Dramaty małżeńskie/Część druga/XLI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLI.

Elegancki notaryusz załamał ręce, zdradzając tem nadzwyczajne zdumienie.
— Biłeś się pan z kasyerem Jakóba Lefevre, panie hrabio! — wykrzyknął.
— Na pistolety — odrzekł Lionel — i gdyby kula poszła była o jeden milimetr niżej, byłbym padł trupem na miejscu.
— Wielki Boże! Co spowodowało spotkanie?
— Panna Walentyna.
— Herman Vogel wiedział, żeś pan był jego rywalem?
— Wiedział.
— Zkąd?
— Od panny de Cernay, która opowiedziała mi wszystko, on mi list od niej przyniósł, co było za nadto oburzającem. Ale pozwól mi pan obznajmić z tem, co zaszło, a potem osądzisz położenie ze spokojem, którego mnie brakuje, potem potrafisz może rozświetlić otaczające mnie ciemności.
Lionel opowiedział ze szczegółami wszystko to, co my już znamy oddawna.
— I cóż? — zapytał następnie — cóż pan wnosisz z tego wszystkiego?
Notaryusz odpowiedział pe chwilowym namyśle:
— Albo się bardzo mylę, albo to małżeństwo, które miało się zakończyć zbrodnią, rozpoczęło się podłością.
— Przypuszczasz pan, że tak było, nieprawda? Przypuszczasz pan, że panna de Cernay wpadła w zasadzkę nań zastawioną?
— Z mojego punktu widzenia nie ulega to wątpliwości! — Kasyer dowiedział się, że lada dzień ogromny majątek mógł spaść na młodą dziewczynę i dla tego chciał ją zaślubić, nie z miłości dla sieroty, ale dla jej sukcesyi. Pańskie zjawienie się stawało mu na przeszkodzie. Byłeś rywalem niebezpiecznym. Otwarta walka z panem, musiałaby naturalnie skończyć się jego porażką. Z tego powodu uciekł się Vogel do jakiegoś podstępu, o którym nie wiemy, ale który wykryć musimy. Ten list niespodziany, ten list bez żadnej przyczyny i niczem nieumotywowany, wydaje mi się do najwyższego stopnia podejrzanym. Po dniu, w którym Vogel był u pana i w którym pan go wyzwałeś, czy widziałeś się pan z panną de Cernay?
— Nigdy.
— Więc nie było żadnej pomiędzy wami rozmowy?
— Nie.
— A czy pan hrabia zna pismo panny Walentyny?
— Nie, nie znam.
— Wyśmienicie, a zresztą gdybyś pan je znał nawet, nie dowodziłoby to niczego. Nie zapominaj pan, że Vogel to łotr, to fałszerz skończony.
— Cóż pan wnosisz z tego? — zapytał hrabia.
— Rzecz najzupełniej prostą. — Panna de Cernay wcale do pana nie pisała.
— Masz pan rację, czuję to — wykrzyknął — Lionel — rozjaśniasz pan moje zaślepienie. Byłem skończonym głupcem!! Posądzałem Walentynę o zdradę, kiedy właśnie ona miała prawo uważać mnie za zdrajcę! Jam winien zatem! moja to wyłącznie wina! Nie powinienem był uwierzyć w ten list przeklęty!!
— A czy go pan posiadasz przynajmniej? — zapytał notaryusz.
— Mam! noszę go zawsze przy sobie, jako bolesną relikwię.
— Daj mi tę relikwię, panie hrabio.
— Cóż pan z nią zechcesz zrobić?
— Pokażę tej, której podpis nosi i przekonam się, czy domysły moje są uzasadnione.
— Pokażesz pan list ten Walentynie? — szeptał Lionel. — Będziesz pan z nią o mnie mówił?
— Dla czegożby nie!... Pan zawsze wszak jesteś w niej zakochany?
— Zawsze i na zawsze!!...
— I tak samo, jak przed rokiem radbyś pan ją poślubić?
— To jedyne marzenie moje na świecie...
