Dramaty małżeńskie/Część druga/XLII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dramaty małżeńskie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Piotr Noskowski |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les maris de Valentine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Hotel, w którym pan Chatelet pomieścił Walentynę, położony był w głębi obszernych ogrodów, które coraz rzadziej napotykamy w Paryżu, bo grunt coraz droższy nie pozwała na zbytki podobne.
Była to elegancka w najczystszym stylu Ludwika XVI budowla.
Po sześciu schodach peronu o rzeźbionych poręczach, ozdobionych doniczkami kwiatów, wchodziło się do przedsionka.
Stary kamerdyner, którego notaryusz znał od dawna, i którego umieścił w służbie młodej wdowy drzwi mu otworzył.
Kamerdyner, kucharka i Marietta z Bas-Meudon, składali dwór Walentyny.
— Dzień dobry, Edwardzie — rzekł, wchodząc pan Chatelet — proszę cię... zapytaj pani Vogel, czy mnie przyjąć raczy?...
— Pani jest w salonie z młodszą panienką — odrzekł kamerdyner — i raz na zawsze rozkaz mi wydała, ażebym nie pozwolił nigdy czekać panu notaryuszowi, ale natychmiast go wprowadzał.
Pan Chatelet wszedł.
Walentyna siedziała przy oknie i głośno czytała, Klara stała przy niej i z największą słuchała uwagą.
Młoda kobieta zamknęła książkę, podeszła do gościa i podała mu rękę z przyjemnym uśmiecham.
To bląd stworzenie, białe jak lilia i nadzwyczaj blade, było w długiej czarnej krepowej sukni zadziwiająco piękne.
Lekkie obwódki w około oczów, smutne spojrzenie i jakiś wyraz znużenia na twarzy, dodawał jej większego jeszcze uroku.
— Witam pana... Czy przychodzi pan z interesem, czy tylko przez życzliwość, jakiej tyle już dałeś mi dowodów?...
— Różne są powody dzisiejszej mojej wizyty... odrzekł pan Chatelet, zasiadając w fotela, który mu wskazała Walentyna.
— Nie przynosi mi pan przynajmniej żadnych złych wiadomości?...
— Nie podjąłbym się takiego posłannictwa. Nie wiem zresztą, coby teraz złego mogło spotkać panią... Nic spokojowi pani nie zagraża...
Nikt niema prawa zaprzeczać pani sukcesyi po nieboszczyku wuju.... Jest wszelka pewność, że nie istnieje żaden testament, oprócz tego, co został nieważnym... Wejście w posiadanie majątku, nastąpi bardzo prędko...
— To obchodzi mnie dla jednej tylko rzeczy... pan wiesz dla jakiej... — odrzekła młoda kobieta. — Czy porozumiał się pan z panem Jakóbem Lefevre?...
— Stosownie do pani życzenia, zawiadomiłem go, że pani bierze na siebie zapłacenie wszystkich weksli pofałszowanych... Suma tych weksli mogła być dotąd w przybliżeniu tylko oznaczoną. Pan Lefevre sam je popłaci, a pani będzie mu dług częściowo zwracać... Prosił mnie o wyrażenie pani uwielbienia z powodu tego postąpienia...
— O! panie!... nie zasługuję na żadne uwielbienie — szepnęła Walentyna, spełniam tylko obowiązek...
— Niech i tak będzie, ale dobrowolne spełnienie takiego obowiązku, do którego pani jednakże nie była obowiązaną, w każdym razie na cześć zasługują.
— I — ciągnęła pani Vogel — nie będzie już żadnych poszukiwań?...
— Nie... Główny winowajca nie żyje... pani zaś, płacąc weksle, nie dopuści do poszukiwań wspólników. Fałszywe weksle jakby zatem nie istniały; oddadzą je pani do rąk i będzie pani mogła je spalić...
— Bardzo dobrze... A teraz, kiedy skończyliśmy z interesami... cóż jeszcze ma mi pan powiedzieć?...
— Pozostaje mi traktowanie w trudnej i drażliwej sprawie...
— W trudnej? — powtórzyła młoda wdowa.
