Dramaty małżeńskie/Część druga/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Herman Vogel i Karol Laurent w życiu powszedniem używali nazwisk prawdziwych, lecz w otoczeniu pseudo-arystokratycznem, w mieszkaniu bogato przybranem, tytułowali się baronem i hrabią, nawet gdy byli sami.
Czy to była ostrożność, czy przyzwyczajenie, nie wiemy, notujemy więc fakt sam bez komentarzy.
Pseudo-Lorbac ujął pod ramię Vogla i prowadząc go do buduaru obok położonego zapytał:
— Czy dużo osób będziesz miał dzisiaj, kochany baronie?
— Sądzę, że około dwudziestu czterech — odpowiedział Vogel.
— Będziemy grali w karty?
— Prawdopodobnie... Możesz się przekonać, rzuciwszy okiem, że wszystko, jak zwykle, przygotowane; stół okrągły na środku do lancknechta lub bakarata; po rogach stoliki do rulety i do ecarté... Powiedz mi, kochany hrabio, czy istnieje jaki związek pomiędzy tem zapytaniem, a tem czemś poufnem, co mi powiedzieć obiecałeś?...
— Tak jest, baronie — odparł Karol Laurent. — Najpierw jednak, proszę cię, wybacz mi...
— Co ci mam wybaczyć?
— Że ośmieliłem się, nie będąc do tego upoważnionym, zaprosić tu pewną osobistość, którą ci przedstawię...
— Mężczyzna? — zawołał Vogel.
— Tak.
Brwi samozwańczego barona ściągnęły się, twarz wyrażała najwyższe niezadowolenie.
— To, kochany hrabio — rzekł tonem ostrym, wcale mi się niepodoba. Wielka to lekkomyślność z twej strony!... Co mam sądzić o twym rozumie i przebiegłości, jeżeli nie jesteś w stanie pojąć, iż każda nowa znajomość jest dla nas piekielnie niebezpieczną?... Możesz wszystko skompromitować, możesz zgubić wszystko bezpowrotnie, wprowadzając do domu barona de Précy jakiegoś naprzykład kogoś, co zna kasyera Vogla! Czyś pomyślał o tem?
— Nie myśl o podobnem niebezpieczeństwie...
— Pewnym jesteś?...
— Dla tego to właśnie zdecydowałem się działać na własną rękę... Nie miałem czasu naradzić się z tobą, a niechciałem nieskorzystać ze sposobności, jaka mi sama w ręce wlazła...
— Mamy zatem interes w zawarciu tej nowej znajomości?...
— Przynajmniej możemy dużo na niej skorzystać...
— Wytłómacz się kochany hrabio, krótko a węzłowato... Goście za chwilę schodzić się zaczną i przerwą sam na sam nasze...
— A więc patrzaj: Znasz to nazwisko?
Jednocześnie Karol Laurent wyjął bilet wizytowy z kieszeni i podał go Hermanowi.
Ten ostatni przeczytał:
— „Graf von Augelis“... Nazwisko niemieckie — dodał — lecz nieznane mi zupełnie...
— Hrabia Angelis — podjął Karol Laurent, jest pomerańczykiem, dobrze wychowanym, mówi poprawnie po francuzku, jest prawie w twoim wieku i tak samo jak ty pięknym jest mężczyzną; bardzo jest nawet podobnym do ciebie...
— Za wielki to honor dla mnie! — powiedział Vogel z uśmiechem.
— Te szczegóły, chociaż potrzebne, nie mają tak wielkiego znaczenia — ciągnął pseudo-Lorbac, teraz nastąpi coś bardziej interesującego... Pomerańczyk, o którym mówię, stracił niedawno ojca i matkę, niema zaś brata ani siostry, ani żadnych bliższych krewnych... Ostatnim jest potomkiem rodu i nazwiska... Przed opuszczeniem zapleśniałego swego zamku i vaterlandu, do którego postanowił niepowracać już nigdy, za siedm ósmych swojego majątku wziął przekazy na najpierwsze domy bankierskie Paryża, Londynu, Medyolanu i Nowego-Yorku, bo zacny młodzieniec projektuje sobie rozpocząć niebawem wędrówkę na około świata. Od trzech miesięcy zajmuje mały apartament przy ulicy Basse Rempart, od frontu, w domu pod nr. ***.
