barona de Précy wstrząsnął nerwami Villarsa, anonsując z emfazą:
— Panna Ada Bijon!...
Jednocześnie piękna dziewczyna ukazała się w salonie.
Modniarka dobrze usłużyła przyszłej spólniczce Vogla.
Sroga dopiero co przedtem wierzycielka, stała się współpracowniczką znakomitą.
Tualeta zaimprowizowana przez panią Casimir była skromna, ale wyzywająca.
Gładka suknia jedwabna, wycięta, bez rękawów, była tak jasnego koloru, iż niepodobna było odgadnąć, gdzie kończy się suknia a ciało zaczyna.
W sukience tej Ada przypominała kwiat żywy, wydający z siebie woń odurzającą.
Włosy jedwabiste koloru miedzi, rozrzucone na małej główce w wykwintnym nieładzie, spadały w loczkach na czoło i ramiona, nadając jej cechy oryginalności i urody imponującej.
Szmer uwielbienia rozszedł się po sali.
Herman stał przy Maurycym Villars.
— No cóż! mój drogi — zapytał półgłosem — jakże ci się podoba?...
Za całą odpowiedź stary kawaler mruknął tylko:
— Przedstaw mnie...
— I owszem...
Mniemany baron de Précy podprowadził wuja Walentyny do panny Bijou, i rzekł ściskając jej rękę znacząco:
— Przedstawiam ci, moja piękna Ado, mojego najlepszego przyjaciela, Maurycego Villars... uznał, że jesteś zachwycającą i zapragnął ci się podobać.. Uprzedzam, że jest niebezpiecznym, pilnuj zatem serduszka...