— Tak.
— Z jakiego powodu?...
— Ponieważ wbrew wszelkim konwenansom, muszę się wtajemniczyć w pani przeszłe życie, w najskrytsze myśli pani, czego nie śmiałbym uczynić, gdyby nie szczera, pełna szacunku życzliwość, którą pani usprawiedliwić raczy...
Walentyna wpatrzyła się w pana Chatelet swojemi pięknęmi i jasnemi oczami i powiedziała:
— Nie rozumiem nic wcale!... proszę się jaśniej tłomaczyć...
— Zrobię to, o ile będę mógł... Pozwoli pani przystąpić od razu do rzeczy?...
— Bardzo proszę...
— A więc mówiłem dziś o pani bardzo długo...
— Zadziwia mnie pan!... Przepędziłam całe życie w zupełnem odosobnieniu... Nie znam nikogo... I mnie nikt nie zna...
— Niech pani zbierze swoje wspomnienia... Chodzi tu o kogoś, którego pani bardzo obchodzi...
Walentyna wstrząsnęła głową.
— Pan się myli — rzekła po chwili: — Nie jestem niewdzięczną i mam niezłą pamięć... jeżeli naprawdę zyskałabym czyją życzliwość, pamiętałabym dobrze o tem... Chyba to jest jakaś pomyłka. Mówiono zapewne panu o jakiej innej kobiecie...
— Nie zachodzi żadna pomyłka, proszę pani, mówiłem o pannie Walentynie de Cernay, która mieszkała z siostrzyczką swoją w Passy... Wszak to pani, nieprawdaż?...
— Tak, ja... Ale któżby...
— Czy pani zapomniała o Lionelu de Rochegude? — spytał nagle notaryusz.
Młoda kobieta zatrzęsła się cała.
Pobladła bardziej jeszcze, sińce powiększyły się pod oczami.
— O! panie — wykrzyknęła drżącym od wzruszenia głosem — pan, co jesteś tak uczciwym człowiekiem, nie wymawiaj tego nazwiska!... Błagam pana!...
— Dlaczego?
— To nazwisko podłego oszusta...
— Podłego oszusta? — powtórzył pan Chatelet zdumiony. — Co?... Hrabia de Rochegude?...
— Tak, tak!...
— Cóż on takiego uczynił?
Walentyna zerwała się zmieniona cała.
Przed chwilą śmiertelnie blada, teraz rozczerwieniła się, a w oczach miała gorączkowe oburzenie.
— Co zrobił? — wykrzyknęła pewnym już głosem. — To mój zły duch, to mój wróg śmiertelny... przyczyna moich nieszczęść wszelakich!... Jemu zawdzięczam wszystkie łzy, które wylałam...
— Jakim sposobem?... Boże wielki! — szeptał notaryusz — jakim sposobem?...
— Chcesz pan wiedzieć? — zawołała gwałtownie Walentyna. — Posłuchaj zatem i sam osądź...
Pan de Rochegude, znieważył mnie, nie znając jeszcze, potem udawał zrozpaczonego i żałującego swojej winy... Znalazł sposób przestąpienia raz progu mojego domu...
Mówił że mnie kocha... Obiecywał żenić się ze mną!... Zapowiedział mi wizytę matki, zapewniał, że otworzy ona dla mnie swe objęcia, że nazwie mnie córką swoją... Uwierzyłam mu, szalona... uwierzyłam i chciałam pokochać... A nawet prawie go już pokochałam. Za to moje zaufanie i za tę rodzącą się miłość, zapłacił mi w najnikczemniejszy sposób. Kazał mnie oto najętym nędznikom porwać nocą z mojego własnego domu!... Związaną, z zaciśniętemi ustami wynosili mnie właśnie, gdy czuwający Herman Vogel, wyrwał mnie z rąk zbirów, z narażeniem własnego życia... Oto dla czego zgodziłam się zostać jego żoną... — Hrabia to de Rochegude właśnie rzucił mnie w objęcia człowieka, po którym jestem wdową!... Czy zapytasz się pan jeszcze, co on takiego zrobił?...