— Znam ten dom! — przerwał Herman — front, dwie oficyny poprzeczne, trzy podwórza, w ostatniem zakład wynajmu powozów i sprzedaży koni.
— Tak!— potwierdził Laurent. — Jest to nieruchomość duże dochody przynosząca, ale używająca złej bardzo opinii...
Hrabia de Angelis, niebywa ani w kołach urzędowych, ani też w towarzystwach arystokratycznych, i najął tam mieszkanie dla tego, aby przyjmować w niem swobodnie młode osóbki bez przesądów...
Pomerańczyk jest dla nich dojną krówką, doją go też na wszystkie strony... Spotkałem go kilka razy w szulerniach podrzędnych, utrzymywanych przez kokoty wyranżerowane, gdzie jako de Lorbac, a w dodatku hrabia, grałem rolę pierwszorzędną... Ostatni z Angelisów przyczepił się do mnie... obsypuje mnie grzecznościami, otacza szacunkiem... szuka mej rady we wszystkiem... uwielbia mnie... Puszcza się grubo w karty, a gdy przegrywa, traci głowę i stawia na piątkę w bakaracie... Pomagając trochę losowi, można ściągnąć zeń grube sumy i być najpewniejszym, że zacny chłopak nie pozna się na tem wcale...
— Zaczynam pojmować — mruknął Vogel.
— Przyszło mi otóż do głowy — prawił Karol Laurent — sprowadzić jelenia na grunt przyjazny, na którym działać mógłbym z zupełnem zaufaniem.
— I wybrałeś mój dom na to?...
— Czyż źle postąpiłem?...
— Nie powiedziałem tego...
— Niegdyś, nie miałem sobie równego w zręczności, jaką niektórzy tak brzydko nazywają... Pracowałem przez całą godzinę i przekonałem się, iż nie straciłem na sile...
Upewniwszy się pod tym względem, oznajmiłem pomerańczykowi, iż go zapoznam z moim przyjacielem, niejakim baronem de Précy, człowiekiem nader miłym, u którego zbierają się najpiękniejsze kobiety z całego Paryża i najpoważniejsi amatorowie gier hazardownych...
Ucieszył się do tego stopnia, że nie wiedział, jak mi dziękować... Otóż przyjdzie on tutaj trochę po dziesiątej, z dobrze naładowanym portfelem...
Ja, z mej strony, przyniosłem pełne kieszenie kart, które, jąk sądzę, zrobią co do nich należy... A teraz, kochany baronie, wiesz już o wszystkiem. Czy ci się dostatecznie wytłomaczyłem?...
— Tak, mój kochany, i jeżeli zażądasz pomocy, licz, proszę cię, na mnie zupełnie... Ma się rozumieć, że się podzielimy...
— O tem niepotrzeba mówić... Podzielimy się, jak bracia rodzeni... Lecz jest jeszcze coś innego... Mam na pomerańczyka pewne widoki, o których pomówimy później...
— Dla czegóż nie w tej chwili?...
— Bo pomysł nie dojrzał jeszcze... Mogę ci jednak powiedzieć, że gdyby się udało obedrzeć kompletnie jegomościa, postawiłoby nas to zupełnie na nogi, pozwoliłoby nam doprowadzić szczęśliwie do końca myśl produkowania biletów bankowych...
Brak mi jeszcze sposobu wykonania mego zamiaru, ale szukam go... i znajdę, bądź pewnym... pomówimy o tem potem...
— Pamiętaj, że czas nagli! — rzekł Vogel. Grunt nam chwieje się pod nogami! Katastrofa bardzo blizka... Nieszczęsny przekaz na tysiąc talarów obudził trwogę... Śledzą już!...
— Ej! ty się zawsze alarmujesz niepotrzebnie... Wykpimy się, zobaczysz... Ale, ale, kochany baronie, co się dzieje z piękną panią Voge1?...
— Pani Vogel ma się dobrze — odparł sucho Herman, bo nie lubił, aby Karol Laurent mówił o jego żonie.
— Czy na wsi ciągle mieszka?
— Tak, na wsi.
— Proszę cię, oświadcz jej moje najniższe uszanowanie...
— Nie omieszkam...
Przerwał im odgłos dzwonka.
Wystrojony lokaj otworzył podwoje pierwszego salonu i zameldował:
— Pan Maurycy Villars...