— A zatem wstawię się za panem!... W epoce, w której żyjemy, siedmnastoletnia wdowa, piękna jak miłość, dobra jak aniołowie, i posiadająca w dodatku trzy miliony, jest pod każdym względem świetną partyą!! Dla takiego posagu można popełnić mezaljans, nawet, gdy się jest hrabią de Rochegude.
Lionel zmarszczył brwi z wyrazem obrażonej godności.
— Co mnie obchodzą jej miliony! — wykrzyknął. — Wiesz pan przecie, że jestem dosyć bogaty.
— Majątek nigdy za wielkim nie jest — mruknął filozoficznie pan Chatelet.
— Czyż ci, co się dowiedzą, że dałem nazwisko Walentynie — ciągnął pan de Rochegude — ośmielą się przypuszczać, że chodzi mi o jej pieniądze, że ją zaślubiam dla jej posagu?
— Nietylko, że będą to przypuszczać, ale będą o tem przekonani, niech hrabia o tem nie wątpi! — odrzekł notaryusz.
— Byłoby to oszczerstwo nikczemne!
— Wierzę w to najzupełniej, ale co panu szkodzą próżne gadaniny, które nawet do pana nie dojdą? Ci, to najbardziej będę pana o chciwość podejrzywać, pragnęliby z pewnością, aby byli na pańskiem miejscu. Pozwól pan im gadać, a sam bądź szczęśliwym. Dajże mi hrabia ów list.
— Oto jest — odrzekł Lionel, otwierając pugilares i podając notaryuszowi kopertę. Ale, kochany panie, skoro jesteś tak łaskaw, że zechcesz mówić o mnie, to dlaczego nie chcesz wziąć mnie, ze sobą na ulicę, Babylone. Toby wszystko uprościło.
— Za nadto nawet może trochę — odrzekł notaryusz z uśmiechem. — Stanowisko moje pozwała mi na pomaganie panu do osiągnięcia wyjaśnienia, ale nie pozwala na pośredniczenie w zbliżeniu się młodej kobiety zaledwie przed ośmiu dniami owdowiałej z młodzieńcem, jak pan hrabia zakochanym! Wiem, że z jednej i z drugiej strony nie mam się czego obawiać, ale konwenanse przedewszystkiem. Pozory, pozory, hrabio...
Pan Chatelet miał słuszność najzupełniejszą.
Lionel uznał ją i nie nalegał więcej.
I tak zresztą postąpił bardzo naprzód, odzyskał nadzieję połączenia się z Walentyną, boć wyjaśni się nareszcie tajemnicza przyczyna zerwania, boć rozwiąże się nareszcie straszna a dziwna zagadka.
— Kiedyż, kochany panie Chatelet, pojedzie pan do pani Walentyny?
— Śpieszy się bardzo panu hrabiemu? — odrzekł notaryusz z uśmiechem.
— Będę jak na rozpalonych węglach.
— Niech mnie Bóg broni, żebym miał nadużywać pana. — Jutro myślałem złożyć wizytę czarującej pani Vogel...
— Aż jutro? przerwał pan de Rochegude.
— Skoro to za długo, to się dziś z nią zobaczę...
— Zaraz, nie prawda?...
— Dla czegoby nie?.. Zaraz każę zaprzęgać...
— Niema potrzeby... Powóz mój czeka przed domem... Odwiozę pana na ulicę de Bac, do rogu ulicy Babylone...
— A pan tam na mnie zaczekasz?
— Ma się rozumieć...
— To znaczy — odrzekł z nowym uśmiechem notaryusz — że chcesz pan wiedzieć zaraz o wyniku mojej dyplomatycznej misyi... Doskonale, panie hrabio, jestem na pańskie usługi.
W pół godziny później, powóz Lionela zatrzymał się w miejscu wskazanem.
Pan Chatelet opuścił młodego człowieka, zalecając mu cierpliwość, wszedł w ulicę Babylone, minął długi mur obrosły dzikiem winem, i zadzwonił do bramy.
Otworzono mu natychmiast.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.